top of page

ZWYKLE W CIEMNOŚCI

Pęknięty mediator
 

Po schodach co świętą wojną 
Znów wspina się z dumy środka 
Na pół pęknięty mediator
Rozstania prawdziwa postać
 
Pochwycę ją zanim spadnie 
Nim w tłum się wmiesza beztrosko
Profilem nieba zostanie
Gdy ja wciąż będę rzemiosłem 
 
Uliczne zdania zbyt głośne
A mgła zagęszczona szybami
Bo w lustrach gra bez litości 
Zwiesiła mrok nad schodami
 
I już się zamek jej cierpień
Na pieczęć zamyka wieków
W wolności marszu bezeceństw 
Zaginie to czego nie czuć 
 
O piękna zapytaj wtedy 
Czy to co z prochu – to prochem
A ja odpowiem ci cicho
„ to taki czeka nas koniec „

 

 
Beznamiętne namiętności

 
Wizerunek beznamiętnej namiętności 
Bywa bardzo marnym wstępem do kariery 
Bez ambicji i dziewiczej konieczności
Na wpół naga zatraciła swe maniery
 
Ty kobieto co się w bieli czar ubierasz 
Ciemność czyniąc całkiem modnym kapeluszem 
Światło właśnie wystawiło noc na sprzedaż 
Biorę wszystko bo do ciebie wrócić muszę
 
Gdy nadętych pytań zwisa zgraja cała
Co się grzebie w prywatności studzi ciało
I wielkiego widowiska cząstka mała
Spełnia obraz – nie odstanie się co stało
 
Podziwiałem osobiście wiele rzeczy 
Wykupiłem mapy świata i atlasy 
Ale nigdzie tam nie było tej kobiety
O imieniu namiętności – takie czasy 
 
Szukam sztuki wizerunków i natchnienia 
I w tych czasach piszę wiersze - wolność chwalę
A miłością chciałbym ciągle świat odmieniać 
Ale tylko mi wychodzą gorzkie żale

 

 
Kilka rozmyślań o temidzie
 
 
Tak się wydaje – całkiem dawno
Mój kamień czasu był zielony
Sprawiedliwością go nazwałem 
I zwykłem czasem z sobą nosić
 
Miałem go wtedy kiedy dla mnie 
Płynęłaś naga w każdą ciemność
Myślałem nawet że kochałaś
Lecz inni byli tuż przede mną
 
Kiedy już więcej „ nas „ nie będzie 
Brązowych pończoch ślady znikną 
Od wspomnień cały będę twardy
Ponoć przystoi tak mężczyznom
 
Do dzisiaj myślę że kochałaś 
Przez swą prawdziwość odrzucona
Cierpliwie znosząc bez nikogo 
Drżenia spragnionych do cna kolan
 
Do skroni znów przykładam mroki
Zanim z rozmyślań mnie okradną 
Skończyłem myśleć o temidzie
Tak się wydaje - całkiem dawno
 
Gdziekolwiek dzisiaj zwrócę oczy 
Czuję że jesteś prawie obok
Mówili że wciąż bardzo piękna 
Ale już raczej dla nikogo
 

 


 
Spory
 
 
Usłyszałem głosy w najsłodszy poranek
Wybiegłem przed słońce nocny ból złagodzić
Wypłynęłaś za mną szepcząc mi do ucha 
Nie płaczmy kochany nic się nie da zrobić 
 
Na wskroś nas przeszywał smutek pożegnania
A jeszcze przed chwilą pożerały gwiazdy
Kiedy dotykałem twojego pragnienia 
Ale tak przede mną dotykał cię każdy 
 
Klęczałem gdy żarem zapalałaś spory
A piersią swawolną tonowałaś kłótnie 
I palce mówiły cóż dobiega końca
Porzuć swe złudzenia nigdzie stąd nie pójdziesz 
 
Pewnie jeszcze długo wiódł bym z tobą spory
Ale usłyszałem w najsłodszy poranek 
Że jesteś tą która mrok ma zawsze w sobie
A nocą cię czeka kolejny kochanek 

 

 
Kostium
 
 
Próba ostatnia przed występem 
W loży zajołem miejsce 
Miota się w koncie stary sufler
I ciemno w sali jeszcze
 
Zakładam stare okulary
I dłoń zaciskam pewnie
Przebieram widzów słów tysiące
Ucichną gdy przybędziesz
 
Ogłoszą – sztuka bez słów będzie
Nakarmi widzów ciszą
Bo ty ich ciałem wabić pragniesz
A oni tak nie słyszą
 
Masz prezent dla każdego fana
Co cię aplauzem darzy
Przyznaję - strzęp bielizny twojej
I mi się zawsze marzył
 
Zapalą zaraz reflektory
I show się wielki zacznie
Popraw makijaż ułóż wdzięki
Uspokój drżące palce
 
Nie idę nigdzie – siedzę twardo
Na scenę czekam pierwszą 
Masz w niej pokochać - potem zdradzić 
Zostając tą najlepszą 
 
Ty to w spektaklu w pieśń zamienisz
Obchodząc sztukę bokiem
Nie jesteś taka jak aktorki
Ubrane w kostium kobiet 
 
Napisze potem ktoś w recenzji
Tak kochać trzeba umieć
I choć to sztuka jest dla sztuki
Wystarczy by zrozumieć.

 

 
Trzecia nad ranem
 
 
Myślałem dziś o tym by uciec
Od włosów co sen tulą mocno
Od wrogów przyjaciół i reszty
Nim wpadałaś tu do mnie przez okno
 
Pozwalam ci wpłynąć w swój wieczór
To dobrze że wchodzisz mi w drogę 
Sam nie wiem co chciałem powiedzieć 
A milczeć zwyczajnie nie mogę 
 
Pozdrawiam cię strzępie istnienia 
I różą powitam zgarbioną 
Oddałem ci tyle tej nocy 
Bo kiedyś ty byłaś mi żoną 
 
Lecz kiedy tu wpadłaś ostatnio
Ja gorzkie chowałem sekrety 
I całą samotność oddałem 
W ramiona dla innej kobiety
 
Myślałem dziś o tym by uciec 
Lecz musiałbym zabrać wspomnienia 
I nic już nie pragnąc od życia
W kamienie je pozamieniać 
 
Więc znikaj mi tam skąd żeś przyszła 
I ciebie niech tuli kochanek 
Jest zimno za oknem muzyka 
I zbliża się trzecia nas ranem.

 

 
Dusza
 
 
Do ciszy się przyznaję gdy 
Przez gardło nie chcą płynąć słowa 
I do gadulstwa kiedy brzmi
Z emocji rozpalona głowa 
 
Do światła kiedy ciemno w krąg
I pragnień grzechem namaszczonych 
I do słabości gdy duch sił 
Powinien wzbić się w nieboskłony
 
Do marzeń kiedy wiary brak 
Że się choć jedno spełni wreszcie
Do łez ukrytych gdy się chmur
Skraplają dusze ciężkim deszczem 
 
Do złej niewiedzy kiedy wiem 
Że pojąć czegoś już nie zdołam
Do każdej nocy w której mrok 
Rozdziera przestrzeń dookoła 
 
Rzeczy na świecie takie są
Których się nie da z posad ruszyć
Lecz najważniejsza - umieć chcieć
I przyznać się do własnej duszy

 

 
O jasności
 
 
O jasności szybka okrutna i pełna
Czemuż to przez ciebie nocy bić pokłony 
Nie dostrzegam chwały w tym co gaśnie szybko
Ni jak cię oswoić i ni jak dogonić. 
 
Dorzuciłem drewna byś płonęła bardziej 
Ale pojaśniało tylko to zdumienie
Którego nie pojmiesz i nie zdołasz dotknąć
Boś Joanną Dark jest – pędzisz na stracenie
 
Za domem wesele stroje i muzyka
A ja dmucham ciągle w rozżarzone zgliszcza 
By rozgonić twoje gorace popioły
I wyzwolić ogień - sługę towarzystwa 
 
Ukryję lek w dymie gdzie samotność sypia
Z iskrą co się wkrótce rozpieści w kominie
Zawyję do tego co pragnąłem zdobyć 
A ty mnie przebrana za księżyc ominiesz 
 
O jasności szybka okrutna i pełna 
Tylko jako płomień za tobą podążę 
Tylko kiedy będziesz w szczerozłotej zbroi
Spoczniesz na regale obok innych książek 
 

 


 
Statek 
 

Nie czekaj na mnie – nie kryj żalu 
Przewoźnik właśnie wiosła chowa
Losu na drugim brzegu szukam
Ciągle od nowa i od nowa
 
Co ci po żalu gdzieś w kieszeni
Który jak dusza bez dna przecież 
Co po czekaniu kiedy nie ma
Nadziei na to ze przybędę 
 
Dlaczego biegasz na skraj świata
I krzyczysz w niezmierzone tonie
„ Cóż z tego że ty czegoś szukasz 
Cóż z tego ze po tamtej stronie ! „
 
Może ja jestem przeznaczeniem 
I nagle wiara mnie uniosła
Co tchu pognałem do przystani 
Tam gdzie przewoźnik schował wiosła
 
Lecz pusto było dawno w porcie
Żal tylko wznosił się nad światem
Nie czekaj na mnie – nie kryj żalu 
Ja zawsze spóźniam się na statek 

 

 
Chmurne kręgi
 
 
Buciowi z tęsknoty która wysyła na policzki łez zastępy 

 
Nad głowami już się budzą chmurne kręgi 
Ciągnie spokój – jakby wszystko miał zakończyć 
A tęsknoty podniesione do potęgi 
Tak gęstnieją że nie można ich rozłączyć 
 
Zostawiłem małe serce tak daleko
Chociaż odchłań mi wmówiła że tak trzeba
Niech mu młodość mija zawsze wierną rzeką 
Nawet jeśli mnie na brzegu dawno nie ma
 
Jak rozgonić chmur potęgę – powiedz deszczu 
Jak sumienia popić krztynę by ze smakiem
Jak mu smutki wynagrodzić ciemny kręgu
Jeśli na to jest lekarstwo - zdradź mi jakie ?
 
Kiedy znów usłyszę drżące w telefonie
„Tak cię kocham tęsknię - kiedy będziesz tato ?”
Wiatr rozgoni deszcze przegna cumulusy
Kilka łez ukradkiem zmiesza się z herbatą

 

 
Niedoskonałe
 

Pan z aniołem na ramieniu 
Diabeł skryty obok w cieniu 
Kilka kuszeń porad kilka - ważne sprawy
A gdzieś obok niemal w piasku 
Zatrzymanych na obrazku 
Snów troszeczkę co przychodzą dla zabawy 
 
Nie słuchałem cię Aniele 
Teraz czas mi łóżko ściele 
I bies czeka żeby tylko dać mu wiarę 
Piszę nocą w pamiętniku 
Kilka wklejam łez – po krzyku 
Ale nigdy nikt nie czuje doskonale
 
Czy naprawdę potrzebujesz 
Tego tanga co wiruje 
Na podłodze już od dawna zbyt zgorzkniałej 
Jestem przecież po twej stronie
Nawet gdy się zjawi koniec 
Będę wierzył ze potrzebny był ci taniec 
 
Wszystko mi się kręci w koło 
Miesza nagość z tobą gołą 
Noc naciśnij - może nam rozpali miarę 
Są kuszenia nazbyt silne 
Od rad ponoć nieomylnych 
Ale nigdy nikt nie żyje doskonale

 

 
Gdy się wszystko wypełniło
 
 
Gdy się wszystko wypełniło
Co nam przeznaczono słusznie
Przyszłaś do mnie w taką ciemność 
W której od tęsknoty dusznie 
 
Czemu nocą pragniesz czujesz
Za dnia będąc zimną skałą 
Wybacz ale nie potrafię 
Zaspokajać tylko ciało 
 
O upartą świętą rację 
Kłócić z tobą się nie umiem 
Pewnie czujesz to inaczej 
Może to ja nie rozumiem
 
Ale ciągle myślę o tym 
W słowie zostawiając ślady 
Chcąc wypisać smutek cały 
Ale piórem – nie da rady . 

 

 
Dwa widma
 

Włóczą się dwa widma – to moje to twoje 
Raz wystawi głowę z ogromnego domu 
Czy chciałaś być widmem - ja nie chciałem wcale 
Tęsknię więc do ciała w ciszy po kryjomu 
 
Rozpinam ci suknię ale pod jedwabiem
Dotyk już niczego dziś nie napotyka 
Słyszę jeszcze czasem jak czujesz i pragniesz 
Ale coraz trudniej kochać gdy się znika 
 
Jestem tym zmęczony a ty podstarzała 
Szara jakaś dziwnie jak niektóre z życzeń
Zostaniemy tutaj jeśli dzień nam złoży 
Że nadejdzie w końcu - wielką obietnicę 
 
W sypialni co strychem gdzie harcują kurze 
Zasypiam gdy obłok wznosi się jak zawsze 
A ty obok sypiasz z całym pożądaniem 
Ale go nie widzę bo na widmo patrzę. 
 

 


 
Jesień 07
 
 
Ciągnie jesień swe zastępy
Skrzypią listne karawany
Stuka w duszę zapatrzoną 
Deszcz co w wodzie zakochany 
 
Wiatr przyjaciel – bo też znikąd
W kieszeń wtyka zapach morza
A po parkach żółty płomień 
Na trawnikach wznieca pożar 
 
I tak jesień za jesienią 
Czas zaciera – bóg ocenia 
A nam coraz bliżej końca 
A mi coraz bliżej cienia 

 

 
Teraz o nas

 
Idziemy razem lecz mi powiedz 
Jakaż ma być ta nasza droga
Czy przez codzienność zwykłą szarą 
Ile w niej diabła - ile Boga
 
To czego bardzo mocno pragniesz 
Potrafię dać ci – spełnić mogę
Ale żem wielki jest włóczęga
Musiałaś ruszyć ze mną w drogę 
 
I jestem chwilą która znikąd
Donikąd zmierzam pewnie zatem
Nie wiem czy jestem twym pragnieniem
A może stałem się już katem
 
Tego wieczoru kiedy cisza
O wszelkim zapomniała głosie
Słyszałem jak szepnęłaś – kocham
I łza spłynęła ci po nosie 

 



 
Na śmierć poecie
 
 
Według Parowskiej interpretacji
 
Żeby piękno zdobyć fechtować mi piórem 
Nienawidzieć czasem wybaczać gdy trzeba 
Wojowałem kiedyś na ud wrzątku które 
Chciały być pieszczone językami debat 
 
Nieraz mnie zdradziły chociaż próżna skarga 
Zapomnienie wszytkim co pragnienia mierzą 
Śmierć pisarzom którzy leją je do gardła 
Bo wszak namiętności nad trunkami leżą 
 
Stanę tutaj twardo - strażnik pohańbiony 
Ze spojrzeniem dumnym co się szałem wciska 
I niech każda z liter bije w rymów dzwony 
Może się doczekam wersów zbiegowiska 
 
Śmierć poetom którzy klną to życie słowem 
Nie chcą kobiet , wina , żądzy co natchnieniem 
Niech się dla nich słowo stanie krzyża grobem 
A poezja życia - wiedzie na stracenie. 

 

 
Klucz
 

Gdy bywasz wejściem do tego świata
Co to przed ludzkim skryty demonem
Gdzie światła gasną a świece płoną
Ja jestem płomień
 
A gdyś jest bramą do namiętności
Niedbałej – ale zawsze gotowej
Której nie zdławił ogień stuleci
Ja jestem płomień
 
Gdy będziesz przejściem do tajemnicy
Co między końcem skryta a bogiem
I pragniesz ciepła światłości złudnej
Ja jestem płomień
 
A jeśli jesteś drzwiami do piękna
To ja się do nich pukać nauczę 
I choć solidny chroni cię zamek 
Ja jestem kluczem

 

 
Do ciebie wierszu 
 
 
Do ciebie wierszu tu przychodzę 
Bo z nikim nie mam o czym gadać 
Wszak ludzie mówią – choć o niczym
A mi się wtrącać nie wypada 
 
Wciąż słucham dokąd pieniądz wiedzie 
Jak szczęście znaleźć i żyć dobrze
Jakie są prawdy i zasady 
Co mądrze czynić - co niemądrze
 
Tobie jednemu tylko powiem 
Że mi radością dzień powitać 
I wiem że zawsze mi odpowiesz
Kiedy po latach cię przeczytam
 
I że się każdą chwilą cieszę 
Nocą sekundą i uśmiechem
Marzeniem o tym kim nie będę 
Miłością każdą - albo grzechem
 
I tym ze mogłem cię napisać
Lub każdą rzeczą co się stanie
Najmocniej zaś – że gdy odejdę 
Właśnie ty po mnie pozostaniesz. 

 

 
Coś po nas
 
 
W wieńcu światła zaklęta tkwisz w głowie
Gdy cię nowy kochanek przyzywa
Czekasz tylko aż przyjdę i powiem 
Możesz kochać gdy miłość fałszywa
 
Możesz wierna być mu jeśli zdołasz
Jeśli nawet on zniknie ci rano
Możesz naga lecz nie całkiem goła
Włożyć suknię na swoją ciekawość
 
Ja wśród ruin oglądam cię zawsze 
On cię ujrzy w bogactwie i chwale 
Kiedy ja się pogrążę w przepaści 
On ją minie bezczelnie wytrwale 
 
Tylko zabierz ode mnie tęsknotę
I nie sypiaj jak możesz zbyt blisko 
Nie chcę włóczyć się tam i z powrotem
Lecz pamiętać - wspominać - to wszystko . 
 

 

 


Gorzkim żalem
 
 
Tkają mnie noce które milczą
Palce co zatrą wszelkie ślady 
Dzień co się skrada niczym łowca 
Twojej zdrady 
 
W czas gdy cię chętnie poślubiłem 
Nie było całkiem w twoim stylu
Płoszenie złudzeń i nastojów
Jedną chwilą 
 
A teraz proszę - gdy zapachów
Aż nadto ścielą się odciski
Sam nie wiem czemu jesteś dzisiaj
Niemal wszystkim
 
Czułem że sama nie pamiętasz 
Jak się zabawić stratą woni
Wpisujesz siebie w czas co mija 
Gdzieś tam gonisz
 
Potem się chowasz do szuflady
Zanim ja zniknę rano wcześnie
Zostaje tylko włosów zapach
Radość westchnień 
 
Gdy cię widziałem tu ostatnio
Kpiłaś że nic nie czuję wcale
I że już tylko cię dotykam
Gorzkim żalem 
 

 


 
Zwykłym
 

Zwykłym – ciężko być człowiekiem
Gdy do pracy rano wstajesz
Kawa z mlekiem i papieros
Wcale mi się nie wydaje
 
Ciężko tułać się po świecie
Kiedy myślą los częstuje
Małe serce gdzieś daleko 
A ty gniew do siebie czujesz 
 
Ciężko nie mieć swego kąta 
I gdy wszystko bywa pierwsze
Trudno nocą dzień częstować
I wesołe pisać wiersze 
 
Ale myślę sobie czasem
Każdym słowem czynem gestem
Dobrze żem jest zwykły człowiek 
I że tu w ogóle jestem

 

 
Foton
 
 
Wiesz ..nie patrz na mnie tak jak zawsze
Bo wzrok posłańcem co złe wieści 
W fotonie światła umie zmieścić 
I jakiż sens jest w tym by patrzeć . 
 
A co się w oczach schować zdoła 
Wiem – sam tam bywam nocy każdej 
I to co kusi mnie najbardziej 
Że cię oglądam gdyś jest goła
 
A że patrzenie mówić umie
O tym i tamtym opowiada
I zdradę powie - jeśli zdrada
A ja pokornie je zrozumiem 
 
Lecz nie patrz więcej – gdym ja cieniem
W żadne nie wpatruj się ciemności 
Bo to daleko – będzie prościej 
Gdy czasem rzucisz mi spojrzeniem

 



 
A kiedy wszystko gna gdzie może
 
 
A kiedy wszystko gna gdzie może
Ty się opanuj serce
Wiem że cię żadna dal nie zmorze 
 
Przystawaj częściej niż możliwe
Kiedy cię krew pogania 
I kosztuj tego – co prawdziwe
 
Jest prawdą co się kryje w dali 
I na nas czeka jeszcze
Byśmy się tylko wciąż kochali 
 
Więc nie pędź proszę jak szalone
Bo tam dokąd uciekasz
Czeka cię w smutku wielki koniec 
 
Daj do kobiety przylgnąć drżenia 
I pożądanie poczuć 
I to że jest ktoś – kto docenia 
 
I światło ujrzeć pozwól w cieniu
Gdy ona dotyk odda
A odejść – pozwól w zachwyceniu 

 

 
Pokornym
 


Czujesz jak wszystko w nas przemija 
Jak się zwyczajnie ściele
Tak dla nas jak i dla tych którzy 
Przed nami wieków wiele
 
Szlachetne rzeczy wyczyniali 
Dla chwały i próżności 
Bywało – nieraz zabijali
Dla dobra i z miłości 
 
Co ważne dla nas dziś i jutro
Tak dla nich ważne było
Też wojowali - zdobywali
I różnie im się żyło 
 
Nie chcę ci smutków lać do duszy 
Człowieku przyjacielu 
Lecz to nieskromne ,, kimś ,, się mienić 
Gdy jesteś jednym z wielu 

 

 
Bliżej i bardziej
 
 
Bliżej i bardziej jestem czegoś 
Może się tylko zdaje
Lecz wszystko błyszczy jakoś mocniej 
I pachnie tak jak majem
 
Bliżej i mocniej jakoś wita
To czujne pożegnanie 
Chociaż milczeniem ale cisza
Tak głośno taszczy pamięć
 
Bliżej I tęskniej mi do ciebie
A tobie coraz dalej
Łzy się zbierają – wątki dziwne
I jakieś gorzkie żale
 
A może cała bliskość twoja 
To tylko jest złudzenie 
I wszystko dzieli nas od zawsze
A ja nic o tym nie wiem  

 

 
Sedno
 
 
Nie to żeby się nie skończyło
To co się nie zaczęło jeszcze
Nie to ażebyś była tylko
Sprawczynią losu złego nieszczęść
 
Nie to żebym nie dotknął nigdy 
Ciebie – kiedy dotyku pragniesz
Nie to żebym był utrudzony
Tym co przychodzi ci najłatwiej
 
Nie to żebym cię zdradą splamił
Ale co było to już zgasło
Nie to żebym cię nie pamiętał
Gdy się noc ściele murem zasłon
 
Ale to żebym wiedział zawsze
Że moja wina – moja strata
Więc nie karz proszę – nienawidzić
I choć wspomnieniem – pozwól wracać . 

 

 
Jedna wiosna
 
 
Dzień dobry wołam już od ścieżki 
Właśnie zastałem cię przy kwiatach 
Ścierając kurze z liści pieścisz
A dzień się z nową nocą brata 
 
Może się dowiem o co chodzi 
W głaskaniu słońcem strug zieleni
I komu to co pasją szkodzi
Dlaczego nikt jej nie doceni
 
Czy myślisz że coś z nas wyrośnie 
Jak z ziarnka kilka chwil w gardenie 
To wszystko co dziś mi po wiośnie
A w porach roku utrapienie 
 
Czy właśnie tak smakuje kwietniem
Że czasu nie ma dla nikogo
Ale go można wiecznie głaskać
Jak każdą utraconą młodość 
 
W prezencie perfum nie przyjęłaś 
Bo tobie pachną tulipany 
I od natury inne dzieła
A ta w tworzeniu nie zna granic 
 
Na ścieżkę wracam ciche żegnaj 
Rzuciłem – ależ lśniły liście 
Ach wiosno moja byłaś jedna 
I że cię szkoda – sobie myślę 

 

 
Mozaika
 
 
W zielonym domu mieszka sporo
Czerwonych utudzonych złudzeń
Spytasz skąd bierze się mozaika
Wszak różne barwy mają ludzie
 
Jedni w roślinach piękno widzą
A inni wierzą w kolor wina
Tamtym muzyka sens nadaje
A dla tych błękit dzień zaczyna
 
Ci co zło chwalą z czerni słyną 
To kolor smutku i rozpaczy
Bielą się kryją ci co szczęście
I radość wpieli do tłumaczeń 
 
Dlaczego kolor własnie taki 
A inny w różnych chwilach złudzeń 
Nie pytaj – nie ja malowałem
To co się w duszy rodzi trudzie
 
Białe i czarne to też kolor
A blaskiem płoną nawet cienie 
Dla mnie – choć jestem sobie tylko 
Czymś między wiarą a marzeniem
 

 

 

 

Tworzywo
 
 
Gdy artysta swój skończył poemat
A napisał że wolność jest światłem
Żadne z luster nie lśniło już wcale
Żadne z żywych nie stało się martwe 
 
Wieków dzieje co sztuki pilnują 
Dla nich broń słów – nie dla nich zwycieństwo
A kto walczyć chce wierszem i prawem
Tego dziś nie ominie szaleństwo
 
Szachownice nosiły rycerzy
Królów wszelkich niezwykle dostojnie
Lecz artysta gdy tworzył swe dzieło
Ani chwili nie myślał o wojnie 
 
Lecz o sławie – na łeb już nawlekał
Aureolę i sławę wszechwieków
Nie jest ważne to dzieło co przetrwa
Ale to co „ tworzyło” w człowieku
 

 


 
Zgromadzenie
 

Pełno dziś gości - wiele serc
Z południa i z połnocy
Ze wschodu kilka znanych mi
Z zachodu kilka obcych
 
Muzykę gra na drzewach noc
Kto trzeżwy w tany rusza
Czasami w cieniu zółtych lamp
Zapłacze jakaś dusza
 
Samotni bardzo albo mniej
Czasami smutku pełni
Niektórzy w maskach inni nie 
Bezdomni i bezsenni
 
Ilu z nich wiernych będzie mi
A ilu wnet mnie zdradzi
Czy mogę im wyjawić że
Donikąd czas prowadzi
 
Coż targa ich przez cały świat 
Do miejsca tego właśnie
Zbładzili może albo tu
Ich drogi się znalazły
 

 


Zwykle w ciemności
 
 
Idę się poszwędać wieczorem po mieście 
Popsuć sprawne płuca zakosztować mroku
W gwiazdy sie pogapić jak jakiś idiota
To mój święty spokój
To mój święty spokój
 
Idę prosto w ciszę - światła co na baszcie
Katedry spoczeły i sterczą nad miastem
W ciężkie i znużone wciskają powieki 
Pięć po jedenastej
Pięć po jedenastej
 
Wracać mi nie każe deszcz niespodziewany
Z kimże mi pogadać jeśli nie z kroplami
Jeżeli nie z nocą która słucha zawsze
Dali między nami
Dali miedzy nami
 
Ktoś mnie minie czasem obcy i pośpieszny
Wzrok przez chwilę wznosząc ciekawie niedbale
Czasami przystanę pod jakąś latarnią
Co się sennie pali
Co się sennie pali
 
Czasem przerażenie co mi gardło ściska
Albo w strzępy duszę szarpie samotności
Łza o którą zadbam – żeby nikt nie widział
To zwykle w ciemności
To zwykle w ciemności 
 

bottom of page