top of page

SCHODY NA PODDASZE.

Nic więcej się nie liczy
 

Nic więcej się nie liczy
Prócz wstążek i olśnienia
I jeszcze prócz goryczy
Ludzkiego przebaczenia
 
Co stare a co nowe
To wszystko bez znaczenia
Dopada czasem głowę 
Brak zadośćuczynienia
 
Są słowa zrozumiałe
Lecz nie wypowiem nigdy
Tych słów - bo same słowa
Największe czynią krzywdy
 
Bo zawsze jest tak samo 
Jest skutek dziełem przyczyn
I czas co nam go dano 
Nic więcej się nie liczy 

 

 
Tkacz
 
 
Jedwabną nicią tka stracone
Maluje łzami wszelkie mity 
W tysiącach wzorów utulone
Fałszywe gesty i zachwyty 
 
Krainą w której blask czerwieni
Jak król okrutny ból zaprószy
Nic się nie stanie - nie odmieni
A jego orszak mrokiem ruszy 
 
W kosmykach chłodu i marzeniach
Wrzeciona fałszem gra okrutna
Za wielkim cieniem niespełnienia
Pomalowała wszystkie płótna

 

 
Czas dziś nie chce zasnąć
 
 
Czas dziś nie chce zasnąć wcale
Liczę gesty- ważę słowa
Księżyc gdzieś na niebie gaśnie
A ja ciebie w sobie chowam
 
Tych łez nagłych nie chcę wcale
Ani tych zbyt długich dźwięków
Na minuty i sekundy 
I tak już za dużo lęku 
 
Gdyby jeszcze żarem ciała
Liczyć gesty - ważyć słowa
I zatrzymać to mijanie 
Nagłe tak jak supernowa 
 
Lecz już chyba nie zobaczę 
Jak się kończą takie noce
I ty chyba też nie ujrzysz 
Jak przybywam i odchodzę
 

 


Chwili wybrana
 
 
Chwili wybrana w miejscu na spełnienie 
Radości istnienia nagrodo wszechwieczna
Cóż mi dzisiaj ześlesz na łez pocieszenie
Nie odmówię trunków nie unikam piekła
 
Istoto niewinnych sensie bezszczerości 
I ty końcu świata co twą twarz oglądam
We wszystkich wcieleniach rozkoszy radości
W doczesności nieszczęść postać nieprzytomna
 
Poro najwłaściwsza przenamiętny głosie
Spojrzenie ponętne szturmem zdobywane
Cóż ja mam ci oddać gdy w porannej rosie
Kryjesz się za wonnym kwiatów parawanem
 
Chwili wysmucona spełnione pragnienie
Po tej stronie ciemne a po tamtej jasne
Księżycowe pełnie znów kryją marzenie
W nieśmiertelnej ciszy jeszcze tylko zasnę

 

 
Nie będzie jutra
 

Nim rozejdziemy się do domów
Pośród sympatii i uśmiechów
Bez zła wszelkiego i bez grzechu
Zapiszmy siebie parę tomów
 
Stół roku syty wydarzeniem 
Pożegnał wszystko co minęło
Na próżno myśli skąd się wzięło 
Na nic mu obrus i wspomnienie 
 
Zgiełk jasnej nocy sylwestrowej 
W zadumie tuli czas bezkresny
Myślałem o tych co odeszli
I smutek mi wypełniał głowę
 
My święci czy też my przeklęci
My młodzi ale całkiem starzy
To co się stanie – co wydarzy
Jak nas nie zniszczy - to uświęci
 
Sumienie dzwoni bom ci duszę
Zasmucił i ból wcisnął w serce
Nie czuję chociaż czułem wielce 
I męczyć ciebie sobą muszę
 
Małe radości - cne rozpacze
Są miedzy nami niemal wszędzie 
A jutro takie krótkie będzie 
Że już go wcale nie zobaczę

 

 

 

 

Proceja cieni

 
I zobaczyłem procesję cieni 
Każdy gram światła niósł na ramieniu
 
Światło ode mnie i światło ku mnie 
W nim śmierć i życie spoczywa dumnie
 
Pochód prowadzi szkarłatna dama
Co śmiercią ciała jest nazywana
 
Tuż za nią bieży wysłannik pana 
Anioł - a dalej widać szatana
 
Tak się wypełnia jak obyczaje
Każdy z nas w końcu cieniem zostaje
 
A potem wszystko już w ręku boga
Taka jest cieni ostatnia droga

 

 
Krucyfiks
 

Brązowy krucyfiks zasnął razem z tobą 
W ciszy niewiadomej sam do siebie gadam
O tym co się przyśni co szybko przemija
Zdaniom sens wypełniam i brzmienie wykradam
 
Trącam dzieje grzeszne wszelkie zbrodni kary
Wypełniam nauki słowom blask nadaję 
Milczenie jest złotem lecz mowa srebrzysta
Lśni przekazem wszelkim spełnia obyczaje
 
Chciałem cię powierzyć wielkiej niewiadomej
Ciebie śpiącą tutaj gdzie snu wielkie morze
Ale gdzież mi budzić krucyfiks i ciebie
Śpijcie - ja tę pustkę też do snu ułożę 

 

 
Trudna sztuka
 
 
Jak żyć pięknie – umrzeć godnie
Wciąż się uczę i odkrywam
Z tych dwóch rzeczy oczywistych 
Jedna tylko sprawiedliwa
 
Jak sekundzie co zbyt szybka
Wiekuiste wykraść mgnienie
Aby to co się w niej stanie
Wielkim było wydarzeniem
 
Jak przywłaszczyć sobie noce
Ciemne długie myśli pełne
By nie drżały samotnością 
I nie były zbyt bezsenne
 
Jak przez dni się przemknąć kiedy
Rzeczywistość w chwilę wciska
To co ważne co istotne
Sprawy zjawy i zjawiska
 
Jak żyć pięknie – umrzeć godnie
Jaka to jest trudna sztuka
Jak to wszystko złożyć pytam
Odpowiedzi ciągle szukam 

 

 
Gość
 
 
Czcigodny gościu spocznij sobie
Co robisz na tym świecie 
Szukając swego miejsca tu
Objawiasz się poecie 
Jak wiele dźwigasz wielkich spraw
Że wieczność jest ci bratem
Czy w stercie zwykłych ludzkich trosk
Masz wiarę na dodatek 
 
Tyś niepewnością ciszę tchnął 
Niepewne – co nieznane
I instynktowność wtedy jest 
Najlepszym drogowskazem 
Nie spytam ciebie kim żeś ty 
I skądże tu przychodzisz 
Masz tajemniczość – czuję też 
Że stronisz od rozmowy 
 
Wiec chciałbym tylko jeden raz
Popatrzyć w twoje oczy 
Lecz ty ukrywasz swoją twarz
W spokojnym mroku nocy 
A potem widzę tylko cień
Drażniony kurz na drodze
I wiatrem deszczem snuty świat
Żywiołom na niezgodę
 
I nie wiem czyś na chwałę jest
Czy też na potępienie 
Mój skromny stół zastawiam więc
Najlepszym odkupieniem 
Nakarmię jeśli czujesz głód
Napoję gdyś spragniony 
Sam gościem życia jestem też 
Co szuka swego domu

 

 
Partia
 
 
Jak są złudne szachy życia
Szachownica pełna masek
Zaproszono mnie do stołu
Partię grać kazano z czasem
 
Biel stanęła przeciw czerni

Otchłań minut bywa chciwa

Bez wyboru – życia pierwszy
Ruch – już gra jest nieuczciwa
 
Tutaj pionek a tam pionki
Figur ścielą się zastępy
Skoczki gońce potem wieże
Czas rozrywa je na strzępy
 
Każdy ruch jest przewidziany
Więc nie decyduję – teraz
Tu związanie tam roszada
Wciąż na gambit się nabieram
 
Bez litości bez mediacji
Gra się musi toczyć dalej
Od początku aż do końca
Polec można tylko – w chwale
 
Umarł król a jego wojsko
W jasyr idzie za hetmanem
I tak myślę – gram w grze takiej
W której z góry mam przegrane 
 

 


 
Za krzyżem jest cień
 
 
W tę nieznana odległą krainę 
Której imię przepastne i wieczne
Gdzie na straży śmierć butnie się sroży
I gdzie ty jesteś ten - który jesteś
 
Podążamy - czy życie się kończy 
Czy być może dopiero zaczyna
Tam gdzie wszyscy podażą za tobą 
I gdzie zawsze ty będziesz przy nas
 
Co zostaje gdy człowiek przemija 
Jego czyny i dzieła i pamięć 
Chciałbym wierzyć lecz wiara ma płocha
Że się znajdzie gdzieś miejsce i dla mnie
 
Teraz tutaj gdy patrzę dokoła
Z perspektywy człowieczej - drży serce 
Że nagrody nie będzie ni kary
A za krzyżem jest ciemność – nic więcej

 

 

 

 

Opuszczam stary dom
 

                                                                       Leszkowi S.
 
Opuszczam stary dom przyjacielu
Nadziei nie mam ani wzroku 
Utkwiłem w jakimś dziwnym miejscu
Doszedłem tutaj krok po kroku
 
Coś mnie tu dziwi a tam wzrusza
Wschody zachody - łzy czasami
Romanse w martwych scenariuszach 
Pozamykane czasu bramy
 
Złudzenia tulę w przemyśleniach 
Wciskając cała przeszłość w pamięć 
Bo szklany cny sentymentalizm 
Nie jest dla ciebie i nie dla mnie
 
Szacunku pełen byłeś przy mnie
Gdy metafory spisywałem
I ocierałeś się o zmroku
Kochałeś tak jak ja kochałem
 
Potem zabrałeś mnie do fali
I zostawiłeś w piaskach duszę 
Coś wspominając o tym tylko 
Że muszę zrobić to co muszę
 
Więc swoje dziękczynienie składam
Za to ze byłeś gdzie ja byłem 
Mój przyjacielu wytrwaj przy mnie 
Bo stary dom mój opuściłem

 

 
Nieśmiertelny

 
Przechodzimy mgnieniem od zarania dziejów
Nic przed nami – po nas może jakaś pamięć
O nieśmiertelności marzymy po cichu
Ale przemijania nikt z nas nie okłamie
 
Potem odchodzimy jakby nas nie było
Wieczny odpoczynek spoczynkiem lecz żalem
To co sobą znaczysz błahe i śmiertelne
Nieśmiertelny tylko ten kto nie żył wcale

 

 
Zjawa
 
 
Zjawa w mrocznym garniturze
Wolno przeszła po pokoju
Krawat duchem poszarpany
Czyżby przyszła mnie ocalić 
Jakbym poczuł że mam duszę
 
Na spróchniałej od dni chwili
Siadłem sam w promieniu świecy
Pomyślałem – wątły ogień
Lepiej nie żartować z Bogiem
Bóg się nigdy nie pomyli 
 
Nie - nie sam na pustej ścianie
Promyk tańczył przy sklepieniu
A za oknem pierwsze zorze
Widać było już na dworze
Zjawa chyba nie zostanie 
 
Skąd się taka postać bierze 
Udowodnić jej nie sposób
Wszak nie bywa ten realny
Kto się zjawia niewidzialny 
Sam czasami w to nie wierzę 

 

 
Dotyk nocy
 

                                      Współautor - Kinga
 
Noc rozwinęła czarne dywany
Srebrem się mienią gwiezdne witraże
Strażnik ciemności kluczem fantazji
Otwiera wrota do sennych marzeń
 
 Nie skrzypną czasu zawiasy stare
Nie dotkną nocy cisze i wiatry
Nim się nie skończy fantazji balet 
I zanim nocne znikną teatry
 
 Na wielkiej scenie czasoprzestrzeni
Gdzie rzeczywistość w miraż się zmienia
Tu wyobraźnia wystawia spektakl
W nim główne role grają pragnienia
 
 I chciało by się jakiejś otchłani
Czar i namiętność wydrzeć księżyca 
I choć na chwilę być jego blaskiem
Odkryć w czym cała tkwi tajemnica
 
Za przezroczystym nocy woalem
Ujrzeć jak świecą gwiezdne latarnie
Na wyciągnięcie ręki mieć wszystko
Co dotąd było nieosiągalne
 
Co zalśni światłem w mrocznej oddali
Co się wychyli gdzieś spod obłoku 
Wszystko ci odda co niewidzialne
I podaruje ciszę i spokój
 

 
Poseł
 
 
Przyklejam nos do szyby
I dziwię się jesieni
Bo zieleń zmienia w złoto
Co w wkrótce w biel się zmieni
 
Stos liści wiatr układa
Te grabi te unosi
Te blisko te daleko
O słońce jesień prosi
 
Deszcz stuka w parapety
Na szybie pisze wiersze
Swym pismem kropelkowym
Co zna je tylko serce
 
Październik dni ukrócił
I chwilę ostrzygł gładko
A ciemność szybciej stąpa
Wieczoru wąską kładką
 
Gdzie jesień nas zastanie
Gdzie pośród niej utkwimy
Gdzie znaleźć mogę ciebie 
Jesienią – posłem zimy.

 

 
Parkada
 
 
„Przychodzisz znikąd „ szepta park
Przez który co dzień się przemykam
Mijając słodko jego cień
Skrzywionym światłem romantyka
 
Spotykam w nim tysiące gwiazd
I zakochaną w sobie parę 
Ich dłonie łączy taka więź 
Że złego nic im się nie stanie
 
Za nimi błąkam się o krok
Na plecach niosąc całą wiarę 
Wśród traw przy głazie spocznę z nią 
Gdy mgła okryje ich niebawem
 
A potem ciała mego cień
Pośród alejek starych złożę 
I zatrę wnet po sobie ślad
Byś nie mógł mnie odnaleźć. - boże
 
Wiatr spieści jeszcze nogi lamp
Podobnych do tych z Backer Street
Czy w blasku wątłym będę trwał 
Nim spotkam zapomniane dni 
 
Zniszczone ławki budzą sen
Gdy księżyc czasem na nie siada
I ja czasami siadam tam 
Gdy do księżyca cicho gadam
 
Potem już tylko żegnam park
Tak jak się żegna siostrę - brata
On szepta „ Znikąd jesteś - wiesz 
Więc czas ci już do pustki wracać

 

 
Zgubione zaślubiny
 
 
Poślubiłem kilka nagich rozczarowań doskonałych
Zakochanych w sztukach nieba i wędrówkach po jeziorze
W ceremonie wszedłem nagle w płaszczu z marzeń ciut przymałym
Zamiast ciebie zobaczyłem tylko jasną ranną zorzę
 
Bywa czasem cię widuję każdej nieporadnej nocy
Gdzie powabne mroku żagle na maszt wciągasz rozżalenia
I na burzę doznań czekasz co się zjawia w całej mocy
Nim nas złączy to podzieli - tak się spełni czas tęsknienia
 
Ty mnie natchnij i poprowadź do rozstania z światłocieniem
Może być za późno dla nas lecz na wolność czas jest zawsze
Bądź obrączką i welonem moim ślubnym upragnieniem
Oto składam ci przysięgę nim czas wszystkie ślady zatrze

 

 
W tej bezcennej chwili
 
 
W tej bezcennej chwili
Co w nią chowam pamięć
Samotnością skryję
Wszystko co się stało
Ona moim światłem
I dla niej nie skłamię
Choćby umrzeć w sobie
Przyjść mi nagle miało
 
Myślałem że znam całość
Z uczuć istniejących
W sercu zaś mam ciszę
Dla ciebie jedynej
Jak trudno uwierzyć 
Do samego końca
Że wśród losów ludzkich
Prawda nie zaginie
 
Stoję w tej krainie
Gdzie wszystko z kamienia
Ból i wierność naga
W niemocy zaklęta
Jutro cię nie będzie
Lecz ja nie oceniam
Gubiąc wątłą pewność 
Tęsknoty pamiętam
 
I tylko mi wspomnienie
Zostanie po tobie
I ta myśl co tylko
Tobą jedną pachnie
Dziś ci rzekłem wreszcie
Tę prawdę o sobie
Która sprawi tylko
Że odejdziesz nagle
 
Nic już nie tłumaczę 
Siebie ani ciebie
Zatraciłem miłość
Choć nie chciałem wcale
Może się spotkamy
W jakimś innym niebie
Ty - już nie pokochasz
Ja - już nie ocalę

 

 
Schody na poddasze
 
 
Sam zapalam wszystkie lampy
Potem sam je wszystkie gaszę 
Sam rozkładam każdej nocy
Wielkie schody na poddasze
 
Sam otwieram drzwi tęsknoty
Lecz się zamykają same
Sam dni wszystkie zwijam w rulon
I odkładam w jedną pamięć
 
Sam na listkach pełnych kurzu
Liczę małe krople rosy
Sam wśród mgieł znajduję drogę
I swój ciężar muszę nosić
 
Sam czasami pojmę nieco
Że odmienność we mnie gości
Wielkie schody na poddasze
Lśnią stopniami samotności

 

 
Ziarno
 
 
Nim się oddamy ziarnku rozpaczy
Wyślę ci szeptem siebie w uśmiechu
Ty obnażona słońcem zobaczysz
Ileż w uśmiechu 
Może być grzechu
 
Bo nim szczęśliwość w nim zagościła 
Dałem kryształy z łez oraz różę
Płatkiem zdradziła że tutaj byłaś 
Wiec skradłem różę 
Matce naturze
 
I nim noc wzeszła krótsza od chwili
Wysłałem księżyc słodki różowy
Bezkres zaświadczył żeśmy tu byli
A czar różowy 
Rozjaśnił głowy
 
Wiec jeśli przestrzeń przemówi nagle
Na własność oddam jej swoje ciało
A ty je weźmiesz w dłonie jak szablę
I zwalczy ciało 
Tęsknotę całą

 

 

 

 

W pokoju za ścianą
 
 
W pokoju za ścianą jest cicho
Ja szeptów i snów twych nie słyszę 
To pewnie dlatego że nie śpisz
Z zadumą wsłuchując się w ciszę
 
W tym domu pod białym sufitem
Mijamy się teraz czasami
Nie chciałbym cię dotknąć nie mogę 
Bo nie ma już nic między nami
 
Czasami kładłaś się obok 
Patrzyłem ci w oczy bez wiary
Zdradzone zlęknione zaspane
Co winy chcą i chcą kary
 
Czy myśmy umarli już całkiem
Masz serce daleko ode mnie
A wiosną mówiło że kocha
A ja że kochanie daremne
 
Gdy duszę żal szarpie ból trwoga
Ty mówisz lecz ja cię nie słyszę 
Wylewasz rozpaczy ocean
Ja winem ozdabiam kieliszek
 
Nie będę przepraszał choć umiem
Nie będę udawał że trzeba
I pomny na swoją przysięgę 
Do piekła się udam nie nieba
 
Wciąż bliski lecz oddech inaczej
Wypełnia tę przestrzeń pomiędzy
Nie mówisz już nic milczysz tylko
Ja milknę nie powiem nic więcej

 

 
Maszyneria
 
 
Głos dali senny w chłodną noc
Październikowe drżenia przestrzeni
I terminali pejzaż kamienny
Co się radością nie odmieni
 
Minuty głaszczą ciężką skroń
Jak palec klawisz w telefonie
Prędkość Einsteina zwalnia czas 
Początek samotności - Koniec ?
 
Ktoś jeszcze czasem mnie odwiedza
W automatycznych drzwi odgłosie
Ktoś kto zna gorycz zapomnienia
W niematerialnym szósta osiem
 
Opieram głowę szary blat
Przyjmuje ciężar utrapienia 
Przyzywam sen lecz znika sen
A mnie wciąż zmusza do istnienia
 
To wszystko płynie to się dzieje
I myślę nagle nieśmiertelny
Biurowych jest spinaczy blask
I kas spełnienia marzeń pełnych
 
Zaśmiecą z rana „ Lion King „
Jak gdyby nocy księżycowych 
Nie było wcale tylko chmurne
Co zaczynają się od nowa
 
Nie zniszczę ani cienia drzew
Na wygląd życia papeterii
Lecz myślę kto mi wciska noc 
Bym istniał w całej maszynerii

 

 
Nad przepaścią
 
 
Usiadłem nad przepaścią
Wśród ciszy i w milczeniu
Patrzyłem na portrety
Na jednym cień kobiety
Na drugim dama w cieniu
 
Po stole błądzi świeca
Jak rozpacz niewidzialna
Za oknem wielkie drzewa 
Sięgają prawie nieba
I puszy noc bezkarna
 
Na cztery strony świata
Ram doskonałość niesie
Ślad czasu – nie od dzisiaj
Półmrokom los wytycza
W kolejny głupi wrzesień
 
Umysłem chcąc przeniknąć
A wzrokiem wyczarować
Ten chłód co dni zatrzyma
Nad przepaść ciągnie zima
Na biało świat malować
 
Nim otrę tę co z oka
Ukradkiem spływa – patrzę
Jak cienka jest granica
Co wszystko nam wylicza
Jak szybko cienie zatrze.

 

 
Spowiedź o wschodzie 


 
                                    Współautorka - Kinga
 
Chciałbym byś przybyła tym słońcem o wschodzie
I promykiem jasnym co na oku przysiadł
Ze snu mnie zbudziła jak jakiś czarodziej
Może zaproszenie przyjmiesz właśnie dzisiaj
 
 W szalu z mgły utkanym i w sukni tęczowej
przybędę do Ciebie zanim świt nastanie
delikatny dotyk zdejmie sen z Twych powiek
byśmy razem mogli witać dnia zaranie
 
 Delikatny dotyk ? a więc snu już nie chcę 
Nie straszne mi będą dnia zwykłego znoje
Myślę sobie pięknem całym cię powitać
I uśmiechem szczerym i słonecznym strojem
 
 Nie ma nic lepszego ponad szczery uśmiech
takim powitaniem będę zaszczycona
i kiedy nieśmiało stanę obok Ciebie
niechaj mnie oplotą przyjazne ramiona
 
 Podejmę nieśmiałość sercem ją ozdobię 
Dodam ciepły dotyk i podziwu wiele
Gdy mi szeptem będziesz czynić swoją spowiedź
I sekret mi zdradzisz jak być przyjacielem
 

 
Czasem z czasem
 
 
Jesteś blisko wciąż cię czuję 
Gdy unoszę cień nad miasto
W jednej prawdzie listy piszesz 
Spójrz jak ludzie szybko gasną
 
Bez patentu na rozstanie
W kwadratowej prawdzie pięknem
Słodkie walium na kochanie
Mam tu pióro mam tez wstęgę
 
Przypatrzyłem się jutrzence 
Tej na brzegu dziennych sadów
Można dni inaczej pojąć
Gdy po nocy nie ma śladu
 
Wtedy dłonie nieposłuszne 
Tłoczą ból miód dostojników
Zanim umrę weź w prezencie
Zapach moich poprzedników
 
Czasem z czasem jeszcze walczę 
Czasem wygram choć nie łatwo
Czasem w jakiejś stercie liści
Zasnę cicho z duszą martwą
 
Czasem czasie wszystko stracić
To tak jakby słów nie znając
Mówić głośno w krzyku ciszy
Żyć bezwolnie umierając

 

 
Co mam dzisiaj w głowie
 

Przeszedłem niedbale obok Antygony
Nie dotknąłem ciała ambrozji nie tknąłem
Nie w głowie mi były takie farmazony
Nie czytałem książek z pochylonym czołem
I mijałem zawsze całkiem niewzruszony
Lekcję starych dziejów mędrców i poetów
„ Pan Tadeusz „ „ Przedwiośnie „ „ Dżuma „ Medaliony „
Filomatów wszystkich - wszystkich filaretów
 
Nie święcił mnie Zeus Olimpii nie znałem
Nie walczyłem z Marsem nie knułem z Aresem
Nigdy się w uroczej Wenus nie kochałem 
I nie dane mi było widzieć się z Hadesem 
A „ Bogurodzica „ ta najstarsza z pieśni
Patronka Polaków świętych i rycerzy 
A „ Konrad Wallenrod „ czemuż mi się nie śnił 
Czemu dziś dopiero zechciałem uwierzyć
 
A przecież już wtedy w swoim Tadeuszu
Mówił mi Mickiewicz „ spójrz piękna przyroda „
Wolność i odwagę wlewał mi do uszu 
Bóg honor ojczyzna wolność i swoboda
Przeszedłem niedbale lecz teraz po latach
Powracam do mistrzów w rymie oraz słowie
W Akermańskich Stepach i ojczystych kwiatach 
Odnalazłem wszystko co mam dzisiaj w głowie .

 

 
Czyściec
 
 
Powietrzem owiany
Do snu już wtulony
Słucham - noc nadchodzi
Świeci księżyc złodziej
Gwiazdom skradł lampiony
 
Bezruch drzwi przejrzysty
Wprawia mrok w tęsknotę
Wszystko zda się inne
Lekkie i niewinne
Mam na świt ochotę
 
Łączy coś – coś dzieli
Wciąż stawiam pytanie
Nie ma odpowiedzi 
Ale we mnie siedzi
Każde takie zdanie
 
Ten spokój to pragnienie
Głową mi kołysze
Jeśli się pojawisz 
To mi cień zostawisz 
Cienia nie usłyszę 
 
Odegnałbym wiatry 
Pozielenił liście 
Podniósł co upadłe
Ale sam ukradłem 
Panu Bogu czyściec

 

 
Pewna historia o znikaniu
 
 
Gdzie słodki sen swój składasz
Los dom zbudował z nocy
Obiecał ci kochankiem 
Pościeli biel ozdobić 
 
Czekałaś w tej przestrzeni
Aż się pojawi nagle 
I każde jedno spełni 
Z ukrytych twoich pragnień
 
Pokoje tulą sofy
Świat malowideł drogich
Jest łoże z baldachimem
Na którym ciało złożysz
 
Jest kuchnia srebrem lśniąca
I pełna cnych zapachów
Ubrana w szaty potraw
I wykwintnego smaku
 
Przedpokój lśni przepychem
Terakot wniebowzięcia
Na szlakach szaf drewnianych 
Ujrzałaś swego księcia
 
A on przez noc twą przeszedł 
Był pięknem tylko w tobie
Nie dotknął i nie poczuł 
Nie umiał tego zrobić
 
Skosztował ledwie bytu
I nim go pochłonęłaś 
Prysł cały twój majestat
On zniknął - ty zniknęłaś

 

 
W moim wieczorze
 
 
W moim wieczorze czoło księżycowe
Chyli noc co chłodem przybywa jesieni
Przyciskam do szyby ociężałą głowę 
Przeszłości co minęła już się nie da zmienić
 
Zdradzają mi krople jak kochać bez granic
Licie z drzew , jak w całość połączyć połowy 
Wiatr że trzeba odejść hoć to przecież zrani
Szyby że listopad bywa kolorowy
 
Nic się nie odmieni co mija umiera 
Lecz ja wciąż chcę kochać i kochać chcę tylko 
Kobieta w pokoju przeszłością jest teraz 
Jedną bardzo długą już odległą chwilką

 

 
Sonet na pożegnanie
 
 
Żegnaj tylko tyle rzec ci dzisiaj mogę
Wiem ze ból przyniosłem i rozpacz bezkresną
I że przyszłość twoja zamieniona w trwogę
Lecz mi kochać – nie kochać nie jest wszystko jedno
 
Rok powitasz sama ode mnie z daleka
Życzeń dziś nie będzie bądź zdrowa szczęśliwa
Co jeszcze nas spotka co nas jeszcze czeka
Nie da się zapomnieć jeśli możesz wybacz
 
Ja w samotność idę lecz kocham ogromnie
Więc jeśli to cena to zapłacę sercem
I tylko mi kilka pozostanie wspomnień
 
Łzę otrę gdzieś po cichu odetchnę powietrzem 
I powiem – bądź szczęśliwa poszukaj miłości
Zgaśliśmy dla siebie jak świece na wietrze

 

 
Sekret
 
 
Coś dość niejasnego zdobi profil czerni
Może ust muśnięcie – może tylko słowo
Może stare drzewo owocem rozkoszy
Zwabia wszelkie drżenia i wiesza nad głową
 
To co zbyt podatne na chłód pocałunków
Na oczach się ściele przemawia za cienie
Nie myśl ze wypatrzysz jakąś tajemnicę
Wszystko co ci powiem stanie się milczeniem
 
Wyspowiadam zatem wszystko co najlepsze
Morzem pożądania – żaglem wielkiej łodzi
I nie zdradzę nigdy że milczenie mówi 
I że o to właśnie w tym sekrecie chodzi

 

 
Wieża z kości słoniowej


 
W jakiejś wieży z kości słoniowej
Pod brzemieniem straceńca i szlochem
Wyruszyłem – wędrówka jest ciężka 
Ale przestać wędrować nie mogę
 
Deszcz ociera z twej twarzy tęsknotę
Pocałunkiem obdartym do kości
Za mną przeszłość , przede mną powierzchnia
Ile człowiek uczyni z miłości ?
 
A te łzy co je w drodze wypłaczę 
Zgubię w marszu na jakiejś ulicy
Nie zamienią się w perły i trzosy
Dla mnie wszystkim lecz dla niej są niczym
 
Wolno znika księżyc zmęczony
I firmament jak sęp krąży w górze
W mojej drodze nie lękam się deszczu
I nie poddam się kruchej naturze
 
Miałem sen ze niebo jest blisko
I że ręce mam w górę wzniesione
Że dotknąłem i ciebie i ciemność 
W jakiejś wierzy z kości słoniowej

 

 
Sen wieczny


 
Ten kto widzi dźwięki i słyszy kolory 
Nocą nas odwiedza choć i w dzień się zdarza
Od czasów pradawnych tak na dobrą sprawę 
Niesie odpoczynek i ustala jawę 
 
Lada moment przetnie swym światłem srebrzystym
Pelerynę nieba – pragnienie kochanków
Aby mu się oddać tuż po uniesieniu
I utulić cały w ogromnym zmęczeniu
 
Szybko zgasi gwiazdy albo zrzuci szybko
I utuli w puchu nieskończonych życzeń
I nim jasny płomień pozbiera marzenia
Będziesz mieć pragnienie sennego spełnienia
 
Nie zna życia ten kto snem się ciągle żywi
Grzechu nie odkupi spraw zwykłych nie wchłonie
Nim swój pokłon złoży i odda bezwładnie
Temu najdłuższemu który nas dopadnie
 
Ten któremu wierność ślubując na wieki
Oddamy swe ziemskie największe rozkosze
A on wtuli ciała w spokojny bezpieczny
Sen co wszystkich czeka ten najdłuższy – wieczny
 

 
Na sąd
 
 
Stanąłem przed sądem wykonać się miało 
Skupiony na sali tłum czeka co będzie 
Są fakty dowody zeznania świadkowie 
A wina się sama odnajdzie wśród nieszczęść
 
Czy trzeba ukarać czy karcić bezwzględnie
Jeżeli sam sędzia nie dostrzegł mej winy
Czasami się dzieją złe rzeczy bezwiednie 
Jeżeli są skutki to są i przyczyny
 
I po cóż powiedzcie panowie nam sądy
Gdy rzeczy niewielkie lub całkiem banalne
Od dawana wiadomo – co piękne umiera 
A wszystko co dręczy niezwykle realne
 
Przyznano nam prawo do słów skruchy wielkiej 
„ Nie sądźcie abyście sądzeni nie byli „ 
Tak kiedyś pisano - prawili panowie 
Jam człowiek – a człowiek czasami się myli
 
I szum się przetoczył po sali szeptany
Bo wznoszą się głosy „ nie prawda człek inny „
A sędzia spokojnie obwieszcza mi wyrok 
„ Kto w boga nie wierzy ten musi być winny !! „
 
Spełniło się zatem – lat temu piętnaście 
Wyrokiem wsadzono mnie w otchłań wieczności 
Kazano mi życiem się zająć do śmierci 
I całe wypełnić szukaniem miłości

 

 
List do zranionej
 
 
Radości dlaczego czyniąc ciebie czasem
Wciska się w kąt wszystko to co bywa ważne
I zjawia się zawsze widmo wielkiej kary
I ta postać krnąbrna co dźwiga sztandary
 
A ponoć wystarczy przynieść dobrym słowem
Zmysłów ukojenie i spokój dla duszy
Złość pokonać prostym wyrazistym gestem
Nawet ciszą mówić – ja wciąż tutaj jestem
 
Niech nikt zaślepiony zemstą nienawiścią
Nawet się do ludzkich wyczynów nie zbliża
A jeśli by się kogoś okrutność nie zrzekła
Niech już nikt nie pójdzie do żadnego piekła
 
Bowiem winien każdy tego co uczyni
I każdy odpowie wszak taka jest wiara
Jednakowe wszystkim trudy życia , znoje
Proszę cię zraniona – obdarz nas pokojem

 

 
Woda życia
 
 
Deszcz cię nagą zmoczył całą 
Mokre miałaś usta - uda
Tobie podarował burzę 
Takie to uczynił cuda 
 
Zwilgotniałem na ten widok 
Nagle stałem się potokiem
Grzmotem co po horyzonty
Błyska tylko groźnym wzrokiem
 
Każdą kroplą i powiewem
Przestrzeń deszczu wnosi zgodę 
I rozdaje wiernym sobie 
Parasole w niepogodę 
 
Mokre włosy oczy mokre
Serce dusza dłonie palce
Cały aurą przemoknięty
O swój ślad na tobie walczę
 
Tobie dano oceany
I głębiny i otchłanie 
Tobie dano cumulusy
Morza wszelkie w posiadanie 
 
Wodo życia - spośród trunków 
Ciebie tylko chcą bogowie 
I do końca świata tobą 
Twoje będą wznosić zdrowie


 

 
Pieśń o toni
 
 
Więc jeszcze możesz wrócić z drogi
Dopóki tęsknisz jeśli czujesz 
Mają dna swoje wszelkie tonie 
A jeśli toni potrzebujesz 
Co jeśli jest już za daleko
I nigdy więcej nie zobaczysz
Z prochu powstało w proch obuci
Wszystko co dziś cokolwiek znaczy
 
Tak promień słońca pąk widuje 
Tak oczy matki dziecka lico 
A świat naucza swej religii 
I jedną wielką tajemnicą 
Jeżeli tam w swej wielkiej toni
Dna zmysłem sięgniesz poznasz boga
Dopóki kochasz jeśli czujesz
Dla ciebie właśnie jest ta droga
 

 


 
Z natchnień
 
 
A z natchnień oczu nie pamiętam 
A z nocy oceanów drżenia 
A z ciebie czułych ust i smaków
Ni szeptów niedoświadczonego cienia
 
A cnych nastrojów nie dotknąłem
A tylko strachów i bukietów
Maków i trawy pełnej rosy
I dzieł najbliższych mi poetów
 
Więc czymże bywa to natchnienie
Jeżeli go nie złożę w wiersze 
Jeżeli dziś ci nie wyjawię 
Ze to jest mi natchnienie pierwsze
 
I że bywałem w twojej toni
I piłem z niej dotkliwie - szczerze
I grzałem się przy twoim ogniu
Nic mi natchnienia nie odbierze.

 

 
Miłośniczka
 
 
Coś nas łączy miłośniczko
Coś innego na dobranoc
Coś innego na dzień dobry
Barwa ? dotyk ? cześć lub całość
Zanim stan swój zmienisz nagle
Wnet na tobie czerń zabłyśnie
I nim lustro skryje znamię 
Cały czar odejdzie - pryśnie
 
Masz zużyte mechanizmy
Całej swojej namiętności
Spadasz na mnie nagłym deszczem
Niebywałej wytrwałości
Wznosisz światy znad szarości 
I ze szkła dywany stroisz
Dławiąc całe swoje piękno
Wszak to piękna tak się boisz
 
Miewasz drżenia słodkie fazy
Jak ten księżyc co ma rację
Śląc ci blaski i uroki
Srebrnym daniem na kolację
Zakończ zatem to mijanie
Kawą może lub herbatą
Lustro zawsze mówi prawdę
Obojętnie co czas na to
 
To co jeszcze pozostanie
Zapach perfum słodkie usta
Zniknie jak się pojawiło 
Przestrzeń pozostanie pusta 
Zapamiętam twoje imię 
I to jeszcze co nas łączy
Każdy z nas nim kochać zacznie 
Musi najpierw poczuć dotyk

 

 
Głód
 
 
Czym jest głód – gdyś głodna - może
Tym jedynym upragnieniem
Które wzmaga nas szalenie
I wyrywa sens pokorze
 
Wszak to głód co rozkosz wznosi
Nad przynętę oddalenia
Smak co wtedy się docenia
Kiedy sam o bliskość prosi
 
Jak nakarmić to łaknienie
Kiedy dotknąć go nie mogę 
I nie dane ruszyć w drogę
Ze mną tylko utęsknienie
 
Głód co całkiem cię rozpali
Kiedy najsmaczniejszym daniem
Moje ciebie wyczuwanie
Jak przybycie ciepłej fali
 
To głód sprawi – wnet się stanie
Że się we mnie ziścisz cała
Jakbyś siebie darowała
A ja będę głównym daniem 
 

 


 
Ostatnia kropla nas
 
 
My skazani wydaliśmy na milczenie 
Lat bezsilnych może dziewięć - może więcej 
I sypiamy całkiem sami od miesięcy 
I nie dla nas radość każda każde szczęście
 
Złotem mieni się to słońce co wiosenne
Jak co roku gdy samotność do mnie wraca
Gęste chmury nad przeszłością i przyszłością
Nad nieznanym się pochylam i zatracam 
 
I tak myślę - dziś zgubimy się w ciemności 
Nie znaczyłem nic dla ciebie i nie znaczę 
I za ciężkie było dla nas to milczenie
Nie tłumaczę siebie – ciebie nie tłumaczę
 
Ale głowę wznoszę w górę pewnie - dzielnie 
Przystanąłem ponad czasem który gaśnie 
Tuż za drzwiami które dziś domknęłaś szczelnie 
Gdzie ostatnia kropla nas dojrzewa właśnie.
 

 
Nad przepaścią
 

Usiadłem nad przepaścią
Wśród ciszy i w milczeniu
Patrzyłem na portrety
Na jednym cień kobiety
Na drugim dama w cieniu
 
Po stole błądzi świeca
Jak rozpacz niewidzialna
Za oknem wielkie drzewa 
Sięgają prawie nieba
I puszy noc bezkarna
 
Na cztery strony świata
Ram doskonałość niesie
Ślad czasu – nie od dzisiaj
Półmrokom los wytycza
W kolejny głupi wrzesień
 
Umysłem chcąc przeniknąć
A wzrokiem wyczarować
Ten chłód co dni zatrzyma
Nad przepaść ciągnie zima
Na biało świat malować
 
Nim otrę tę co z oka
Ukradkiem spływa – patrzę
Jak cienka jest granica
Co wszystko nam wylicza
Jak szybko cienie zatrze.

 

 
Tłumaczenie
 

Tak sobie myślę człowiek znaczy 
Tyle co płomień albo ciemność
Wszystko co sobie wytłumaczy 
Istotą staje się daremną 
Jak księżyc wytłumaczy gwiazdy 
Gdy noc jest ciemna i zamglona
I nie ma żadnej wielkiej prawdy 
W jej zacienionych nieboskłonach
 
Tak sobie myślę że rozkosze
Zrodzone z cząstek i pryzmatów
Podzieją gdzieś wszechwładne lęki
Gdy brat powstanie przeciw bratu
I wtedy składam w mojej drodze
Zwyczajną chciwość i niechcenie 
Aby się nie uniosły srodze
W ponadczasowe zapomnienie 
 
Tak sobie myślę - oto jestem
Sam poszukuję sam docieram 
Dlaczego wśród galerii nieszczęść
Nie decyduję nie wybieram 
Jak wytłumaczę gęsty płomień
Co wieje chłodem lodem parzy 
Kto mnie przekona że z wolnością 
Zupełnie nie jest mi do twarzy
 
Dziś widzę tylko w jej spokoju 
Jak trudny zwyciężamy wszystkie 
I jak najświętszym tchnieniem boju 
Odchodzi każde z ludzkich istnień
I jeśli nawet przestrzeń moją 
W dniu przeznaczenia złożę tobie
Tylko jej słowa mnie ukoją 
Tyś moją ciszą - myślę sobie

 

 
Oto
 
 
Oto krzyk co mknie wśród ciszy
Oto cisza co krzyk kocha
Oto głowa w której mieszka 
Wiara - tak czasami płocha
 
Oto prawda w godzin kłamstwie
Oto kłamstwo w prawdy cieniu
Oto miłość w nienawiści
W rezygnacji i w dążeniu
 
Oto ciało w mych ramionach
Oto ramię w świecie boga
Oto szczęście w smutku dziele 
Nie odwaga to - nie trwoga
 
Oto zdobycz w zatraceniu
Oto zatracenie w duszy
Oto ból co miłość gubi
I największe piękno kruszy
 
Oto słowa w ust milczeniu
Kilka o mnie prawd i o niej
Oto ty dla której jestem
Ty – początek i ty – koniec.
 

 


 
Cień wiecznie żywej samotności
 
 
Pokój był pustką tańczył tylko 
Cień wiecznie żywej samotności 
Co rozkochała mnie w dzieciństwie 
Więc do dziś trwamy w tej miłości
Podarowałem jej pierścionek 
O barwie niemal fioletowej
Niezapomnianej jednej nocy 
Gdy przyszła w sukni kolorowej
 
Lecz ja wybrankiem jej nie jestem 
On poległ gdzieś tam pośród marzeń 
Cała go wtedy zostawiła 
Siebie mi ofiarując w darze 
Została ze mną - wnet przyjęła
Cne fioletowe zaręczyny
Tak właśnie stałem się jej dziełem
Tak właśnie – z takiej to przyczyny
 
Teraz odeszła - czasem wraca
Kiedy tu była zeszłej nocy 
Mówiła że zgubiła pierścień
I zapodziała drżący dotyk 
Rzadko ja widzę – częściej czuję
Jej oddech - ciche mebli drżenie
Wtedy sam szeptam do niej cicho 
„ Są moje - wszystkie twoje cienie „.

 

 
Letnia piosenka powierzonego
 
 
Choć milczysz czasem – wciąż przez nas
Przemawiasz do mnie lśnieniem barw
Nie sprawię ze na wieczność je zatrzymasz
Ciemnością każdą żegnam dni
I czuję wszystkim – jesteś ty
Cudownie jest mieć w sobie taki klimat
 
Bywa to dobre i to złe
Scałować z ciebie każdą łzę 
W tym wszystkim mogę to nazywać głodem 
Wszak ma swój Eden każdy blask
Mój – w twych ramionach spędzić czas
Otulić sobą kiedy wieje chłodem 
 
Posłuchasz - jak się niesie pieśń
Ktoś kocha ktoś nie kocha gdzieś
Ktoś nienawidzi a ktoś tylko lubi 
Jest wolny kto od uciech - trosk
Uwolni każdą swoją noc
W melodii jej odwiecznej akord zgubi.
 

 


 
Serwetka
 
 
Biel przynosisz mi serwetko
Chcę się przyjrzeć takiej bieli
Chciałbym taką biel zobaczyć
Jakiej inni nie wiedzieli
 
Nie zaprzedam twojej bieli
Chce mieć serce biało czyste
Niechaj anioł białogłowy 
Ześle wszystko oczywiste
 
Już mi całkiem niedaleko
Do tej bieli - kilka kroków
Jeszcze tylko noc i ciemność
Jeszcze myśl schowana w mroku.

 

 
Szepty
 
 
Dniem i nocą słyszę szepty
Płyną sobie senną ciszą
Przechwytuję wątłe dźwięki
Zanim same mnie usłyszą 
 
Kiedy dotknę ich przestrzeni
Zasłuchany - wnet przepadnę
Nie zrozumiem o czym mówią
Ani o kim – nie odgadnę
 
Ruszę z nimi jedną falą 
Aby odkryć tajemnicę
W decybelach - kilohercach
Sam układam koncert życzeń
 
Czy się w szeptach da usłyszeć
Nieśmiałości niemoc cichą
Może drżenia - podniecenia
Albo jakieś inne licho
 

 


 
Lekcja od L.C.
 
 
Myślałem że już nigdy Zuzanna tu nie zaśnie
Nad rzeką w takim miejscu gdzie księżyc wolno gaśnie
Cichego plusku łodzi już nigdy nie usłyszę 
Zasnęła jednak cicho zmieniona cała w ciszę
 
Myślałem już że Nancy naprawdę była sama
A kamień półszlachetny to tylko fikcja – dramat
Choć jej telefon milczy ty zawsze przy niej byłeś 
I wszystko to co chciałeś szlachetnie uczyniłeś
 
A Janis w „ Chelsea Hotel „ co windą przemierzała 
Cne piętra namiętności i pożądliwość ciała
Wciąż jeszcze dobrze czuję jak płoną jej tapczany
I jak limuzyn strzeże najczulszy jej kochanek
 
Uczyłeś mnie że miłość wolnością nie odwrotnie
I tak też przystroiłem wygodną swą samotnię 
Twe ukochane wszystkie mieszkają w twoim sercu
Ja żadnej z moich kobiet nie zatrzymałem w miejscu
 

 
Smakiem wina
 
 
Dziękuję ci za każdy wieczór
Za wino i za odpowiedzi
Za światło które wlałaś we mnie
Kiedy tęskniłem do kobiety
 
Słyszę twój oddech twoje kroki
Głos co tęsknotą mnie zagłuszył
Światkiem tajemnic mi się stałaś 
I smak twój wiele mnie nauczył
 
Takiej jak teraz cię nie było
Od dawna – i to nie złudzenie
Że całą sobą mi wyjawiasz
W błyszczących oczach zachwycenie
 
Wieczór już dawno w noc się zmienił
A noc się świtem lśnić zaczyna 
Czas ci za ciebie podziękować
Odejść - zostając smakiem wina

 

 
Jedna godzina
 
 
By mi ta cisza grała lipcowej nocy każdej
To mógłbym wtedy słyszeć każdą najmniejszą prawdę
 
By mi ta nocy pusta wytchnienie przynosiła
To mógłbym poczuć chwile – te w których przy mnie byłaś
 
Gdyby ten spokój senny wieczornym był spokojem
To wszelkie poruszenie byłoby tylko twoje
 
Gdyby te światła w mroku poranki wyświecały
Powietrznym niewzruszeniem – to byłbym tobą cały
 
Gdyby te gwiazdy jasne świeciły tak istotnie
To bym nie musiał czekać na blaski w twoim oknie
 
Ale to wszystko tylko w tej jednej trwa godzinie 
Lecz to co pozostanie – nie zniknie nie przeminie

 

 
Dola
 
 
Przyszło słońce do grobu księżyca
By modlitwę mu złożyć z światłości
Nic dziwnego bo taki obyczaj
Że natura czci swoje godności
 
Mój księżycu w pokoju spoczywaj 
Dla mnie teraz codzienny różaniec
A gdy czas się wypełni wyroczni
Przyjdzie noc i ty zmartwychwstaniesz
 
Tak już bywa to dola odwieczna
Jej nie można pokonać zwyciężyć 
Wiec gdy ciemność zapadła głęboka
U mogiły słonecznej lśnił księżyc.

 

 
Kość
 
 
Gładzę po policzku przełom miedzy brukiem
Niczym bóg co świat mój razem ze mną tworzył
Czy się uda spotkać na drodze z kamienia
Kogoś kto był martwy i cudownie ożył
 
Czy w ogóle wiara w wielkie podzielenie
Śmierć i życie łączy - jak wiele w tym piasku
Jak dużo lśni krzyży narzędzi drewnianych
Ile chwały pańskiej a ile poklasku
 
Biedna kość nie wszystkich nosić w sobie może
I jest losu wolą jeśli się porusza
Nie stanie się nigdy prochem i popiołem 
Nie strawi jej burza nie zabije susza
 
Więc stawiam na baczność żarłoczne rozkazy
Zachwyty rumiane i oczu zmrużenie
Niechaj ją milczącą ktoś o drogę spyta
Kiedy już na zawsze opuści tę ziemię
 

 

 

 

bottom of page