top of page

KROPLA

Pilnie poskładał coś rozsądek
i nie dubluje przeszłych rzeczy
to całkiem sporo na początek 
żeby leczyć

nagle potrafisz je zastąpić
uwierzyć tym co ci mówili
nie wolno stracić wiary zwątpić
w cuda chwili

jeżeli nawet bywa krótka
tam dokąd wiedzie nie jest ciemno
doceniaj chociaż gorzko w ustach
zmień w przyjemność 

to wszystko przecież nie jest wieczne 
chociaż powstają jakieś skutki 
a jednak w sobie najbezpieczniej 
zostać ludzkim 

nie miotać złości żyć bez żalu  
bo dni los plotą tak przyjemnie
być kroplą 
drążyć drogę w skale
spływać głęboko 
coraz
głębiej
 
 
 
 
 
 
 
 
ŁZAWIENIE
 
Zatrzymany ślad pod okiem 
na policzku tuż za rzęsą 
idealna postać kropel 
płynie chociaż już niegęsto

zaciśnięte brzegi powiek 
może więcej się nie wyrwą 
lekko w przód pochylasz głowę 
zaskakuje mokra chciwość

tak nachalnie zwilża usta 
solą dobrze znanym smakiem 
nawadniając chwile w pustkach
krzyk do warg przykłada palec

wolno płyną coraz dalej 
zmyją brodę zwilżą szyję 
przecież nie tak chciałeś ale 
przetrwasz jakoś to przeżyjesz

ktoś całuje po powiekach
czujesz oddech ciepło nosa 
oto kropla nowej rzeki
może zechce dłużej zostać 

wybudzony w środku nocy
sucho wierzysz w jej istnienie
byle tego nie przeoczyć
byle nie iść w załzawienie 







POST STORY

Oto jest teraz to czego nie ma 
czas powyrzucał dawne co było 
coś w środku jeszcze wchodzi na temat 

to smutny uśmiech ale wbrew stracie
smakuje bardziej i ściska mocniej 
stary oddany wierny przyjaciel 

może się uda nie zapamiętać
tyle minęło pyszniejszych nocy 
a droga nie jest już taka kręta

wychodząc zawsze wracasz do domu 
nie szukasz długo najpewniej w sobie 
lepiej nie mówić o tym nikomu 

ten kto rozbudzi zanim znów zaśnie
o niebo lepszy bo jest tak blisko 
to przy nim świeci i przy nim gaśnie

bezcenne wszystko 
 
 
 
 
 
 
 
FORGET

Przybywamy z wielu stron
odchodzimy w różne strony 
bez znaczenia kim jest kto 
ani co z tym wszystkim zrobić 

odpływamy w dni po sen
i znikamy w różny sposób
tak jak noc gdy wstaje dzień 
albo czas w kropelkach losu 

odpuszczamy to od tak
dość powoli naturalnie 
coraz mniej nam siebie brak 
z czasem będzie tylko łatwiej 

roztrwoniony znika czas
co zatrzymać nikt go nie mógł
zapomnimy 

każdy z nas 
zrobi to już po swojemu
 
 
 
 
 
 
 
TO WSZYSTKO 

I wszystko było aż po koniec 
co w naszą stronę mknie dociera 
bez siebie ale ciągle w drodze 
od tamtej chwili aż do teraz 

nie nagle lecz niespodziewanie
skradzione zmysłom
pożegnanie 

i wszystko było aż po także 
sens dni odkryje gdy wybaczysz
niewielu może dotknąć prawdy
nikt nie rozumie co to znaczy 
koniec 

odeszła słaba miłość 
tak jakby wcale
jej nie było

i wszystko mija ale przecież
nowy początek zaraz po tym 
kto ile czasu ma nikt nie wie 
i z której było przyjdzie strony 

wbrew każdej myśli wolnej woli
to chwila moment
kiedy boli

bo koniec trzeba umieć przyjąć 
co dzień go wszędzie głośno słychać 
jest tym co będzie tym co było
 
powietrzem 
właśnie nim oddychasz

 

TRU


Po prawdzie to listopad smuci
sprawami z minionego roku 
cierpliwie czekam aż porzuci 
i wtedy go zastąpisz 
spokój 
a to co było już nie wróci 

po prawdzie świat jest teraz inny
czas albo pan Bóg robią swoje
że ułaskawią wszystkich winnych
trochę się boję 
i nie boję
czasami nie rozumiem myśli 

po prawdzie znikam tak jak chciała
październik przykrył dni dość szczelnie 
i nie przepuścił nawet zdania 
rok nas wyciszał 
równomiernie 
rozpuszczał przyszłość w zapytaniach 

po prawdzie blisko nam do liści 
opadających jak do deszczu
w jesieni kąpią trudne myśli
pobłądzą trochę gdzieś 
w powietrzu
aż wreszcie nikt się już nie przyśni  

po prawdzie coraz bardziej jasne
to zacieranie gdzieś w pamięci
a wszystko jakby dziwnie słabsze
i w końcu nawet 
nikt nie tęskni
po prawdzie to byliśmy kłamstwem

NID MOR


Płynęła za mną gdzieś po drogach
po leśnych ścieżkach przy jeziorach 
tam wykładała mi świat Boga

a ja taktownie uśmiechnięty 
przytakiwałem całkiem zręcznie 
chwaląc mądrości wszystkich świętych 

niósł las po liściach że to cuda
jak nic na pewno przeznaczenie 
ja też myślałem że się uda 

spływało rzeką wierne teraz
czas je odbijał tylko w sobie 
i nikt nie wiedział że zaciera 

chciało się mocniej bardziej jeszcze 
tłumiło że coś właśnie mija 
bo zawsze lepiej mieć niż nie mieć 

dziwne jak szybko gaśnie ogień
i to poczucie że tam wtedy
dla mnie przez chwilę
była Bogiem 

TIMER 


To świat wskazówek i trybików
co pędzą do kolejnej cyfry 
wśród przyzwyczajeń i nawyków
niezwykłych 
albo całkiem zwykłych  

to świat kochania porzucania 
bo rozum może bo chcesz jeszcze
nieświadomego że to na nic 
pragnienia 
mocniej albo więcej 

to świat corocznych kalendarzy 
niedbania o to kto co czuje 
ważne by mogło się wydarzyć
to wszystko
czego potrzebujesz

to czas ucieczek prosto w niebyt
gdzieś albo po coś i dla czegoś 
jesteśmy ale nie będziemy
byliśmy 
może więc dlatego

to ścieżki godzin dni i sekund 
zegarów gdzie spoczywa pamięć
tylko nie poddaj się i nie zgub
kiedy 
twój zegar w końcu stanie 

to świat zwyczajnej małej chwili 
co ciągle rośnie w większe teraz
ktoś inny dzisiaj dopilnuje

jak teraz żyję 
jak umieram

PASING WAY 


Nie wszystko co się ściemnia to noc a dzień jak co dzień 
wybudza czas z ciemności i znowu człowiek w drodze
przez sterty różnych rzeczy zatapiać zegar raczy
bo czuje że niewiele 
co myślisz będzie znaczyć 

układa na godziny zajęcia i ich koniec
tu wiersze a tam myśli próbuje je dogonić
wspomina trochę marzy odcina od tej matni
wyczuwasz jak dzień mija 
a może być ostatnim

przystaje gdzieś po drodze w muzyce lub przy winie
zawraca dni myślami na chwilę w przeszłość płyniesz
co było mgłą zasnute zanika zapominasz
i tak ci żal czasami 
że pijesz dużo wina

właściwie nie pamiętasz jak to się wszystko stało
zadziwia chciwość losu raduje pozostałość  
nie było nigdy ciszej spokojniej absolutniej
masz czas na wszystkie nagle 
nic więcej ci nie umknie

i wreszcie gdy dociera że mocniej nic nie znaczy
to czujesz że po prawdzie tak wiele ci tłumaczy
ta cisza dookoła ten spokój pewny błogi
do tam gdzie kiedyś byłeś
dziś nie ma żadnej drogi

BALLADA O ZANIM ALE NA POTEM


Jesień znika
świat zatykał niczym zegar koniec 
uśpił zanim bo zza granic tłem wyłazi potem
nie zapyta nie odpowie lecz go zawsze słucham

bo gdy miłość zgubi człowiek
nie ma czego szukać 

czas wiadomo
zawsze obok nieustannie płynie
wiatrem w burzach płatkiem w różach zniknie i przeminie
chcesz zatrzymać jak najwięcej za potem na później 
ale jeśli porzuciłeś 
trafisz prosto w próżnię

tam się czai
tu udaje że go wcale nie ma
zawsze czeka tylko zwleka żeby wejść na temat 
rzuca ciężkie ziarno minut i godziny zbiera
kiedyś zwietrzy że jest potem
które mija teraz

a im dalej
tym wspanialej miało być a znika
jeśli wróci to porzucisz nie da się umykać
przed nieszczęściem albo krzywdą na piaskowej skale
potem nic nie wybudujesz
oprócz gorzkich żali

kto co lubi
jesień zgubi i nie spytasz o nic
coś się stworzy ktoś ułoży resztki czas roztrwoni
świat się kręci a krew krąży chociaż nie tak samo
jesień będę cię pamiętał
piękną 
nieubraną 

GRUDZIEŃ NIEUSTANNIE JESZCZE 


Grudzień przykrył jesień białą peleryną
myśli i nie myśli w puchu mogą zginąć 
zgrabnie malowane niebo słabym światłem
przez to przemijanie znosić można
łatwiej 

ucichł szum i w ciszy słychać tylko kroki
na znajomych szlakach kruszy rok widoki
raczej tak na przekór chociaż tak jak zawsze 
ale nikt nie słucha nie czuje 
nie patrzy

nieustannie gada ale już nie szkodzi
to coś co oddziela od realnych godzin
jest ci wszystko jedno ile niesie pojęć
skąd i dokąd biegnie bo już się 
nie boisz

właśnie tak na przekór wypełniając całość
trudno jest uwierzyć że coś pozostało 
gdzieś tam w górach tylko trochę bardziej pusto
a nad morzem słońce wciąż wstaje
przed szóstą 

jeszcze ta niepewność na szybkie dobranoc
w już nie tamtych miejscach ale wciąż tak samo
stare mądre książki i te całkiem nowe
ale to nie w księgach skrywa los
odpowiedź 

styczeń lucił marcem z kwietniem się rozstaje
piszę wiersz grudniowy 
rok już kwitnie majem

 

 

 

 

 

 

 

 

NATING


W dół całkiem wolno na wiek i wieków
pod powiekami najczęściej w nocy
coś bezlitośnie rwie dni w człowieku
i jak bezsenność trzeba to znosić 

w dół coraz szybciej jakby nie było
pod zapomnianym ale wciąż świeżym
czasy rozpływasz i znikasz miłość
trudno ci ufać nie można wierzyć 

a potem w górę jakby po drodze
pod nieodkrytym wyraźnie zdartym 
nic bardziej nie chce krwawić i boleć 
bo nie na niby ani na żarty 

lecz coraz wyżej to jakby dalej
pewniej i mocniej a coraz trudniej
w końcu przeminie choć ociężale
zniknie bo przecież wszystko ma pustkę 

gdy rośnie w siłę na ludzkich trwogach
ból kwitnie szybko i nie przemija 
to w jedną stronę i długa droga
jest była będzie zawsze 

niczyja

 

 

 

 

 

 

 

 

RIGRETS

 

Widzisz więcej niż wtedy
gdy otwarte masz oczy 
świat obrazów nieostrych
lecz nie sposób nie poczuć

zawsze kiedy brzmi cisza
wtedy słyszysz najwięcej 
o tym trzeba napisać
właśnie po to tu jesteś 

jak to jest że pamiętasz 
feromony detale
choć niczego już nie ma 
jednak coś pozostaje

nie przywraca nie wznieca
nie przywoła z niczego 
wiesz że serce kobiety 
wciąż gotowe do biegu

czasem w noce pochmurne
gdy spadają kropelki 
a burzowe nokturny
błyskawicą grzmot kreśli

idziesz zmoknąć jak kiedyś 
lecz nie czujesz zapachu 
dni mijają na kredyt
ale wszystko do czasu

bo to wreszcie się stanie 
złoży słowo do słowa 
gdzieś tam kiedyś przed końcem
będzie tego żałować

TO TRY 


W dłonie i chmury nic nie złapiesz
wiatru na pewno deszczu kapnięć 
niebo potrafi ty nie umiesz 
ale próbujesz nie rozumiesz

w dłoniach i chmurach czas przecieka
nic nie chce zostać ani czekać 
wszystko umyka moje twoje
po co w tym szukać bladych pojęć 

w dłoniach i chmurach wiara ptakom
tu powiew skrzydeł a tam marność
błyszczące pióra lot wysoko
przestrzeń rozdarta jak szerokość

tu dłoń tam chmura jeśli dotknie
rozpędzi wszystko bezpowrotnie 
a że nie można odłóż temat
nigdy nie było czego nie ma

dłonie jak chmury sny na jawie
życie przewiewa najłaskawiej
śnić chcieć i pragnąć nie kosztuje
więc nie rozumiesz 
i próbujesz

 

 

 

 

 

 

 

 

KTOŚ 

 

Kolejny raz  
taki ktoś w tobie
jest pod postacią chwilowej myśli

nic już nie płacze więc na odpowiedź
może się nocą 
na chwilę przyśni 

ten jeden ktoś 
ważna potrzeba
znasz go w impulsie nerwie i geście

tak bez żadnego odejdź i przebacz
czymkolwiek bywał 
jest albo będzie 

ten jeden nikt 
zatrzymał w pustkach
ale już nigdy go nie ugościsz

zamienisz ślady w słodycz na ustach
w całkiem spłacony 
dług niepewności

jeszcze ten raz 
utraci zasięg
i zgubi siebie w marnych pociechach

a on na dworcach dni już o czasie
ciągle się będzie 
w deszczu uśmiechał 

 

MGNIENIA

 

O poranku z kubkiem kawy

już nic prawie nie pamięta

wróci chwilę przed wieczorem

postać senna

 

po południu nie pomyśli

ściągnie z ludzi kilka groszy

gdzieś po drodze kogoś spotka

choć nie prosi

 

przed wieczorem nie wspomina

pisze gra i trochę czyta

nawet wtedy gdy coś zacznie

samo pytać

 

to zasypia późno w nocy

tak jak zawsze pachnie pościel

myśli wszystko było po coś

bo tak prościej

 

co odeszło śni w obrazach

tyle nierealnych wątków

a od rana to powtarza

od początku

 

ten codzienny życia schemat

każdy zna go wręcz na pamięć

tak się toczy los jak trzeba

aż po amen

 

zanim nas obróci w niebyt

i znikniemy w czasu pyle

podziękujmy że jesteśmy

choć przez chwilę 

 

 

 

 

 

 

 

 

LEJTER

 

To chwiejne teraz niezrozumiałe

spalone nocą bezsenną cichą 

jak napisany wiersz czyjś testament

znak nad ulicą

 

to wątłe nieraz co ciągle zmienia

i nie wiadomo kiedy nadejdzie

a przez przypadek rysuje schemat

zostawia przejście

 

to straszne może głupio niepewne

gdy wszystko świeci i przypomina

tyle że przecież wcale nie jesteś

i nie wspominasz

 

to płoche będzie co lubi nie być

albo zależy już od niczego

jeśli wciąż patrzy na to jak kiedyś

daruj mu niemoc

 

to szybkie zaraz jakby po chwili

zamach na później sposób na będzie

obyśmy jeszcze je zobaczyli

obyśmy jeszcze

 

i nic już bardziej mało jak wcześniej

kiedy się kończy czmycha jak kotek

to chyba wszystko

 

ach może jeszcze

to wieczne potem

WSTECZNY

 

Odwróć czas jak stronę

perła losu rosa wciera dni w policzki

chowa wiatr we włosach

dłonie pełne piasku morzem zmyte stopy

jeszcze wszystko widać chociaż cichną kroki

 

odwróć czas i nie patrz

jak powoli znika zimna słona woda

dawne dni w kamykach

będzie co wspominać idąc szybko dalej

byle już nie wracać w zastygnięte żale

 

nowy krok do przodu

bez widocznych śladów to się może udać

przemyśl i zaplanuj

utracone mieszka w brzegach i ulicach

możesz minąć spotkać albo je wyczytać

 

czasem coś wypisze

niepokornym wierszem streści to kim byłem

czemu już nie jestem

bez szukania przyczyn ustalania winy

nikt nie będzie więcej złościł się lub dziwił

 

odwróć czas raz jeszcze

kiedy przyjdzie odejść popatrz wstecz na życie

nieludzkie jak  człowiek

a potem na końcu swojej własnej drogi

jak kiedyś ode mnie pomyśl

że odchodzisz

 

 

 

 

 

 

 

 

ODBITY

 

Oto pokój co milczy

jakoś tak nieśmiertelnie

na poddaszu gdzie styczeń

ciszę chłodem wypełnił

 

czas się tutaj zatrzymał

w czarno białym kolorze

resztę wolno zabija

dobrze znany nam koniec

 

to daleko od miejsca

gdzie zwalczałem ten zanik

przyszła pora by przestać

bo i tak wszystko na nic

 

znów zasypiam spokojnie

czuję piszę i czytam

a tuż obok jest człowiek

kocha tęskni dotyka

 

wkładam spokój pomiędzy

wiem gdzie zmierza i po co

odnajduję go wszędzie

i nie znika przed nocą

 

z tym odbitym od szyby

wyjątkowym widokiem

wszystko było na niby

 

nie podchodzę do okien

SZAJN

 

Idziesz wprost do światła bo to takie łatwe

co niejasne gmatwasz

widok ściemnia prawdę

 

tam gdzie zawsze jasno ponoć łatwiej lepiej

to pod czarną maską

nic się już nie dzieje

 

pomyśl może światło mitem i złudzeniem

nie jest przecież łatwo

porozjaśniać cienie

 

może nic nie czeka wśród fotonów drogi

tylko czas ucieka

prawdą w środku nocy

 

czy żółtawe wschody nad zachodów czerwień

jeśli o to chodzi

idź tam jak najpewniej

 

podchodź pewnym krokiem z wyznaczonej strony

ci co oświetlają

pragną oślepionych

FULMUN

W czas kolejnej pełni wolno ciągnie zima 
nikt za dobrze nie śpi a noc pilnie czyta

posrebrzanym blaskiem wszystkie szyby w domu
rozdział za rozdziałem kilka tęgich tomów 

nie tak dawno w pełni nie sypiali wcale
nawet małej chwili teraz trochę z żalem 

lśni znajomy księżyc  jasno i bezwolnie 
nic nie świeci bardziej jaśniej i samotniej 

wiele uleciało lecz kolejna pełnia 
jakby chciała świadczyć że coś może przetrwać 

zwrócić nie powtórzyć czerń i biel z kolorów 
nie zostawić ludziom ani krzty wyboru

teraz jest inaczej bo pełnie są po nich 
a oni już idą w dwie przeciwne strony 

sen ich częściej gości i pod kołdrą grzebie 
w blaskach i poświatach bo jak nic tak lepiej 

czas kolejnej pełni to nigdzie i wszędzie 
dni miesiące lata lecą w dal czym prędzej  

czasem myślę o tym czy jeszcze jak zawsze
gdzieś tam patrzy w pełnię 
ja już rzadko patrzę 

DILEJT


To jest teraz taka pora
gdy po wszystkim też oddycha 
wczoraj jakby było wczoraj 
sztuka życia 

to są właśnie takie chwile 
kiedy znika dziwny ciężar 
dawno wykupiony bilet 
w inne miejsca

to jest taki stan gdy może
przyjąć w sobie dziwną pewność 
jakby znalazł już odpowiedź
pojął sedno 

to coś czego nie doświadcza
kto nie ujrzał drugiej strony
bo nie można przecież zgasić
gdy spalone 

kto się godzi nie zaprzecza
odnajduje los właściwe 
czas jak dobrze znana rzeka
dalej płynie

to jest z czegoś nic i dziwnie
zawsze czeka za zakrętem
gdzieś tam w tobie w środku 


inne 

delete 
enter 
usunięte

 

 

 

 

 

 

 


PIOSENKA O KROPLACH NOCY 


Krople tłuką o noc
i wiatr raczej nie pieści 
niebem snuje sen coś 
a ja nie wiem czy jestem 

cień wygięty jak kot 
w kłębek zwija co ciemne
sypie żartem pan los 
sam już nie wiem czy jesteś 

krople tłuką o bruk 
albo w trawy wilgotne 
i znikają wśród lamp 
a ja nie wiem czy moknę 

miasto nie chce znać cisz 
echem wąsko noc potnie 
suszę wszystkość a ty
sam już nie wiem czy mokniesz 

dal cień burzy i grzmi 
tak na oślep bez celu 
nas wylewa a my
jakby trochę z papieru 

tacy prawie jak z drzew 
z chmur przestrzeni i jeszcze
z ciemnych godzin i z łez
co czasami są deszczem

krople tłuką o dach 
i gęstnieją na szybach 
chyba jestem a ty 
chyba też jesteś 

chyba 

KOL BAK 


Po północy nagle będziesz  
i nad miastem i na mieście

mrok miraże tkają szczęście 
widzisz jakby dziwnie względniej

po północy śpią chodniki
nie spotykasz siebie z nikim
cicho bokiem ktoś przemyka 
zwłaszcza tam gdzie brak chodnika 

po północy ból jest inny 
gdy uparcie szukasz winnych
nie jest z tobą ale w tobie 
wylewając coś spod powiek 

po północy jest inaczej 
wiedzieć 
coraz mniej ma znaczeń 
nastrój studzą cierpkie myśli 
nie śpisz a więc nic nie przyśnisz 

noc dzień północ jak rutyna 
pomyśl 
dobrze jest zaczynać
gorzej jeśli gdy dzień rusza 
znów się trzeba do słów zmuszać

do północy 
bo tuż po niej 
nowe ślady noszą skronie 
to co było nigdy potem
już nie wzywa 

można odejść  

NIE ( BEZPIECZNIE ) 


Niebezpiecznie żyje niebezpieczny wieczór  
drżenia zapomnienia lepiej ich już nie czuć 
odbezpieczyć myśli to wątpliwa droga
światła i bezświetlność 
zimność albo pożar  

niepewne jak przyszłość rozpalone było 
w wielkich perłach oczu kłamstwo strach niemiłość 
dość niedoświetlone i bez większych znaczeń 
świeże niewiadome 
to co dziś inaczej 

chybotliwa pustka chociaż już poznana
słodkie ssanie palców wierszowany banał 
cienka pościel łóżko i oddechy w trakcie 
kochankowie którzy 
pragną coraz bardziej 

niebezpieczne ale w końcu los ukoi  
wszystko jakieś inne lecz już się nie boisz 
pilnie układane schody dach to miejsce 
gdzie zamieszkał spokój 
skąd nikt nie odejdzie 

chociaż niespokojne jutro dosyć chwiejne
to już mocno pewny czego dłużej nie chce 
niepewności uczuć echa wątłej duszy 

to cud pogodzenia 
gdy już nic nie musisz 

 

O CZASIE 


Ona zawsze o czasie 
nigdy nie jest spóźniona
nie dasz rady jej zgasić
chociaż możesz próbować 

wszystko to co zostawi 
na języku zamieszka 
masz na ustach jej smaki 
te na jeszcze nie teraz 

ona zawsze chce bardziej  
nie zostawia na potem 
pewny własny ma zasięg 
choć ulotny jak motyl 

nie jest sama na drodze
i gromadzi wciąż więcej 
ma na wszystko odpowiedź
brzmi ochotą na jeszcze 

nikt z nas jej nie zobaczy
choć nikogo nie minie
poczujemy ją raczej 
w końcu wolno odpłynie  

na nikogo nie czeka 
drwi z marzenia kpi z życzeń 
zawsze znajdzie człowieka
co się spóźnił na życie 

 

 

 

 

 

 

 

ALTIMEIT 


Gdy przybędzie już starość a to przecież za moment
ludzie wpadną na siebie powspominać skończone
bez emocji i tego o czym mówią że miłość
popijając herbatę 
wspomną o tym jak było  

będą trochę inaczej wyglądały ich twarze
gdy się sobie pochwalą nieco innym bagażem
pogadają jak kiedyś lecz inaczej niż nieraz  
bo bez sensu cokolwiek 
na szczegóły rozbierać
 
dla niczego i po nic oprócz chęci wspomnienia
z ciekawości ciut może jak się człowiek pozmieniał 
nie spytają dlaczego ich świat szedł inną drogą
i z jakiego powodu 
a tym bardziej przez kogo 
 
w oczach błysną płomyki nieco inne niż kiedyś
już bez blasku lecz pięknie jak w te noce co wtedy
pochłaniały widoki wypełniały po brzegi
teraz w żal ozdobione  
że czas tak szybko leci 

uścisk dłoni powróci teraz słabiej inaczej 
odwzajemnią słowami akt wzajemnych wybaczeń 
i wyruszą do miejsca które jest gdzieś tam 
nie wiem 
ci co żyli ze sobą 
umierają bez siebie 

nieszczęśliwi jak zwykle nie zaznają spokoju 
ci szczęśliwi powrócą uśmiechnięci do domów
wdzięczni będą dziękować za minione i teraz
za to że można kochać 
przy kimś żyć i umierać 

JUPITER SMAIL 


Dobrej nocy ci życzą 
Jupitery i śmieją 
gdy na każdej ulicy 
cicho znikasz jak miesiąc

myślisz o tym czasami 
ale nie tak jak myślisz 
rozbudzony mrok dławi 
to co przyjdzie po wszystkim 

dobrej nocy bezsennej 
kiedy senność stracona
kilka minut po pierwszej 
myśl za myślą jak kolaż 

jeszcze czujesz coś czasem 
a przynajmniej próbujesz
zanim wszystko wygaśnie 
w bezwidoku nieujęć

dobrej nocy spokojnej 
lecz nie takiej jak kiedyś 
ludzie w maskach śpią w oknach 
gdy ty nie śpisz a wtedy

ciągle z sobą rozmawiasz 
coraz częściej bez słowa 
żadne zdanie nie sprawia
że jest łatwiej coś schować

Jupitery wygasną 
a noc zaśnie nad ranem 
ty nie zaśniesz bo przecież 
chrapie głośno 
niepamięć 

 

 

 

 

 

 


POETYKA MIGRATORIA

Już mu tak nie smakują wiersze
jak kiedyś ale lubi pisać 
teraz go bawi bliska przestrzeń 
wszystkim co może z niej wyczytać 
wieczorem ulubione miejsce 

wtulone w spokój który kocha
wzywa go wdzięcznie i tym samym
obdarowuje snem po nocach 
kiedy jest trzeźwy i pijany 
przelewa myślą dawny pożar 

już mu tak słowa nie pasują 
jak wtedy ale to nie szkodzi 

bo poetyka mocno trując 
co zechce to z wierszami zrobi 
piórem nie zdołasz tego ująć 

ma ten swój stan zapominania 
i nie wracania do niczego 
jakże go lubi lekko wchłaniać 
sobą i nie ma w tym nic złego
bo jest czas trwania przemijania 

już mu tak rymy nie smakują 
i coraz trudniej iść po schodach 
nic poetyce nie ujmując 
są takie drogi które szkoda 

już się nie bielą nie rymują

 

 

 

 

 


W KOŃCU 


W końcu już obcy tacy dalecy 
nocy jak nigdy nagle wystarczy
nie wybiegają sobie naprzeciw 
czas czasem wzgardził  

było minęło spłynęło wyschło
czujesz gdy widzisz a nic nie widać 
taka jest prawda to oczywistość 
bez sensu gdybać 

i tylko czasem gdy coś nie idzie 
wracają  w głowach i wywołując  
martwe obrazy w zamglonym zwidzie
myśl okłamują 

nie można przecież myśleć o niczym
i pisać wierszy co dla nikogo 
z oddali raczej nic się nie  liczy 
tylko gdy obok 

już dawno po nich lecz nie żałują 
drugi maj czmychnął zbierając całość 
ktoś ramionami znów ich częstuje
więc się nie żalą 

nigdy nie będą tacy jak kiedyś 
pewniejsi inni bardziej rozsądni
potrafią dostrzec oddać już wiedzą 
kto jak zapomni

 

NIEWIDZIALNYM  

 

Popij noc gorącą kawą z czerni nieba

pomyśl o tym mocno że brak w smaku przebacz

kiedy dzień się kończy nie wypada wątpić

w to że czarną mocną nie da się pić nocy

 

z ust wyjadaj zawsze czerwień malinową

słodką jak krew deser to deszczowy obłok

nie myśl dużo o tym co tam gdzieś za oknem

to co przeminęło nie jest wcale słodkie 

 

kiedy będziesz szukał w horyzontach morza

spojrzeń prosto w oczy jak słoneczny pożar

schowaj je głęboko niech się nikt nie dowie 

czeka na nic tylko zagubiony człowiek

 

przecież wiesz od dawna że w niejednym mieście

czas pozmieniał barwy przemeblował miejsce

ma niczyją północ południa nie twoje

ani grama ciepła krzty przyjemnych objęć

 

kosztuj nie wypijaj kiedy wreszcie spojrzysz

nic już nie poczujesz ale to nie szkodzi

wkrótce wszystko będzie niewidzialnym cieniem

pustka tak jak zawsze zjawi się pragnieniem

 

 

 

 

 

 

 

 

EKSPLEIN

 

W zwolnionym tempie zwiesił styczeń

nowego roku wątłe barwy

obudzisz kilka starych życzeń

i może uda się nie martwić

 

jak to zrozumieć jak połapać

w tym co minęło że coś będzie

tak żeby w nadchodzących stratach

zawsze ocalić nie chcąc więcej

 

niewdzięczna myśl się tłucze o tym

niepewna w nocach nieprzespanych

jest czas odejścia są powroty

lecz mają swoje własne plany

 

więc postanawiasz że przestaniesz

ciągle się grzebać w jakimś pusto

pora z tym skończyć bo czas kradnie

i nagle zrobi się za późno

 

w zwolnionym tempie grudzień zdejmie

co styczeń uknuł w pewnych planach

tych co odeszli już od ciebie 

usprawiedliwia tylko zmiana

 

 

 

 

 

 

 

DOJRZEWALNOŚĆ

Ostatnie ślady znikają pewniej

chociaż zabawnie słońcem się bawi

i zielenieje kolejny czerwiec

mleko ma w kawie

 

a jeśli jakieś odciski palców

to ze spokojem spokój przelewa

ciepłe poranki całkiem wystarczą

można dojrzewać

 

nie zapamięta złego a dobre

wszystko uśmiecha mocniej choć sercem

przemija ale to już nie problem

przecież są wiersze

 

nie oczekuje i nie wymaga

może czasami jeszcze zapragnie

podjada agrest porzeczki w sadach

całkiem jak dawniej

 

a czuje bardziej i wie ciut więcej

rozumie fale płynąc ku brzegom

co noc pamięta że to złe miejsce

tamta dalekość

 

 

 

 

 

 

 

SZARPNES

 

Minęło chodzi spać po pierwszej

to wtedy wiatrem ziewa mrok

i nikt za wiele o nim nie wie

wtapia się szczelnie w ciemne tło

 

zanim minęło wyśni elfy

a los ułoży je do snu

podglądasz jak się ma gdy nie śpi

wzrokiem szukając znanych ust

 

czasami piszesz do minęło

czytając ściera z siebie łzy

tym mniej zadziwia jego niemoc

im bardziej zaryglujesz drzwi

 

minęło lubi topić w winie

te dźwięki rodem jak z chill out

to przy nich wiesz że trzeba minąć

bo inni też chcą przyjść na świat

 

możesz udawać nie pamiętać

minęło cieszy się i tak

zbyt silne światło widok ściemnia

zgubione drogi zmienia w szlak

 

ślepnie i skupia się na teraz

jest trochę tobą trochę mną

kiedy już ślady pozaciera

biegnie wyostrzyć nową noc.

 

 

 

 

 

 

 

 

LINIA

 

Za linią życia dom nad morzem

piaski zachodów fale wspomnień

stoi nad brzegiem szuka wiatru

nie łatwo mu do niego podejść

 

to linia której nie przekracza

już wie jak mijać jak wybaczać

 

nic o tym raczej w chwiejnych progach

domy zmieniają właścicieli

czas hula wilgoć śpi na schodach

fundament z ziemią grunt podzielił

 

ciągle tam stoi jest pamięta

a jego postać jak nietknięta

 

co roku stare drzwi otwiera

gości coś w sobie skryty w lesie

okna ma w lustrach ale teraz

obraz odbija ciepły wrzesień

 

potem październik z listopadem

grudzień i zima zatrą ślady

 

nie myśli o nim jak o domu

ale pamięta o przyczynach

a on mu ciągle podpowiada

jak o przeszłości zapominać

 

mówi że było że nie będzie

nie zmyślaj tego nigdy więcej

OBOK


Przemijamy obok zyskując i tracąc
tam pozostawiamy a tu ktoś odtrąci
jest komu dziękować i pewnie
jest za co 
wydeptane ścieżki i przetarte kąty 

przechodzimy cicho nie zawsze po drodze
żony i mężowie dzieci pewna zmiana
obce ziemie wyspy żyjesz tak jak możesz
szczęścia za nieszczęściem za radością dramat 

przeszliśmy dość dzielnie przez pierwszomajowe
pochody Czarnobyl ognie Challengera
a litery słowem wypełniały głowę
zamienione w pamięć kwitną aż do teraz

w wymieraniu bliskich w wieżach Manhattanu  
w pieniądzach wirusach głupia polityka 
durnie i idioci jak plaga tyranów  
co jak zwykle siłą wiodą nas donikąd 

przechodziłem obok całkiem niedaleko
jakby mnie nie było a minąłem byłem
i tak sobie myślę że w sumie poniekąd
nie zaszedłem nawet ani nie wstąpiłem

ZŁUDZENIE


Nie ma żadnych złudzeń tu nie spadniesz nigdy 
wiatr roznosi popiół skrzy ostatnie iskry

leje gdzieś daleko na to co jest łatwe 
czas dni przesypuje szarym drobnym piaskiem

to spadają pewnie stare smutne wiersze 
w naszej galaktyce w perspektywie szerszej 

kropli w dawnych słowach nie zdołasz powtórzyć 
nie ma już opadów nikt nie widział burzy

jest poranna rosa czasem jakiś obłok
obraz nieskażony ani jedną kroplą 

przeraźliwie gryzie noc w fatamorganach
najpewniejsza w życiu nieustanna zmiana

zbieram parasole lato coraz ładniej 
nie ma żadnych złudzeń nie dostąpi spadnień 

suszy dawne krople w stu tysiącach stopni
nikt już nie pamięta o tych co wilgotni 

 

 

 

 

 

 

 


PSTRYKNIĘCIE 


Wszyscy wiemy od zawsze 
co gdzie szumi kołysze 
a najbardziej przepastnie 
wpisujemy to w ciszę 

i mrugając nieśmiało 
przelewamy trwonimy
nic naprawdę na stałe 
wszystko bardziej na niby 

przeczuwamy usilnie 
i jest w tym dziwna lekkość 
że gwarancją na życie 
nasza pewna śmiertelność 

lecz w spojrzeniach dotykach
zatracamy to wszystko
co by mogło być bliżej 
a bezcenna jest bliskość  

ciągle nam się wydaje 
że dni jutro i teraz
będą z nami na zawsze 
i że nic nie umiera 

na rozsądek i zmyślność 
nikt nie czuje gdy traci 
a rachunek za całość 
ktoś ma za nas zapłacić

odkrywamy niepewność 
tak jak światło w ciemności 
zaskoczeni jak zawsze 
próbujemy uprościć 

nieświadomi w niewiedzy 
ciągle chcemy zabawy
nie czujemy tych znikań 
na pstryknięcie palcami 

TYGODNIK


Zapiszesz dziś wtorkiem że znikł poniedziałek 
do przodu wyrywa to głupie nieznane
jak tartą bułeczką wiatr nocą posypał
i znasz odpowiedzi na które
brak pytań 

przeciskasz już środą co kaszle i czeka
bo nie ma bez środy tygodnia człowieka
zgłupiała wskazówka szaleje przy świadkach 
i czas wciąż przepycha jak stara 
wariatka

jest czwartek to może stateczny i stały 
cierpliwie nauczy jak cieszyć się z małych
chwilowych i szybkich tych dzisiaj lub teraz 
nic z tego łapczywie o mrok czas
ociera

naskrobiesz piątkowo że relaks i wolne
a choćby zamglony i brudny był piątek 
jest zawsze otwarty łagodny dość słodki
pogłaszcze i o tym co było 
zapomnisz 

nakreślisz w sobotę że żyje się po to 
by spotkać się rankiem z przyjazną sobotą 
i wyrwać jej włosy lub wszystkie godziny 
bez celu bezmyślnie bez żadnej
przyczyny 

uwiecznisz niedzielę staranniej niż zwykle 
posprzątasz te chwile od których odwykłeś
i wciągniesz je mocniej tak jak obiecałeś 
a rano się zjawi ten typ
poniedziałek 

nie licząc na wiele nie czekaj na stałe 
bo nim się obejrzysz już znikł poniedziałek
co nieco przeżyłeś choć pusta już głowa 
chce wierzyć że warto zaczynać
od nowa

NADAREMNOŚĆ 


Jeżeli zaśpisz wszystkość w głowie 
prześnij odfiltruj to co było
niech się wydaje że się śniło 
choć to za mało
senność powiek 

jak nadaremność pocieszenia 

tej nie odszukasz nawet w sobie
żadna nie mieszka w niej odpowiedź
znika to co jest
bez znaczenia 

czas minie nawet nie zapłaczesz

zanim na zawsze staną serca
jak się starzejesz w jakich miejscach
nikt nie poczuje 
nie zobaczy 

codziennie znika jakaś byłość

komuś nie dane kochać poczuć
on wie że wtedy płynie z oczu 
ta teraźniejsza 
rzeczywistość  

nie łzami lecz zbyt szybką chwilą
 

SELFŁEJ

Chcesz być nudny złap ochotę 
w każdej przywołanej pozie
poodkładaj dni na potem 
moknij w deszczu śpij na mrozie 

chcesz być inny bądź szalony 
zagłusz dźwięczny ton sumienia 
za nieosiągalnym goniąc
coś nienaturalnie zmieniaj 

pisz dni wierszem zrozum chmury
bierz z radością co niezłomne
lekko zmień coś z praw natury
o minionym nie zapomnij

jak żywioły zmieniaj plany
poczuj co oznacza człowiek 
zgłębiaj znane i nieznane 
pozostawiaj coś po sobie 

doprecyzuj nieścisłości
ogarniając myślą całość
i nie w złości lecz w radości 
poczuj że to się udało 

chcesz być ciszą a donośnie 
kochać 
ale gdybyś nie mógł 
to bądź dobry tak najprościej
żyj umieraj po swojemu.

 

 

 

 

 

 

 


ŁEJKAP

Z ziemi wszystkich gwiazd na niebie nie zobaczę
więc nie szukam ich bo nie wiem
czy coś znaczą 

stare pierwsze już pogasły są popiołem
czas inaczej zlicza lata
krąży w koło 

w nocy cieni pełno wszędzie
nie mam cienia 
i pamiętam jak nie widać
nie oceniać

z dolin wielkie stare góry
takie małe 
czasem nie wiem jak je czytać
a wiedziałem 

może wszystko czego pragnę
to za dużo 

każda chwila znika ładniej 
choć chałturząc 

teraz ziemia jakaś inna inne czasy 
tak jak bolid pędzi zima
rok wygasić 

zatopiony w lat istnieniu wolniej zmieniam 
nie wbrew woli nie na przekór 
czas doceniać

biorę wszystko oprócz złudzeń
wielki świecie  
znów jest dobrze móc się budzić    
przy kobiecie  

 

 

 

 

 

 

 


CHRONOS 

Nie płaczesz zbyt długo właściwie to wcale 
choć kroplą to życie porusza jak balet 
gdy jedni na drugich i tamci na onych 

szaleństwo straconych 

nie mówisz zbyt wiele bo nie ma już po co 
radujesz się zawsze gdy dzień kończy nocą 
to wieczne paplanie ten zgrzyt te tęsknoty 

odkładasz na potem 

nie szukasz zbyt pilnie bo obok jest wszystko 
a ci co szukają nie wiedzą czym bliskość 
i ciągle gdzieś biegną bo ponoć tak trzeba

po drodze do nieba

nie biegniesz za nimi na eden nie czekasz 
bo tutaj gdzie żyjesz dziś chciałbyś człowieka
ludzkiego jak pan Bóg wiernego w ocenie 

grzesznego istnieniem  

nie mówisz nie szukasz nie biegniesz nie płaczesz
niewiele w tym wiary jasności tłumaczeń 
masz dzień co dzień nowy a noc jest pociechą 

bo lubisz jak ciemno 
bo kochasz to echo  

 

 

 

 

 

 

 


DUIT

Każdy na swój sposób chłodno albo ciepło
zatrzymuje w miejscu żeby poczuć pewność 

albo płynie w stronę od kiedyś do zawsze 
mało ważne mija lecz co najciekawsze 

zawsze coś nas wzywa przyciąga jak magnes
zmienia dni i życie czasem nawet adres 

stara się odkupić wszystkie nasze winy
chwilę mieć na potem żeby czymś zadziwić 

każdy w swoim świecie zdarza się a potem 
zmierza sam do miejsca gdzie poznaje koniec

jeśli w nim istnieje wieczność co bez końca
będzie dobry powód żeby tam pozostać

 

 

 

 

 

 

 


WYLEWANIE 

Jest już w drodze 
a cel blisko
rozmieszana czasem przyszłość 
mówi ciszą czasem śpiewa
nie brzmi wracaj ani przebacz

niedaleko 
śpi niechciane
w przebudzeniach pogmatwanych  
niesłyszalne w płaszczu nocy
nikt już za nic nie przeprosi 

umykanie 
chłodu z ciepłem
wiatry trawy i powietrze
nikt nie wyjdzie na spotkanie
nie zmartwione dni czekaniem

rozżalone
lepiej znosi 
sen obrazy nawet głosy
coraz łatwiej wszystko prościej 
aż do granic możliwości

pragnie dużo
to wciąż wiele
kilka marzeń parę wcieleń
i nie myśli że to całość 
co się za nich z nich wylało

OLDTRIS

 

Pod starym drzewem cień niejasny 
co przesiąkł czasem dni 
dojrzewa 
przed słońcem chowa myśli ciasne
zna dobrze pieśń o starych drzewach 

szumią w nich liście że nie szkodzi 
nie trzeba czekać i wybaczać 
korzenie mówią w środku nocy
że co skończone już nie wraca 

posłuchaj więcej nie spróbujesz 
nawet gdy czujesz albo prawie 
pieśniom nie wierzy ten kto umie
nie wrastać w ziemię coraz sprawniej 

drzewa co mają swoją pamięć 
i umierają stojąc w miejscu 
wiedzą 
tak człowiek nie potrafi 
słaby od setek dziwnych przeczuć 

pod stare drzewa zawsze wraca
przenosząc chwile z miejsca w miejsce 
gdy czas się kurczy lata skraca 
tam nikt nie czeka 
nic już nie jest 

ZDA-ERZENIA


Zderzamy czas w ten sposób że nic nie pozostaje 
prócz legendarnych smaków i zbyt dojrzałych wspomnień 

to niby oczywistość a jednak jakby z bajek 
bo brak nam wypełnienia 
bo musi płonąć ogień 

zdarzenia mają siłę energię oraz skutki
i dni w portfolio nie wiem granice ostateczne

a nocą już po wszystkim znikamy pomalutku
tak wszystko trwa tak mija
od zawsze i do wiecznie 

od zdarzeń coś zanika bo tylko nic nie traci
a my tracimy zawsze  nie każdy to rozumie

gdy czekasz nie doczekasz to mijasz jeszcze bardziej
nie możesz nie potrafisz
i tylko żyć z tym umiesz 

co zderzysz los wyklepie lecz wielu niegotowych
w kolizjach po odkształcać zatopić wolą w wierze 

to na co wpływ niewielki nim wpadnie im do głowy
że nie da się nie można
uniknąć żadnych zderzeń

 

REPLAY

Stuprocentowy replay życia

poczucie strachu gorzkiej nudy 

gdy powtarzalność głośno pyta

a ty się jeszcze ciągle łudzisz

 

mgliste poranki jak w Newbury

i pełne deszczu popołudnia

lata mijają świat jak chmury

nie można złapać ani ukraść

 

w końcu próbujesz od początku

święte dzień dobry tuż po siódmej

a potem szukasz znanych wątków

w popołudniowych zgliszczach ujęć

 

nie patrzysz i nie jesteś blisko

czasem tak dobrze bo wygodnie

pożal się Boże zbiera wszystkość

jak na powtórkę ściąga koniec

 

coraz to mocniej i poważniej

zbyt periodycznie lecz dojrzalej

teraz już pełniej dość odważnie

bo na dobranoc

i nawzajem

STRONA

Idąc w dobrą stronę

bez wytchnienia wcale

byle szybciej dalej

czujesz co stracone

 

miłość ponoć jedna

a dotknąłeś tyle

chociaż wśród pomyleń

łatwiej dojść do sedna

 

z tą ostatnią płyniesz

najwłaściwsza zawsze

pełna jasnych patrzeń

nic w niej już nie ginie

 

wszystko z dobrej strony

z namaszczeniem wiary

można czas odstawić

i nikt nie zabroni

 

tylko życie jedno

w złe i w dobre wcięte

piękne i przeklęte

szybkobieżne tętno

 

kilka trudnych wątków

i szans na sensowne

jak się w drodze potkniesz

pomyśl o początku

 

droga zawsze kręta

dziwne to istnienie

marne ma znaczenie

jak nie zapamiętasz

50

………………………………

DAR

To czas rozbieżnych oczekiwań

niezrozumienia co jest jasne

bo jak Bóg miły tak to bywa

że to co błyszczy szybko gaśnie

 

pustoszą noce gdy już giniesz

pocieszasz sennie przemęczonych

a los jest świadkiem tak się płynie

w dwie różne całkiem inne strony

 

czasem pomyślisz nie jest późno

i chcesz naprawiać wyprostować

tak szybko ściąga wtedy północ

a ty masz tylko jakieś słowa

 

to taki czas gdy było stygnie

zaraz po wschodzie słońca w głowie

i chyba bywa tylko dziwniej

w rozmowach w których nic nie powiesz

 

to stan gdy dzieje się inaczej

z uwagą robisz wszystkie rzeczy

i wiesz że przeszłość nic nie znaczy

i czujesz nie ma czego leczyć

 

to moment w którym trochę szkoda

tych co nie mogli zostać z tobą

to dar myślenia o czym w słowach

pisać lub mówić

i do kogo

NIEULECZALNIE

 

 

Wyrwij wybierz więcej z chwili z za zasłony

znanych chronologii wytrwałych ustaleń

jeśli nic nie stracisz nie dostąpisz wcale

zaśniesz by odpocząć zbudzisz się zmęczony

 

trwaj odważnie zalśnij i znikaj z uśmiechem

kpij sobie do bólu z podobnych zbieżności

po co to staranie żeby coś uprościć

kroki gdzieś na schodach bezbolesnym echem

 

sok z limonki czasu który prosto w oczy

pryska nie zamykasz lecz mrużysz powieki

on z całego było świetnie cię uleczy

nikt cię już nie wzruszy nie dasz się zaskoczyć

 

to choroba ale zapomniałeś dawno

że gdy wyzdrowiejesz będzie obok ciebie

wybudzi by drążyć po co tego nie wiesz

 

bo w nieuleczalnych zmiennych porach roku

wiecznie rozpieszczanie kaprysy umizgi

nie martw się o wszystko

 

pstryk i już po wszystkim 

NIC A NIC

Nienapisane ciszą wiersze

na czas opadły ciepłym deszczem

krople jak słowa wiatry zdania

 

brak parasoli do zasłaniań

 

a noce nimi przesycone

lampy światłami względnych pojęć

mrokiem jak usta rozpoznanym

 

cieniem co ma już swoje plany

 

nieodwiedzone miejsca w czasie

jak nieistotny splot igraszek

wspólnie przebyte drogi szlaki

 

echo nie pojęć byle jakich

 

i w pewnym sensie i do końca

dla siebie jakby dla pozostań

nie łatwo przecież ale łatwiej

 

zgaszą się w końcu jasnym światłem

 

nieodgadnione ważne dalej

już się nie skrada znanym żalem

nie wlecze wszystkich dziwnych szkoda

 

nic ująć ani nic już dodać

 

 

 

 

 

 

 

 

MINING

Na zewnątrz jakby częściej ze wszystkich zakamarków

wodospadami nieszczęść złocistym liściem w parku

 

odmrażasz setki wątków i dla nas i dla siebie 

poza tym gdzieś tam w środku niczego więcej nie wiesz

 

uparcie brzęczysz w uszach wszelkimi gadżetami

nie można nie wysłuchać rozebrać czy wyplamić

 

wyręczasz nas w ostatnich i pierwszych zakochaniach

testujesz jak egzamin wyraźnie składasz zdania

 

wmawiając wprost do ucha że z czasem lata zbledną

i ten kto tego słucha już wie że wszystko jedno

 

na zewnątrz niczym symbol nie ścierasz nic nie znika

pilnujesz żeby było co kończyć i zamykać

 

a wewnątrz sprawnie cichnie tragiczne i stracone

bo niby tak jak zwykle a jednak

 

czujesz koniec

 

nie wpadasz w samo zachwyt przyznając rację ciszy

nikt nie wie jak się czytasz i jak poprawnie piszesz

 

i chociaż nic nie kończysz lecz nieustannie zmieniasz

czymkolwiek jesteś będziesz

 

to tracisz na znaczeniach

bottom of page