top of page

WŁÓCZĘGA ŚWIATŁA

DOM NOCY
 
A kiedy nas nie będzie 
Usłyszysz pewnie jeszcze
Słów strzępy pożegnania
Co spadną ciepłym deszczem
 
Kałużą niepewności
Zmęczona – zamkniesz oczy
I skończysz nas starannie
Przed świtem co się wznosi
 
I stanie bardzo blisko
Co zatraciłaś dawniej
Na moście wzejdzie strachu
Wyjaśni całkiem ładnie
 
Lecz rzeki naiwności
Nikt przecież nie przeskoczył
Z wyjątkiem szerokości
Sypialni w domu nocy 
 
Słyszałem jak jej brzegiem
Nadciągał wielki koniec
I jedni stali z lewej 
A inni z prawej strony
 
Zbyt jednak to zabawne
I wielce czas zaskoczył
Że chce po naszej stronie
Zatrzymać dumne oczy 
 
Ktoś mówił że w ten sposób
Niejeden skończył anioł
Bo zamiast w stronę światła
Poleciał nad otchłanie
 
Nie każdy bywa twardy
Gdy działasz jak narkotyk
I najjaśniejsza jesteś 
W sposobie na kłopoty
 
Zapłacę za tę ciemność
Choć światła pełno dawno
Niech byle co smakuje
A potem sypia twardo
 
Nie spytam dokąd zmierza
Gdy imię mi nadaje
Próżnością jest odpowiedz
W postaci znanych bajek
 
Bo bywa z różnych względów
Uwierzyć chciałbym w cuda
I nie mam tu na myśli
Podróży po twych udach
 
Lecz to co nas narodzi
Dnia końcem w domu nocy
Gdy wielką niewiadomą 
O cal jest wyżej – dotyk 

 

 
W CZYM SZALEŃSTWO 
 
Zerwały się trawy do lotu jak śmieci
A wiatry w powietrzu czynią nimi zamęt
Chciałem – co zielone – opisać w kolorze
Ale w moim piórze – niebieski atrament
 
Niech więc błekit będzie sprawcą opisowym
Tak aby się oprzeć było mu nie sposób
Żeby mógł napisać jeszcze wiele wierszy
Zanim czas mu skończy święta czara losu
 
Ach kobiety kuście ciałem i rozkoszą
Ale niechaj jedna odnajdzie mnie tylko 
I niech oszaleję – nim się wierszoklecie
Jak zaczęło kiedyś – tak zakończy wszystko
 
Bo w tym jest szaleństwo – rozumu nie słuchać
Nie czuć że to wszystko tylko nam się śniło
Duszą na świat patrzeć – cenić i podziwać
Pęknąć z zachwycenia że coś jednak było.

 

 
O NEGLIŻU
 
Do końca ciemność wypij proszę 
Kieliszek kona w pełni blasku
Gdy szkło ci każe coraz więcej
Czy czujesz w jakim tkwisz potrzasku
 
Nieczystość trunku – brak sumienia
Wyczuwam sprawnie – dzielnie znoszę 
Nawet gdy pełen namiętności
To rozkosz smaku – zawsze ciosem 
 
Bo nocą każdy klejnot czarny 
A ty wciąż naga – ciągle sama
Im więcej pragniesz - mocniej czujesz
Tym bardziej zatrzaśnięta brama

 

 
NAD WOLĄ DOLA
 
Słyszę palcami – płaczesz nocą 
A łzami sny jak wodospady
Nie pragniesz ani nie chcesz wcale
Lecz same twoje oczy żalem
Nad wolą dola – nie ma rady
 
Wyczuwam myślą – patrzysz na mnie
A do poduszki lgnąc dziwacznie
Wysypiasz czasem róże rzeczy
Lecz żadna z nich cię nie wyleczy
Więc zamknij oczy nim się zacznie 
 
Czytam czasami że dotykasz
Gdy godzin pętla czas zabija 
Słyszę jak płynie i szemranie
I nawet czuję dotykanie
Ale to wszystko tylko chwila
 
Śnię upragnieniem gdy całujesz
A tykacz brzęczy że już szósta
Zbudzony wiem już czemu płaczesz
Nieistnieć nie da się inaczej 
Myślę że każda noc jest pusta .

 

 
POMIĘDZY SKUTKIEM A PRZYCZYNĄ
 
Bywam przyczyną – czasem skutkiem
Zawsze oswajam cię w zdumieniach 
Wymuszam plany doskonałe
Jak nic nie zmieniać w kształcie cienia
 
Kiedyś widziałem światło w mroku
Gdy pocałunkiem mnie budziłaś
Żebym mógł patrzyć jak odchodzisz
I poczuć jak powoli znikasz
 
Lecz nie usłyszysz - do widzenia 
Mój honor wieczór mocno tuli
Znasz pewnie namacalną prawdę 
Która wyrosła z jakiejś bzdury
 
Że sen kaprysem – zmysły zwodzi
Ale zabija go poranek
W natłoku dźwięków w rzece wina 
Zatapiam wszystko co kochałem
 
Czasami stoję długo w oknie 
Tytoniem karmiąc stęchłą duszę
“ I try to leave you “ słucham cicho
Choć tak daleko mi do wzruszeń
 
Nie jestem śpiący – wyobraźnia
Zwodziła mrok aż do tej chwili
Jaśnieją kształty – lśnią lampiony
A ja na siebie nie mam siły
 
Ach jakże prosta jest przyjemność 
Między realnym a zwierciadłem
Gdzie między skutkiem a przyczyną
Noc się tak chłodna robi nagle .

 

 
LIST
 
Zaczynam pisać smutny list 
Na biurku zmarnowanych
Bez żadnej szansy że to ty
Zapłaczesz przy czytaniu
 
Nie bronię słowem ściętych lat
Są różne scenariusze?
Tu kłamstwa a tu kilka prawd
Wylałem gęstym tuszem
 
To nie jest tylko zwykły post
Koperta nie zwyczajna 
Przyznaję się do wszelkich win
Choć wiem że nie wybaczasz.
 
Skończyłem właśnie – wyślę ci 
Te strony tak zmęczone
Możesz przycisnąć je do ust 
Lub szybko wrzucić w ogień.

 

 
COŚ NIEZWYKŁEGO
 
Kaszle cicho czas północy
Tam gdzie milczę a ty kochasz
Twoje imię zapamięta
Dla mnie już umarło w słowach
 
Niezbyt mocno mnie obchodzi
Jakie zjawy w duszy chowasz
Chociaż bolą o poranku
Kiedy jeszcze ciężka głowa
 
Wszelkich złudzeń nie rozumiem
Szczęście ponoć śpi w podkowach
Gdy szaleją wszelkie zdania
Jakby jakaś wersów zmowa
 
Poza twoim ciałem stałym
Które z dźwiękiem tkwi w umowach
Tuż przed nocą nieskończoną
Ciebie tu i tam połowa
 
Cichnie wszelkie – na twój rozkaz
Milknie miasto w snu okowach
Póki mówić zdołasz – ranisz
A mnie myśl nachodzi nowa
 
To niezwykłe ile dźwięków
Miewa absolutna cisza
Chociaż słucham – niekoniecznie
Pewne – żebym cię usłyszał

 


 
KANT
 
Właśnie dałem się oszukać 
Nie wiem jaki to interes
Spłonąć pośród twoich piersi 
Będąc ich kaloryferem
 
A tymczasem w palenisku
Wiatr rozdmuchał wątły płomień
Zjawił się i dym niecnota
Zawsze łazi tam gdzie może
 
Gaśniesz – ale mi się chciało 
Wrzucić w ogień garstkę wierszy
Twoje usta za stos rymów
Nawet gdybym nie był pierwszy
 
Właśnie dałem się omamić
Zhandlowałem na ruinach 
To co mam najcenniejszego
Zamiast być – czasami bywam 

 

 
W TIK I TAK
 
Takie długie są godziny
Gdy się ginie w zawieszeniu
Odwracając ciężką głowę 
Mówiąc tym co tkwi w milczeniu
 
Stos szczegółów jest wysmukły
Oczy – zmierzchem haftowane
Stare szare kamienice 
Umierają tuż nad ranem 
 
Nie widuję – lecz wyczuwam
Tik i tak i cień cmentarza
To co przed nim i co po nim 
Już się więcej nie wydarza .
 
A te krótkie piękne wiersze 
W tym pokoju gdzie zegary
Te natchnienie niechwytliwe
Które każdą pustkę spali
 
Nieba płoną – grzmoty cichną
Tyk i tak i znów od nowa
Znam na pamięć każdą przystań
Każdy ruch ust – kiedy słowa

 

 
TEGO CO PO NOCY
 
Tego co jest nocą nigdy nie odgadniesz
Cienie kwitną czasem jak zdumione piękno
W czasie wielkiej woli i w oddechu ognia
Śpi zazwyczaj długo i czasem zbyt często
 
Tego co po nocy – dokądkolwiek czasem 
Dojdziesz horyzontem – nie dotknie nic więcej 
Niż policzek czasu bo przecieka właśnie 
Zmierzchem - i od światła żadnej władzy nie chce 
 
Czasem zaplanuję drogę wprost do ciebie
Cicho łka cierpliwe kiedy gubi ślady
Gdzieś w połowie mroku – pomiędzy istnieniem
A szukaniem cienia dokonanej zdrady

 

 

 

 

ŻEGLARZ
 
A kiedy nocą przy mnie śpisz
Pozwalam wejść na trochę 
Oddechom pozbawionym snu
Jak duszy co chce oddejść
 
Żegluje potem prosto w dal
Wilgotna od upału
I z kapitańskich płynie ust
“ to tylko moje ciało “
 
Gdy bóg północy albo krew
Księżyca rządzi wschodem
Z zachodu dumy płynie stal
Na wyrzeczenia zgodę 
 
To jedno z tych głębokich mórz
Gdzie pieśni zatonęły
I przemijanie barwi świt
Na szczątkach atmosfery
 
A ty kwietniowa przy mnie śpij
Wzbudzona gdzieś na chmurze 
Jakbym żeglarzem twoim był 
O jedną wieczność dłużej.

 

 
WŁÓCZĘGA ŚWIATŁA
 
Dla Mary ....za inspirację i tytuł .
 
W półmroku światła – tam gdzie chmur
Przekracza człek granicę 
Umiera zwykłej duszy zew
W odkrytej tajemnicy 
 
Nie widać wtedy w oczach nic
Prócz lustra twarzy nocy
Nie słychać – prócz spowiedzi serc
Niczego co nie boli
 
Tęsknoty większej nie znam wszak
Niż mroku do płomienia
Groźnego bardziej nie ma tła
Od pustych szuflad cienia
 
I w całym ich ogromie wiem 
Że słońce śpi za oknem 
I że kobieta szuka ust
Co znikły bezpowrotnie 
 
A w cieple twoim – tam gdzie ślad
Wypalił serwis szklany
W gęstości wina – gdzie się wie 
Że ciemność nie ma granic
 
To wszystko co jaśniejsze lśni
Na chwilę – jak istnienie
Ty jeszcze bywasz blaskiem tła
Ja - tylko już promieniem .
 

 


 
SZLAKIEM DO BRAMY
 
Schodzę w dół wolno szlakiem od bramy
Słyszę za sobą zgrzyt i zamknięcie
Już tu nie wrócę - to wszystko na nic
Co przeminęło tego nie będzie .
 
Idę - a tobół ciąży jak kłoda
I wlecze za mną szatan sumienie 
Na plecach kamień przede mną droga
A wszystko na niej tym o czym nie wiem
 
Myślałem – przystań w jakiejś krainie
Gdzie się nie będziesz z siebie tłumaczył
Ale przebyłem już tyle drogi
Wiem że to wszystko niewiele znaczy 
 
O siebie nie dbam – za to pokuta
Szczęśliwy żywot nie jest mi dany
Nagle spostrzegłem że zamiast schodzić
Wspinam się ciągle szlakiem do bramy
 
Jeśli do piekła – lecz piekła nie ma
A może niebo – nadzieja płocha
Są tylko noce dni i bezsenność
I ciężka prośba o zwykłe “ kocham “

 

 
GARSTKA PROCHU
 
Gdzie się kończysz – gdzie zaczynasz
Jaka ciebie jest przyczyna
Pytam twardo – nocy każdej
Dość natrętnie chyba raczej 
 
Pozwól po swojemu płynąć
Niedołężność daj ominąć
Spraw żeby zabiła pasja .
Wielka życia eutanazja
 
Znikam dzielnie choć po trochu
Czas zamieniam w garstkę prochu
Jeśli ważne to co teraz 
Wtedy umiem się pozbierać
 
Nie – żebym coś przeciw temu
Miał – odchodzę bez problemu
Lecz mi mało namiętności 
W coraz częstszym bólu kości 
 
Co ma zabić – to zabija
Sprawa raczej jest niczyja
Ci co mówią że inaczej 
Gubią sens znaczenia - “zawsze “
 

 


 
NIEBIESKI
 
Niebieski finał musi być 
Inaczej cóż za życie
Zakończyć troski winien czas 
Na jakimś tam błękicie
 
Poza nim jednak wprost na łeb 
Codziennie z nieba spada
Dominujący kolor czerń 
Ciemności wszelkiej dramat
 
To tylko atmosfery czar 
Powietrzem i promieniem
Do kupy składa kilka praw 
Fizycznym rozszczepieniem 
 
Maluję zatem coś na blue 
Słowami na papierze
I w niebo patrzę cały dzień 
Bo w inny raj nie wierzę
 

 


 
VENA
 
Nigdy nie mówisz do mnie wierszem
Tylko tak jakoś do bez rymu
Mogłabyś czasem coś lirycznie
To nie przymus
 
Dawno nie patrzysz na mnie błyskiem
Tylko tak często od niechcenia 
Cierpliwie czekam lecz w spojrzeniu 
Nic nie zmieniasz 
 
A już od wieków nie dotykasz
Policzka duszy nawet dłoni
Jeśli zaś ja podchodzę bliżej 
To się bronisz
 
Więc moja Veno mój bezmiarze
Nie wiem czy jeszcze pogadamy
Każesz mi smutne wiersze pisać 
O tym samym

 

 
NA CHWILĘ PRZED
 
Pacierze pochowałem w dębowe stare szafy
A ty je wciąż cierpliwe odmawiasz na kolanie
Przygarniam i powtarzam królowi – panu świata
Na kartce czasu znika co piórem zapisane
 
Łyk namiętności słodkiej i zdrady zbyt nikczemnej
To wszystko co w herbacie choć wolałbym od biedy
Zgubiony list otrzymać co wysłał tu “ istnienie “
Snu poseł cicho siada nic nie jest tak jak kiedyś
 
Próbuję zawsze zdobyć choć ciągle mi się zdajesz
I poszukujesz miejsca na “ wszystko “ lub “ cokolwiek
Zamykam cię przed wieścią że noc za dnia powstaje
Na chwilę przed tym zanim zabije ciężar powiek 

 

 
A JUŻ
 
Tęsknotą zwykłą dziwnie ludzką
W tańczących liściach ciepłych dłoni
Niezgrabnym wiatrem kurz się skrada
A już myślałem że zapomni
 
W powietrzu ciszę zmieszał hałas
Z wołaniem od najbliższej racji
I pisze teraz że bez celu
A już myślałem że nie zdradzi
 
To nie czas - mruczy – i nie miejsce
Gdy dłonie bardziej niż sekundy
Bo zagubione w zatracaniu
A już myślałem że nie zbudzi 
 
Rdzewieje to co oczyszczone
I ściąga bliżej co bolesne
Powrotne drogi ciężkim piórem 
A już myślałem że nie będzie 
 
I jeszcze tylko czekam ciebie
W niespodziewanym - w chwili małej
Ale mi ciemniej coraz ciszej 
A już myślałem że myślałem 

 

 
RYTUAŁU
 
Całuję lekko twoją dłoń bo chwila jest spokojna
I tylko obcy wiatru szum dobija się do okna
 
A ty rozchylasz mocno noc przed bólem i zdumieniem
Gdy obejmuje łożko żal udając że nikt nie wie 
 
Z tych zakurzonych jakiś głos odzywa się w pokoju
Ma czarne oczy pełne łez podobnych do brył lodu
 
Porusza duszą cisza stu kolorów i zapachów
Zaskrzypiał drzwiami tęgi wiatr - deszcz włóczy sie po dachu
 
Już prawie nie oddycha mrok jest tylko cieniem westchnień
Sąsiedzi nie śpią całą noc - nie zasną długo jeszcze
 
Nikt nie całuję potem nic - stąd wiesz że wszystko jedno
Ostatni – jak to dziwnie brzmi - ostatni bastion tęsknot
 
Ta niepoprawność każe nam odzyskać noc inaczej 
Dotykam lekko ucha skraj oddechem ci tłumaczę
 
Kochanków jak ja – albo ty - wzywają prześcieradła
Bo pocałunków szczerych ust noc jeszcze nie dopadła

 

 
ATUT
 
Pozwalam ci odejść jak zawsze
Ty oddech zabierasz ze sobą 
Bezszumny wodospad wilgotny
Rozkroplić się da tylko nocą
 
Bóg cienia znów wspina po niebie
Krew ciała i rozum bez ducha
Chce zdrady zabójczo kwitnącej
Chwil szeptu przez które go słuchasz
 
Ja tutaj zostanę gdzie granic
Kuranty rozdzwonią się nagie
I będę udawał że spokój 
Z tytoniu i wina ma żagle
 
Oczyszczę ci drogę powrotną
Gdy kurz mi obwieści twe kroki
Bo żadne z nas nie chce zapomnieć 
A pamięć to dramat zgubionych 
 
Nauczysz mnie w końcu jak słyszeć
A potem mnie zwiedziesz atutem
Ja myślę – pozwalam jej odejść 
A ona – zostawiam cię tutaj. 

 

 

 

 

 

TAM POD LASEM

Sam dokładnie nie wiem po czym

chociaż czuję jak mijało

mrużę jeszcze czasem oczy

i całuję pozostałość

 

a ta zbiera z warg i dłoni

mgłę co sypia wśród konarów

i jak czas - donikąd goni

chmurę muszek i komarów

 

bo pod lasem - po tej stronie

gdzie się wiatr z miłością skończył

ciepłym deszczem spadł na skronie

nieuchronny pazur nocy

 

 

 

 

CZASEM O PORANKU

Nic to - przejdzie samo - mówić nie ma o czym

nalej mi do pełna – czuję - będzie ciężko

powieś baloniki w zasłoniętych oknach

niech już znaczą - piekło

 

nic to – gdy za chwilę nic tu nie zostawisz

oprócz słów - tych których - nigdy nie wypowiesz

uczyń dla milczenia jak to czynisz dla mnie

swoją nocną spowiedź

 

nic to – co najgorsze w końcu się pokaże

świtem – ale nie myśl - że przyniesie skruchę

jeśli wiary nie masz albo już nie umiesz

będziesz tylko duchem

 

nic to – co się w krtani a co w głowie tłoczy

zginie - zanim wlejesz - narkotyk do szklanki

zmyślisz czas - jak zmyślasz - moje pocałunki

czasem o poranku

 

 

 

 

PO STRONIE CIENIA

 

Po stronie cienia – skąd przychodzę

niczego nie ma oprócz nocy

byłaś już kiedyś moim gościem

nim po raz pierwszy wzniosłaś oczy

 

„daj mi coś bardziej ciekawego

niż ciężkie słowa w smutnym rymie”

mówiłaś gdy ja zapinałem

guziki zapisanych istnień

 

możesz wybierać w każdej chwili

ale ciemności nie zwyciężysz

jesteś ostatnia po tej stronie

gdzie cień do ust jest twoich - pierwszy

 

gdy w drżeniu będziesz z wielką trwogą

w to co nieznane iść niepewnie

ja cię przywitam bo już byłem

i znowu będę cieniem ledwie

 

żyj zawsze z podniesioną głową

wolna - potrzebna czemuś – komuś

poczuj że wcale nie umierasz

lecz wracasz – tak jak ja – do domu

 

 

 

 

KWESTIA WIARY

 

Znów słyszę jesteś sama

na piersiach nie chcesz głowy

rozbierasz cicho miejsca

wśród zapomnianych mogił

 

znam fach - ten  samotnika

zgrywałem go dość długo

i w ciemnych okularach

bywałem wiernym sługą

 

pamiętasz jak mówiłem

że każdy sam – wśród ludzi

nie chciałaś słuchać ale

żal w tobie wszystko zbudził

 

powiadasz - trud daremny

mieliśmy wszystko razem

jak kiedyś gdy złamałem

dla ciebie stos przykazań

 

spróbujesz we mnie wierzyć

nie kręcę i nie kłamię

za ciebie żyć nie mogę

a ty nie umrzesz za mnie

 

więc wybacz gdy zatruwam

powietrze na twych rzęsach

czy czujesz – ja odczuwam

noc ciemna jest i gęsta

 

 

 

 

 

PODSŁUCHANE

Zza ściany słyszę jak oddychasz

gdy noc do świtu lśni z rozkoszy

szum bo na piersi wiatr ci siada

szept – kiedy usta deszcz ci płoszy

 

ściana jest prawie papierowa

zazdrość zaś wielkim stoi murem

muszę to przetrwać - w wyobraźni

ciągle cię pragnę – wciąż cię czuję

 

nie byłem jeszcze aż tak blisko

twojego łóżka i łazienki

nie czułem światła równie lekko

jakby na głowę spadł mi błękit

 

lecz oszaleję gdy raz jeszcze

usłyszę nocą to westchnienie

myślę że ty się kochasz sama

a że ja słyszę – tego nie wiesz

 

chciałbym ci o tym opowiedzieć

ale w twe okno nie zapukam

podsłucham tylko - jak to dobrze

że przestrzeń można tak oszukać

 

 

 

 

 

 

 

ZMROKIEM

Cicho – ciemno po tej stronie

gdzie bez skargi składa kości

świt - co ma już dosyć nocy

i odważnie drwi z ciemności

 

nad szklaneczką mgły – o brzasku

znów zamyśla czas głęboko

po co sen – dlaczego doba

na cóż ciągle biec i dokąd

 

wyjdą ludzie z wielkich domów

z toreb ci co na ulicy

z hotelowych przyzwyczajeń

niby z innych niż ty przyczyn

 

niechby jasne albo trwałe

czujesz – jakbyś stanął z boku

i przyglądasz się jak mija

płomyk światła w oczach mroku

 

 

 

 

 

 

 

WĄTŁE – PRZENIKLIWE

Nie ma noc niczego więcej

ponad wątłe – przenikliwe

ale nie spełnione jeszcze

więc łapczywe

 

nie ma tego co się stało

albo co się dzieje właśnie

i jasnego co się świeci

jeszcze jaśniej

 

nie odszukasz nawet szeptu

w smutnym co się już zapadło

ani tęczy w kolorowym

choć to światło

 

więc nie musisz ciągle grzebać

w czego nigdy ci nie wolno

w obyczaju - przekonaniu

że jest tobą

 

możesz wierzyć jeśli zechcesz

w jakąś inną wielką bzdurę

nie ma nic - nim będzie jeszcze

coś w ogóle

 

 

 

 

 

 

OBCY PRZY BOKU

Jakby mi mało

obcy przy boku

widzę – oddycha

nie słyszę kroków

 

patrzę przez ciemność

słodka i mokra

żadna mi obca

bo twoja postać

 

mówi że trudno

przyszłość zobaczyć

a nawet jeśli

niewiele znaczy

 

i dla powagi

głos dziwnie zmienia

nie chcąc nim grzeszyć

gdy nie potrzeba

 

ja ani słowa

poświęcam tobie

kolejne kroki

staję na głowie

 

nie chcę ci wierzyć

ani zapłakać

w każde twe słowo

bo i po znakach

 

czuję że tylko

ty tu na chwilę

i nasze drogi

wnet się pomylą

 

listopad 09

 

 

 

 

 

 

 

SPOTKANIE Z MUZĄ

 

Wyglądasz muzo całkiem dobrze

kiedy przychodzisz i chcesz tańczyć

zakładam buty i cię wiodę

jak struną szarpie smutek stary

 

noc jest zbyt lepka - niecierpliwe

pod drzewem w ciszy mówię gestem

szepty i blaski płyną cicho

a ja wyczuwam '' jak '' ty jesteś

 

zbyt miękkim dźwiękom wciąż się dziwię

wiem dokąd zmierzam ciągle jeszcze

a twoje usta znowu płyną

po skórze lasu jak powietrze

 

gadają o tym co dokucza

gdy sie pozbywa człowiek duszy

i ja mówiłem ci choć nie raz

czułem że wcale już nie muszę

 

jeśli pozostać chcesz do rana

jak flagę mały cień tu zatknij

zrób to natchnienie tylko dla mnie

nawet jeżeli raz ostatni

 

 

 

 

 

 

LIRYCZNA I UPARTA

 

Gdybym mógł śpiewać zamiast pisać

a ty byś mogła słuchać dzisiaj

to pieśnią mógłbym okpić rzeczy

czasem się nawet bardzo staram

jeżeli to jest tylko wiara

bywa – nie umiem jej zaprzeczyć

 

głos dany po to aby wzywać

i choć daremnie raczej chyba

wciąż się wyrywa głupie serce

po święte co niechciane zbytnio

a wtedy słychać ciszy idom

że jest w pisanym światła więcej

 

księżyc czasami też inaczej

lśni i się wcale nie tłumaczy

wszak światło nie to – nie ta siła

a mnie liryczna i uparta

poezja co jest grzechu warta

w kałamarz duszę zamoczyła

 

 

 

 

 

 

 

 

CAŁKIEM MOŻLIWE

 

Całkiem możliwe moja nocy

że mogłabyś dziś sama zasnąć

bo czas wpatrzony w twoje oczy

nie tęskni nawet o cal za mną

 

a chciałem składać każdą cząstkę

w całości szpony przenikliwe

zatykać wiary wielką dziurę

ale już wiem że niemożliwe

 

więc czy to prawda – powiedz sama

że wszystko lepiej i dojrzalej

i kiedy dotknąć chcesz płomienia

on by cię całą pragnął spalić

 

a chciałem tylko światło jakieś

oswoić – ale nazbyt chciwe

wzmaga się w tobie moja nocy

i wiem już że to niemożliwe

 

czy zawsze wtedy mówić trzeba

gdy zapytają – dokąd ? po co ?

to co się stało już za nami

to co nadciąga – wieczną nocą

 

choć świeczka wtedy tak jak słońce

zły czas minuty śle łapczywe

po tamtej stronie może nie być

niczego – jakże to możliwe

 

 

 

 

 

 

 

 

SONG ZŁOTYCH LATARNI

 

Ledwo latarni złotych blask

rozkrzyczał profil nocy

a już zbyt ciężkich powiek stal

dopadła wierne oczy

 

wleczone mrokiem patrzą tam

gdzie cieplej i gdzie jaśniej

do słońca żywiąc smętny żal

że zaszło sobie właśnie

 

ja żalu nie mam – wiem że ty

przychodzisz kiedy światło

do snu fotonów składa stos

i wszystkim karze zasnąć

 

a na to tylko kielich twój

przy moim jak lekarstwo

i rozmawiamy o tym – skąd

jak szybko – czemu zgasło

 

ja tylko w mroku uwierz mi

smakować mogę ciebie

za czasów światła jesteś z nim

udaję że nic nie wiem

 

bo tylko nocą kiedy nikt

nie widzi – będziesz ze mną

samotni nazbyt kiedy dzień

zbyt razem – gdy już ciemno

 

 

 

Grudzień 09

 

 

 

 

 

 

 

 

WYJŚCIE

 

Nie szukaj mnie już dzisiaj w domu

poszedłem gadać sobie z nocą

noc – nie otwiera drzwi nikomu

i ciągle pyta tylko – po co ?

 

nie bardzo myślę czego chciałbym

a czego mi nie trzeba wcale

to niekoniecznie piekło czasu

czasami – ciemnych godzin balet

 

czy słuchasz – w domu mnie nie będzie

więc po co tłuczesz w drzwi godzinę

skończ i poszukaj – jestem wszędzie

niczego pewnie nie ominę

 

wrócę nie przeczę – każdy wraca

wątpi czasami i nie szuka

kiedy już ciemno gadać nie chce

do drzwi do woli można pukać

 

w ludzkim mrowisku człowiek ginie

jakby w ogóle go nie było

więc ty wypatruj nas gdzie indziej

najszybciej tam - gdzie ci się śniło

 

 

Grudzień 09

 

 

 

 

 

 

POZORNIE

 

Pozornie rzeka znika wolno

piosenkę wiatr zanucił polną

i posmutniały twoje oczy

 

miałaś dość dużo o poranku

gdy ci sobota zmiotła w tangu

co noc zdążyła dziś przytoczyć

 

ach żart to pewnie albo kawał

co piątek chciał to ci oddawał

nie wypomina – nie powtarza

 

a ty jak jakiś dziki sprzeciw

do kosza ciskasz go na śmieci

zgniecioną kartkę z kalendarza

 

mówisz że przy mnie umrzesz z nudów

czai się zmierzchem jakieś voo doo

na noc jesteśmy tylko zdani.

 

czas czymś porusza nie w tę stronę

to co zaczyna już skończone

niedzieli znów utkwimy w krtani

 

 

Grudzień 09

 

 

 

 

 

 

 

DOJRZAŁOŚĆ

 

Za oknem liście płyną z wiatrem

listy jesienią zapisane

od słowa nocy czas się krztusi

a ja wciąż z tobą – wiesz kochanie

 

tam trochę dalej wszędzie pusto

światy dziwaczne niepoznane

jeden największy cały z cienia

wolno mnie topi – wiesz kochanie

 

pies łapie pierwsze płatki śniegu

herbatę parzysz na śniadanie

nie czytam gazet bo szaleją

dojrzewa smutek – wiesz kochanie

 

na nowej lampce wisi mucha

pająk ucieka po dywanie

dzieci buntują się jak zawsze

a ja się boję - wiesz kochanie

 

znasz mnie – czasami masz już dosyć

bywa – i tobie się dostanie

i tylko nie wiem czy mam zostać

a ty już pewnie wiesz kochanie

 

 

 

 

 

 

 

LUNA

 

Luna – popatrz znowu luna

noc porządek wkoło czyni

nie zamieniaj jej na światło

doszukując się przyczyny

 

nie myśl że zasnęła zanim

skończył ci się napój słodki

ona już od wieków nie śpi

bo się każdej boi nocy

 

oddaj mrokom to co czarne

lunie – zostaw co srebrzyste

pij pokornie z kubka wiary

nim się skończy czas nieistnień

 

 

Luty 2010

 

 

 

 

 

 

 

ŁÓŻKO

To moje jest zbyt duże łóżko
chcesz sprawdzić co się śni poduszkom
odwiedź mnie kiedy jesteś senna

zamiast pod oknem stan zbyt blisko
niech mnie też dotknie twoja wszystkość
nazbyt łaskawa i pojemna

pod kołdrą można różne rzeczy
stłumić - choć bywa że i wzniecić
lub ducha sprężyn nagle zbudzić

albo na fali prześcieradła
samego w piekle dopaść diabła
choć ten ostatnio śpi wśród ludzi

a gdy się jeszcze w jasyr świeczek
wciśnie co przecież nie odwlecze
na ciebie patrzył będę śniącą

jak w rozchylone usta łapiesz
to co śpi z tobą na kanapie
i każe się nie zdarzyć końcom

o dużym łóżku już nie myślę
o pustym częściej choć zaiste
przynajmniej ciebie cień w nim sypia

a jeśli nawet gdzieś nad ranem
inny rozpala cię kochanek
na wiersz już rzecz to całkiem inna

 

 

 

 

 

 

 

 

KRZEPLIWOŚĆ

 

Najwięcej miłości jest w pustych

pokojach - co ciemne i ciche

na żyrandolach i stołach

i w kurzu co jej towarzyszem

 

najbardziej ją wtedy usłyszysz

im bardziej do ciszy podobna

zobaczysz jak chodzi po ścianie

od szafy stęsknionej do okna

 

odczujesz ją nawet w firance

w fotelu jak ona wiekowym

w krysztale złej popielniczki

uderzy ci dymem do głowy

 

dywany zakręci we wzory

a ciepłem uleci znad pieca

odkryjesz że pragnie i czuje

lecz nic ci nie może obiecać

 

i tylko gdy nocą chcesz kochać

nie wtulisz jej w nic tęsknie nazbyt

bo miłość co pełno jej w mroku

księżyca się światłem wykrwawi

 

 

Marzec 2010

 

 


 

bottom of page