top of page
OKL.jpg

PO KĄTACH

 

 

Po kątach domu tajemnica

w ciemności wskrzesza ruch

i obraz

podnosi głowę noc bo szczodra

gdy zabijałaś

czas nie krzyczał

 

to w niej nas chowam gdy już nie mam

niczego prócz samego siebie

świadomie

zanim dzień pogrzebie

to wszystko czego

mi nie trzeba

 

trudno poradzić sobie z mrokiem

ale wyczuwam że ma usta

nawet gdy

skrada nas po pustkach

to lubię gęstość

twoich objęć

 

pomiędzy bytem a niebyciem

zatrzyma wszystko to

co chowam

w niedokończonych skrytych słowach

śpią nieodkryte

tajemnice

 

tak cicho kiedyś już bywało

gdzie ściany łączą się

w róg domu

nie zniosłem ciszy po kryjomu

więc jednak

zawsze jest tak samo

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O POZBAWIANIU

 

 

Przepadłaś chwilo utracona

czasami szukam jeszcze

i może gdzieś na krótki moment

powracasz szybkim dreszczem

 

a gdybym mógł już nie pamiętać

zapomnieć tak niezwykle

to nowa długa noc przeklęta

nie dałaby ci istnieć

 

wypływa wszystko co schowane

nie znaczy teraz wiele

już prawie cały zapomniałem

to czego o mnie nie wiesz

 

umierasz w oczach przed północą

już więcej nie zobaczę

co jeszcze powiedz można począć

z pojęciem wszelkich znaczeń

 

bo wiedz

że to nie ty pozbawiasz

pomimo bezpostaci

i sam się zawsze z tym rozprawiam

nie czując żebym tracił  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

LOST A NAWET MOŻE LAST

 

 

Sypiam sam nocą już obok nie spisz

wyśniona we mnie z czasem to prześnisz

niewdzięczna pustka w szerokim w łóżku

głaszczę ją dłonią kołdrą poduszką

 

miała nas razem pięknie zestarzeć

dzielić pragnieniem w gęstości marzeń

kłócić i godzić lecz z zaufaniem

z tego wszystkiego nic nie zostanie

 

z nocy a może trochę z pamięci

wciąż przywołuję jak śpiąc się kręcisz

i mocno tulisz do moich pleców

więcej nie będziesz jakbym to przeczuł

 

długo chodziłem w twoich ubraniach

z kubków od ciebie kawy pochłaniam

wyciągam przeszłość z pamiątek wstążki

mam twoje słowa myśli i książki

 

czerwone piórko sypia na ścianie

lekkie choć teraz ciężkie jak kamień

mówiłaś

będę z tobą do końca

teraz wiem

jednak temu nie sprostasz

 

pod powiekami przed każdą nocą

wmawiam sam sobie że byłaś po coś

trochę się złoszczę w końcu wybaczam

 

dziwne

jak szybko czas nas zatraca

 

 

 

 

 

 

 

 

BALLADA NA POWITANIE I POŻEGNANIE

 

 

Milczenie jak odpowiedź

już wszystko powiedziało

żelazna ciężkość powiek

przywita noc na stałe

 

a w innym lepszym świecie

którego wcale nie ma

cudownie będzie przecież

lecz to już inny temat

 

a teraz między nami

los jakby coś pozmieniał

nieznacznie w oczach łzawi

dzień dobry

do widzenia

 

odpuszcza kiedy pragnie

odpycha jeśli szydzi

i popatrz tak jest zawsze

niczego nikt nie widzi

 

a gdzieś w połowie drogi

rozdroża zawsze pewne

jak mrok cierpliwej nocy

i cisza co wie lepiej

 

to teraz między nami

niczego już nie zmienia

nieznacznie w oczach krwawi

dzień dobry

do widzenia

 

przestaję myśleć mówić

i zbieram się by zasnąć

kto za nas powiedz zgubi

bezsilną niemoc czarną

 

wiedziałem że tam ruszysz

nie będziesz dłużej obok

a krzyk zmęczonych kruszyn

nie zbudzi już nikogo

 

to takie pewne przecież

zmieniłaś nasze brzmienia

mniej boli

lecz wciąż krzyczy

dzień dobry

do widzenia

 

 

 

 

 

 

 

 

W KOŃCU

 

 

Czasem wracasz w środku nocy

ściętej tępym bólem głowy

i po trzeciej rozbudzony

nie mam cię już

w co ozdobić

 

na początek poniedziałkiem

potem piątkiem całkiem znośnym

ktoś wymyślił to na stałe

i niczego

nie uprościsz

 

to zamyka całość szczelnie

coś jest w środku razem ze mną

nie zobaczysz żadnych pęknięć

ani tego

że to ciemność

 

zamiast ale wciąż przychodzi

cicho wpięta w szarość cieni

mówi że chce załagodzić

bo już nic

nie można zmienić

 

umierało na odległość

prężąc przestrzeń między nami

ty uznałaś to za piekło

a ja za coś

co ma zbawić

 

w końcu po tym ani śladu

nowa bieda lśni za biedą

wśród budzika wodospadów

ból nikogo

ból niczego

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WILGOTNOŚĆ KROPEL

 

 

To ja tam byłem przed chwilą w tobie

pachniała wrzosem wilgotność kropel

ty pewnie ciągle kwitniesz i płoniesz

ale już o mnie możesz

zapomnieć

 

często pływałem po twojej skórze

jak stary żeglarz co mógłby dłużej

wśród słonych cieśnin pozostać jeszcze

chociaż żeglarzem wcale

nie jestem

 

nic się nie działo wbrew twojej woli

zawsze wiedziałem że mi pozwolisz

spić z siebie wszystko co tylko zechcę

pragnęłaś chciwie mocniej

i więcej

 

ty byłaś kroplą po moim deszczu

szybkim oddechem i może jeszcze

drżeniem co nawet oddech wyprzedza

teraz już inne krople

odwiedzam

 

to ja tam byłem w czas kiedy chciałaś

i pozwoliłaś dotknąć się cała

jak to jest odejść i poczuć powiedz

wiedzieć że więcej

nie będę

w tobie

 

 

 

 

 

 

 

BYŁO

 

 

Było

to jednak dziwne słowo

nikt go nie czuje gdy gna w teraz

i w to co będzie myśl ubiera

 

było

po prawdzie nie istnieje

wybrzmiewa ledwo w ustach ciszy

jeśli nie byłeś to nie słyszysz

 

a ja słyszałem przeminęło

teraz tak jakby jej nie było

poczekaj jeszcze mówi miłość

 

znasz każde było aż za dobrze

resztę gdzieś w wierszach pilnie chowasz

twardnieją wersy rosną słowa

 

co było ciszy nie unika

pomimo tego że jest głucha

niczego uczy się wysłuchać

 

cisza po tobie naszym było

oprócz mnie może czasem ciebie

nikt już niczego o niej nie wie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ 474 – RAPORT

 

 

Czasami

biegasz nocą po niebie

wklejona w ciche słowa o sobie

to chyba dobrze że nic już wiem

za oknem

minus przyniósł termometr

 

jak nie tłumaczę dni z telefonów

dzwonią do bólu zajęte próżnie

myślę że ciągle robisz to komuś

ja już nie muszę

 

czasem nas dotknę

gdy miesiąc znika

niemal jak kiedyś gdy chciałaś bardzo

poczuć

jak tylko umiem dotykać

i przebijałem palce przed nagość

 

czasami

krzyczę noc do słuchawki

jeszcze ze złością ale wbrew sobie

i czekam kiedy ciszą się zjawisz

to taka na nas

 

dobra odpowiedź

 

 

 

 

 

 

 

 

ODDECH

 

 

Rozbierz jedyną wolną chwilą

z gęstych ogrodów i ucieczek

wybaw

od stert złamanych przysiąg

nikt sam się z tego nie wyleczy

 

otwórz leciutko i szeroko

z zamkniętych wyrwij upodobań

wciskając w całość pewny spokój

pozwól ich żal przed nocą

schować

 

już opuściłaś dobrowolnie

język cieplejszy od pragnienia

nic nieznaczący bagaż wspomnień

ciągle podmieniam

 

zbierz trudną senność przed północą

rozłóż na sobie i dotykaj

trudno powiedzieć jak i po co

zrozumieć kiedy cicho

znikasz

 

oczyść z przewlekłych niedomówień

z nie oczekiwań nagłej zamiany

śladem na każdym dniu

nie umiem

roztrzaskać myśli zakochanych

 

odkryj co ciągle niepoznane

możesz w pragnieniach noc zanurzyć

lecz już

nie wezmę cię nad ranem

jak oddech

 

kilka chwil po burzy

 

 

 

 

 

 

 

 

NAD JEZIOREM DŁUGIM

 

 

Odwiedzam długie jezioro

przedwiośniem śmieje się smutek

najciszej tutaj wieczorem

ścieżki skrzypiące pod butem

twój cień wśród pierwszej zieleni

nienamacalny niejasny

tutaj niewiele czas zmieni

tylko wspomnienia wygasną

 

woda jak zwykle niebieska

most taki długi jak zawsze

nie mogę wstrzymać i przestać

widzieć choć przecież nie patrzę

na ławki blisko od brzegu

tamten smak czekolady

kiedy mówiłem nic nie mów

wiem co się wkrótce wydarzy

 

odwzajemniało nasz zachwyt

jezioro długie i stare

wiosną budzi nas z martwych

chcąc na swój sposób ocalić

 

jezioro będziesz tu zawsze

ale nasz obraz zacieraj

nie możesz na nas popatrzeć

bo sam cię odwiedzam

już teraz

 

ZASŁUCHANIE

 

 

Zaspałem palce w twoich włosach

drobniutkim maczkiem czas zapiszę

jeśli już cisza to nie prowadź

w taką ciszę

 

prośby nie zabrzmią dość donośnie

trudno odpocząć w dziennym biegu

mogłabyś mijać jakoś prościej

choć nikt nie mógł

 

brzmisz mi jak komar tuż przy uchu

zapewne czasem mają rację

ci którzy wierzą w światy duchów

czasem patrzę

 

jak o poranku pierwszym wzrokiem

ogarniasz pewne lecz już nie wiem

jak twoje tony są wysokie

chyba lepiej

 

wybrzmiewa jakby miało skonać

to nasze dziwne ukojenie

zwyczajnie rozpłyń nas

bez słowa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SŁÓW KILKA O PEWNYM JEŚLI

 

 

Butelki już puste szlachetnie nie błyszczą 

odwieczną piosenkę przeszłości czas tłoczy

wybrzmiewa tak głośno jak kiedyś gdy wszystko

oddałem za jedno spojrzenie a w nocy

patrzyłem cierpliwie czekając na bliskość

 

i może o niebo już lepiej że ciemno

bo dobrze nie widzieć w spokoju zestarzeć

uparcie dni toczyć na górę niejedną

nie szukać świadomie żadnego my razem

na szczytach od nowa budujesz napewność

 

z daleka od winy bo geny też swoje

rodzice i szkoła a pewnie i czasy

a my jacyś tacy bezmyślni wśród pojęć

w przedziwnej niewiedzy jak tego nie stracić

zapadła głęboko wciskając czas w krwiobieg

 

po prawdzie nieprawdy i tylko już w słowach

mieliśmy być zawsze bo nikt inny więcej

a trzeba je wszystkie głęboko pochować

choć będą i tacy co nazwą to szczęściem

bezmyślnie uwierzą więc słowem ich prowadź

 

już coraz mniej myśląc o wszystkim co było

czasami wspominam przywołam zapłaczę 

rozważę zapytam radując się chwilą

czy bez nas czas płynie tak strasznie inaczej

 

i co tylko jeśli to jednak ta miłość

 

 

 

 

 

 

 

W OGRODZIE MISTRZA KAJKI

 

 

Wracasz przez poranek z deszczem

ogród Kajki znowu kaszle

ciągle go pamiętam jeszcze

pląsał mrok tak prostopadle

 

wracaliśmy w swój świat skutków

po nagrodzie co w ogródku

 

tam na scenie piękniejszego

nie dostrzegłem nic od ciebie

jakbyś dotykała czegoś

o czym sama jeszcze nie wiesz

 

płynął wierszem czas w niepamięć

przeczytanym tylko dla mnie

 

powiesz wszystko to już było

ja daleko ty u siebie

roztrwoniła nas ta miłość

lecz nikt o niej tyle nie wie

 

co my wtedy wieczorami

czytaliśmy z siebie sami

 

 

 

 

 

 

 

 

PORY ROKU

 

 

Na każdym kroku słychać kroki

a termometry jak szalone

bo zima pali mrozem w nocy

i nie ogrzewa ciał bez objęć

zbyt wolno stygną a pór roku

obraz coś zmienił w święty spokój

 

gwałtownych deszczów coraz więcej

dzień szybkim światłem przedojrzewa

rozkwita coraz większa przestrzeń

lecz nikt już do niej wstępu nie ma

chciałbym nie umiem tylko musieć

twardo opierać dni pokusie

 

przecież nie trzeba spuszczać powiek

aby zobaczyć co pamiętasz

może tak zrobić każdy człowiek

bezwolne składa czas w zakrętach

ugina wszystko w strasznym pędzie

dziś jesteś jutro już nie będziesz

 

wszystko lśni jakby detalami

od zawsze nie jest z nimi łatwo

te samoloty ponad nami

parkowych ławek dziwna światłość

jesień i zima lato wiosna

nie mogły stanąć

wstrzymać

zostać

 

co krok to teraz jest odwrotnie

i nie chcę myśleć że już raczej

to wąska ścieżka osamotnień

co szczęście umie wytłumaczyć

z nieobecności

stojąc z boku

 

każdą trwającą porą roku

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ 555 CZYLI RAPORT Z CAŁOŚCI

 

 

Całość jest znakiem nagłym dziwnym

od święta można ją zobaczyć

lecz to co widać nic nie znaczy

bo wzrok zmęczony znowu zmylił

 

ona nauczy nas z niczego

jak nie tkwić wiecznie w perygeum

w końcu ktoś zamknie czas w muzeum

i krwią wypłynie wielka niemoc

 

a całość bliżej już nie będzie

niż na odległość własnej krtani

jest sprytna bo nie miewa granic

wszystkim szykuje dobre miejsce

 

wszędzie ma koniec na złudzenia

i odległości na rozstania

nawet jeżeli dni zasłaniasz

to tak naprawdę nic nie zmieniasz

 

zawsze masz tylko czego pragniesz

ja też mam chociaż to nie całość

kobietę uśmiechniętą ładniej

niż to co po niej pozostało

 

 

 

 

 

 

 

 

SZKODA

 

 

Dni inaczej płyną

gęściej

odkąd ich nie spędzasz ze mną

kwitnie wiosna całe szczęście

nocą nie jest już tak ciemno

 

gada rozbudzona

zieleń

ptaki w końcu robią swoje

i czasami wiem i nie wiem

gdzie początek i czym koniec

 

od tych wszystkich chwil

bez ciebie

nauczyłem się jak znikać

niewidzialnym być jest lepiej

mówię gdy mnie ktoś zapyta

 

szkoda

już nie potrzebujesz

nie potrzebowałaś przecież

wiem

dlatego pewnie czuję

że to całkiem inny kwiecień

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RENOWACJE

 

 

Kiedy już stare smutne domy

z kamieni

w końcu się rozpadną

jak nieznajomą nieznajomy

od nowa zdołam to odgadnąć

 

i odbudować z stromych wzniesień

zgodnych z zapisem już odkrytym

jak nie powtórzyć tego z nikim

 

mam wszystko czego potrzebuję

widoki

poddaszowe okna

w pamięci kilka dobrych ujęć

i wnioski po dziesiątkach spotkań

 

może pójść łatwo i bezpiecznie

odwrotnie do współczesnych czasów

nie szkodzi jeśli potrwa wiecznie

 

te wszystkie chwile śpiące w parkach

w spacerach w sobie i po sobie

w wyrwanych dniach spod ścisku powiek

 

ten czas co kluczył tak bezkarnie

po zakamarkach tajemniczych

w półmrokach sennych lamp z ulicy

 

aż w końcu wśród niedopowiedzeń

gdy noc odbiegnie od tematu

już nie poczuje straty

braku

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZBUDZENIE 

 

 

Oto kolor wiatru

pragnie objąć księżyc 

może spychać słońce

w miejsce gdzie zatęskni

 

czujesz jak to dobrze

pchać czas przez przestrzenie

zrywać stare liście

w górach sypać śniegiem

 

to niezłomna siła

budzi wielkie fale

do dusz wpycha miłość

choćby i z oddali

 

smaga twarze deszczem

drażni skórę drzewa

składa tęczy pierścień

wieje

tańczy 

śpiewa

 

dni maluję szczęściem

koloruje cienie

tak jak ktoś jest we mnie

małą cząstką ciebie

 

płynie prosto w burzę

robi to gwałtownie

często nocą budzi

żeby nie zapomnieć

 

 

 

 

 

 

 

 

 

TAK JAK NIC 

 

 

Czasem ciut umieraliśmy

tak jak nic pomiędzy nami

dreszcz przemykał gdzieś po karku

podle lśniły stare bramy

nie o takim dźwięku marzę

jeśli wieczność krajobrazem

 

warto byłoby coś wskrzesić

bólem który jest w porządku

bo są przecież takie bóle

co sięgają do początków

zapoznają dni ze smutkiem

zdradzą co jest bardzo krótkie

 

poczuć że coś zmartwychwstaje

i uśmiecha nas czasami

albo mi się tylko zdaje

albo można się tak bawić

kiedy cenna chwila mija

godzin dni nie pozabijasz

 

próbowałem to pokazać

cóż pomijać co doceniać

nie krytykuj samej siebie

nie lamentuj od niechcenia

wszystko co niepewne drażni

ale żyje w wyobraźni

 

znajdź muzykę albo księgę

już nie szukaj mnie choć mieszkam

w wierszach rymach czasem w słowach

lepiej rzuć monetą

 

reszka

 

powie ci że coś zostanie

 

orzeł

 

na nic umieranie

 

 

 

 

 

 

 

 

KROKI

 

 

Zatrzymane nagle w miejscu

nie popłynie w żadną stronę

trochę jakby tak bez sensu

dźwięczy stary dobry

koniec

 

głośniej tylko święty spokój

przekrzykuje przeszłość ale

stoi jakby trochę z boku

i niczego nie

ocali

 

czas rozpływa dni nad głową

ktoś tam umarł ktoś jest chory

inny gniewa się na obłok

co to nie doczeka

nocy

 

nigdy nikt nie będzie wiedział

jak wykształcić coś w znikaniu

mgła jak zawsze świt wyprzedza

i znów nagle wszystko

na nic

 

to dopadnie małych wielkich

nie zabraknie tylko schodów

i pewności że znów warto

zrobić nowy krok

do przodu

 

w wichry burze albo spokój

byle nie pomylić kroków

OTWARCIE

 

 

Ciasno mieszka we mnie prawie pod palcami

w zaciśniętej pięści łzawym stanie oczu

mogę to popijać jak zwietrzałe wino

objąć i zobaczyć ale już nie poczuć

 

rośnie teraz gęściej tylko jest zamknięte

znika równie łatwo jak wilgotność światła

czasem niepoprawnie wymknie coś na zewnątrz

ale ona nigdy tego nie odgadła

 

tak nie będzie wiecznie jakieś złudne zawsze

tuż za drzwiami czeka na otwarcie szczere

udostępnia pamięć jakby jeszcze bardziej

możesz wtedy wszystko tworzyć z nowych wcieleń

 

kiedyś pozamyka na ostatni zamek

to dziwne znikanie znane mi spod powiek

coś tam gdzieś zachowa

będzie

pozostanie

lecz się nie odezwie nic już nie odpowie 

 

to sen a jakby nie sen łyk realnej czerni

taka przepustowość jak dziurek od klucza

którą dni przepycham bo do końca wierny

wracam

i otwarcie z siebie to wyrzucam

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MIGOTANIA

 

 

Noc rozpuszcza blizny nieuchronnie piękną

bielą mgieł o świcie

dzienną autostradą 

słabe migotania w wszechobecnym ciemno

są jak iskry w mroku albo mała radość

 

czeka

ale nigdzie jeszcze ich nie widać

prędzej albo później

dotrą tu na pewno

skruszą lub utwardzą a zachodów szyba

ogniem czas przystroi i rozświetli ciemność

 

czeka

na oddechy których zawsze mało

na odloty znane

i na wyraz twarzy

szczerze zaskakiwał a potem nieśmiałość

śmiechem go zwilżała zanim mrok wygasił

 

czeka

już nie pierwsza północ sen dopadła

zaśnie nie spełniona

nigdy obietnica

słabe migotania nie przynoszą światła

a tarczy zegara nie da się odczytać

 

czekaj

słodko senna na to czego nie ma

rzeko dobrych wspomnień

ledwo mrok mi słodzisz

próżne to czekanie ale i przyczyna

dla której po nocy

nowy dzień przychodzi

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CIERPLIWIE

 

 

Nie szukam marnych śladów

niewiele ich po tobie

w zielonej porze roku czasami jeszcze zimnej

co zagubionym wierszem przywraca chwilę wspomnień

zieleniąc martwe imię

 

ty nie wiesz że ja tutaj

zbierałem łez bursztyny

po nikim nigdy tylu bursztynów nie płakałem

nie szukam już widoku przyczyny ani winy

tak mija rok po roku

 

cierpliwiej tylko kamień

lecz skała nie ma duszy

zwolniona z obietnicy ubrana w nową miłość

do przodu dni wyrywa i pewnie tak być musi

byle by tylko było

 

cierpliwość je wyświeci

na przekór przemijania

wypali dni i cienie dopóki nie pochłonie

 

wyraźniej czas poganiam

 

bo przecież tak jak wszystko

i to gdzieś ma swój koniec

 

 

 

 

 

 

 

O NIE WIADOMO NIBY CZYM

 

 

Kiedy oprzesz dni o ciszę

za westchnieniem dobrze znanym

będziesz bezustannie słyszeć

jak odchodzi twój kochanek

 

zawiruje ci w ramionach

wskrzesi chwilę w martwym szczęściu

wielu z tych co przyjdą przy po nas

zatrzymają dni w tym miejscu

 

posmakują tego życia

zakosztują w jego krzyku

jak wiadomo nie od dzisiaj

los uwielbia niewolników

 

wiosna

radość kwitnie w parkach

jak w ogrodach ostatecznych

niebo błękit po nas targa

czasem który przecież wieczny

 

wyrzucimy go za siebie

tak jak wszystko co już było

bo dni zmienił w piach

 

nas

nie wiem

 

ledwie w jakąś prawie miłość

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PO WIEKI

 

 

Przyswajasz to w częściach codziennie po trochu

niczego tak bardzo nie skracasz

są chwile co błyszczą

i chronią ten spokój

bo jeśli już znika nie wraca

 

wędrujesz donikąd co jest tam gdzieś pewnie

przyswajasz dalekość i bliskość

od lat utraconych

o których nikt nie wie

a były nam wszystkim na wszystko

 

pamiętam bo grały w pienińskiej poświacie

jak szczyty trzech koron zamglone

a droga pod górę

jak wierny przyjaciel

śpiewała że zdarzy się koniec

 

to w oczach południa przeglądasz się teraz

bo jesteś daleko jak nigdy

perseidy już spadły

jak kropel deszcz z nieba

Dunajec wodami czas iskrzy
 

pamiętam te słowa że kiedyś tu wrócisz

zestarzeć się pięknie w tle rzeki

nie będzie mnie z tobą

i nic nie rozbudzi

tych dni które skryły powieki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

AFTERAL

 

 

Wszystko jest tak jak dawniej

mało zmienia to teraz

zamazuje czas sprawniej niż los pamięć zaciera

wciąż pragniemy jak wtedy

i od czerni do bieli

 

ślad zostaje od biedy na tysiącach pikseli

 

tak jak zawsze dni szkoda

przeleciały przez palce

nic nie ujmiesz nie dodasz a to boli najbardziej

są na płytach i w słowach

lśnią na szczytach śpią w piaskach

 

czas je wszędzie zachowa zanim żale roztrzaskam

 

wszystko

będzie jak dawniej

 

przyjdzie ktoś i przez chwilę

sprawi że ujrzysz jeszcze

szklane kwiaty motyle

 

znowu mocno i blisko

tylko trochę inaczej

 

może wreszcie po wszystkim tak jak przy mnie

nie płaczesz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

UROJENIA

 

 

Przejrzyste noce płytsze krótsze

ścięte gwałtownym przemijaniem

zamyślą czasem czas o jutrze

potem serwują mrok w przebraniu

 

wyczuwasz nagość gdy jest blisko

na wyciągnięcie ręki

wszystkość

 

i barwne noce krótsze mocno

odczucie ale rośnie z wiekiem

a czasu coraz mniej na rozkosz

sprawy zamknięte już dalekie

 

w postaci cienia jak zazwyczaj

wędrują w mrocznych

tajemnicach

 

ciemniejsze szybsze noce ale

bez zmian godziny na zegarze

z czymś urojonym z jakimś żalem

co czasem spłynie gdzieś po twarzy

 

przedsennie drażnią cenną ciszę

jak wiersze

które wciąż się piszą

 

nigdy nie były takie same

noce i niech tam czerń za oknem

wciąż pod gwiazdami was zastaje

czekam

nie czekał nikt samotniej

 

ale wiem z czasem będzie prościej

pogodzić każdy błysk

z ciemnością

 

 

 

 

 

 

MIT

 

Napar pachnie niczym

nic pachnie herbatą

szkło oddaje ciepło mgiełką pysznej pary

a noc straszy chłodem

i wbija nos w szarość

 

ziemia w pył się zmienia

pył zakrywa ziemię

ale pamięć wzbudza delikatną jasność

można mieć coś teraz

i nagle już nie mieć

 

niebo jakby inne

takie same niebo

chmury ciągną deszcze co za chwilę spadną

wyschnie jak po burzy

i skruszeje niemoc

 

oto wszystko niczym

a nic prawie wszystkim

nie wiesz dokąd zmierzasz lecz wędrujesz dalej

to jest tak niejasne

jak świat oczywisty

 

znasz to w taki sposób

w jaki nie znasz siebie

jesteś jak reguła jak rozkosz wśród pieszczot

wkrótce wielkie siły o których nic nie wiesz

dotrą tu i lekko

jak mit cię rozdepczą

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ZASPANIE

 

To po raz pierwszy od zaspania

poranne słońce wymodliłem

przez okno wpadło nie zasłaniam

może

zostanie tu na chwilę

 

lśni rozbudzone a w tle słychać

budzików śpiewny modlitewnik

maluje niebo tak na dzisiaj

i niesie

spokój dla niepewnych

 

nim umknie jak nic szczególnego

powoli zdoła sens rozpalić

i nie zapytam już dlaczego

ludzie

są czasem nie do pary

 

to objawianie z każdym wschodem

drażniąc co ludzkie wzbudza pamięć

z wyraźnie wyczuwalnym chłodem

lecz w końcu

 

już na pożegnanie

 

 

 

 

 

 

 

 

OD KIEDYŚ A TERAZ

 

 

W albumach od kiedyś dni ciepłe wiosenne

na przekór budzikom bo można je przespać

ulice też puste wilgocią deszcz drzemie

kałuża w latarniach

zakrzepła

 

znalazłem je wczoraj do snu ułożone

na plecach a ręce leżały wzdłuż ciała

tak szybko zasnęły zmoczyłem w nich koniec

na niebie rozpalał

świat granat

 

noc ciężką szkatułą i zawsze otwarta

wybieram z niej wszystkość i wkładam z powrotem

na koniec wspomnienia pochowam jak wariat

niech będzie choć trochę

na potem

 

bo jeśli zostanie już tylko wspominać

to udam że można doczekać do końca

tak chciałbym móc jeszcze wśród mroków wyczytać

że sens ma ta ciemność

i postać

 

jaśniejsze wieczory nadchodzą brzmiąc krokiem

to dziwne jak chciałem zachować nić startą

słowami przed wierszem i ciszą bez objęć

a teraz już pewność

nie warto

NOSENS

 

To bezsenność dni
jest wieczna
my jej wierni podopieczni
z marzeniami w małej głowie
ale przecież każdy człowiek

to jest pojmowanie rzeczy
co nie sposób mu zaprzeczyć
kiedy ciemno przed oczami
z czasem
zostajemy sami

z biegiem lat już nikt
nie czeka
ciężki beton na powiekach
trudna starość w perspektywie
ale temu się nie dziwię

pogodzony już przywykłem
że co zwykłe też niezwykłe
tylko gdzieś tam my w tym wszystkim
rozrzucone wiatrem
listki

zagubione w trudnym świecie
tak bez sensu trochę
przecież
nie wstrzymają dni postaci

zróbmy wszystko by nie tracić

 

 

 

 

 

 

 

 

 

FLASZ

 

Senne światło w oknach domu
stertą dobrych zaklęć pali
pozostawia noc i popiół
bywa jeszcze coś
czasami

to wystarczy żeby zbudzić
pod szybami swoje wystać
tam gdzie zawsze pełno ludzi
wabi wzywa każda
iskra

kiedy znika wszystko gaśnie
świat jak rozwodnione mleko
mgłą okrywa każde jaśniej
jakby trochę tak
na przekór

ciemniej ale trwasz i jesteś
palisz świece pijesz kawę
każdy wieczór masz za szczęście
i ja też się dobrze
bawię

rozmyślając już nie czekam
chcę odszukać w takich stanach
sennych świateł rwąca rzeka
przepowiada stary
dramat

ale teraz to już tylko
błysk co znowu dzień zakończy
senne światło w nowym domu

lubi sączyć

 

 

 

 

 

 

 

 

AJDONTNOŁ

Nigdy się nie dowiesz gdzie ma brzeg gdzie środek

przeszła gdzieś wśród włosów

cichym mimochodem

gęściej ale gładko lżej i coraz wolniej

kiedy przysypiałem obok tak spokojnie

 

czuć ją w dzikiej trawie albo gdzieś na szczycie

i w przedsionku życia

podąża za życiem

czy jest oddychaniem czy wdychaniem siebie

nigdy nie odgadniesz sam do teraz nie wiem

 

trzeba chyba wiedzieć co nieco o drżeniu

lśnić oświetlać całość

zanim zniknie w cieniu

wszystko co nieznane w jasność i kolory

zamieniała chwilą i tak od tej pory

widać je do teraz

 

czasem przy nich siadam

płynnie los unoszą

kiedy noc zapada

sprytnie umykając przed poznanym strachem

a co nie poznane nie jest wcale błahe

 

nigdy się nie dowiem ten czas nie nastanie

dzisiaj noc zamartwiam

nad wiecznym pytaniem

o te wszystkie piękne co nie przyjdą chwile

 

czasem to tak wiele

czasem tylko tyle

 

 

 

 

 

 

 

PRZEDSENNOŚĆ

 

 

Kiedy przechodził była senna

tuż przed zamknięciem ciężkich powiek

zmęczone miękkie i gotowe

tylko całować i rozebrać

rozkoszą chętne poczęstować

słodyczą głosu dźwiękiem słowa

 

nie ma lepszego na przedsenność

niż noc przyswoić zanim zaśnie

zapomnieć co męczyło właśnie

wydostać poza smutną wszelkość

wyjść trochę z siebie póki jasno

na chwilę wszystkie troski gasną

 

kiedy przepływał to czytała

wtapiając czas w historię liter

książki bywają znakomite

lecz czy prawdziwy śmiech i dramat

schowany w zdaniach tak troskliwie

rozdziały wyciskają chciwie

 

w końcu znajome jasne światło

wolno zamieni wszystko w dźwięki

nad czarnym niebem wzejdzie błękit

i będzie łatwiej świat odgadnąć

już było łatwo blisko siebie

lecz czas za krótki jest na nie wiem

 

teraz

przedsenne przed wieczorem

pewnie zamyka coś w szufladzie

chciałby podglądać jak się kładzie

zasypiać

patrzy lecz nie w porę

bo noc znów mrokiem czar wypaczy

za ciemno żeby

coś zobaczyć

 

 

 

 

 

 

 

 

OSUSZANIE

 

 

Nie spadła ani jedna kropla

śmiesznie ukryta noc przed burzą

a w zabrudzonych mrokiem oknach

w kącikach szyby lśnią kałuże

 

młode i ciepło kolorowe

błyszczą choć smutne

nie deszczowe

 

wszędzie jest sucho dziwnie słabo

nic nie wycieka i nie plami 

na ścianie wisi mały pająk

po pajęczynie jak aksamit

 

wspina się dzielnie żartem losu

każdy próbuje

na swój sposób

 

czasem coś jeszcze zleci z nieba

zwilgoci ziemię zwilży kwiaty

powie że warto się już nie bać

w świętym spokoju pozostawi

 

i wtedy można coś z oddali

w bezdeszczach

ogrzać lub rozpalić

 

zawsze jest piękne to co mokre

lecz nieustannie sucho pachnie

w tak zwykłym słowie trudne

zostań

wtopione w rzeki starych pragnień

 

lecz od tak dawna hula susza

że będzie lepiej

jej nie ruszać

 

 

 

 

 

 

 

 

TU I TERAZ
 

Dolej czas do siebie zalej całą szklankę

kubek albo dzbanek chociaż już nie pragniesz

dopraw czymś do smaku póki czeka jeszcze

do zjedzenia cały

tak jak gofry w mieście

 

dodaj go do myśli oddziel ból od strachu

wolna i gotowa na słoneczny zachód

na rozwiązłość nocy ale w blasku świecy

nic nie zdołasz zrobić

jeśli słuchasz przeczuć

 

doklej śmiech do smutków chociaż bywa trudno

murów nie przebije nie popadaj w próżność

ale dobry nastój lepszy widok znosi

i zobaczysz więcej

niż potrafią oczy

 

doczep czas do wiary nawet jeśli ślepa

kiedy w to uwierzysz spadasz prosto w przepaść

tylko tu i teraz

jak ten pacierz klepię

 

odsącz mnie od siebie

i tak będzie lepiej

 

 

 

 

 

 

 

 

IMPRESJA

 

Od snu już nic lepszego nocą

i chociaż to jest tylko sen

nikt nie wie czemu śni i po co

 

wyśniłem dzisiaj że coś tracę

wychodzę zmrokiem sam na spacer

 

pusta ulica a przez palce

przecieka słodki dymu smak

przegrywam z nim w nierównej walce

 

jej zapach wolno obok płynie

jak szpieg co śledzi zmienia kształt

od dawna nie powinien istnieć

 

nie gubię śladu nie zatracam

tylko coś ciągle każe wracać  

 

może to ostre światło które

wysłała za mną gdy wyszedłem

ociera żal o suchą skórę

 

wróciłem

ciemno w każdym oknie

 

nikt nie powinien spać samotnie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MYSTEIK

 

Zamyślona noc na cieniach

cienie czarne i nieskromne

coś w neuronach ciszą drzemie

 

już ci o tym nie opowiem

nie posłuchasz między łzami

z zamkniętymi powiekami

 

zamyśleniem boli głowa

zasłuchaniem tłucze dusza

w taki sposób nie zachowasz

 

nieustannie dźwięczy w uszach

rozłożona każda całość

na czynniki i wciąż mało

 

zapatrzona już nie patrzy

dbasz o dłonie czeszesz włosy

tak niewiele teraz znaczysz

 

ale coś o więcej prosi

mimo żalów i zmęczenia

taki skutek oddalenia

 

zamyślona noc i pusta

ciemna pcha mrok szczelinami

czas odbija jak od lustra

 

czasem kiedy lekko łzawi

patrzę

 

ale światła mgnienie

mylę tylko z dawnym cieniem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SOFAROWEI


 

Odnajdujesz albo gubisz

unieważnia wszystko sen

 

noc na czarno chodnik brudzi

dookoła pełno ludzi

trudnych jak doczesność

mgnień

 

zatrzymujesz czas i ruszasz

w trudach myśli pewny krok

 

jak pies muchy łapiąc cienie

szczerze ufasz że spełnieniem

uda się wyostrzyć

mrok

 

rozmazują dni detale

na okruchy i na krzty

 

pamięć zaprzyjaźnia z żalem

i nic więcej nie chcesz ale

wiesz że to się wszystko

śni

 

gdy grymaszą czasy teraz

kiedy cieszy własny kąt

ciągle trudno to pozbierać  

 

ty mnie pilnie z siebie ścieraj

byle jak najdalej

stąd

 

 

 

 

 

 

 

BEZ UPROSZCZEŃ

 

 

Jakby nie było ciągle zwlekasz

grymasi nocą odwlekanie

i bezboleśnie czas ucieka

tak bez uproszczeń

drąży pamięć

 

nie może odkryć na co po co

ani dlaczego sami w mieście

i kto zasypia teraz obok

 

dlaczego ciągle

czemu jeszcze

 

po włosach ustach i zapachu

ten święty spokój ledwie bawi

wciśnięty w stary upływ czasu

najpierw się kurczy

potem dławi

 

kiedy próbujesz to uprosić

w końcu łapczywie myśl dopada

potrzeba znośnej cierpliwości

 

pragnieniem żeby

łzy zagadać

 

jakby nie było ciągle szukasz

zanim spokojnie przyjdzie zasnąć

w głowie co chwilę gdzieś tam stuka

że nie zabierzesz 

nic na własność

ZŁUDZENIE

 

 

Łudzisz się myśląc że dotykasz

chociaż nic nie czuć pod palcami

a nawet jeśli szybko znika

z nowych powodów

i tych samych

 

nawet gdy nie chcesz ciągle patrzysz

na to co w środku wybaczyło

i wiesz że wkrótce coś tam zatrze

tę niewidzialną

smutną miłość

 

lecz pozostanie w jakimś niczym

cichutko przemknie przed oczami

diabeł jak skarbnik dni wyliczy

spiekli ostatnie

barwne plamy

 

więc nie spodziewaj się innego

i wybierz co masz poczuć bardziej

bo w końcu twoje własne ego

sprawi że tego

nie odnajdziesz

 

złudnie odczuwasz że coś żyje

tak szybko znika to co mamy

nie jestem pewny naszych istnień

już teraz są jak

hologramy

 

 

 

 

 

 

 

 

DABEL STEP

 

 

Dziwne to tutaj

kruche jak wszystko

dźwięczące barwne ale nie dla nas

jeżeli chodzi o jakąś bliskość

nie będziesz sama

 

w codziennym ścisku

niewiele czeka

o wiele więcej jest do stracenia

ten może prześnić albo odwlekać

kto nie docenia

 

czasy są dziwne

zgubiły ostrość

i wszystkie okna zeszkliły mrokiem

znam inne drogi istnieją po coś

szlaki szerokie

 

wyszliśmy z siebie

na bardzo długo

już bez postaci dawnego razem

z krzywym uśmiechem zwiedzamy pustość

poddam się karze

 

ale

 

to wszystko

pójdzie za nami

i noc powlecze cień jakby bokiem

ona nie puści nas w drogę samych

zdubluje kroki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PIOSENKA ALTERNATYWNA

 

 

Przez eter niesie dni piosenka

wybrzmiewa chociaż będzie wieczna

czasem ktoś płacze przy jej dźwiękach

albo próbuje wszystko przestać

 

to moment kiedy czas nas pali

a my znów chcemy coś ocalić

 

jej nuty są jak lśniące oczy

których przed nikim nie zamykasz

jak prośba przecież każdy prosi

daj życie lekko pięknie znikać

 

bardziej łagodnie mniej boleśnie

coś tak że

byłeś i nie jesteś

 

wyraźne nuty drżą w odbiciach

i wtedy wiesz już tylko tyle

oto solidny kawał życia

zmienia się nagle w krótką chwilę

 

i coś cię gnębi nęka truje

tak chcąc los zepsuć że popsuje

 

refren piosenki najtrudniejszy

zwiastuje innych słuchających

finalnie to bezdźwięczne wiersze

zostają a piosenki kończą

 

by w innych wersjach brzmiąc od nowa

tego co było

 

nie sfałszować

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RIWER

 

 

Gdy wody rzeki wykrwawiły

coś po nas kroplą czystą lśniło

szukając w nurcie wielkiej siły

niewdzięczną nazywając

miłość

 

wyczekiwałem jej na brzegach

zdziwiony nurtem pewnym siebie

prądy uczyły jak dostrzegać

ale nie widzieć było

lepiej

 

rzeka płukała los w najlepsze

zmieniając ujścia w wodospady

myślałem ona wodą będzie  

a ja utonąć nie dam

rady

 

bo prądy płyną jak płynęły

korytem z źródeł wprost do morza

być wodą rzeki czy też nie być

najlepiej było sobą

zostać

 

wiedziałem że u ujścia czeka

i nie zdołałem jej ominąć

dla niej ważniejsza była rzeka

jeszcze ważniejsze było

płynąć

 

 

 

 

 

 

 

 

 

HOŁM

 

 

Ten dom nikogo już nie wita

w drzwiach tylko jedną twarz zastaje

nigdy mnie o to nie zapytał

przemilczał jak to ma

w zwyczaju

 

w ścianach sufitach nie wspomina

o tym że kogoś nie doczeka

czasami w skosach okien krzyczał

że oprócz mnie nikogo

nie ma

 

posmutniał kuchnią bo pamięta

zapach babeczek i herbaty

pichcę w niej czasem coś od święta

nie często częściej bo

poza tym

 

maj stuka w okna dziewiętnastym

rokiem i pyłem brudzi szyby

stopnie skoczyły mrozy zgasły 

a nieobecność

ciągle dziwi

 

w tym domu mieszka dużo wspomnień

tutaj czas także zrobił swoje

czasem tłumaczył jak pamiętać

w końcu nauczy

jak zapomnieć

 

 

 

 

 

 

 

 

NOMORLOV

 

Jeszcze coś jakby w każdym dotyku

takie złudzenie bo już nic nie ma                                                      

 

nikt dziś nie wyjdzie z małej łazienki

i nie zagada na jakiś temat

żadnego słowa nie rzuci znikąd

 

to niby głupie trudne bezwolne

kiedy się łapiesz na tym że czekasz

 

zderzasz wieczory z dziwnym milczeniem

w sumie normalnie jak na człowieka

nagle czas biegnie jakoś tym wolniej

 

jest niepojęte co się wydaje

nie wiesz jak myśleć nie możesz poczuć

 

a stara cisza jest taka sama

i niewidzialnie zamyka oczy

lecz w jakimś sensie ciągle się staje

 

może coś jeszcze albo to schemat

bo przecież nagle już nic nie możesz

 

i jakoś słabiej rzadziej mniej pilnie

ale realnie wciąż myślisz sobie

to pewnie lepiej że już nic nie ma

 

 

 

 

 

 

 

REJNEGEIN

 

 

Pada deszcz markotnie

z nieba smutek leci

słońce już istotniej

może nie zaświecić

 

tłuką wielkie krople

w smutnych i wesołych

moczą złych i dobrych

samotnych zranionych

 

płynie woda z dachów

rynny połączone

na tych którzy w strachu

i już wyzwolonych

wilgoć schodzi z chmury

czarno napuszonej

chce rozmoczyć bzdury

nawodnić skończone

 

zaspał los w kałużach

wszystkich dni i nocy

niczym wielka burza

z którą nic nie zrobisz

 

wiele spada z deszczem

nie wysycha z czasem

byle w dół i jeszcze

żeby coś ugasić

 

pada deszcz i majem

dzień się dłuży nocy

leci w dół nieznane

nas już ani kropli

 

 

 

 

 

 

 

 

  

ŁYFDIS

 

Co przeminęło to ponad nami

i tak zwyczajnie niczego nie ma

nic nie zamieszka w środku nas samych

czasem gdy wieczór zaczyna ściemniać

głośno rozprawia pustka po sobie

i żal rozniecasz boś słaby człowiek

 

zewsząd dobiega że piekło niebo

że trzeba dążyć uparcie stale

wyjść im naprzeciw sprostać potrzebom

ale tak tylko nam się wydaje  

na fotografiach martwy świat ujęć 

to takie miejsca gdzie nie poczujesz

 

stale się znika zostawia ślady

i nawet czasem wyjdziesz na swoje

lecz jeśli kiedyś ktoś cię zostawił

to całkiem mylisz istotę pojęć

trudno jest wierzyć w anioła stróża

co cię nocami w smutkach zanurza

 

jeżeli miłość jest tym w co wierzysz

to masz pozornie czego ci trzeba

a innej prawdy już nie dostrzeżesz

i gdy utracisz nie będzie przebacz

bo kogo kochać nikt nie wybiera

trzeba z tym wszystkim żyć

i umierać

 

 

 

 

 

 

 

50 …………….

 

……………………………………………………………………………..

 

 

 

 

 

 

 

 

MEMO

 


Bezcenność wierszy wielka moc

zanim przeleją alfabety

dawno opuszczą je kobiety

bezprzewodowa skuje noc

 

o słońce zadba i o wiatr

ta troska tak jak wszystko mija

to nic ważnego mała chwila

wkrótce zapomni o niej świat
 

czasami tylko

drażni czas

od kiedy jest już tylko wierszem

lepi łzy mocniej jakoś gęściej

w słowach co w ustach są jak piach

 

kiedyś gdy skończy mnie to jeść

jakoś zapewnię im przetrwanie

dbając byleby tylko pamięć

dalej uniosła jakąś część

 

wspomnienia

taki dziwny stan

potrafią cięższe być niż kamień

i gdzieś na stronach mądrych ksiąg

czytam

że bardziej nic nie kłamie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

JUŻ TUŻ PO

 
 

Już po dotykach

zostają ciche między wersami

wśród niemych wspomnień jeszcze spotykam

litery czarne

trwale przykryte zmyślnym posłowiem

poza tym wszystko jakby umarłe

w świetnej historii

na przecudownie

 

czas je wyrzucił 

dni dopełniły a los wykona  

spoczną na półce nic nie powróci

księga skończona

 

o tym że koniec

było gdzieś w tekście ukryte w wersie

już przerobiony rozdział z Leonem

 

nie umiem pisać aż tak

nie zdołam

utrwalić braku wygasłej woli

 

już tylko w rymach w wersach i słowach

jeszcze mnie bolisz

 

 

 

 

 

 

 

PRZY FALACH

 

 

Zastyga lato wracam z morza

nie po raz pierwszy nie ostatni

było spokojniej ciszej łatwiej

 

znów wyszumiało o tych sprawach

o których mówi los tak mało

ratując to co pozostało

 

po paru zaginionych latach

warto je było namalować

piaskiem i złożyć w złote słowa 

 

przy falach patrząc gdzieś za siebie

coraz mniej smutnie łapiąc teraz

oswajam pewność że wybieram

 

wszystko poza tym jak wiatr kręci

czasem ciekawość czy jest lepiej

to dobrze że nic o tym nie wiem

 

nadchodzi jesień zmarznie morze

jak zawsze spadną żółte liście

poczułem

możesz już nie istnieć

 

 

 

 

 

 

 

SCHODY  NA PODDASZE II

 

 

Gdybym nagle odszedł

umarł

cicho zmienił się w nikogo

wiedz że czeka długa droga

i że chwilę byłaś

drogą

 

kiedy w końcu zasnę

zniknę

to na przekór własnej woli

więc wspominaj mnie najlepiej

pomyśl że już nic

nie boli

 

gdybym być już dalej

nie mógł

to spróbuję duszę w światło

zmienić a ty pomyśl czemu

kochać wcale nie jest

łatwo

 

gdybym próżno zawisł

czekał

na to że dołączysz do mnie

zapamiętaj jak człowieka

z najpiękniejszych dobrych

wspomnień

 

gdybym gdzieś tam odkrył

nagle

że raj niebo wielką kpiną

niechby tylko nie przepadło

wszystko co się

przydarzyło

 

kiedyś i ty ruszysz

w drogę

już nie będzie na niej schodów

znajdź mnie wtedy całą sobą

i na końcu końców

obudź

 

SPEJS

 

 

Czas w przestrzeni tak markotnie

walczy sam ze sobą

istotnieje tylko w oknach

jak burzowy obłok

 

nie ma jak dni przygotować

utwierdzić w rozstaniu

zakurzone targa słowa

i tak wszystkie na nic

 

to niewdzięcznie pewny przybysz

z wierszem i muzyką

doskonale znika przy kimś

kto jak ja jest

znikąd

 

kilku spraw nie przewidziałem

można tracić łatwiej

czas wyzbierał pozostałe

bez ważniejszych zmartwień

 

sprzeczam jeszcze chwile prawdą

kłócę dla zasady

zapominam bo od dawna

nikt mi nie poradził

 

jak mieć wspólny punkt ze zgodą

a w płucach powietrze

jak zostawić to za sobą

zabić pustą

przestrzeń

 

 

 

 

PEWNE WYCZUWANIE

 

Zgasło lato i wytrwale

zamazuje dni uśmiechem

jesień znosi głupie żale

nikt nie myśli o nas pewniej

 

niewinnością pora roku

czasem jeszcze dzień zaskoczy

zwłaszcza kiedy krok po kroku

szukasz światła w ścianach nocy

 

nic nie można więcej zrobić

zawsze trafisz w wszystko jedno

do wyboru takiej drogi

zmusza ta niepewna pewność

 

pewna

jak to święte amen

 

wie jak nikt nie była dla mnie

i ja też nie byłem dla niej

 

 

 

 

 

 

 

BALLADA O ZANIM ALE NA TERAZ

 

To znów jesień

wciąż się niesie lecz tym razem na nic

nie wygląda już jak mądra i bogata pani

za jesienią wierne zanim po kątach wyciera

ledwo zaleczone rany

mówi na nie

teraz

 

w liściach czesze

chłodny wrzesień coraz starsze kości

z wiatrem płynie w nową zimę jakby nieco prościej

nie widuje nie spotyka wolno zaprzestaje

pewnie znika gdzieś tam teraz

zapomina

pamięć

 

trochę jakbym

płoche prawdy nagle wyspowiadał

puste ławki próchno skarci szczyty śnieg zapada

głupie morze zrobi swoje zanim ślady zatrę

już nikt nigdy nie odszuka

ja sam nie

odnajdę

 

nie myślałem

już nie chciałem ale zmyślne teraz

sprytną ciszą i bez przysiąg listopadość ściera

w zwykłych sprawach zejdzie zanim zniknie bezpowrotnie

my też wolno odejdziemy

trochę tak

samotniej

 

niepotrzebne

chociaż pewne teraz zdecyduje

nie ma granic czekać na nic nawet nie spróbuję

choć ubrana była we mnie to już przeszłość

ona

 

nigdy więcej w nic nie będzie

bardziej ozdobiona 

 

 

 

 

 

ZAWŁASZCZENIE

 

 

Coś powoli zapomniane

zanim ostatecznie zatrze

wchłania ciszę między dniami

niewidzialne kiedy patrzę

od widoków czas wybawił

 

nie jest smutne i nie same

to potrzeba słów motyli

w to co można powciskane

zakochane chłonie chwile

topi czas w znajome plany

 

wszystko będzie tak jak kiedyś

łatwiej pewniej nie za szybko

i z nadzieją co jak wtedy

układała pewną przyszłość

zanim trudny los odmienił

 

coś nowego i nie nagle

chwilę potrwa nim porzuci

nie podniosę gdy upadnie

 

co dzień dobra myśl mnie budzi

 

coś uszczknąłem

trochę skradłem

 

 

 

 

 

 

 

 

ULEWANIE

 

 

Znajdujesz w deszczu skrytą w wodzie

najdłuższą z wszystkich szarych godzin

zmywa i spływa a ty mokniesz

zanim zastygnie

nieistotnie

 

dopóki kapie wiesz że będzie

gdzieś tam w tym niegdyś bliskim mieście

wyzbiera wilgoć sól zaczeka

nad brzegiem morza

na powiekach

 

omijasz

pustki już mniej straszne

chociaż czas spiętrza zanim zaśniesz

przepada w słońcu i tak wolisz

zgubiłeś kilka

parasoli

 

jesień jak zawsze żółcią plami

nie zauważa świat tej zmiany

drzewa zwyczajnie śpią pod korą

niebo ma ciągle

ten sam kolor

 

to co zmieniłeś

to wzbieranie

spiętrzanie

nadmiar

ulewanie

 

 

 

 

 

 

 

 

CHWILE PRZED ZAMKNIĘCIEM POWIEK

 

 

Szary cień przemyka deszcz podlewa kwiaty

zwilża suchą ziemię na nowe otwiera

bardziej bezboleśnie choć mocno poza tym

rośnie tak jak strata

rozkwita jak teraz

 

ciągle zaskakuje na moment przed zmierzchem

chwile przed zamknięciem powiek i na ustach

jestem gdzie nie byłem

bardzo dobrze przecież

nie odnajdziesz szczęścia w oledowych pustkach

 

bo przemyka cicho i zawsze najbardziej

jak za pierwszym razem lecz po raz ostatni

coś jak nigdy więcej nie znasz nie odnajdziesz

sto lat szczęścia zdrowia

nagle jakoś łatwiej

 

w okolicach pustki cichnie wypłowiałe

zimne nigdy nigdzie pewnie zakończyło

i prowadzi teraz

odmienione stałe

zapisane wierszem lecz to już nie miłość

 

widzi dużo jaśniej ale nie odmienia

przez szczęśliwe trwałe

niech pomyślnie płynie

 

idę pewnym krokiem myśląc o pragnieniach

już dojrzałych kobiet

a ciągle dziewczynek

bottom of page