top of page

CZAS DO ZMROKU

Czas do zmroku
Coś podobnego do mnie umiało cię odnaleść
Ten dom i nas w nim razem właściwie przewidziałem
Nie porzuć go dla czegoś co nigdy się nie skończy
Pod ciemnym śpi księżycem i jasnym wstaje słońcem
Dopóki nas dotyka jest oczywiste raczej
Że przyszłość niepokoi zbyt duża liczba znaczeń
Co dalej – wiem właściwie – nie umiem złapać kroku
Nierzadkie przyjemności prowadzą czas do zmroku.
Żalem
Na kartach wielu starych ksiąg
Czas poprzez wieki bywał gościem
Każdy go czyta tak jak chce
Świat na rozdziały dzielić prościej
Na mojej stronie statku dryf
Z załogą która tylko cieniem
Prowadzi łajbę w odmęt mórz
I zwie to świetnym przedstawieniem
Sam nie wiem po co kochać coś
Wystarczy czasem tylko wiernym
Być nocy – kiedy kusi dzień
Zdarzenia losem nieśmiertelnym
A gdy przypomnę sobie nagle
Że całą mocą i powagą
Nie jestem jednym z tych co twoją
W ciemności porzucali nagość
To teraz albo pewnie nigdy
Odkryję rozdział w którym wszystko
Od bardzo dawna zapisane
Więc z głowy mam już całą przyszłość
Nim znów rozpadnę się na strzępy
Dla ciebie w księdze znajdę miejsce
Po raz ostatni - zanim znikniesz
Karz pęknąć żalem - moje serce
Z drogi
Ufać światłu a nie mrokom
Nocy zejść cichutko z drogi
Gdy podnieca święta cisza
Kiedy cieszy spokój błogi
Wiele zbyt rozpocząć rzeczy
Aby skończyć je o zmroku
Nie sprzeciwiać się też temu
Co przynosi święty spokój
Prawdziwego nic ponad to
Co się jednak nocą zdarzy
W blasku nic tak nie zachwyci
Jak w ciemności na jej twarzy
Przytarganym ciężkim rankiem
Dniem - co czasem tak złowrogi
Zmierzchem co nastroje płodzi
Nocy zejść próbuję z drogi .
Na tej drodze
Na tej drodze – co do piekła
Za fortuny biegnie kołem
Gdzie brakuje już pojęcia
Z całą tobą przystanąłem
Często czynię tak gdy właśnie
Opuszczją mnie nadzieje
Słucham sobie jak bezczelnie
Czas się z bezsilności śmieje
Z tej radości aż sie wije
Sens nagina – plącze drogi
I nie dziwię się już wcale
Że jest los u jego nogi
Śmiej się ile zechcesz ale
Daj mi kredyt – kiedy bieda
I pojęcie o pragnieniu
Tego - czego mi nie trzeba
A ty zostań mi przystanią
Pozwól żyć i tylko nie kłam
Że się minut nie wystraszę
Na tej drodze – co do piekła .
Dialogiem z Thuxton
„ Pan w drodze do Thuxton” – i owszem
Tak jakoś przyszło – droga Pani
Lecz tak naprawdę zmierzam do tej
Co to nie miewa granic
- A panią dokąd wiatry noszą
- Przybywam właśnie od tej która
O Pańską duszę się upomni
Jeżeli nawet w chmurach
- Jak tam w otchłaniach i bezmiarze
Tak jak w realu – czy inaczej
- Podobnie tylko ludzka wiara
Niewiele w dali znaczy
- A czy tam boli tak jak tutaj
I całe się pamięta życie
- Nie – tam nic nie ma oprócz tego
Co tutaj wymyślicie
- Zatem się składa doskonale
Odpocznie Pani ze mną chwilę
Nikogo jeszcze nie gościłem
Kto drogi przebył tyle .
Gabriela
Gabriela wchłonęła ostry profil nocy
Rozczesując włosy ciemniejsze od mroku
Widziałem jak tęskni – słyszałem jak wzywa
Stałem w cieniu miasta prawie u jej boku
Spoglądałem na nią milcząc nazbyt głośno
Gdzie się dusza wzbija – dokąd nie dociera
Że jest pożądaniem każdego mężczyzny
Pewnie wie od dawna – piękna Gabriela
Zgasiła westchnieniem wiele ideałów
Przewidziała słusznie co się ze mną stanie
„Nie dla ciebie jestem” – usłyszałem wtedy
„Pozwalam ci patrzeć - lecz zgaś pożądanie”
Sam zostałem w mroku – przepadła mi nagle
Ponoć innym w nocy swoje wdzięki ścieli
Mogę o niej myśleć lecz nie dotknę nigdy
Tyle mi zostało z pięknej Gabrieli
Bezdotyk
Wszystko co mam w tobie to ten stary fotel
I widoki szybkie jak lizałaś palce
To co cicho zdjełaś - nałożyłaś głośno
W świtów słusznej walce
Z nogą założoną i podpartą brodą
W kapciach starszych chyba jeszcze od istnienia
Gdzieś pomiędzy ciepłem z szóstym papierosem
Szukam z dymu cienia
Jest – śpi na pościeli pod poduszką sumień
Między prześcieradłem a tym co wchłoneło
I czego się nigdy wstydzić nie będziemy
A co już mineło
Myślałaś że więcej niż ten pocałunek
I spojrzenie głupie którym rzucam zawsze
Gdy ci rozpalonej znikam za kurtyną
Jak w jakimś teatrze
Wściekła żucasz ostro ścisięta pragnieniem
„ Wiem że śmierć ci pachnie winem i tytoniem „
Milczę jak zaklęty - wiesz że jeśli dotknę
To po tamtej stronie
Zamienione światła
Zamieniono światła – lecą nam na głowę
Z kurtyn które wiszą ponad drzwiami nisko
Z góry – ale szczytu nie ujrzymy nigdy
Tu nam się zaczyna i tu kończy wszystko
Czy ten repertuar wymaga natchnienia
Najpierw szum a potem szelest ciężkich kropel
Słońce w zawieszeniu co się ciepłem wciska
Księżyc - co samotność zostawia na potem
Nic nam po imionach i na nic nam wiara
Zamieniono światła – wszędzie płoną zniczem
Łatwiej żyć gdy winem – chlebem załatwiono
Lek na strach przed śmiercią – szczepionkę na życie
O zmroku
Dzisiaj odwiedzę cię o zmroku
Jak cienia zabłąkany atom
A ty mi tylko wybór zostaw
Pomiędzy kawą a herbatą
Czasami ci się nie podoba
Że dzień mnie chowa a noc wzywa
Przychodzę jak włóczęga jakiś
O zdanie wcale cię nie pytam
Lecz popatrz sama – rok co minął
Ten nowy co trwa właśnie śledzi
Tak jak ja ciebie kiedy pytasz
I mrokiem znoszę odpowiedzi
Nie musisz piękna być – gotowa
Ani udawać że wciąż czekasz
Wystarczy ze gdy światło zgaśnie
Zobaczysz we mnie coś z człowieka
Przysięgam – gdy się doba wreszcie
Porankiem kończy – smutkiem chowa
Ja tęsknię bardziej i codziennie
Wciąż rozpoczynam nas od nowa
We mgle
Nic takiego we mgle nie ma
Jakby chmury niżej nieco
Trochę lżejsze krople deszczu
I za horyzontem tęskno
Gdy tak tuż na głową zwisa
Krótszy trochę punkty widzenia
Mniejsza zdolność postrzegania
Dziwny oddech oddalenia
Jak kurtyna gdy w teatrze
Ma się przedstawienie zacząć
Jak nadzieja tych co nigdy
Więcej światła nie zobaczą
Nic takiego we mgle nie ma
Ale zanim sobie zginie
Moża w niej cichutko zniknąć
Co też czasem sobie czynię
Czekając na anioła
Czekając na Anioła spędzałem sobie lata
Pomiędzy jakąś tęczą a gwiazdą z końca świata
Znalazłem pewien sposób - wołałem i usłyszał
Szukałem tam gdzie trzeba - aniołem moim cisza
Wyczuwam że tu bywa dziś także go słyszałem
Kto szuka ten odnajdzie - nastroje ciszą zwane
I tak się dzieje z wszystkim co czuję i co widzę
Dlatego w samotności nie kocha się zawstydzeń
Cudownie sobie mijam - jak ona – w międzyczasie
Przenigdy sie nie dowiem gdzie znika na tarasie
Wstąp do mnie czasem
Wstąp do mnie czasem choć na chwilę
Mam zegar cały z porcelany
I siebie ze dwa razy tyle
Co głosu tęsknot gdzieś z za ściany
Skosztuj wybornej czarnej kawy
W pragnienia wielkich filiżankach
Ja jestem ciebie tak ciekawy
Jak aromatu pusta szklanka .
Mam przyjaciela – stary fotel
Co już zwierzenia ledwo mieści
Na pewno wielką ma ochotę
Twoich wysłuchać opowieści
Mam lustro w którym próżno szukać
Odbicia twarzy czy też cienia
Mam okno w które co dzień puka
Pejzaż z widokiem na marzenia
Bardziej niż ciebie – innych gości
Którzy przychodzą – tak się boję
Powitać ciebie mi najprościej
Nawet gdy śmierć brzmi - imię twoje
Błękit
Błękicie – twoje ślady
Odkryły dzikość we mnie
Ufałem ci - wierzyłem
Mówiłeś że przybędziesz
Czekałem stojąc silnie
I czując jeszcze bardziej
Tęskniłem niemal słodko
I coś mnie gryzło w gardle
Gdy patrzeć mi pozwalasz
Jak sen się w tobie toczy
To schodzę coraz głębiej
Do krain łez za mrokiem
I mrużą sie powieki
A serca łamią łatwiej
I dzieli się zbyt mocno
To co i tak przepadło
Im bliżej nieba jesteś
Odczuwam cię tym mocniej
I to co ściska w gardle
Już całkiem nie istotne
Wiersz raczej dla nikogo
Czasem przebijam się przez noc
Zwyczajnie przejść nie mogę
Od bardzo dawna danym mi
Zbyt szybkim czasu krokiem
Przy boku jakiś wierny cień
Jasności świętej grymas
Przyjaciel na to dobre – złe
Choć nikt go tu nie trzyma
I bywa – tłukę głową w mur
By zbudzić nowe mroki
Co miało odpoczynkiem być
Znów staje się wyrokiem
To dziwne lecz nie straszna mi
Ta otchłań w której tonę
Od dawna i odważnie wszak
Podążam w tamtą stronę
A w drodze co donikąd jest
Modlitwę wznoszę błogą
Chociaż od dawna modlę się
Już raczej do nikogo
O nieukryciu
Wiecznie nie trwa to co piękne
Nie podchodzi zwykle blisko
Żółtą drogą co słoneczna
Ale oko ma na wszystko
W takie dni gdy odejść trzeba
Lśni spacerkiem zbyt nieznośnym
Na przygodę nie zaczeka
Po tej stronie gdzie donośniej
Nie brzmi nigdy jak poemat
Ale to czym pachnie szczere
Ukryć nie da się niczego
Co przychodzi z przyjacielem
Nie wiadomo co też czeka
Od nas to zależy ponoć
Wiele rzeczy widywałem
Z tych co niby nam sądzono
Móc pomyśleć gdzieś o sobie
Dar to niezbyt mały wcale
Duszę czasem czyni czyściec
Czasem zaś milczenie ale ..
Kiedy dane nam wspominać
A tak dziś się dzieje właśnie
Łatwo znajdziesz co jedyne
Bez uścisków i wyjaśnień
I nie chowaj już niczego
Co się dzieje w twoim życiu
Wiecznie - wytrwa to co wieczne
Piękne – śpiewaj w nieukryciu
Historia pewnej zazdrości
W pewnym ciągłym obyczaju
Kiedy czuje każda z kości
Gdy się już o słowa nie dba
Ani jakiej są jakości
Gdzie się wersy rozmówiły
Z tym co samotnością zwane
Nikt mi już nie wmówi nigdy
Że cię wiaro nie szukałem
A że krach na ciebie nastał
Wierzę tylko w deszcz i wiosnę
Czasem jeszcze w jakieś nowe
I że to co trudne – proste
W te wyroki co gdy wybrzmią
Kilometry ciszę zmierzą
W to że jeszcze przyjdziesz kiedyś
Naga bosa całkiem pieszo
W dali znikł niejeden płomień
Resztki blasków czas pochłonął
Dla mnie - bo dla innych przecież
Światło właśnie zapalono
Każdej nocy pustej ciężkiej
Kiedy czuje każda z kości
Czasem nawet cię przytulam
Żeś dla innych jest – z zazdrości
Nisko czy wysoko
Zdobywać nisko i wysoko
Czasami trzeba twoje palce
Pojmane – ciągle niecierpliwe
Rozsmakowałem się w tej walce
Pomiędzy brzegiem zaciemnienia
A tym co między nami wzrasta
Gdy mydło ślizga czas zbyt szybko
Ja się powoli uczę głaskać
A potem ruszam do przystani
Powolnym językowym szlakiem
Gdzie skosztowania tkwi istota
Rozkoszowania się jej smakiem
Zrosiłem drogę słodkim winem
Spijając teraz twoje szczyty
Chcę poczuć co jest w środku tego
O czym od dawna krążą mity
I kiedy słyszę dźwięk spragniony
Pełen uniesień głos westchnienia
Dostąpić pragnę tajemnicy
Od której krok już do spełnienia
Potem zasypiasz uśmiechnięta
A ja całuję w tobie wszystko
Rozmyślam jak cię zdobyć jutro
Wysoko czy też może nisko
Na drugą stronę II
Dopóki księgi mówią
I nocy szmer się wchłania
A wiatry łamią drzewa
I pieśń z ust dzwięk wyłania
Dopóki kielich pełen
To łzy się cisną same
I trwoga duszę zjada
A oczy niby diament
Dopóki są poranki
A światło radość niesie
I planet póki ruch jest
Gdy sierpień goni wrzesień
Dopóki dłoń mi szuka
Bezwiednie innej dłoni
A włosów gęstych bezwład
Wyczuwam gdzieś na skroni
Dopóki sen sie toczy
Dopóty strzeżmy tego
Po tamtej drugiej stronie
Nie będzie już niczego
Grzechem
Próg przestąpiłem gdy noc zapadła
I piję za tych co w grzech nie wierzą
Tu w moim barze gdzie czas do gardła
Rzuca się zwykle trzeźwo i świeżo
Za oknem dzwony i mruczą koty
Świerszcze śpiewają swoje modlitwy
A mi twych ramion brak do tej pory
Twierdzy do której przecież przywykłem
Weż mnie do siebie w to powołanie
Które schowałaś przed całym światem
Bo umęczyło mnie to czekanie
Brakuje wina mi na dodatek
Nie myśl żem chciwy lub że dla siebie
Ja nic własnego mieć nie pożądam
Kłamstwa nie znoszę - nie będę w niebie
Gdy ciemność przyjdzie łatwo sie poddam
Nic sie nie kończy bo noc sie budzi
Może ty jesteś tutaj i czekasz
Może wtulona w marmur i ludzi
Grzechem nie nazwiesz tęsknot człowieka
Podróżnie
Podróżne buty horyzonty
Bo tułam się – po ziemi włóczę
Przygarnę parę martwych wspomnień
Potem bez żalu je porzucę
Torba wytarta zapatrzeniem
I w nową drogę pora ruszyć
Może się uda w jakimś miejscu
Na miarę czasu – czasy uszyć
Jest paru większych podróżników
Bez sensu albo bez powodu
Od wschodów co się światłem mienią
Aż do czarnego lat zachodu
Poznałem kilku z nich po drodze
Więc wiem że jestem jednym z wielu
I taka myśl mi lśni na szlaku
Że ta wędrówka nie ma celu
Ta która mówić o mnie nie chce
Ta która mówić o mnie nie chce
Znika gdzieś nagle – bóg wie dokąd
Tanie przysięgi bale żale
Dopadły tutaj mnie wysoko
Spoglądam z góry – co minęło
To znów po schodach wraca do mnie
Ach gdybym tylko mógł zejść na dół
Pewnie potrafiłbym zapomnieć
Tutaj gdzie siedzę teraz – w górze
Każda mi tym godzina tyka
Więc zapisuje myśli o niej
Do szkarłatnego pamiętnika
O pewnym śnie
Co ci się śniło kiedy nocy
Nadciągnął niebywały urok
Czy śpisz spokojnie czy też może
Sen się okazał czarną dziurą
Horyzont zdarzeń i nic dalej
Nie czujesz strachu nie ma lęku
Uśpiona miłość i nienawiść
I nie ma żadnych dziwnych dzwięków
Jest mi spokojem – czymś pomiędzy
Niebytem ducha a istnieniem
Gdzie najpiękniejszym to że wreszcie
Rannym się kończy przebudzeniem
Ale ten sen co ciągnie właśnie
Nie niesie żadnych wątłych znudzeń
Nic – oprócz strachu i pewności
Że już się z niego nie obudzę
Do sióstr i braci w słowa dziele
Poeta wielki ze mnie żaden
Zbyt mało słowa w duszy siedzi
Dość sporo diabła i tych pytań
Co nie ma na nie odpowiedzi
Na świat spoglądam tak jak każdy
Nie walczę o nic – wojna nie ta
Nie zszedłem młodo – dzieł nie tworzę
Wcale nie żyję jak poeta
Ojczysty język przodków naszych
To tajemnica dla mnie wielka
Czasem wyszarpię coś ze smutków
I wtedy zalśni mi iskierka
Na wasze dusze składam dzięki
Bracia i siostry w słowa dziele
Za to że wciąż mam zaszczyt wielki
Mienić się waszym przyjacielem
Każdy z was pióro ma szlachetne
Lepsze niż kiedykolwiek miałem
I każdy piękne pisze wiersze
Ja – tylko czasem próbowałem
Po nocach
Po nocach targam zamyślenia
Od ciężkich tęsknot głowa dyszy
Wsłuchany w miejskie roztargnienie
Gdzie tak naprawdę nie ma ciszy
Bo sprawiedliwa sypia twardo
A prawa które ludziom dano
W bezsenne noce stanowione
Pozmienia hałas – jak co rano
Prowadzi mnie czy sam podążam
Grubymi nićmi szyjąc wiarę
Za tym świeceniem i śpiewaniem
Którym ulegam jak zegarek
Przystaje tylko by skosztować
Dni kofeiny dla zabawy
I wtedy cisza spada deszczem
Łez – które giną w kubku kawy
Dwie różne połowy
A jeżeli się z tobą rozminę
Ty co dzielisz dwie różne połowy
Na to stare i na to co nowe
Żadnej względnej nie wskrzeszę rozmowy
To co dla mnie od nowa – dla ciebie
Trwa od zawsze i ciągle się zmienia
Nie spotkają się zatem przenigdy
Nasze dwa różne punkty widzenia
Kto śmiertelny ten pojąć nie zdoła
Rzeczy tylu – że aż ich nie zliczę
Ty co dzielisz dwie równe połowy
I ukrywasz “ to coś “ w jakimś “ niczym ”
Tyś granicą ostatnią - lecz ufam
Że po tamtej jak i po tej stronie
Nie przytrafił się żaden początek
I nie zdarzy się też żaden koniec
O śnie co lat nie liczy
Jak w śnie co lat nie liczy
Jak w bajce nazbyt krótkiej
Za drzwiami co zamknięte
Na zardzewiałą kłódkę
Gdzie nigdy sie nie pali
Choć dymu pełno wszędzie
Od dawna zakaz znałem
Bo co ma być – to będzie
W ramieniu co nad szosą
Zbyt szybko kolor zmienia
W odwiecznych zaległościach
Co je nie mi oceniać
W śmietniku tak zielonym
Że starość mu zazdrości
I w oczach co już ślepe
Bo nic nie widzieć – prościej
Daj okruch wybawienia
Zachwytu nad tym światem
Bezdrożom drogowskazy
Ogrodom dumnym – kwiaty
Daj duszom zamyślenie
A skutkom jasność przyczyn
Daj życiu wybudzenie
Ze snu co lat nie liczy
Hotel „ Chocolate ”
Odkryłem hotel z czekolady
Słodycz mnie chwyta przeogromna
Opada kuszeń ciepłym deszczem
Nie ma końca
Rachunek aż się sam gotuje
Za gwiazdy i za znieczulenia
Za nazbyt wiele i tak mało
Bez znaczenia
Bo ponad ciemność cień się wznosi
I jak tabliczka twoja ręka
W powodzi którą łykam właśnie
W mądrych księgach
Ten popiół który wiatru skutkiem
Po całej miód roznosi toni
Nie szumi przy tym w żadnym oknie
Choć czas goni
Zasypiam cicho – ty się wolno
Wypełniasz tą tęsknotą właśnie
Na biurku cała z czekolady
Lampa gaśnie
Pamiętasz Taniec
Pamiętasz taniec w letnim deszczu
Poprzez dotyki i powietrze
Takiego pląsu nie mam dosyć
Wiesz że chcę jeszcze
Ty mnie porwałaś jak natchniona
W ulewy coraz gęstsze strugi
I każdej nocy z odrętwienia
Tak mnie wybudzisz
Brzmi walc wiedeński potem tango
Wplecione w tęczy barwne wstęgi
Ja zaplątany w profil falban
Twojej sukienki
Niebo spadało nam ulewą
Przez pryzmat kroków wiatru siły
Czyżby to sen był w którym ciebie
Krople stworzyły
Parkiet utkany cały z kałuż
Jak to się stało nie rozumiem
Ja chociaż dźwięki wielbię wszelkie
Tańczyć nie umiem
Blef
Pomiędzy tym co święte
W tym całkiem innym kraju
Gdzie jedni kończą życie
A drudzy zaczynają
Coś dawno zaistniało
A ledwo się ruszyłem
Noc łapie mnie za głowę
To było – tutaj byłem
Przechodzi marzec – kwiecień
Znów budzę się co rano
Przy innej dziś kobiecie
Niż dawniej to bywało
Od ciebie czasie szybsza
Myśl tylko w mojej głowie
I właśnie tak cię może
Czasami okpić człowiek
Noc Jasebel
( w/g inspiracji opartej na piosence „ Jasebel „ w wykonaniu Shade )
O skończona nocy według twojej woli
Jasebel ubiera upragniony płomień
Kładzie swoje dzieci i bliżej cię wzywa
Wiąże sen do cienia i częstuje piwem
Odtrącona mrokiem według twego prawa
Jasebel wybacza gdy zostaje sama
Czasem w jakimś piekle albo gdzieś na wzgórzu
Lub też obok rzeki pełnej mokrych uczuć
Nocy nazbyt pewna z wyboru i ciszy
Jasebel – gdy śpiewasz - ona zawsze słyszy
Modli się co wieczór głosem który wzywa
Aż znów będzie pewna żeś jest sprawiedliwa
Znam cię nocy ciemna - Jasebel widuję
Czasem mnie zawoła kiedy potrzebuje
Cichym prawie głosem co dobiega znikąd
Potem cała milczy deszczem i muzyką
Piosenka biblioteczna
Co krwią jest zapisane
W przedziwnie starych księgach
Anieli opiewali
A szatan miał już w rękach
Zostało wybaczone
Najbardziej grzesznej duszy
Słyszałem jak przeszłością
Nieczuły czas - odpuścił
Dość delikatnie wołam
Lecz raczej nikt nie słyszy
Od namiętności liter
Aż ciało się kołysze
A w cieniu czytelniczki
Kolejny rozdział dzieła
Na którym zło i dobro
Nic - stworzyć się ośmiela
Gdzieś tutaj w bibliotece
Ty budzisz się z rozkoszy
Czasami leżysz cicho
A czasem księgi nosisz
Czasami nawet czytasz
I ślęczysz nad kartkami
A kiedy nie znajdujesz
To szukasz między nami
W zwyczaju teraz miewasz
Że ścierasz to co starte
Więc już mi cię nie starczy
Mam biblioteczną kartę
I widzę jak wędrujesz
Na tle korony królów
Za ciemną biblioteką
Stęskniona aż do bólu
Co szatan miał już w rękach
Anieli opiewali
Spłonęło w starych księgach
Odeszli - co czytali
Nie będę już udawał
I czasem się poskarżę
Że to co w nich spłonęło
Smakuje mi najbardziej
Zamglone myśli
Tego co się zdarzy czas już nie wyjaśni
Mnie i ciebie w słońcu – znaki i przekleństwa
Ty - ubrana całkiem pójdziesz wprost przed siebie
A ja wolno uśpię wszelkie podobieństwa
Będę pisał listy – czasem nawet wierszem
Niech się chwila wciśnie w jakąś nieśmiertelność
Potem ty wyjaśnisz czego ja nie zdołam
Bo mnie już liryczna opuści bezczelność
I nic się nie stanie gdy zabraknie nocy
Bierze – czasem daje lecz rankiem przemija
Kocha nas prawdziwie – nie tak jak ten tytoń
Co samotność leczy – a ciało zabija
Pęknie wreszcie serce - wcale nie z rozpaczy
I zabraknie wstążek na kwiaty we włosach
Patrzę nieprzytomnie jak co tobą - znika
I spokojem świętym spalam papierosa
Z ziaren piasku
Blisko na kanapie lecz nie błagasz wcale
Żadnych już obietnic we śnie i na jawie
Bez księżyca prawie i bez ciężkich kajdan
Kończysz wolno kawę
Co się z ziaren piasku stało według woli
Chwilą która mija czasem nazbyt blisko
Zanim twój cień zniknie w jakiejś ciemnej bramie
Proszę - wybacz tylko ....
Nie chce nieść ich woda – palić nie chce słońce
Bo się mroczne boją pragnień twoich blasku
Tylko ja buduję w oazie dla ciebie
Zamki z ziaren piasku
Tanie prześcieradło - drogie wierne serce
Odszczekane piękno wszystko na żądanie
Serce co się czołga jak niewolnik wierne
Jednej dumnej pani
Wolisz wziąć to sama co słuszne należne
I w miłości innej schronić słowo cieniem
Co się z ziaren piasku stało według woli
Nikt już pewnie nie wie
Nie zostało już nic
Nie zostało już nic oprócz żalu
Paru spraw odłożonych na potem
Myśli które targają wspomnienia
I telepią je ust kołowrotem
Źródło wiary prowadzi donikąd
Dźwiękiem skrzypiec zdobytym jak totem
Dusza krząta się po jakimś “ nigdzie “
I telepie coś czasem na potem
Skrawki nocy całują snu cienie
Śmiercią pachnie to co było złotem
W smutku włóczy sie wieczór kolejny
I telepie to „ nic „ na piechotę
Znów zasypiam na jakimś poddaszu
Jakbym sam swoją stworzył golgotę
I rozkazał miłości się wspinać
A ta lezie bo wciąż ma ochotę
Mam tu wino w butelce milczenia
Łóżko czasu co ściele tęsknotę
Księżyc który wędruje sufitem
I telepie czas - tam i z powrotem
Chciałem pamiętać
Chyba juz nie pamiętam
Zapomniałem powoli
O twych ustach – co wieczne
O tunelu wśród nocy
O tym życiu co mija
Nazbyt szybko bezczelnie
Zwalam winę na Boga
W przywileju śmiertelnych
I przyrzekam ci teraz
Że nas nigdy nie złapie
Pamięć o tym co ginie
I pojawia się nagle
Jest wspaniałe swobodne
Gdy to kiedyś zobaczysz
Zapisz adres na skrawku
Wypalonych tłumaczeń
Powiem ci w tajemnicy
Że nie chodzi tu o mnie
A o sen co nadciąga
Zasypiając zapomnisz
O tunelu wśród nocy
O wieczności co święta
Tak jak ja zapominam
A tak chciałem pamiętać
Nad podziw
Maleńka – dzień się kończy właśnie
Zniosłaś mnie dzielnie – wielkie dzięki
To wcale nie jest takie łatwe
Być z kimś kto kochać chce piosenki
I patrzy wierszem gdy świat mrokiem
A resztę skrywa w nikotynie
Albo czasami gdy demony
Utopić chciałby wszystkie w winie
Maleńka patrz jak noc odsłania
Pierś co gwiazdami lśni srebrzyście
Odważna jesteś – przyznać muszę
Jeżeli wchodzisz w ten mój czyściec
Niech mrok położy cię w powietrzu
Widziałem wcześniej takie cuda
A ja zapytam dotykając
Skąd taki smak na twoich udach
Dziękuję za wiadomy zapach
Za drżenia kiedy tkwisz w rozkoszy
Gdy wszystkie moje pocałunki
Na sobie aż do świtu nosisz
A kiedy ciemność wreszcie zaśnie
I znów mnie dzielnie będziesz znosić
To bardziej ciebie niż piosenki
Podziwiał będę każdej nocy
Czas kończyć
Czas kończyć – bo na stole smutno
Zasypia stara porcelana
A obok niej już dawno drzemie
Po kawie zapomniana plama
I jeszcze czajnik gdzieś tam tańczy
Na rozkaz ognia pokrzykuje
Że woda bredzi od gorąca
Więc on niechętnie ją gotuje.
Czas odejść – bo nie sprzątasz stołu
I ciastka lepią się nieznośnie
A nikt za ciebie nie posprząta
Zostawić wszystko będzie prościej
Na innym stole kubek kawy
Postawię – tak to czasem bywa
I pewnie pusty będzie raczej
Lecz mnie ta pustka właśnie wzywa






bottom of page