top of page

ZWYKLE W CIEMNOŚCI

Pęknięty mediator
Po schodach co świętą wojną
Znów wspina się z dumy środka
Na pół pęknięty mediator
Rozstania prawdziwa postać
Pochwycę ją zanim spadnie
Nim w tłum się wmiesza beztrosko
Profilem nieba zostanie
Gdy ja wciąż będę rzemiosłem
Uliczne zdania zbyt głośne
A mgła zagęszczona szybami
Bo w lustrach gra bez litości
Zwiesiła mrok nad schodami
I już się zamek jej cierpień
Na pieczęć zamyka wieków
W wolności marszu bezeceństw
Zaginie to czego nie czuć
O piękna zapytaj wtedy
Czy to co z prochu – to prochem
A ja odpowiem ci cicho
„ to taki czeka nas koniec „
Beznamiętne namiętności
Wizerunek beznamiętnej namiętności
Bywa bardzo marnym wstępem do kariery
Bez ambicji i dziewiczej konieczności
Na wpół naga zatraciła swe maniery
Ty kobieto co się w bieli czar ubierasz
Ciemność czyniąc całkiem modnym kapeluszem
Światło właśnie wystawiło noc na sprzedaż
Biorę wszystko bo do ciebie wrócić muszę
Gdy nadętych pytań zwisa zgraja cała
Co się grzebie w prywatności studzi ciało
I wielkiego widowiska cząstka mała
Spełnia obraz – nie odstanie się co stało
Podziwiałem osobiście wiele rzeczy
Wykupiłem mapy świata i atlasy
Ale nigdzie tam nie było tej kobiety
O imieniu namiętności – takie czasy
Szukam sztuki wizerunków i natchnienia
I w tych czasach piszę wiersze - wolność chwalę
A miłością chciałbym ciągle świat odmieniać
Ale tylko mi wychodzą gorzkie żale
Kilka rozmyślań o temidzie
Tak się wydaje – całkiem dawno
Mój kamień czasu był zielony
Sprawiedliwością go nazwałem
I zwykłem czasem z sobą nosić
Miałem go wtedy kiedy dla mnie
Płynęłaś naga w każdą ciemność
Myślałem nawet że kochałaś
Lecz inni byli tuż przede mną
Kiedy już więcej „ nas „ nie będzie
Brązowych pończoch ślady znikną
Od wspomnień cały będę twardy
Ponoć przystoi tak mężczyznom
Do dzisiaj myślę że kochałaś
Przez swą prawdziwość odrzucona
Cierpliwie znosząc bez nikogo
Drżenia spragnionych do cna kolan
Do skroni znów przykładam mroki
Zanim z rozmyślań mnie okradną
Skończyłem myśleć o temidzie
Tak się wydaje - całkiem dawno
Gdziekolwiek dzisiaj zwrócę oczy
Czuję że jesteś prawie obok
Mówili że wciąż bardzo piękna
Ale już raczej dla nikogo
Spory
Usłyszałem głosy w najsłodszy poranek
Wybiegłem przed słońce nocny ból złagodzić
Wypłynęłaś za mną szepcząc mi do ucha
Nie płaczmy kochany nic się nie da zrobić
Na wskroś nas przeszywał smutek pożegnania
A jeszcze przed chwilą pożerały gwiazdy
Kiedy dotykałem twojego pragnienia
Ale tak przede mną dotykał cię każdy
Klęczałem gdy żarem zapalałaś spory
A piersią swawolną tonowałaś kłótnie
I palce mówiły cóż dobiega końca
Porzuć swe złudzenia nigdzie stąd nie pójdziesz
Pewnie jeszcze długo wiódł bym z tobą spory
Ale usłyszałem w najsłodszy poranek
Że jesteś tą która mrok ma zawsze w sobie
A nocą cię czeka kolejny kochanek
Kostium
Próba ostatnia przed występem
W loży zajołem miejsce
Miota się w koncie stary sufler
I ciemno w sali jeszcze
Zakładam stare okulary
I dłoń zaciskam pewnie
Przebieram widzów słów tysiące
Ucichną gdy przybędziesz
Ogłoszą – sztuka bez słów będzie
Nakarmi widzów ciszą
Bo ty ich ciałem wabić pragniesz
A oni tak nie słyszą
Masz prezent dla każdego fana
Co cię aplauzem darzy
Przyznaję - strzęp bielizny twojej
I mi się zawsze marzył
Zapalą zaraz reflektory
I show się wielki zacznie
Popraw makijaż ułóż wdzięki
Uspokój drżące palce
Nie idę nigdzie – siedzę twardo
Na scenę czekam pierwszą
Masz w niej pokochać - potem zdradzić
Zostając tą najlepszą
Ty to w spektaklu w pieśń zamienisz
Obchodząc sztukę bokiem
Nie jesteś taka jak aktorki
Ubrane w kostium kobiet
Napisze potem ktoś w recenzji
Tak kochać trzeba umieć
I choć to sztuka jest dla sztuki
Wystarczy by zrozumieć.
Trzecia nad ranem
Myślałem dziś o tym by uciec
Od włosów co sen tulą mocno
Od wrogów przyjaciół i reszty
Nim wpadałaś tu do mnie przez okno
Pozwalam ci wpłynąć w swój wieczór
To dobrze że wchodzisz mi w drogę
Sam nie wiem co chciałem powiedzieć
A milczeć zwyczajnie nie mogę
Pozdrawiam cię strzępie istnienia
I różą powitam zgarbioną
Oddałem ci tyle tej nocy
Bo kiedyś ty byłaś mi żoną
Lecz kiedy tu wpadłaś ostatnio
Ja gorzkie chowałem sekrety
I całą samotność oddałem
W ramiona dla innej kobiety
Myślałem dziś o tym by uciec
Lecz musiałbym zabrać wspomnienia
I nic już nie pragnąc od życia
W kamienie je pozamieniać
Więc znikaj mi tam skąd żeś przyszła
I ciebie niech tuli kochanek
Jest zimno za oknem muzyka
I zbliża się trzecia nas ranem.
Dusza
Do ciszy się przyznaję gdy
Przez gardło nie chcą płynąć słowa
I do gadulstwa kiedy brzmi
Z emocji rozpalona głowa
Do światła kiedy ciemno w krąg
I pragnień grzechem namaszczonych
I do słabości gdy duch sił
Powinien wzbić się w nieboskłony
Do marzeń kiedy wiary brak
Że się choć jedno spełni wreszcie
Do łez ukrytych gdy się chmur
Skraplają dusze ciężkim deszczem
Do złej niewiedzy kiedy wiem
Że pojąć czegoś już nie zdołam
Do każdej nocy w której mrok
Rozdziera przestrzeń dookoła
Rzeczy na świecie takie są
Których się nie da z posad ruszyć
Lecz najważniejsza - umieć chcieć
I przyznać się do własnej duszy
O jasności
O jasności szybka okrutna i pełna
Czemuż to przez ciebie nocy bić pokłony
Nie dostrzegam chwały w tym co gaśnie szybko
Ni jak cię oswoić i ni jak dogonić.
Dorzuciłem drewna byś płonęła bardziej
Ale pojaśniało tylko to zdumienie
Którego nie pojmiesz i nie zdołasz dotknąć
Boś Joanną Dark jest – pędzisz na stracenie
Za domem wesele stroje i muzyka
A ja dmucham ciągle w rozżarzone zgliszcza
By rozgonić twoje gorace popioły
I wyzwolić ogień - sługę towarzystwa
Ukryję lek w dymie gdzie samotność sypia
Z iskrą co się wkrótce rozpieści w kominie
Zawyję do tego co pragnąłem zdobyć
A ty mnie przebrana za księżyc ominiesz
O jasności szybka okrutna i pełna
Tylko jako płomień za tobą podążę
Tylko kiedy będziesz w szczerozłotej zbroi
Spoczniesz na regale obok innych książek
Statek
Nie czekaj na mnie – nie kryj żalu
Przewoźnik właśnie wiosła chowa
Losu na drugim brzegu szukam
Ciągle od nowa i od nowa
Co ci po żalu gdzieś w kieszeni
Który jak dusza bez dna przecież
Co po czekaniu kiedy nie ma
Nadziei na to ze przybędę
Dlaczego biegasz na skraj świata
I krzyczysz w niezmierzone tonie
„ Cóż z tego że ty czegoś szukasz
Cóż z tego ze po tamtej stronie ! „
Może ja jestem przeznaczeniem
I nagle wiara mnie uniosła
Co tchu pognałem do przystani
Tam gdzie przewoźnik schował wiosła
Lecz pusto było dawno w porcie
Żal tylko wznosił się nad światem
Nie czekaj na mnie – nie kryj żalu
Ja zawsze spóźniam się na statek
Chmurne kręgi
Buciowi z tęsknoty która wysyła na policzki łez zastępy
Nad głowami już się budzą chmurne kręgi
Ciągnie spokój – jakby wszystko miał zakończyć
A tęsknoty podniesione do potęgi
Tak gęstnieją że nie można ich rozłączyć
Zostawiłem małe serce tak daleko
Chociaż odchłań mi wmówiła że tak trzeba
Niech mu młodość mija zawsze wierną rzeką
Nawet jeśli mnie na brzegu dawno nie ma
Jak rozgonić chmur potęgę – powiedz deszczu
Jak sumienia popić krztynę by ze smakiem
Jak mu smutki wynagrodzić ciemny kręgu
Jeśli na to jest lekarstwo - zdradź mi jakie ?
Kiedy znów usłyszę drżące w telefonie
„Tak cię kocham tęsknię - kiedy będziesz tato ?”
Wiatr rozgoni deszcze przegna cumulusy
Kilka łez ukradkiem zmiesza się z herbatą
Niedoskonałe
Pan z aniołem na ramieniu
Diabeł skryty obok w cieniu
Kilka kuszeń porad kilka - ważne sprawy
A gdzieś obok niemal w piasku
Zatrzymanych na obrazku
Snów troszeczkę co przychodzą dla zabawy
Nie słuchałem cię Aniele
Teraz czas mi łóżko ściele
I bies czeka żeby tylko dać mu wiarę
Piszę nocą w pamiętniku
Kilka wklejam łez – po krzyku
Ale nigdy nikt nie czuje doskonale
Czy naprawdę potrzebujesz
Tego tanga co wiruje
Na podłodze już od dawna zbyt zgorzkniałej
Jestem przecież po twej stronie
Nawet gdy się zjawi koniec
Będę wierzył ze potrzebny był ci taniec
Wszystko mi się kręci w koło
Miesza nagość z tobą gołą
Noc naciśnij - może nam rozpali miarę
Są kuszenia nazbyt silne
Od rad ponoć nieomylnych
Ale nigdy nikt nie żyje doskonale
Gdy się wszystko wypełniło
Gdy się wszystko wypełniło
Co nam przeznaczono słusznie
Przyszłaś do mnie w taką ciemność
W której od tęsknoty dusznie
Czemu nocą pragniesz czujesz
Za dnia będąc zimną skałą
Wybacz ale nie potrafię
Zaspokajać tylko ciało
O upartą świętą rację
Kłócić z tobą się nie umiem
Pewnie czujesz to inaczej
Może to ja nie rozumiem
Ale ciągle myślę o tym
W słowie zostawiając ślady
Chcąc wypisać smutek cały
Ale piórem – nie da rady .
Dwa widma
Włóczą się dwa widma – to moje to twoje
Raz wystawi głowę z ogromnego domu
Czy chciałaś być widmem - ja nie chciałem wcale
Tęsknię więc do ciała w ciszy po kryjomu
Rozpinam ci suknię ale pod jedwabiem
Dotyk już niczego dziś nie napotyka
Słyszę jeszcze czasem jak czujesz i pragniesz
Ale coraz trudniej kochać gdy się znika
Jestem tym zmęczony a ty podstarzała
Szara jakaś dziwnie jak niektóre z życzeń
Zostaniemy tutaj jeśli dzień nam złoży
Że nadejdzie w końcu - wielką obietnicę
W sypialni co strychem gdzie harcują kurze
Zasypiam gdy obłok wznosi się jak zawsze
A ty obok sypiasz z całym pożądaniem
Ale go nie widzę bo na widmo patrzę.
Jesień 07
Ciągnie jesień swe zastępy
Skrzypią listne karawany
Stuka w duszę zapatrzoną
Deszcz co w wodzie zakochany
Wiatr przyjaciel – bo też znikąd
W kieszeń wtyka zapach morza
A po parkach żółty płomień
Na trawnikach wznieca pożar
I tak jesień za jesienią
Czas zaciera – bóg ocenia
A nam coraz bliżej końca
A mi coraz bliżej cienia
Teraz o nas
Idziemy razem lecz mi powiedz
Jakaż ma być ta nasza droga
Czy przez codzienność zwykłą szarą
Ile w niej diabła - ile Boga
To czego bardzo mocno pragniesz
Potrafię dać ci – spełnić mogę
Ale żem wielki jest włóczęga
Musiałaś ruszyć ze mną w drogę
I jestem chwilą która znikąd
Donikąd zmierzam pewnie zatem
Nie wiem czy jestem twym pragnieniem
A może stałem się już katem
Tego wieczoru kiedy cisza
O wszelkim zapomniała głosie
Słyszałem jak szepnęłaś – kocham
I łza spłynęła ci po nosie
Na śmierć poecie
Według Parowskiej interpretacji
Żeby piękno zdobyć fechtować mi piórem
Nienawidzieć czasem wybaczać gdy trzeba
Wojowałem kiedyś na ud wrzątku które
Chciały być pieszczone językami debat
Nieraz mnie zdradziły chociaż próżna skarga
Zapomnienie wszytkim co pragnienia mierzą
Śmierć pisarzom którzy leją je do gardła
Bo wszak namiętności nad trunkami leżą
Stanę tutaj twardo - strażnik pohańbiony
Ze spojrzeniem dumnym co się szałem wciska
I niech każda z liter bije w rymów dzwony
Może się doczekam wersów zbiegowiska
Śmierć poetom którzy klną to życie słowem
Nie chcą kobiet , wina , żądzy co natchnieniem
Niech się dla nich słowo stanie krzyża grobem
A poezja życia - wiedzie na stracenie.
Klucz
Gdy bywasz wejściem do tego świata
Co to przed ludzkim skryty demonem
Gdzie światła gasną a świece płoną
Ja jestem płomień
A gdyś jest bramą do namiętności
Niedbałej – ale zawsze gotowej
Której nie zdławił ogień stuleci
Ja jestem płomień
Gdy będziesz przejściem do tajemnicy
Co między końcem skryta a bogiem
I pragniesz ciepła światłości złudnej
Ja jestem płomień
A jeśli jesteś drzwiami do piękna
To ja się do nich pukać nauczę
I choć solidny chroni cię zamek
Ja jestem kluczem
Do ciebie wierszu
Do ciebie wierszu tu przychodzę
Bo z nikim nie mam o czym gadać
Wszak ludzie mówią – choć o niczym
A mi się wtrącać nie wypada
Wciąż słucham dokąd pieniądz wiedzie
Jak szczęście znaleźć i żyć dobrze
Jakie są prawdy i zasady
Co mądrze czynić - co niemądrze
Tobie jednemu tylko powiem
Że mi radością dzień powitać
I wiem że zawsze mi odpowiesz
Kiedy po latach cię przeczytam
I że się każdą chwilą cieszę
Nocą sekundą i uśmiechem
Marzeniem o tym kim nie będę
Miłością każdą - albo grzechem
I tym ze mogłem cię napisać
Lub każdą rzeczą co się stanie
Najmocniej zaś – że gdy odejdę
Właśnie ty po mnie pozostaniesz.
Coś po nas
W wieńcu światła zaklęta tkwisz w głowie
Gdy cię nowy kochanek przyzywa
Czekasz tylko aż przyjdę i powiem
Możesz kochać gdy miłość fałszywa
Możesz wierna być mu jeśli zdołasz
Jeśli nawet on zniknie ci rano
Możesz naga lecz nie całkiem goła
Włożyć suknię na swoją ciekawość
Ja wśród ruin oglądam cię zawsze
On cię ujrzy w bogactwie i chwale
Kiedy ja się pogrążę w przepaści
On ją minie bezczelnie wytrwale
Tylko zabierz ode mnie tęsknotę
I nie sypiaj jak możesz zbyt blisko
Nie chcę włóczyć się tam i z powrotem
Lecz pamiętać - wspominać - to wszystko .
Gorzkim żalem
Tkają mnie noce które milczą
Palce co zatrą wszelkie ślady
Dzień co się skrada niczym łowca
Twojej zdrady
W czas gdy cię chętnie poślubiłem
Nie było całkiem w twoim stylu
Płoszenie złudzeń i nastojów
Jedną chwilą
A teraz proszę - gdy zapachów
Aż nadto ścielą się odciski
Sam nie wiem czemu jesteś dzisiaj
Niemal wszystkim
Czułem że sama nie pamiętasz
Jak się zabawić stratą woni
Wpisujesz siebie w czas co mija
Gdzieś tam gonisz
Potem się chowasz do szuflady
Zanim ja zniknę rano wcześnie
Zostaje tylko włosów zapach
Radość westchnień
Gdy cię widziałem tu ostatnio
Kpiłaś że nic nie czuję wcale
I że już tylko cię dotykam
Gorzkim żalem
Zwykłym
Zwykłym – ciężko być człowiekiem
Gdy do pracy rano wstajesz
Kawa z mlekiem i papieros
Wcale mi się nie wydaje
Ciężko tułać się po świecie
Kiedy myślą los częstuje
Małe serce gdzieś daleko
A ty gniew do siebie czujesz
Ciężko nie mieć swego kąta
I gdy wszystko bywa pierwsze
Trudno nocą dzień częstować
I wesołe pisać wiersze
Ale myślę sobie czasem
Każdym słowem czynem gestem
Dobrze żem jest zwykły człowiek
I że tu w ogóle jestem
Foton
Wiesz ..nie patrz na mnie tak jak zawsze
Bo wzrok posłańcem co złe wieści
W fotonie światła umie zmieścić
I jakiż sens jest w tym by patrzeć .
A co się w oczach schować zdoła
Wiem – sam tam bywam nocy każdej
I to co kusi mnie najbardziej
Że cię oglądam gdyś jest goła
A że patrzenie mówić umie
O tym i tamtym opowiada
I zdradę powie - jeśli zdrada
A ja pokornie je zrozumiem
Lecz nie patrz więcej – gdym ja cieniem
W żadne nie wpatruj się ciemności
Bo to daleko – będzie prościej
Gdy czasem rzucisz mi spojrzeniem
A kiedy wszystko gna gdzie może
A kiedy wszystko gna gdzie może
Ty się opanuj serce
Wiem że cię żadna dal nie zmorze
Przystawaj częściej niż możliwe
Kiedy cię krew pogania
I kosztuj tego – co prawdziwe
Jest prawdą co się kryje w dali
I na nas czeka jeszcze
Byśmy się tylko wciąż kochali
Więc nie pędź proszę jak szalone
Bo tam dokąd uciekasz
Czeka cię w smutku wielki koniec
Daj do kobiety przylgnąć drżenia
I pożądanie poczuć
I to że jest ktoś – kto docenia
I światło ujrzeć pozwól w cieniu
Gdy ona dotyk odda
A odejść – pozwól w zachwyceniu
Pokornym
Czujesz jak wszystko w nas przemija
Jak się zwyczajnie ściele
Tak dla nas jak i dla tych którzy
Przed nami wieków wiele
Szlachetne rzeczy wyczyniali
Dla chwały i próżności
Bywało – nieraz zabijali
Dla dobra i z miłości
Co ważne dla nas dziś i jutro
Tak dla nich ważne było
Też wojowali - zdobywali
I różnie im się żyło
Nie chcę ci smutków lać do duszy
Człowieku przyjacielu
Lecz to nieskromne ,, kimś ,, się mienić
Gdy jesteś jednym z wielu
Bliżej i bardziej
Bliżej i bardziej jestem czegoś
Może się tylko zdaje
Lecz wszystko błyszczy jakoś mocniej
I pachnie tak jak majem
Bliżej i mocniej jakoś wita
To czujne pożegnanie
Chociaż milczeniem ale cisza
Tak głośno taszczy pamięć
Bliżej I tęskniej mi do ciebie
A tobie coraz dalej
Łzy się zbierają – wątki dziwne
I jakieś gorzkie żale
A może cała bliskość twoja
To tylko jest złudzenie
I wszystko dzieli nas od zawsze
A ja nic o tym nie wiem
Sedno
Nie to żeby się nie skończyło
To co się nie zaczęło jeszcze
Nie to ażebyś była tylko
Sprawczynią losu złego nieszczęść
Nie to żebym nie dotknął nigdy
Ciebie – kiedy dotyku pragniesz
Nie to żebym był utrudzony
Tym co przychodzi ci najłatwiej
Nie to żebym cię zdradą splamił
Ale co było to już zgasło
Nie to żebym cię nie pamiętał
Gdy się noc ściele murem zasłon
Ale to żebym wiedział zawsze
Że moja wina – moja strata
Więc nie karz proszę – nienawidzić
I choć wspomnieniem – pozwól wracać .
Jedna wiosna
Dzień dobry wołam już od ścieżki
Właśnie zastałem cię przy kwiatach
Ścierając kurze z liści pieścisz
A dzień się z nową nocą brata
Może się dowiem o co chodzi
W głaskaniu słońcem strug zieleni
I komu to co pasją szkodzi
Dlaczego nikt jej nie doceni
Czy myślisz że coś z nas wyrośnie
Jak z ziarnka kilka chwil w gardenie
To wszystko co dziś mi po wiośnie
A w porach roku utrapienie
Czy właśnie tak smakuje kwietniem
Że czasu nie ma dla nikogo
Ale go można wiecznie głaskać
Jak każdą utraconą młodość
W prezencie perfum nie przyjęłaś
Bo tobie pachną tulipany
I od natury inne dzieła
A ta w tworzeniu nie zna granic
Na ścieżkę wracam ciche żegnaj
Rzuciłem – ależ lśniły liście
Ach wiosno moja byłaś jedna
I że cię szkoda – sobie myślę
Mozaika
W zielonym domu mieszka sporo
Czerwonych utudzonych złudzeń
Spytasz skąd bierze się mozaika
Wszak różne barwy mają ludzie
Jedni w roślinach piękno widzą
A inni wierzą w kolor wina
Tamtym muzyka sens nadaje
A dla tych błękit dzień zaczyna
Ci co zło chwalą z czerni słyną
To kolor smutku i rozpaczy
Bielą się kryją ci co szczęście
I radość wpieli do tłumaczeń
Dlaczego kolor własnie taki
A inny w różnych chwilach złudzeń
Nie pytaj – nie ja malowałem
To co się w duszy rodzi trudzie
Białe i czarne to też kolor
A blaskiem płoną nawet cienie
Dla mnie – choć jestem sobie tylko
Czymś między wiarą a marzeniem
Tworzywo
Gdy artysta swój skończył poemat
A napisał że wolność jest światłem
Żadne z luster nie lśniło już wcale
Żadne z żywych nie stało się martwe
Wieków dzieje co sztuki pilnują
Dla nich broń słów – nie dla nich zwycieństwo
A kto walczyć chce wierszem i prawem
Tego dziś nie ominie szaleństwo
Szachownice nosiły rycerzy
Królów wszelkich niezwykle dostojnie
Lecz artysta gdy tworzył swe dzieło
Ani chwili nie myślał o wojnie
Lecz o sławie – na łeb już nawlekał
Aureolę i sławę wszechwieków
Nie jest ważne to dzieło co przetrwa
Ale to co „ tworzyło” w człowieku
Zgromadzenie
Pełno dziś gości - wiele serc
Z południa i z połnocy
Ze wschodu kilka znanych mi
Z zachodu kilka obcych
Muzykę gra na drzewach noc
Kto trzeżwy w tany rusza
Czasami w cieniu zółtych lamp
Zapłacze jakaś dusza
Samotni bardzo albo mniej
Czasami smutku pełni
Niektórzy w maskach inni nie
Bezdomni i bezsenni
Ilu z nich wiernych będzie mi
A ilu wnet mnie zdradzi
Czy mogę im wyjawić że
Donikąd czas prowadzi
Coż targa ich przez cały świat
Do miejsca tego właśnie
Zbładzili może albo tu
Ich drogi się znalazły
Zwykle w ciemności
Idę się poszwędać wieczorem po mieście
Popsuć sprawne płuca zakosztować mroku
W gwiazdy sie pogapić jak jakiś idiota
To mój święty spokój
To mój święty spokój
Idę prosto w ciszę - światła co na baszcie
Katedry spoczeły i sterczą nad miastem
W ciężkie i znużone wciskają powieki
Pięć po jedenastej
Pięć po jedenastej
Wracać mi nie każe deszcz niespodziewany
Z kimże mi pogadać jeśli nie z kroplami
Jeżeli nie z nocą która słucha zawsze
Dali między nami
Dali miedzy nami
Ktoś mnie minie czasem obcy i pośpieszny
Wzrok przez chwilę wznosząc ciekawie niedbale
Czasami przystanę pod jakąś latarnią
Co się sennie pali
Co się sennie pali
Czasem przerażenie co mi gardło ściska
Albo w strzępy duszę szarpie samotności
Łza o którą zadbam – żeby nikt nie widział
To zwykle w ciemności
To zwykle w ciemności

bottom of page