top of page

CZAS DO ZMROKU

 

Czas do zmroku
 

 
Coś podobnego do mnie umiało cię odnaleść
Ten dom i nas w nim razem właściwie przewidziałem
 
Nie porzuć go dla czegoś co nigdy się nie skończy
Pod ciemnym śpi księżycem i jasnym wstaje słońcem
 
Dopóki nas dotyka jest oczywiste raczej
Że przyszłość niepokoi zbyt duża liczba znaczeń
 
Co dalej – wiem właściwie – nie umiem złapać kroku
Nierzadkie przyjemności prowadzą czas do zmroku. 
 

 


 
Żalem
 


Na kartach wielu starych ksiąg
Czas poprzez wieki bywał gościem 
Każdy go czyta tak jak chce
Świat na rozdziały dzielić prościej 
 
Na mojej stronie statku dryf
Z załogą która tylko cieniem
Prowadzi łajbę w odmęt mórz
I zwie to świetnym przedstawieniem
 
Sam nie wiem po co kochać coś
Wystarczy czasem tylko wiernym
Być nocy – kiedy kusi dzień
Zdarzenia losem nieśmiertelnym
 
A gdy przypomnę sobie nagle
Że całą mocą i powagą
Nie jestem jednym z tych co twoją 
W ciemności porzucali nagość
 
To teraz albo pewnie nigdy
Odkryję rozdział w którym wszystko
Od bardzo dawna zapisane
Więc z głowy mam już całą przyszłość
 
Nim znów rozpadnę się na strzępy
Dla ciebie w księdze znajdę miejsce
Po raz ostatni - zanim znikniesz
Karz pęknąć żalem - moje serce 
 

 


 
Z drogi
  


Ufać światłu a nie mrokom
Nocy zejść cichutko z drogi
Gdy podnieca święta cisza
Kiedy cieszy spokój błogi
 
Wiele zbyt rozpocząć rzeczy
Aby skończyć je o zmroku
Nie sprzeciwiać się też temu
Co przynosi święty spokój 
 
Prawdziwego nic ponad to
Co się jednak nocą zdarzy
W blasku nic tak nie zachwyci
Jak w ciemności na jej twarzy
 
Przytarganym ciężkim rankiem
Dniem - co czasem tak złowrogi
Zmierzchem co nastroje płodzi
Nocy zejść próbuję z drogi . 
 

 


 
Na tej drodze

 


Na tej drodze – co do piekła
Za fortuny biegnie kołem
Gdzie brakuje już pojęcia
Z całą tobą przystanąłem 
 
Często czynię tak gdy właśnie 
Opuszczją mnie nadzieje 
Słucham sobie jak bezczelnie
Czas się z bezsilności śmieje
 
Z tej radości aż sie wije
Sens nagina – plącze drogi
I nie dziwię się już wcale 
Że jest los u jego nogi
 
Śmiej się ile zechcesz ale
Daj mi kredyt – kiedy bieda
I pojęcie o pragnieniu
Tego - czego mi nie trzeba
 
A ty zostań mi przystanią 
Pozwól żyć i tylko nie kłam
Że się minut nie wystraszę 
Na tej drodze – co do piekła . 
 

 


 
Dialogiem z Thuxton
 

„ Pan w drodze do Thuxton” – i owszem
Tak jakoś przyszło – droga Pani
Lecz tak naprawdę zmierzam do tej
Co to nie miewa granic
 
- A panią dokąd wiatry noszą 
- Przybywam właśnie od tej która
O Pańską duszę się upomni
Jeżeli nawet w chmurach 
 
- Jak tam w otchłaniach i bezmiarze
Tak jak w realu – czy inaczej 
- Podobnie tylko ludzka wiara
Niewiele w dali znaczy
 
- A czy tam boli tak jak tutaj
I całe się pamięta życie 
- Nie – tam nic nie ma oprócz tego
Co tutaj wymyślicie
 
- Zatem się składa doskonale 
Odpocznie Pani ze mną chwilę 
Nikogo jeszcze nie gościłem 
Kto drogi przebył tyle . 
 

 


 
Gabriela
 

Gabriela wchłonęła ostry profil nocy
Rozczesując włosy ciemniejsze od mroku
Widziałem jak tęskni – słyszałem jak wzywa
Stałem w cieniu miasta prawie u jej boku 
 
Spoglądałem na nią milcząc nazbyt głośno
Gdzie się dusza wzbija – dokąd nie dociera
Że jest pożądaniem każdego mężczyzny
Pewnie wie od dawna – piękna Gabriela
 
Zgasiła westchnieniem wiele ideałów
Przewidziała słusznie co się ze mną stanie 
„Nie dla ciebie jestem” – usłyszałem wtedy
„Pozwalam ci patrzeć - lecz zgaś pożądanie” 
 
Sam zostałem w mroku – przepadła mi nagle
Ponoć innym w nocy swoje wdzięki ścieli
Mogę o niej myśleć lecz nie dotknę nigdy
Tyle mi zostało z pięknej Gabrieli

 

 
Bezdotyk
 
 
Wszystko co mam w tobie to ten stary fotel
I widoki szybkie jak lizałaś palce
To co cicho zdjełaś - nałożyłaś głośno
W świtów słusznej walce
 
Z nogą założoną i podpartą brodą
W kapciach starszych chyba jeszcze od istnienia
Gdzieś pomiędzy ciepłem z szóstym papierosem
Szukam z dymu cienia
 
Jest – śpi na pościeli pod poduszką sumień
Między prześcieradłem a tym co wchłoneło
I czego się nigdy wstydzić nie będziemy
A co już mineło 
 
Myślałaś że więcej niż ten pocałunek 
I spojrzenie głupie którym rzucam zawsze
Gdy ci rozpalonej znikam za kurtyną 
Jak w jakimś teatrze
 
Wściekła żucasz ostro ścisięta pragnieniem
„ Wiem że śmierć ci pachnie winem i tytoniem „
Milczę jak zaklęty - wiesz że jeśli dotknę
To po tamtej stronie
 

 


 
Zamienione światła

 
Zamieniono światła – lecą nam na głowę 
Z kurtyn które wiszą ponad drzwiami nisko
Z góry – ale szczytu nie ujrzymy nigdy
Tu nam się zaczyna i tu kończy wszystko 
 
Czy ten repertuar wymaga natchnienia
Najpierw szum a potem szelest ciężkich kropel
Słońce w zawieszeniu co się ciepłem wciska
Księżyc - co samotność zostawia na potem
 
Nic nam po imionach i na nic nam wiara
Zamieniono światła – wszędzie płoną zniczem 
Łatwiej żyć gdy winem – chlebem załatwiono
Lek na strach przed śmiercią – szczepionkę na życie

 

 
O zmroku
 
 
Dzisiaj odwiedzę cię o zmroku
Jak cienia zabłąkany atom
A ty mi tylko wybór zostaw
Pomiędzy kawą a herbatą 
 
Czasami ci się nie podoba
Że dzień mnie chowa a noc wzywa
Przychodzę jak włóczęga jakiś 
O zdanie wcale cię nie pytam
 
Lecz popatrz sama – rok co minął
Ten nowy co trwa właśnie śledzi
Tak jak ja ciebie kiedy pytasz
I mrokiem znoszę odpowiedzi 
 
Nie musisz piękna być – gotowa
Ani udawać że wciąż czekasz
Wystarczy ze gdy światło zgaśnie
Zobaczysz we mnie coś z człowieka
 
Przysięgam – gdy się doba wreszcie
Porankiem kończy – smutkiem chowa
Ja tęsknię bardziej i codziennie
Wciąż rozpoczynam nas od nowa 

 

 
We mgle
 
 
Nic takiego we mgle nie ma
Jakby chmury niżej nieco
Trochę lżejsze krople deszczu
I za horyzontem tęskno 
 
Gdy tak tuż na głową zwisa
Krótszy trochę punkty widzenia
Mniejsza zdolność postrzegania
Dziwny oddech oddalenia
 
Jak kurtyna gdy w teatrze
Ma się przedstawienie zacząć
Jak nadzieja tych co nigdy
Więcej światła nie zobaczą 
 
Nic takiego we mgle nie ma
Ale zanim sobie zginie
Moża w niej cichutko zniknąć
Co też czasem sobie czynię
 

 


 
Czekając na anioła

 
Czekając na Anioła spędzałem sobie lata
Pomiędzy jakąś tęczą a gwiazdą z końca świata
 
Znalazłem pewien sposób - wołałem i usłyszał
Szukałem tam gdzie trzeba - aniołem moim cisza 
 
Wyczuwam że tu bywa dziś także go słyszałem
Kto szuka ten odnajdzie - nastroje ciszą zwane 
 
I tak się dzieje z wszystkim co czuję i co widzę
Dlatego w samotności nie kocha się zawstydzeń
 
Cudownie sobie mijam - jak ona – w międzyczasie 
Przenigdy sie nie dowiem gdzie znika na tarasie

 

 


 
Wstąp do mnie czasem
 
 
Wstąp do mnie czasem choć na chwilę 
Mam zegar cały z porcelany
I siebie ze dwa razy tyle
Co głosu tęsknot gdzieś z za ściany
 
Skosztuj wybornej czarnej kawy
W pragnienia wielkich filiżankach
Ja jestem ciebie tak ciekawy
Jak aromatu pusta szklanka . 
 
Mam przyjaciela – stary fotel
Co już zwierzenia ledwo mieści
Na pewno wielką ma ochotę 
Twoich wysłuchać opowieści
 
Mam lustro w którym próżno szukać
Odbicia twarzy czy też cienia
Mam okno w które co dzień puka
Pejzaż z widokiem na marzenia 
 
Bardziej niż ciebie – innych gości 
Którzy przychodzą – tak się boję
Powitać ciebie mi najprościej 
Nawet gdy śmierć brzmi - imię twoje
 

 


Błękit
 
 
Błękicie – twoje ślady
Odkryły dzikość we mnie 
Ufałem ci - wierzyłem
Mówiłeś że przybędziesz
 
Czekałem stojąc silnie 
I czując jeszcze bardziej
Tęskniłem niemal słodko
I coś mnie gryzło w gardle
 
Gdy patrzeć mi pozwalasz 
Jak sen się w tobie toczy
To schodzę coraz głębiej
Do krain łez za mrokiem
 
I mrużą sie powieki 
A serca łamią łatwiej
I dzieli się zbyt mocno
To co i tak przepadło
 
Im bliżej nieba jesteś
Odczuwam cię tym mocniej
I to co ściska w gardle
Już całkiem nie istotne

 



 
Wiersz raczej dla nikogo
 
 
Czasem przebijam się przez noc
Zwyczajnie przejść nie mogę 
Od bardzo dawna danym mi 
Zbyt szybkim czasu krokiem
 
Przy boku jakiś wierny cień
Jasności świętej grymas
Przyjaciel na to dobre – złe
Choć nikt go tu nie trzyma
 
I bywa – tłukę głową w mur
By zbudzić nowe mroki 
Co miało odpoczynkiem być 
Znów staje się wyrokiem
 
To dziwne lecz nie straszna mi
Ta otchłań w której tonę
Od dawna i odważnie wszak
Podążam w tamtą stronę 
 
A w drodze co donikąd jest
Modlitwę wznoszę błogą 
Chociaż od dawna modlę się 
Już raczej do nikogo
 


 

 
O nieukryciu
 
 
Wiecznie nie trwa to co piękne 
Nie podchodzi zwykle blisko
Żółtą drogą co słoneczna 
Ale oko ma na wszystko
 
W takie dni gdy odejść trzeba
Lśni spacerkiem zbyt nieznośnym
Na przygodę nie zaczeka
Po tej stronie gdzie donośniej 
 
Nie brzmi nigdy jak poemat
Ale to czym pachnie szczere 
Ukryć nie da się niczego
Co przychodzi z przyjacielem 
 
Nie wiadomo co też czeka
Od nas to zależy ponoć
Wiele rzeczy widywałem 
Z tych co niby nam sądzono
 
Móc pomyśleć gdzieś o sobie 
Dar to niezbyt mały wcale 
Duszę czasem czyni czyściec
Czasem zaś milczenie ale .. 
 
Kiedy dane nam wspominać
A tak dziś się dzieje właśnie 
Łatwo znajdziesz co jedyne
Bez uścisków i wyjaśnień
 
I nie chowaj już niczego 
Co się dzieje w twoim życiu 
Wiecznie - wytrwa to co wieczne
Piękne – śpiewaj w nieukryciu 
 

 


 
Historia pewnej zazdrości
 
 
W pewnym ciągłym obyczaju
Kiedy czuje każda z kości
Gdy się już o słowa nie dba
Ani jakiej są jakości 
 
Gdzie się wersy rozmówiły
Z tym co samotnością zwane
Nikt mi już nie wmówi nigdy 
Że cię wiaro nie szukałem
 
A że krach na ciebie nastał 
Wierzę tylko w deszcz i wiosnę 
Czasem jeszcze w jakieś nowe
I że to co trudne – proste
 
W te wyroki co gdy wybrzmią 
Kilometry ciszę zmierzą
W to że jeszcze przyjdziesz kiedyś 
Naga bosa całkiem pieszo
 
W dali znikł niejeden płomień
Resztki blasków czas pochłonął
Dla mnie - bo dla innych przecież 
Światło właśnie zapalono
 
Każdej nocy pustej ciężkiej 
Kiedy czuje każda z kości 
Czasem nawet cię przytulam
Żeś dla innych jest – z zazdrości
 


 


 
Nisko czy wysoko
 
 
Zdobywać nisko i wysoko 
Czasami trzeba twoje palce 
Pojmane – ciągle niecierpliwe 
Rozsmakowałem się w tej walce 
 
Pomiędzy brzegiem zaciemnienia 
A tym co między nami wzrasta 
Gdy mydło ślizga czas zbyt szybko 
Ja się powoli uczę głaskać 
 
A potem ruszam do przystani 
Powolnym językowym szlakiem 
Gdzie skosztowania tkwi istota 
Rozkoszowania się jej smakiem 
 
Zrosiłem drogę słodkim winem 
Spijając teraz twoje szczyty 
Chcę poczuć co jest w środku tego 
O czym od dawna krążą mity 
 
I kiedy słyszę dźwięk spragniony 
Pełen uniesień głos westchnienia 
Dostąpić pragnę tajemnicy 
Od której krok już do spełnienia 
 
Potem zasypiasz uśmiechnięta 
A ja całuję w tobie wszystko 
Rozmyślam jak cię zdobyć jutro 
Wysoko czy też może nisko

 

 

 

 

 

Na drugą stronę II
 

 

Dopóki księgi mówią 
I nocy szmer się wchłania
A wiatry łamią drzewa
I pieśń z ust dzwięk wyłania
 
Dopóki kielich pełen
To łzy się cisną same 
I trwoga duszę zjada 
A oczy niby diament
 
Dopóki są poranki 
A światło radość niesie 
I planet póki ruch jest
Gdy sierpień goni wrzesień
 
Dopóki dłoń mi szuka
Bezwiednie innej dłoni 
A włosów gęstych bezwład
Wyczuwam gdzieś na skroni 
 
Dopóki sen sie toczy 
Dopóty strzeżmy tego
Po tamtej drugiej stronie 
Nie będzie już niczego

 

 
Grzechem
 
 
Próg przestąpiłem gdy noc zapadła
I piję za tych co w grzech nie wierzą
Tu w moim barze gdzie czas do gardła
Rzuca się zwykle trzeźwo i świeżo
 
Za oknem dzwony i mruczą koty
Świerszcze śpiewają swoje modlitwy
A mi twych ramion brak do tej pory
Twierdzy do której przecież przywykłem
 
Weż mnie do siebie w to powołanie
Które schowałaś przed całym światem
Bo umęczyło mnie to czekanie
Brakuje wina mi na dodatek
 
Nie myśl żem chciwy lub że dla siebie
Ja nic własnego mieć nie pożądam
Kłamstwa nie znoszę - nie będę w niebie
Gdy ciemność przyjdzie łatwo sie poddam
 
Nic sie nie kończy bo noc sie budzi
Może ty jesteś tutaj i czekasz
Może wtulona w marmur i ludzi 
Grzechem nie nazwiesz tęsknot człowieka 
 

 


 
Podróżnie
 
 
Podróżne buty horyzonty
Bo tułam się – po ziemi włóczę
Przygarnę parę martwych wspomnień
Potem bez żalu je porzucę 
 
Torba wytarta zapatrzeniem
I w nową drogę pora ruszyć 
Może się uda w jakimś miejscu 
Na miarę czasu – czasy uszyć
 
Jest paru większych podróżników
Bez sensu albo bez powodu
Od wschodów co się światłem mienią
Aż do czarnego lat zachodu
 
Poznałem kilku z nich po drodze
Więc wiem że jestem jednym z wielu
I taka myśl mi lśni na szlaku 
Że ta wędrówka nie ma celu

 

 
Ta która mówić o mnie nie chce 
 

Ta która mówić o mnie nie chce
Znika gdzieś nagle – bóg wie dokąd
Tanie przysięgi bale żale
Dopadły tutaj mnie wysoko
 
Spoglądam z góry – co minęło
To znów po schodach wraca do mnie 
Ach gdybym tylko mógł zejść na dół
Pewnie potrafiłbym zapomnieć
 
Tutaj gdzie siedzę teraz – w górze
Każda mi tym godzina tyka
Więc zapisuje myśli o niej 
Do szkarłatnego pamiętnika

 

 
O pewnym śnie
 

Co ci się śniło kiedy nocy
Nadciągnął niebywały urok
Czy śpisz spokojnie czy też może
Sen się okazał czarną dziurą
 
Horyzont zdarzeń i nic dalej
Nie czujesz strachu nie ma lęku
Uśpiona miłość i nienawiść
I nie ma żadnych dziwnych dzwięków
 
Jest mi spokojem – czymś pomiędzy 
Niebytem ducha a istnieniem 
Gdzie najpiękniejszym to że wreszcie 
Rannym się kończy przebudzeniem 
 
Ale ten sen co ciągnie właśnie
Nie niesie żadnych wątłych znudzeń 
Nic – oprócz strachu i pewności
Że już się z niego nie obudzę 
 

 


 
Do sióstr i braci w słowa dziele
 

Poeta wielki ze mnie żaden
Zbyt mało słowa w duszy siedzi
Dość sporo diabła i tych pytań
Co nie ma na nie odpowiedzi
 
Na świat spoglądam tak jak każdy
Nie walczę o nic – wojna nie ta
Nie zszedłem młodo – dzieł nie tworzę
Wcale nie żyję jak poeta
 
Ojczysty język przodków naszych 
To tajemnica dla mnie wielka 
Czasem wyszarpię coś ze smutków
I wtedy zalśni mi iskierka
 
Na wasze dusze składam dzięki
Bracia i siostry w słowa dziele
Za to że wciąż mam zaszczyt wielki
Mienić się waszym przyjacielem
 
Każdy z was pióro ma szlachetne
Lepsze niż kiedykolwiek miałem
I każdy piękne pisze wiersze
Ja – tylko czasem próbowałem
 

 


 
Po nocach
 
 
Po nocach targam zamyślenia
Od ciężkich tęsknot głowa dyszy
Wsłuchany w miejskie roztargnienie
Gdzie tak naprawdę nie ma ciszy
 
Bo sprawiedliwa sypia twardo
A prawa które ludziom dano
W bezsenne noce stanowione
Pozmienia hałas – jak co rano 
 
Prowadzi mnie czy sam podążam
Grubymi nićmi szyjąc wiarę
Za tym świeceniem i śpiewaniem
Którym ulegam jak zegarek
 
Przystaje tylko by skosztować
Dni kofeiny dla zabawy
I wtedy cisza spada deszczem
Łez – które giną w kubku kawy

 

 
Dwie różne połowy
 
 
A jeżeli się z tobą rozminę
Ty co dzielisz dwie różne połowy
Na to stare i na to co nowe
Żadnej względnej nie wskrzeszę rozmowy
 
To co dla mnie od nowa – dla ciebie
Trwa od zawsze i ciągle się zmienia
Nie spotkają się zatem przenigdy
Nasze dwa różne punkty widzenia
 
Kto śmiertelny ten pojąć nie zdoła
Rzeczy tylu – że aż ich nie zliczę
Ty co dzielisz dwie równe połowy
I ukrywasz “ to coś “ w jakimś “ niczym ” 
 
Tyś granicą ostatnią - lecz ufam
Że po tamtej jak i po tej stronie
Nie przytrafił się żaden początek
I nie zdarzy się też żaden koniec

 

 
O śnie co lat nie liczy
 
 
Jak w śnie co lat nie liczy
Jak w bajce nazbyt krótkiej
Za drzwiami co zamknięte
Na zardzewiałą kłódkę 
 
Gdzie nigdy sie nie pali
Choć dymu pełno wszędzie
Od dawna zakaz znałem
Bo co ma być – to będzie
 
W ramieniu co nad szosą
Zbyt szybko kolor zmienia
W odwiecznych zaległościach
Co je nie mi oceniać
 
W śmietniku tak zielonym
Że starość mu zazdrości
I w oczach co już ślepe
Bo nic nie widzieć – prościej
 
Daj okruch wybawienia
Zachwytu nad tym światem
Bezdrożom drogowskazy
Ogrodom dumnym – kwiaty
 
Daj duszom zamyślenie
A skutkom jasność przyczyn
Daj życiu wybudzenie
Ze snu co lat nie liczy

 

 
Hotel „ Chocolate ” 
 
 
Odkryłem hotel z czekolady
Słodycz mnie chwyta przeogromna
Opada kuszeń ciepłym deszczem
Nie ma końca
 
Rachunek aż się sam gotuje
Za gwiazdy i za znieczulenia
Za nazbyt wiele i tak mało
Bez znaczenia
 
Bo ponad ciemność cień się wznosi
I jak tabliczka twoja ręka
W powodzi którą łykam właśnie
W mądrych księgach 
 
Ten popiół który wiatru skutkiem
Po całej miód roznosi toni
Nie szumi przy tym w żadnym oknie
Choć czas goni
 
Zasypiam cicho – ty się wolno
Wypełniasz tą tęsknotą właśnie 
Na biurku cała z czekolady 
Lampa gaśnie
 

 


 
Pamiętasz Taniec
 
 
Pamiętasz taniec w letnim deszczu
Poprzez dotyki i powietrze
Takiego pląsu nie mam dosyć
Wiesz że chcę jeszcze
 
Ty mnie porwałaś jak natchniona
W ulewy coraz gęstsze strugi
I każdej nocy z odrętwienia 
Tak mnie wybudzisz
 
Brzmi walc wiedeński potem tango
Wplecione w tęczy barwne wstęgi
Ja zaplątany w profil falban 
Twojej sukienki
 
Niebo spadało nam ulewą
Przez pryzmat kroków wiatru siły
Czyżby to sen był w którym ciebie
Krople stworzyły
 
Parkiet utkany cały z kałuż
Jak to się stało nie rozumiem
Ja chociaż dźwięki wielbię wszelkie
Tańczyć nie umiem
 

 


 
Blef
 

Pomiędzy tym co święte
W tym całkiem innym kraju
Gdzie jedni kończą życie
A drudzy zaczynają
 
Coś dawno zaistniało
A ledwo się ruszyłem
Noc łapie mnie za głowę
To było – tutaj byłem
 
Przechodzi marzec – kwiecień
Znów budzę się co rano
Przy innej dziś kobiecie
Niż dawniej to bywało
 
Od ciebie czasie szybsza
Myśl tylko w mojej głowie
I właśnie tak cię może
Czasami okpić człowiek
 

 


 
Noc Jasebel
 
( w/g inspiracji opartej na piosence „ Jasebel „ w wykonaniu Shade ) 
 
 
O skończona nocy według twojej woli 
Jasebel ubiera upragniony płomień
Kładzie swoje dzieci i bliżej cię wzywa
Wiąże sen do cienia i częstuje piwem
 
Odtrącona mrokiem według twego prawa
Jasebel wybacza gdy zostaje sama
Czasem w jakimś piekle albo gdzieś na wzgórzu
Lub też obok rzeki pełnej mokrych uczuć
 
Nocy nazbyt pewna z wyboru i ciszy
Jasebel – gdy śpiewasz - ona zawsze słyszy
Modli się co wieczór głosem który wzywa
Aż znów będzie pewna żeś jest sprawiedliwa
 
Znam cię nocy ciemna - Jasebel widuję 
Czasem mnie zawoła kiedy potrzebuje
Cichym prawie głosem co dobiega znikąd
Potem cała milczy deszczem i muzyką

 

 
Piosenka biblioteczna
 

Co krwią jest zapisane
W przedziwnie starych księgach
Anieli opiewali
A szatan miał już w rękach
 
Zostało wybaczone
Najbardziej grzesznej duszy
Słyszałem jak przeszłością
Nieczuły czas - odpuścił
 
Dość delikatnie wołam
Lecz raczej nikt nie słyszy
Od namiętności liter
Aż ciało się kołysze
 
A w cieniu czytelniczki
Kolejny rozdział dzieła
Na którym zło i dobro
Nic - stworzyć się ośmiela
 
Gdzieś tutaj w bibliotece
Ty budzisz się z rozkoszy
Czasami leżysz cicho
A czasem księgi nosisz
 
Czasami nawet czytasz
I ślęczysz nad kartkami
A kiedy nie znajdujesz
To szukasz między nami
 
W zwyczaju teraz miewasz
Że ścierasz to co starte
Więc już mi cię nie starczy
Mam biblioteczną kartę
 
I widzę jak wędrujesz
Na tle korony królów
Za ciemną biblioteką
Stęskniona aż do bólu
 
Co szatan miał już w rękach
Anieli opiewali
Spłonęło w starych księgach
Odeszli - co czytali
 
Nie będę już udawał 
I czasem się poskarżę
Że to co w nich spłonęło
Smakuje mi najbardziej
 

 


 
Zamglone myśli
 
Tego co się zdarzy czas już nie wyjaśni
Mnie i ciebie w słońcu – znaki i przekleństwa
Ty - ubrana całkiem pójdziesz wprost przed siebie
A ja wolno uśpię wszelkie podobieństwa
 
Będę pisał listy – czasem nawet wierszem
Niech się chwila wciśnie w jakąś nieśmiertelność
Potem ty wyjaśnisz czego ja nie zdołam
Bo mnie już liryczna opuści bezczelność 
 
I nic się nie stanie gdy zabraknie nocy
Bierze – czasem daje lecz rankiem przemija
Kocha nas prawdziwie – nie tak jak ten tytoń
Co samotność leczy – a ciało zabija
 
Pęknie wreszcie serce - wcale nie z rozpaczy
I zabraknie wstążek na kwiaty we włosach
Patrzę nieprzytomnie jak co tobą - znika
I spokojem świętym spalam papierosa

 

 
Z ziaren piasku
 
 
Blisko na kanapie lecz nie błagasz wcale
Żadnych już obietnic we śnie i na jawie
Bez księżyca prawie i bez ciężkich kajdan 
Kończysz wolno kawę
 
Co się z ziaren piasku stało według woli
Chwilą która mija czasem nazbyt blisko
Zanim twój cień zniknie w jakiejś ciemnej bramie
Proszę - wybacz tylko .... 
 
Nie chce nieść ich woda – palić nie chce słońce
Bo się mroczne boją pragnień twoich blasku
Tylko ja buduję w oazie dla ciebie
Zamki z ziaren piasku 
 
Tanie prześcieradło - drogie wierne serce
Odszczekane piękno wszystko na żądanie
Serce co się czołga jak niewolnik wierne 
Jednej dumnej pani
 
Wolisz wziąć to sama co słuszne należne
I w miłości innej schronić słowo cieniem
Co się z ziaren piasku stało według woli
Nikt już pewnie nie wie

 

 

 

 

 

Nie zostało już nic
 

Nie zostało już nic oprócz żalu
Paru spraw odłożonych na potem
Myśli które targają wspomnienia
I telepią je ust kołowrotem
 
Źródło wiary prowadzi donikąd
Dźwiękiem skrzypiec zdobytym jak totem
Dusza krząta się po jakimś “ nigdzie “
I telepie coś czasem na potem
 
Skrawki nocy całują snu cienie
Śmiercią pachnie to co było złotem
W smutku włóczy sie wieczór kolejny
I telepie to „ nic „ na piechotę
 
Znów zasypiam na jakimś poddaszu
Jakbym sam swoją stworzył golgotę
I rozkazał miłości się wspinać 
A ta lezie bo wciąż ma ochotę
 
Mam tu wino w butelce milczenia
Łóżko czasu co ściele tęsknotę
Księżyc który wędruje sufitem
I telepie czas - tam i z powrotem

 

 
Chciałem pamiętać
 
 
Chyba juz nie pamiętam 
Zapomniałem powoli 
O twych ustach – co wieczne 
O tunelu wśród nocy
 
O tym życiu co mija 
Nazbyt szybko bezczelnie 
Zwalam winę na Boga 
W przywileju śmiertelnych 
 
I przyrzekam ci teraz 
Że nas nigdy nie złapie
Pamięć o tym co ginie
I pojawia się nagle
 
Jest wspaniałe swobodne
Gdy to kiedyś zobaczysz
Zapisz adres na skrawku
Wypalonych tłumaczeń 
 
Powiem ci w tajemnicy 
Że nie chodzi tu o mnie
A o sen co nadciąga

Zasypiając zapomnisz
 
O tunelu wśród nocy
O wieczności co święta
Tak jak ja zapominam
A tak chciałem pamiętać 

 

 
Nad podziw
 

Maleńka – dzień się kończy właśnie
Zniosłaś mnie dzielnie – wielkie dzięki
To wcale nie jest takie łatwe
Być z kimś kto kochać chce piosenki 
 
I patrzy wierszem gdy świat mrokiem
A resztę skrywa w nikotynie
Albo czasami gdy demony
Utopić chciałby wszystkie w winie 
 
Maleńka patrz jak noc odsłania
Pierś co gwiazdami lśni srebrzyście
Odważna jesteś – przyznać muszę 
Jeżeli wchodzisz w ten mój czyściec
 
Niech mrok położy cię w powietrzu
Widziałem wcześniej takie cuda
A ja zapytam dotykając
Skąd taki smak na twoich udach 
 
Dziękuję za wiadomy zapach
Za drżenia kiedy tkwisz w rozkoszy
Gdy wszystkie moje pocałunki
Na sobie aż do świtu nosisz 
 
A kiedy ciemność wreszcie zaśnie
I znów mnie dzielnie będziesz znosić
To bardziej ciebie niż piosenki 
Podziwiał będę każdej nocy 
 

 


 
Czas kończyć
 
 
Czas kończyć – bo na stole smutno
Zasypia stara porcelana
A obok niej już dawno drzemie 
Po kawie zapomniana plama
 
I jeszcze czajnik gdzieś tam tańczy
Na rozkaz ognia pokrzykuje
Że woda bredzi od gorąca
Więc on niechętnie ją gotuje.
 
Czas odejść – bo nie sprzątasz stołu
I ciastka lepią się nieznośnie 
A nikt za ciebie nie posprząta
Zostawić wszystko będzie prościej 
 
Na innym stole kubek kawy
Postawię – tak to czasem bywa
I pewnie pusty będzie raczej
Lecz mnie ta pustka właśnie wzywa
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

bottom of page