

KROPLA
Pilnie poskładał coś rozsądek
i nie dubluje przeszłych rzeczy
to całkiem sporo na początek
żeby leczyć
nagle potrafisz je zastąpić
uwierzyć tym co ci mówili
nie wolno stracić wiary zwątpić
w cuda chwili
jeżeli nawet bywa krótka
tam dokąd wiedzie nie jest ciemno
doceniaj chociaż gorzko w ustach
zmień w przyjemność
to wszystko przecież nie jest wieczne
chociaż powstają jakieś skutki
a jednak w sobie najbezpieczniej
zostać ludzkim
nie miotać złości żyć bez żalu
bo dni los plotą tak przyjemnie
być kroplą
drążyć drogę w skale
spływać głęboko
coraz
głębiej
ŁZAWIENIE
Zatrzymany ślad pod okiem
na policzku tuż za rzęsą
idealna postać kropel
płynie chociaż już niegęsto
zaciśnięte brzegi powiek
może więcej się nie wyrwą
lekko w przód pochylasz głowę
zaskakuje mokra chciwość
tak nachalnie zwilża usta
solą dobrze znanym smakiem
nawadniając chwile w pustkach
krzyk do warg przykłada palec
wolno płyną coraz dalej
zmyją brodę zwilżą szyję
przecież nie tak chciałeś ale
przetrwasz jakoś to przeżyjesz
ktoś całuje po powiekach
czujesz oddech ciepło nosa
oto kropla nowej rzeki
może zechce dłużej zostać
wybudzony w środku nocy
sucho wierzysz w jej istnienie
byle tego nie przeoczyć
byle nie iść w załzawienie
POST STORY
Oto jest teraz to czego nie ma
czas powyrzucał dawne co było
coś w środku jeszcze wchodzi na temat
to smutny uśmiech ale wbrew stracie
smakuje bardziej i ściska mocniej
stary oddany wierny przyjaciel
może się uda nie zapamiętać
tyle minęło pyszniejszych nocy
a droga nie jest już taka kręta
wychodząc zawsze wracasz do domu
nie szukasz długo najpewniej w sobie
lepiej nie mówić o tym nikomu
ten kto rozbudzi zanim znów zaśnie
o niebo lepszy bo jest tak blisko
to przy nim świeci i przy nim gaśnie
bezcenne wszystko
FORGET
Przybywamy z wielu stron
odchodzimy w różne strony
bez znaczenia kim jest kto
ani co z tym wszystkim zrobić
odpływamy w dni po sen
i znikamy w różny sposób
tak jak noc gdy wstaje dzień
albo czas w kropelkach losu
odpuszczamy to od tak
dość powoli naturalnie
coraz mniej nam siebie brak
z czasem będzie tylko łatwiej
roztrwoniony znika czas
co zatrzymać nikt go nie mógł
zapomnimy
każdy z nas
zrobi to już po swojemu
TO WSZYSTKO
I wszystko było aż po koniec
co w naszą stronę mknie dociera
bez siebie ale ciągle w drodze
od tamtej chwili aż do teraz
nie nagle lecz niespodziewanie
skradzione zmysłom
pożegnanie
i wszystko było aż po także
sens dni odkryje gdy wybaczysz
niewielu może dotknąć prawdy
nikt nie rozumie co to znaczy
koniec
odeszła słaba miłość
tak jakby wcale
jej nie było
i wszystko mija ale przecież
nowy początek zaraz po tym
kto ile czasu ma nikt nie wie
i z której było przyjdzie strony
wbrew każdej myśli wolnej woli
to chwila moment
kiedy boli
bo koniec trzeba umieć przyjąć
co dzień go wszędzie głośno słychać
jest tym co będzie tym co było
powietrzem
właśnie nim oddychasz
TRU
Po prawdzie to listopad smuci
sprawami z minionego roku
cierpliwie czekam aż porzuci
i wtedy go zastąpisz
spokój
a to co było już nie wróci
po prawdzie świat jest teraz inny
czas albo pan Bóg robią swoje
że ułaskawią wszystkich winnych
trochę się boję
i nie boję
czasami nie rozumiem myśli
po prawdzie znikam tak jak chciała
październik przykrył dni dość szczelnie
i nie przepuścił nawet zdania
rok nas wyciszał
równomiernie
rozpuszczał przyszłość w zapytaniach
po prawdzie blisko nam do liści
opadających jak do deszczu
w jesieni kąpią trudne myśli
pobłądzą trochę gdzieś
w powietrzu
aż wreszcie nikt się już nie przyśni
po prawdzie coraz bardziej jasne
to zacieranie gdzieś w pamięci
a wszystko jakby dziwnie słabsze
i w końcu nawet
nikt nie tęskni
po prawdzie to byliśmy kłamstwem
NID MOR
Płynęła za mną gdzieś po drogach
po leśnych ścieżkach przy jeziorach
tam wykładała mi świat Boga
a ja taktownie uśmiechnięty
przytakiwałem całkiem zręcznie
chwaląc mądrości wszystkich świętych
niósł las po liściach że to cuda
jak nic na pewno przeznaczenie
ja też myślałem że się uda
spływało rzeką wierne teraz
czas je odbijał tylko w sobie
i nikt nie wiedział że zaciera
chciało się mocniej bardziej jeszcze
tłumiło że coś właśnie mija
bo zawsze lepiej mieć niż nie mieć
dziwne jak szybko gaśnie ogień
i to poczucie że tam wtedy
dla mnie przez chwilę
była Bogiem
TIMER
To świat wskazówek i trybików
co pędzą do kolejnej cyfry
wśród przyzwyczajeń i nawyków
niezwykłych
albo całkiem zwykłych
to świat kochania porzucania
bo rozum może bo chcesz jeszcze
nieświadomego że to na nic
pragnienia
mocniej albo więcej
to świat corocznych kalendarzy
niedbania o to kto co czuje
ważne by mogło się wydarzyć
to wszystko
czego potrzebujesz
to czas ucieczek prosto w niebyt
gdzieś albo po coś i dla czegoś
jesteśmy ale nie będziemy
byliśmy
może więc dlatego
to ścieżki godzin dni i sekund
zegarów gdzie spoczywa pamięć
tylko nie poddaj się i nie zgub
kiedy
twój zegar w końcu stanie
to świat zwyczajnej małej chwili
co ciągle rośnie w większe teraz
ktoś inny dzisiaj dopilnuje
jak teraz żyję
jak umieram
PASING WAY
Nie wszystko co się ściemnia to noc a dzień jak co dzień
wybudza czas z ciemności i znowu człowiek w drodze
przez sterty różnych rzeczy zatapiać zegar raczy
bo czuje że niewiele
co myślisz będzie znaczyć
układa na godziny zajęcia i ich koniec
tu wiersze a tam myśli próbuje je dogonić
wspomina trochę marzy odcina od tej matni
wyczuwasz jak dzień mija
a może być ostatnim
przystaje gdzieś po drodze w muzyce lub przy winie
zawraca dni myślami na chwilę w przeszłość płyniesz
co było mgłą zasnute zanika zapominasz
i tak ci żal czasami
że pijesz dużo wina
właściwie nie pamiętasz jak to się wszystko stało
zadziwia chciwość losu raduje pozostałość
nie było nigdy ciszej spokojniej absolutniej
masz czas na wszystkie nagle
nic więcej ci nie umknie
i wreszcie gdy dociera że mocniej nic nie znaczy
to czujesz że po prawdzie tak wiele ci tłumaczy
ta cisza dookoła ten spokój pewny błogi
do tam gdzie kiedyś byłeś
dziś nie ma żadnej drogi
BALLADA O ZANIM ALE NA POTEM
Jesień znika
świat zatykał niczym zegar koniec
uśpił zanim bo zza granic tłem wyłazi potem
nie zapyta nie odpowie lecz go zawsze słucham
bo gdy miłość zgubi człowiek
nie ma czego szukać
czas wiadomo
zawsze obok nieustannie płynie
wiatrem w burzach płatkiem w różach zniknie i przeminie
chcesz zatrzymać jak najwięcej za potem na później
ale jeśli porzuciłeś
trafisz prosto w próżnię
tam się czai
tu udaje że go wcale nie ma
zawsze czeka tylko zwleka żeby wejść na temat
rzuca ciężkie ziarno minut i godziny zbiera
kiedyś zwietrzy że jest potem
które mija teraz
a im dalej
tym wspanialej miało być a znika
jeśli wróci to porzucisz nie da się umykać
przed nieszczęściem albo krzywdą na piaskowej skale
potem nic nie wybudujesz
oprócz gorzkich żali
kto co lubi
jesień zgubi i nie spytasz o nic
coś się stworzy ktoś ułoży resztki czas roztrwoni
świat się kręci a krew krąży chociaż nie tak samo
jesień będę cię pamiętał
piękną
nieubraną
GRUDZIEŃ NIEUSTANNIE JESZCZE
Grudzień przykrył jesień białą peleryną
myśli i nie myśli w puchu mogą zginąć
zgrabnie malowane niebo słabym światłem
przez to przemijanie znosić można
łatwiej
ucichł szum i w ciszy słychać tylko kroki
na znajomych szlakach kruszy rok widoki
raczej tak na przekór chociaż tak jak zawsze
ale nikt nie słucha nie czuje
nie patrzy
nieustannie gada ale już nie szkodzi
to coś co oddziela od realnych godzin
jest ci wszystko jedno ile niesie pojęć
skąd i dokąd biegnie bo już się
nie boisz
właśnie tak na przekór wypełniając całość
trudno jest uwierzyć że coś pozostało
gdzieś tam w górach tylko trochę bardziej pusto
a nad morzem słońce wciąż wstaje
przed szóstą
jeszcze ta niepewność na szybkie dobranoc
w już nie tamtych miejscach ale wciąż tak samo
stare mądre książki i te całkiem nowe
ale to nie w księgach skrywa los
odpowiedź
styczeń lucił marcem z kwietniem się rozstaje
piszę wiersz grudniowy
rok już kwitnie majem
NATING
W dół całkiem wolno na wiek i wieków
pod powiekami najczęściej w nocy
coś bezlitośnie rwie dni w człowieku
i jak bezsenność trzeba to znosić
w dół coraz szybciej jakby nie było
pod zapomnianym ale wciąż świeżym
czasy rozpływasz i znikasz miłość
trudno ci ufać nie można wierzyć
a potem w górę jakby po drodze
pod nieodkrytym wyraźnie zdartym
nic bardziej nie chce krwawić i boleć
bo nie na niby ani na żarty
lecz coraz wyżej to jakby dalej
pewniej i mocniej a coraz trudniej
w końcu przeminie choć ociężale
zniknie bo przecież wszystko ma pustkę
gdy rośnie w siłę na ludzkich trwogach
ból kwitnie szybko i nie przemija
to w jedną stronę i długa droga
jest była będzie zawsze
niczyja
RIGRETS
Widzisz więcej niż wtedy
gdy otwarte masz oczy
świat obrazów nieostrych
lecz nie sposób nie poczuć
zawsze kiedy brzmi cisza
wtedy słyszysz najwięcej
o tym trzeba napisać
właśnie po to tu jesteś
jak to jest że pamiętasz
feromony detale
choć niczego już nie ma
jednak coś pozostaje
nie przywraca nie wznieca
nie przywoła z niczego
wiesz że serce kobiety
wciąż gotowe do biegu
czasem w noce pochmurne
gdy spadają kropelki
a burzowe nokturny
błyskawicą grzmot kreśli
idziesz zmoknąć jak kiedyś
lecz nie czujesz zapachu
dni mijają na kredyt
ale wszystko do czasu
bo to wreszcie się stanie
złoży słowo do słowa
gdzieś tam kiedyś przed końcem
będzie tego żałować
TO TRY
W dłonie i chmury nic nie złapiesz
wiatru na pewno deszczu kapnięć
niebo potrafi ty nie umiesz
ale próbujesz nie rozumiesz
w dłoniach i chmurach czas przecieka
nic nie chce zostać ani czekać
wszystko umyka moje twoje
po co w tym szukać bladych pojęć
w dłoniach i chmurach wiara ptakom
tu powiew skrzydeł a tam marność
błyszczące pióra lot wysoko
przestrzeń rozdarta jak szerokość
tu dłoń tam chmura jeśli dotknie
rozpędzi wszystko bezpowrotnie
a że nie można odłóż temat
nigdy nie było czego nie ma
dłonie jak chmury sny na jawie
życie przewiewa najłaskawiej
śnić chcieć i pragnąć nie kosztuje
więc nie rozumiesz
i próbujesz
KTOŚ
Kolejny raz
taki ktoś w tobie
jest pod postacią chwilowej myśli
nic już nie płacze więc na odpowiedź
może się nocą
na chwilę przyśni
ten jeden ktoś
ważna potrzeba
znasz go w impulsie nerwie i geście
tak bez żadnego odejdź i przebacz
czymkolwiek bywał
jest albo będzie
ten jeden nikt
zatrzymał w pustkach
ale już nigdy go nie ugościsz
zamienisz ślady w słodycz na ustach
w całkiem spłacony
dług niepewności
jeszcze ten raz
utraci zasięg
i zgubi siebie w marnych pociechach
a on na dworcach dni już o czasie
ciągle się będzie
w deszczu uśmiechał
MGNIENIA
O poranku z kubkiem kawy
już nic prawie nie pamięta
wróci chwilę przed wieczorem
postać senna
po południu nie pomyśli
ściągnie z ludzi kilka groszy
gdzieś po drodze kogoś spotka
choć nie prosi
przed wieczorem nie wspomina
pisze gra i trochę czyta
nawet wtedy gdy coś zacznie
samo pytać
to zasypia późno w nocy
tak jak zawsze pachnie pościel
myśli wszystko było po coś
bo tak prościej
co odeszło śni w obrazach
tyle nierealnych wątków
a od rana to powtarza
od początku
ten codzienny życia schemat
każdy zna go wręcz na pamięć
tak się toczy los jak trzeba
aż po amen
zanim nas obróci w niebyt
i znikniemy w czasu pyle
podziękujmy że jesteśmy
choć przez chwilę
LEJTER
To chwiejne teraz niezrozumiałe
spalone nocą bezsenną cichą
jak napisany wiersz czyjś testament
znak nad ulicą
to wątłe nieraz co ciągle zmienia
i nie wiadomo kiedy nadejdzie
a przez przypadek rysuje schemat
zostawia przejście
to straszne może głupio niepewne
gdy wszystko świeci i przypomina
tyle że przecież wcale nie jesteś
i nie wspominasz
to płoche będzie co lubi nie być
albo zależy już od niczego
jeśli wciąż patrzy na to jak kiedyś
daruj mu niemoc
to szybkie zaraz jakby po chwili
zamach na później sposób na będzie
obyśmy jeszcze je zobaczyli
obyśmy jeszcze
i nic już bardziej mało jak wcześniej
kiedy się kończy czmycha jak kotek
to chyba wszystko
ach może jeszcze
to wieczne potem
WSTECZNY
Odwróć czas jak stronę
perła losu rosa wciera dni w policzki
chowa wiatr we włosach
dłonie pełne piasku morzem zmyte stopy
jeszcze wszystko widać chociaż cichną kroki
odwróć czas i nie patrz
jak powoli znika zimna słona woda
dawne dni w kamykach
będzie co wspominać idąc szybko dalej
byle już nie wracać w zastygnięte żale
nowy krok do przodu
bez widocznych śladów to się może udać
przemyśl i zaplanuj
utracone mieszka w brzegach i ulicach
możesz minąć spotkać albo je wyczytać
czasem coś wypisze
niepokornym wierszem streści to kim byłem
czemu już nie jestem
bez szukania przyczyn ustalania winy
nikt nie będzie więcej złościł się lub dziwił
odwróć czas raz jeszcze
kiedy przyjdzie odejść popatrz wstecz na życie
nieludzkie jak człowiek
a potem na końcu swojej własnej drogi
jak kiedyś ode mnie pomyśl
że odchodzisz
ODBITY
Oto pokój co milczy
jakoś tak nieśmiertelnie
na poddaszu gdzie styczeń
ciszę chłodem wypełnił
czas się tutaj zatrzymał
w czarno białym kolorze
resztę wolno zabija
dobrze znany nam koniec
to daleko od miejsca
gdzie zwalczałem ten zanik
przyszła pora by przestać
bo i tak wszystko na nic
znów zasypiam spokojnie
czuję piszę i czytam
a tuż obok jest człowiek
kocha tęskni dotyka
wkładam spokój pomiędzy
wiem gdzie zmierza i po co
odnajduję go wszędzie
i nie znika przed nocą
z tym odbitym od szyby
wyjątkowym widokiem
wszystko było na niby
nie podchodzę do okien
SZAJN
Idziesz wprost do światła bo to takie łatwe
co niejasne gmatwasz
widok ściemnia prawdę
tam gdzie zawsze jasno ponoć łatwiej lepiej
to pod czarną maską
nic się już nie dzieje
pomyśl może światło mitem i złudzeniem
nie jest przecież łatwo
porozjaśniać cienie
może nic nie czeka wśród fotonów drogi
tylko czas ucieka
prawdą w środku nocy
czy żółtawe wschody nad zachodów czerwień
jeśli o to chodzi
idź tam jak najpewniej
podchodź pewnym krokiem z wyznaczonej strony
ci co oświetlają
pragną oślepionych
FULMUN
W czas kolejnej pełni wolno ciągnie zima
nikt za dobrze nie śpi a noc pilnie czyta
posrebrzanym blaskiem wszystkie szyby w domu
rozdział za rozdziałem kilka tęgich tomów
nie tak dawno w pełni nie sypiali wcale
nawet małej chwili teraz trochę z żalem
lśni znajomy księżyc jasno i bezwolnie
nic nie świeci bardziej jaśniej i samotniej
wiele uleciało lecz kolejna pełnia
jakby chciała świadczyć że coś może przetrwać
zwrócić nie powtórzyć czerń i biel z kolorów
nie zostawić ludziom ani krzty wyboru
teraz jest inaczej bo pełnie są po nich
a oni już idą w dwie przeciwne strony
sen ich częściej gości i pod kołdrą grzebie
w blaskach i poświatach bo jak nic tak lepiej
czas kolejnej pełni to nigdzie i wszędzie
dni miesiące lata lecą w dal czym prędzej
czasem myślę o tym czy jeszcze jak zawsze
gdzieś tam patrzy w pełnię
ja już rzadko patrzę
DILEJT
To jest teraz taka pora
gdy po wszystkim też oddycha
wczoraj jakby było wczoraj
sztuka życia
to są właśnie takie chwile
kiedy znika dziwny ciężar
dawno wykupiony bilet
w inne miejsca
to jest taki stan gdy może
przyjąć w sobie dziwną pewność
jakby znalazł już odpowiedź
pojął sedno
to coś czego nie doświadcza
kto nie ujrzał drugiej strony
bo nie można przecież zgasić
gdy spalone
kto się godzi nie zaprzecza
odnajduje los właściwe
czas jak dobrze znana rzeka
dalej płynie
to jest z czegoś nic i dziwnie
zawsze czeka za zakrętem
gdzieś tam w tobie w środku
inne
delete
enter
usunięte
PIOSENKA O KROPLACH NOCY
Krople tłuką o noc
i wiatr raczej nie pieści
niebem snuje sen coś
a ja nie wiem czy jestem
cień wygięty jak kot
w kłębek zwija co ciemne
sypie żartem pan los
sam już nie wiem czy jesteś
krople tłuką o bruk
albo w trawy wilgotne
i znikają wśród lamp
a ja nie wiem czy moknę
miasto nie chce znać cisz
echem wąsko noc potnie
suszę wszystkość a ty
sam już nie wiem czy mokniesz
dal cień burzy i grzmi
tak na oślep bez celu
nas wylewa a my
jakby trochę z papieru
tacy prawie jak z drzew
z chmur przestrzeni i jeszcze
z ciemnych godzin i z łez
co czasami są deszczem
krople tłuką o dach
i gęstnieją na szybach
chyba jestem a ty
chyba też jesteś
chyba
KOL BAK
Po północy nagle będziesz
i nad miastem i na mieście
mrok miraże tkają szczęście
widzisz jakby dziwnie względniej
po północy śpią chodniki
nie spotykasz siebie z nikim
cicho bokiem ktoś przemyka
zwłaszcza tam gdzie brak chodnika
po północy ból jest inny
gdy uparcie szukasz winnych
nie jest z tobą ale w tobie
wylewając coś spod powiek
po północy jest inaczej
wiedzieć
coraz mniej ma znaczeń
nastrój studzą cierpkie myśli
nie śpisz a więc nic nie przyśnisz
noc dzień północ jak rutyna
pomyśl
dobrze jest zaczynać
gorzej jeśli gdy dzień rusza
znów się trzeba do słów zmuszać
do północy
bo tuż po niej
nowe ślady noszą skronie
to co było nigdy potem
już nie wzywa
można odejść
NIE ( BEZPIECZNIE )
Niebezpiecznie żyje niebezpieczny wieczór
drżenia zapomnienia lepiej ich już nie czuć
odbezpieczyć myśli to wątpliwa droga
światła i bezświetlność
zimność albo pożar
niepewne jak przyszłość rozpalone było
w wielkich perłach oczu kłamstwo strach niemiłość
dość niedoświetlone i bez większych znaczeń
świeże niewiadome
to co dziś inaczej
chybotliwa pustka chociaż już poznana
słodkie ssanie palców wierszowany banał
cienka pościel łóżko i oddechy w trakcie
kochankowie którzy
pragną coraz bardziej
niebezpieczne ale w końcu los ukoi
wszystko jakieś inne lecz już się nie boisz
pilnie układane schody dach to miejsce
gdzie zamieszkał spokój
skąd nikt nie odejdzie
chociaż niespokojne jutro dosyć chwiejne
to już mocno pewny czego dłużej nie chce
niepewności uczuć echa wątłej duszy
to cud pogodzenia
gdy już nic nie musisz
O CZASIE
Ona zawsze o czasie
nigdy nie jest spóźniona
nie dasz rady jej zgasić
chociaż możesz próbować
wszystko to co zostawi
na języku zamieszka
masz na ustach jej smaki
te na jeszcze nie teraz
ona zawsze chce bardziej
nie zostawia na potem
pewny własny ma zasięg
choć ulotny jak motyl
nie jest sama na drodze
i gromadzi wciąż więcej
ma na wszystko odpowiedź
brzmi ochotą na jeszcze
nikt z nas jej nie zobaczy
choć nikogo nie minie
poczujemy ją raczej
w końcu wolno odpłynie
na nikogo nie czeka
drwi z marzenia kpi z życzeń
zawsze znajdzie człowieka
co się spóźnił na życie
ALTIMEIT
Gdy przybędzie już starość a to przecież za moment
ludzie wpadną na siebie powspominać skończone
bez emocji i tego o czym mówią że miłość
popijając herbatę
wspomną o tym jak było
będą trochę inaczej wyglądały ich twarze
gdy się sobie pochwalą nieco innym bagażem
pogadają jak kiedyś lecz inaczej niż nieraz
bo bez sensu cokolwiek
na szczegóły rozbierać
dla niczego i po nic oprócz chęci wspomnienia
z ciekawości ciut może jak się człowiek pozmieniał
nie spytają dlaczego ich świat szedł inną drogą
i z jakiego powodu
a tym bardziej przez kogo
w oczach błysną płomyki nieco inne niż kiedyś
już bez blasku lecz pięknie jak w te noce co wtedy
pochłaniały widoki wypełniały po brzegi
teraz w żal ozdobione
że czas tak szybko leci
uścisk dłoni powróci teraz słabiej inaczej
odwzajemnią słowami akt wzajemnych wybaczeń
i wyruszą do miejsca które jest gdzieś tam
nie wiem
ci co żyli ze sobą
umierają bez siebie
nieszczęśliwi jak zwykle nie zaznają spokoju
ci szczęśliwi powrócą uśmiechnięci do domów
wdzięczni będą dziękować za minione i teraz
za to że można kochać
przy kimś żyć i umierać
JUPITER SMAIL
Dobrej nocy ci życzą
Jupitery i śmieją
gdy na każdej ulicy
cicho znikasz jak miesiąc
myślisz o tym czasami
ale nie tak jak myślisz
rozbudzony mrok dławi
to co przyjdzie po wszystkim
dobrej nocy bezsennej
kiedy senność stracona
kilka minut po pierwszej
myśl za myślą jak kolaż
jeszcze czujesz coś czasem
a przynajmniej próbujesz
zanim wszystko wygaśnie
w bezwidoku nieujęć
dobrej nocy spokojnej
lecz nie takiej jak kiedyś
ludzie w maskach śpią w oknach
gdy ty nie śpisz a wtedy
ciągle z sobą rozmawiasz
coraz częściej bez słowa
żadne zdanie nie sprawia
że jest łatwiej coś schować
Jupitery wygasną
a noc zaśnie nad ranem
ty nie zaśniesz bo przecież
chrapie głośno
niepamięć
POETYKA MIGRATORIA
Już mu tak nie smakują wiersze
jak kiedyś ale lubi pisać
teraz go bawi bliska przestrzeń
wszystkim co może z niej wyczytać
wieczorem ulubione miejsce
wtulone w spokój który kocha
wzywa go wdzięcznie i tym samym
obdarowuje snem po nocach
kiedy jest trzeźwy i pijany
przelewa myślą dawny pożar
już mu tak słowa nie pasują
jak wtedy ale to nie szkodzi
bo poetyka mocno trując
co zechce to z wierszami zrobi
piórem nie zdołasz tego ująć
ma ten swój stan zapominania
i nie wracania do niczego
jakże go lubi lekko wchłaniać
sobą i nie ma w tym nic złego
bo jest czas trwania przemijania
już mu tak rymy nie smakują
i coraz trudniej iść po schodach
nic poetyce nie ujmując
są takie drogi które szkoda
już się nie bielą nie rymują
W KOŃCU
W końcu już obcy tacy dalecy
nocy jak nigdy nagle wystarczy
nie wybiegają sobie naprzeciw
czas czasem wzgardził
było minęło spłynęło wyschło
czujesz gdy widzisz a nic nie widać
taka jest prawda to oczywistość
bez sensu gdybać
i tylko czasem gdy coś nie idzie
wracają w głowach i wywołując
martwe obrazy w zamglonym zwidzie
myśl okłamują
nie można przecież myśleć o niczym
i pisać wierszy co dla nikogo
z oddali raczej nic się nie liczy
tylko gdy obok
już dawno po nich lecz nie żałują
drugi maj czmychnął zbierając całość
ktoś ramionami znów ich częstuje
więc się nie żalą
nigdy nie będą tacy jak kiedyś
pewniejsi inni bardziej rozsądni
potrafią dostrzec oddać już wiedzą
kto jak zapomni
NIEWIDZIALNYM
Popij noc gorącą kawą z czerni nieba
pomyśl o tym mocno że brak w smaku przebacz
kiedy dzień się kończy nie wypada wątpić
w to że czarną mocną nie da się pić nocy
z ust wyjadaj zawsze czerwień malinową
słodką jak krew deser to deszczowy obłok
nie myśl dużo o tym co tam gdzieś za oknem
to co przeminęło nie jest wcale słodkie
kiedy będziesz szukał w horyzontach morza
spojrzeń prosto w oczy jak słoneczny pożar
schowaj je głęboko niech się nikt nie dowie
czeka na nic tylko zagubiony człowiek
przecież wiesz od dawna że w niejednym mieście
czas pozmieniał barwy przemeblował miejsce
ma niczyją północ południa nie twoje
ani grama ciepła krzty przyjemnych objęć
kosztuj nie wypijaj kiedy wreszcie spojrzysz
nic już nie poczujesz ale to nie szkodzi
wkrótce wszystko będzie niewidzialnym cieniem
pustka tak jak zawsze zjawi się pragnieniem
EKSPLEIN
W zwolnionym tempie zwiesił styczeń
nowego roku wątłe barwy
obudzisz kilka starych życzeń
i może uda się nie martwić
jak to zrozumieć jak połapać
w tym co minęło że coś będzie
tak żeby w nadchodzących stratach
zawsze ocalić nie chcąc więcej
niewdzięczna myśl się tłucze o tym
niepewna w nocach nieprzespanych
jest czas odejścia są powroty
lecz mają swoje własne plany
więc postanawiasz że przestaniesz
ciągle się grzebać w jakimś pusto
pora z tym skończyć bo czas kradnie
i nagle zrobi się za późno
w zwolnionym tempie grudzień zdejmie
co styczeń uknuł w pewnych planach
tych co odeszli już od ciebie
usprawiedliwia tylko zmiana
DOJRZEWALNOŚĆ
Ostatnie ślady znikają pewniej
chociaż zabawnie słońcem się bawi
i zielenieje kolejny czerwiec
mleko ma w kawie
a jeśli jakieś odciski palców
to ze spokojem spokój przelewa
ciepłe poranki całkiem wystarczą
można dojrzewać
nie zapamięta złego a dobre
wszystko uśmiecha mocniej choć sercem
przemija ale to już nie problem
przecież są wiersze
nie oczekuje i nie wymaga
może czasami jeszcze zapragnie
podjada agrest porzeczki w sadach
całkiem jak dawniej
a czuje bardziej i wie ciut więcej
rozumie fale płynąc ku brzegom
co noc pamięta że to złe miejsce
tamta dalekość
SZARPNES
Minęło chodzi spać po pierwszej
to wtedy wiatrem ziewa mrok
i nikt za wiele o nim nie wie
wtapia się szczelnie w ciemne tło
zanim minęło wyśni elfy
a los ułoży je do snu
podglądasz jak się ma gdy nie śpi
wzrokiem szukając znanych ust
czasami piszesz do minęło
czytając ściera z siebie łzy
tym mniej zadziwia jego niemoc
im bardziej zaryglujesz drzwi
minęło lubi topić w winie
te dźwięki rodem jak z chill out
to przy nich wiesz że trzeba minąć
bo inni też chcą przyjść na świat
możesz udawać nie pamiętać
minęło cieszy się i tak
zbyt silne światło widok ściemnia
zgubione drogi zmienia w szlak
ślepnie i skupia się na teraz
jest trochę tobą trochę mną
kiedy już ślady pozaciera
biegnie wyostrzyć nową noc.
LINIA
Za linią życia dom nad morzem
piaski zachodów fale wspomnień
stoi nad brzegiem szuka wiatru
nie łatwo mu do niego podejść
to linia której nie przekracza
już wie jak mijać jak wybaczać
nic o tym raczej w chwiejnych progach
domy zmieniają właścicieli
czas hula wilgoć śpi na schodach
fundament z ziemią grunt podzielił
ciągle tam stoi jest pamięta
a jego postać jak nietknięta
co roku stare drzwi otwiera
gości coś w sobie skryty w lesie
okna ma w lustrach ale teraz
obraz odbija ciepły wrzesień
potem październik z listopadem
grudzień i zima zatrą ślady
nie myśli o nim jak o domu
ale pamięta o przyczynach
a on mu ciągle podpowiada
jak o przeszłości zapominać
mówi że było że nie będzie
nie zmyślaj tego nigdy więcej
OBOK
Przemijamy obok zyskując i tracąc
tam pozostawiamy a tu ktoś odtrąci
jest komu dziękować i pewnie jest za co
wydeptane ścieżki i przetarte kąty
przechodzimy cicho nie zawsze po drodze
żony i mężowie dzieci pewna zmiana
obce ziemie wyspy żyjesz tak jak możesz
szczęścia za nieszczęściem za radością dramat
przeszliśmy dość dzielnie przez pierwszomajowe
pochody Czarnobyl ognie Challengera
a litery słowem wypełniały głowę
zamienione w pamięć kwitną aż do teraz
w wymieraniu bliskich w wieżach Manhattanu
w pieniądzach wirusach głupia polityka
durnie i idioci jak plaga tyranów
co jak zwykle siłą wiodą nas donikąd
przechodziłem obok całkiem niedaleko
jakby mnie nie było a minąłem byłem
i tak sobie myślę że w sumie poniekąd
nie zaszedłem nawet ani nie wstąpiłem
ZŁUDZENIE
Nie ma żadnych złudzeń tu nie spadniesz nigdy
wiatr roznosi popiół skrzy ostatnie iskry
leje gdzieś daleko na to co jest łatwe
czas dni przesypuje szarym drobnym piaskiem
to spadają pewnie stare smutne wiersze
w naszej galaktyce w perspektywie szerszej
kropli w dawnych słowach nie zdołasz powtórzyć
nie ma już opadów nikt nie widział burzy
jest poranna rosa czasem jakiś obłok
obraz nieskażony ani jedną kroplą
przeraźliwie gryzie noc w fatamorganach
najpewniejsza w życiu nieustanna zmiana
zbieram parasole lato coraz ładniej
nie ma żadnych złudzeń nie dostąpi spadnień
suszy dawne krople w stu tysiącach stopni
nikt już nie pamięta o tych co wilgotni
PSTRYKNIĘCIE
Wszyscy wiemy od zawsze
co gdzie szumi kołysze
a najbardziej przepastnie
wpisujemy to w ciszę
i mrugając nieśmiało
przelewamy trwonimy
nic naprawdę na stałe
wszystko bardziej na niby
przeczuwamy usilnie
i jest w tym dziwna lekkość
że gwarancją na życie
nasza pewna śmiertelność
lecz w spojrzeniach dotykach
zatracamy to wszystko
co by mogło być bliżej
a bezcenna jest bliskość
ciągle nam się wydaje
że dni jutro i teraz
będą z nami na zawsze
i że nic nie umiera
na rozsądek i zmyślność
nikt nie czuje gdy traci
a rachunek za całość
ktoś ma za nas zapłacić
odkrywamy niepewność
tak jak światło w ciemności
zaskoczeni jak zawsze
próbujemy uprościć
nieświadomi w niewiedzy
ciągle chcemy zabawy
nie czujemy tych znikań
na pstryknięcie palcami
TYGODNIK
Zapiszesz dziś wtorkiem że znikł poniedziałek
do przodu wyrywa to głupie nieznane
jak tartą bułeczką wiatr nocą posypał
i znasz odpowiedzi na które
brak pytań
przeciskasz już środą co kaszle i czeka
bo nie ma bez środy tygodnia człowieka
zgłupiała wskazówka szaleje przy świadkach
i czas wciąż przepycha jak stara
wariatka
jest czwartek to może stateczny i stały
cierpliwie nauczy jak cieszyć się z małych
chwilowych i szybkich tych dzisiaj lub teraz
nic z tego łapczywie o mrok czas
ociera
naskrobiesz piątkowo że relaks i wolne
a choćby zamglony i brudny był piątek
jest zawsze otwarty łagodny dość słodki
pogłaszcze i o tym co było
zapomnisz
nakreślisz w sobotę że żyje się po to
by spotkać się rankiem z przyjazną sobotą
i wyrwać jej włosy lub wszystkie godziny
bez celu bezmyślnie bez żadnej
przyczyny
uwiecznisz niedzielę staranniej niż zwykle
posprzątasz te chwile od których odwykłeś
i wciągniesz je mocniej tak jak obiecałeś
a rano się zjawi ten typ
poniedziałek
nie licząc na wiele nie czekaj na stałe
bo nim się obejrzysz już znikł poniedziałek
co nieco przeżyłeś choć pusta już głowa
chce wierzyć że warto zaczynać
od nowa
NADAREMNOŚĆ
Jeżeli zaśpisz wszystkość w głowie
prześnij odfiltruj to co było
niech się wydaje że się śniło
choć to za mało
senność powiek
jak nadaremność pocieszenia
tej nie odszukasz nawet w sobie
żadna nie mieszka w niej odpowiedź
znika to co jest
bez znaczenia
czas minie nawet nie zapłaczesz
zanim na zawsze staną serca
jak się starzejesz w jakich miejscach
nikt nie poczuje
nie zobaczy
codziennie znika jakaś byłość
komuś nie dane kochać poczuć
on wie że wtedy płynie z oczu
ta teraźniejsza
rzeczywistość
nie łzami lecz zbyt szybką chwilą
SELFŁEJ
Chcesz być nudny złap ochotę
w każdej przywołanej pozie
poodkładaj dni na potem
moknij w deszczu śpij na mrozie
chcesz być inny bądź szalony
zagłusz dźwięczny ton sumienia
za nieosiągalnym goniąc
coś nienaturalnie zmieniaj
pisz dni wierszem zrozum chmury
bierz z radością co niezłomne
lekko zmień coś z praw natury
o minionym nie zapomnij
jak żywioły zmieniaj plany
poczuj co oznacza człowiek
zgłębiaj znane i nieznane
pozostawiaj coś po sobie
doprecyzuj nieścisłości
ogarniając myślą całość
i nie w złości lecz w radości
poczuj że to się udało
chcesz być ciszą a donośnie
kochać
ale gdybyś nie mógł
to bądź dobry tak najprościej
żyj umieraj po swojemu.
ŁEJKAP
Z ziemi wszystkich gwiazd na niebie nie zobaczę
więc nie szukam ich bo nie wiem
czy coś znaczą
stare pierwsze już pogasły są popiołem
czas inaczej zlicza lata
krąży w koło
w nocy cieni pełno wszędzie
nie mam cienia
i pamiętam jak nie widać
nie oceniać
z dolin wielkie stare góry
takie małe
czasem nie wiem jak je czytać
a wiedziałem
może wszystko czego pragnę
to za dużo
każda chwila znika ładniej
choć chałturząc
teraz ziemia jakaś inna inne czasy
tak jak bolid pędzi zima
rok wygasić
zatopiony w lat istnieniu wolniej zmieniam
nie wbrew woli nie na przekór
czas doceniać
biorę wszystko oprócz złudzeń
wielki świecie
znów jest dobrze móc się budzić
przy kobiecie
CHRONOS
Nie płaczesz zbyt długo właściwie to wcale
choć kroplą to życie porusza jak balet
gdy jedni na drugich i tamci na onych
szaleństwo straconych
nie mówisz zbyt wiele bo nie ma już po co
radujesz się zawsze gdy dzień kończy nocą
to wieczne paplanie ten zgrzyt te tęsknoty
odkładasz na potem
nie szukasz zbyt pilnie bo obok jest wszystko
a ci co szukają nie wiedzą czym bliskość
i ciągle gdzieś biegną bo ponoć tak trzeba
po drodze do nieba
nie biegniesz za nimi na eden nie czekasz
bo tutaj gdzie żyjesz dziś chciałbyś człowieka
ludzkiego jak pan Bóg wiernego w ocenie
grzesznego istnieniem
nie mówisz nie szukasz nie biegniesz nie płaczesz
niewiele w tym wiary jasności tłumaczeń
masz dzień co dzień nowy a noc jest pociechą
bo lubisz jak ciemno
bo kochasz to echo
DUIT
Każdy na swój sposób chłodno albo ciepło
zatrzymuje w miejscu żeby poczuć pewność
albo płynie w stronę od kiedyś do zawsze
mało ważne mija lecz co najciekawsze
zawsze coś nas wzywa przyciąga jak magnes
zmienia dni i życie czasem nawet adres
stara się odkupić wszystkie nasze winy
chwilę mieć na potem żeby czymś zadziwić
każdy w swoim świecie zdarza się a potem
zmierza sam do miejsca gdzie poznaje koniec
jeśli w nim istnieje wieczność co bez końca
będzie dobry powód żeby tam pozostać
WYLEWANIE
Jest już w drodze
a cel blisko
rozmieszana czasem przyszłość
mówi ciszą czasem śpiewa
nie brzmi wracaj ani przebacz
niedaleko
śpi niechciane
w przebudzeniach pogmatwanych
niesłyszalne w płaszczu nocy
nikt już za nic nie przeprosi
umykanie
chłodu z ciepłem
wiatry trawy i powietrze
nikt nie wyjdzie na spotkanie
nie zmartwione dni czekaniem
rozżalone
lepiej znosi
sen obrazy nawet głosy
coraz łatwiej wszystko prościej
aż do granic możliwości
pragnie dużo
to wciąż wiele
kilka marzeń parę wcieleń
i nie myśli że to całość
co się za nich z nich wylało
OLDTRIS
Pod starym drzewem cień niejasny
co przesiąkł czasem dni
dojrzewa
przed słońcem chowa myśli ciasne
zna dobrze pieśń o starych drzewach
szumią w nich liście że nie szkodzi
nie trzeba czekać i wybaczać
korzenie mówią w środku nocy
że co skończone już nie wraca
posłuchaj więcej nie spróbujesz
nawet gdy czujesz albo prawie
pieśniom nie wierzy ten kto umie
nie wrastać w ziemię coraz sprawniej
drzewa co mają swoją pamięć
i umierają stojąc w miejscu
wiedzą
tak człowiek nie potrafi
słaby od setek dziwnych przeczuć
pod stare drzewa zawsze wraca
przenosząc chwile z miejsca w miejsce
gdy czas się kurczy lata skraca
tam nikt nie czeka
nic już nie jest
ZDA-ERZENIA
Zderzamy czas w ten sposób że nic nie pozostaje
prócz legendarnych smaków i zbyt dojrzałych wspomnień
to niby oczywistość a jednak jakby z bajek
bo brak nam wypełnienia
bo musi płonąć ogień
zdarzenia mają siłę energię oraz skutki
i dni w portfolio nie wiem granice ostateczne
a nocą już po wszystkim znikamy pomalutku
tak wszystko trwa tak mija
od zawsze i do wiecznie
od zdarzeń coś zanika bo tylko nic nie traci
a my tracimy zawsze nie każdy to rozumie
gdy czekasz nie doczekasz to mijasz jeszcze bardziej
nie możesz nie potrafisz
i tylko żyć z tym umiesz
co zderzysz los wyklepie lecz wielu niegotowych
w kolizjach po odkształcać zatopić wolą w wierze
to na co wpływ niewielki nim wpadnie im do głowy
że nie da się nie można
uniknąć żadnych zderzeń
REPLAY
Stuprocentowy replay życia
poczucie strachu gorzkiej nudy
gdy powtarzalność głośno pyta
a ty się jeszcze ciągle łudzisz
mgliste poranki jak w Newbury
i pełne deszczu popołudnia
lata mijają świat jak chmury
nie można złapać ani ukraść
w końcu próbujesz od początku
święte dzień dobry tuż po siódmej
a potem szukasz znanych wątków
w popołudniowych zgliszczach ujęć
nie patrzysz i nie jesteś blisko
czasem tak dobrze bo wygodnie
pożal się Boże zbiera wszystkość
jak na powtórkę ściąga koniec
coraz to mocniej i poważniej
zbyt periodycznie lecz dojrzalej
teraz już pełniej dość odważnie
bo na dobranoc
i nawzajem
STRONA
Idąc w dobrą stronę
bez wytchnienia wcale
byle szybciej dalej
czujesz co stracone
miłość ponoć jedna
a dotknąłeś tyle
chociaż wśród pomyleń
łatwiej dojść do sedna
z tą ostatnią płyniesz
najwłaściwsza zawsze
pełna jasnych patrzeń
nic w niej już nie ginie
wszystko z dobrej strony
z namaszczeniem wiary
można czas odstawić
i nikt nie zabroni
tylko życie jedno
w złe i w dobre wcięte
piękne i przeklęte
szybkobieżne tętno
kilka trudnych wątków
i szans na sensowne
jak się w drodze potkniesz
pomyśl o początku
droga zawsze kręta
dziwne to istnienie
marne ma znaczenie
jak nie zapamiętasz
50
………………………………
DAR
To czas rozbieżnych oczekiwań
niezrozumienia co jest jasne
bo jak Bóg miły tak to bywa
że to co błyszczy szybko gaśnie
pustoszą noce gdy już giniesz
pocieszasz sennie przemęczonych
a los jest świadkiem tak się płynie
w dwie różne całkiem inne strony
czasem pomyślisz nie jest późno
i chcesz naprawiać wyprostować
tak szybko ściąga wtedy północ
a ty masz tylko jakieś słowa
to taki czas gdy było stygnie
zaraz po wschodzie słońca w głowie
i chyba bywa tylko dziwniej
w rozmowach w których nic nie powiesz
to stan gdy dzieje się inaczej
z uwagą robisz wszystkie rzeczy
i wiesz że przeszłość nic nie znaczy
i czujesz nie ma czego leczyć
to moment w którym trochę szkoda
tych co nie mogli zostać z tobą
to dar myślenia o czym w słowach
pisać lub mówić
i do kogo
NIEULECZALNIE
Wyrwij wybierz więcej z chwili z za zasłony
znanych chronologii wytrwałych ustaleń
jeśli nic nie stracisz nie dostąpisz wcale
zaśniesz by odpocząć zbudzisz się zmęczony
trwaj odważnie zalśnij i znikaj z uśmiechem
kpij sobie do bólu z podobnych zbieżności
po co to staranie żeby coś uprościć
kroki gdzieś na schodach bezbolesnym echem
sok z limonki czasu który prosto w oczy
pryska nie zamykasz lecz mrużysz powieki
on z całego było świetnie cię uleczy
nikt cię już nie wzruszy nie dasz się zaskoczyć
to choroba ale zapomniałeś dawno
że gdy wyzdrowiejesz będzie obok ciebie
wybudzi by drążyć po co tego nie wiesz
bo w nieuleczalnych zmiennych porach roku
wiecznie rozpieszczanie kaprysy umizgi
nie martw się o wszystko
pstryk i już po wszystkim
NIC A NIC
Nienapisane ciszą wiersze
na czas opadły ciepłym deszczem
krople jak słowa wiatry zdania
brak parasoli do zasłaniań
a noce nimi przesycone
lampy światłami względnych pojęć
mrokiem jak usta rozpoznanym
cieniem co ma już swoje plany
nieodwiedzone miejsca w czasie
jak nieistotny splot igraszek
wspólnie przebyte drogi szlaki
echo nie pojęć byle jakich
i w pewnym sensie i do końca
dla siebie jakby dla pozostań
nie łatwo przecież ale łatwiej
zgaszą się w końcu jasnym światłem
nieodgadnione ważne dalej
już się nie skrada znanym żalem
nie wlecze wszystkich dziwnych szkoda
nic ująć ani nic już dodać
MINING
Na zewnątrz jakby częściej ze wszystkich zakamarków
wodospadami nieszczęść złocistym liściem w parku
odmrażasz setki wątków i dla nas i dla siebie
poza tym gdzieś tam w środku niczego więcej nie wiesz
uparcie brzęczysz w uszach wszelkimi gadżetami
nie można nie wysłuchać rozebrać czy wyplamić
wyręczasz nas w ostatnich i pierwszych zakochaniach
testujesz jak egzamin wyraźnie składasz zdania
wmawiając wprost do ucha że z czasem lata zbledną
i ten kto tego słucha już wie że wszystko jedno
na zewnątrz niczym symbol nie ścierasz nic nie znika
pilnujesz żeby było co kończyć i zamykać
a wewnątrz sprawnie cichnie tragiczne i stracone
bo niby tak jak zwykle a jednak
czujesz koniec
nie wpadasz w samo zachwyt przyznając rację ciszy
nikt nie wie jak się czytasz i jak poprawnie piszesz
i chociaż nic nie kończysz lecz nieustannie zmieniasz
czymkolwiek jesteś będziesz
to tracisz na znaczeniach