top of page

JAWNIE I PRZYTOMNIE

Zniesione obyczaje
W mgły – zadymki niezliczone
Czasem się zanurzam sztormy
A tam drżący i nieśmiały
Ciebie nagą doskonale
Czuję – wiatr twą suknie zdobył
Zazdrość niczym komar krąży
W tym zielonym od lamp świetle
Pył zebrałem co unosił
Jasne dni wyrwane nocy
A ty byłaś ich powietrzem
Tego co ma przetrwać wiecznie
Praktyk kilka o świtaniu
Blasku - ranek mnie nauczył
Bo się gdzieś za tobą włóczył
Wie najwięcej o kochaniu
O tym że potrzeba wiary
Sam przez jakiś czas słuchałem
Ale nic mnie nie przekona
Że wystarczy właśnie ona
Bym doczekał ciebie całej
Nieśmiertelnych rzeczy nie ma
Ciało znika – duch zostaje
Nim cię wiatr przywróci sukni
I znów mnie uczyni smutnym
Znieśmy sobą obyczaje
Pościg
Dzisiaj jestem nikim jeszcze
Ale jutro będę ktosiem
Raz po raz się wszakże zmieniam
Ale nigdy nie oceniam
O to samo ciebie proszę
Wiem że wszystko stać się może
I daremnie gnasz za czasem
On zastawia tylko ślady
Lecz go znaleźć - nie dasz rady
Setki ma przeróżnych masek
Naucz mnie jak można minąć
Upór wszelki do istnienia
Jak nagości pożądanie
Odwlec – kiedy to się stanie
Nie odnajdę nawet cienia
Tak daremnie ścigam ciebie
Między nami dystans wieczny
Znikasz kiedy jestem blisko
Lecz wyjaśni się to wszystko
Gdy sąd przyjdzie ostateczny
Gzieś na drodze
Stałem mocno w twej kolejce
Znów to ciało mam na sobie
Ale brak mi wciąż pewności
Że to wszystko dla miłości
Znałem przecież wiele kobiet
Możesz włożyć coś na siebie
I pokochać mniej gwałtownie
Jakieś suknie lub łachmany
Ja – choć w ciebie przyodziany
Zasnąć chciałbym już samotnie
Mówisz że to są okruchy
Twierdzę że jest ciebie wiele
I że łaski dostąpiłem
Wszak to ja dziś z tobą byłem
Smutni inni przyjaciele
Lecz mnie rzuci na kolana
Pragnień nagość gdy się zbudzi
Pożądaniom służyć muszę
Gdy o bok mój oprzesz duszę
Tak jak wielu innych ludzi
Przykryj jakąś postać głodem
Wybierz kogoś ja odchodzę
Jeśli wrócę to z tęsknoty
Kiedy będziesz w środku nocy
Stała sama gdzieś na drodze
Zestarzałem się już trochę
Chociaż pieśni ciągle młode
Zestarzałem się już trochę
Każda z nich wciąż we mnie gości
W przeciwieństwie do młodości
Chociaż dla niej wszystko nowe
Ciągle czepiam się nadziei
Być kochankiem jak rozbitkiem
I zachwycać się księżycem
Poznać wielką tajemnicę
Co dla woli jest pożytkiem
Zapach cygar czasu – trwoży
Uwierają dni kajdany
Nie nauczą jak dotykać
Tego co od wieków znika
Jak mój rozum gdym pijany
Przeszłość pragnie wspominania
Czas na stos je posłał ale
Ocaliła dni z otchłani
Pieśń przedziwnej czarnej pani
Sam się teraz dla niej palę
Dzwonią dzwony - słyszę pieśni
A w ogrodach grają flety
Całkiem jawnie i przytomnie
Idzie sobie starość do mnie
Tyle czaru od kobiety
Numer na karteczce
W hotelowym pokoiku
Numer na karteczce małej
Gdy znikałem zostawiłem
Taki ślad że tutaj byłem
Tak ci siebie darowałem
Rzecz to łatwa- prosta raczej
Spałaś kiedy umykałem
Lecz mi dane zapamiętać
Żeś ty nocą jest zaklęta
Wszak cię za to pokochałem
Gdy cię nieobecność zbudzi
W różne będziesz patrzyć strony
I od wschodu po zachody
Cała będziesz smutna chodzić
Ja też będę rozżalony
Co dzień wieczór wraca zawsze
Ale czasu nie dogonisz
Nie zgub kartki – ma znacznie
Na niej nasze przeznaczenie
Pewnie wrócę gdy zadzwonisz.
W kwestii kobiet
Głos sumienia zabrzmiał nagle
„ Przyznaj się do wielu kobiet „
Do tych których piękno nosisz
Całe w sobie do tej pory
Jeślim winny to ci powiem
Żadnej nie dotknąłem nawet
Owszem – znałem damy piękne
Przechodziły całkiem blisko
Podziwiałem je – to wszystko
Potem sam jak zawsze szedłem
Czy myślami do nich wracam
„ Czy mi żal „ zapytasz teraz
Żal mi piękna – nie zaprzeczę
Całe wciąż się za mną wlecze
Choć je szybko czas zaciera
Jedna żoną – druga tobą
Dwóm kobietom dałem miejsce
Pierwsza w duszy cieniem tylko
Z tobą właśnie jestem blisko
Grzechów nie pamiętam więcej.
Utopia
Gdzie zawstydzasz a gdzie czujesz
Sprawiedliwość – gdzież ty jesteś
W tym rozkojarzonym świecie
Czasem cię widuję w lecie
Zimy w mroźną zmieniasz bestię
Czy samotna jesteś nieco
Gdy już wtargniesz na salony
Bo uwielbiasz to partnerstwo
Tym przegrana – tym zwycięstwo
Ten upadły – ten sławiony
Rozgoryczeń powozami
Zapisujesz pamiętniki
Gdy cię kiedyś wreszcie spotkam
Będziesz gorzka zamiast słodka
Zawsze ktoś jest kimś – ktoś nikim
Księżno dusz kapitulacji
O królowo dni niełatwych
Może jesteś katechizmem
Lub też wiarą którą przyjmę
Jeśli prawo zbudzisz z martwych
Tym co chłopak od dziewczyny
Chciałby - jesteś niewinnością
Każda dusza zawsze pragnie
Może tchnienie twe ostatnie
Pożądaniem i miłością ?
Ty w żałobie nieskończonej
Jesteś brudna zawsze smutna
Ślepa w gardle stajesz kością
Gdy ktoś karmi uczciwością
Żywot – nie chcę cię okrutna .
Kiedy ciemno – kiedy cicho
Doskonałość mnie omija
Nie wiem nic – niczego nie znam
Kiedy cicho – kiedy ciemno
Ty bądź chwilo zawsze ze mną
Daj mi odejść bez pożegnań
Usłyszałem w takiej ciszy
Kilka myśli - to jedynie
Bo gadają gdy ich słuchasz
A namiętność – bywa głucha
Chciałbym tego znać przyczynę
Na tej drodze pod Londynem
Ranna mgła się ślizga wolno
Jeszcze słońce nie zbudzone
Wszak początek dnia - a koniec
Ściągnie tutaj zjawę nocną
Jakieś duchy po ogrodzie
Jeszcze ciemno – jeszcze cicho
Snują liście i tęsknotę
W jedną stronę i z powrotem
Nie śpi ani jedno licho
Legenda o cnocie
Czasem jeszcze cię pamiętam
Choć nie myślę o tym często
Było – przeszło i minęło
Przetrwać – to nie łatwe dzieło
Lecz mnie czasem stać na męstwo
Choć nie łatwo przecież wcale
Mówiliśmy o znikaniu
Nic nie czując – zniknąć w tłumie
Wiem że nigdy nie zrozumiem
Jak nie oddać się kochaniu
Nuta zawsze pozostaje
Gdy muzyka cichnie nagle
Tak i coś tam po człowieku
Musi zostać w każdym wieku
Widzę w tym zrządzenie diable
Dzisiaj czuję się inaczej
Pozbawiony twego piękna
Mogłaś zrobić mi wyjątek
Koniec czyniąc na początek
Jak nierzadko bywa w księgach
Co miłością było w tobie
Dziś legenda krąży o tym
Co rzemiosłem – pocałunkiem
Co czułością i szacunkiem
Twoje dziś wspomniałem cnoty
Damski obyczaj
Wiernym nie chce być odbiciem
Każda z nich choć trzyma lustro
Dzieckiem warto czasem zostać
Nawet gdy dorosła postać
I na placu zabaw pusto
Mówi sobą dama szklana
Gdy zakłada piękną suknię
Że to szmaty i łachmany
Wszak jej fantom z tego znany
Że zniekształca świat okrutnie
Obraz całkiem odwrócony
Piękna – gdzie je zaprowadzi
Zanim światło się zapali
Może inna długość fali
Wskaże prawdę – nie przesadzi
Ze szklanego coś odbicia
W każdej trochę jest kobiecie
Gdy się sama w sobie czyta
Chociaż piękna co dzień pyta
Lustereczko powiedz przecie
Śladem
Gdy los łączy i rozdziela
Nie zostawiam żadnych śladów
Choć cię każdą nocą czytam
Spójrz - noc cierpi bez księżyca
Jak z tym wszystkim dojść do ładu
Gdy ich jesień potrzebuje
Liście opuszczają drzewa
Ja opuszczam piersi twoje
Że je stracę – tak się boje
Bo miękkości mi potrzeba
Ciepłem oraz twoim chłodem
Być - jednością i uściskiem
Tak to sobie wymarzyłem
Lecz nic z tego nie zdobyłem
Przeleciałem nad tym wszystkim
Losu strzały mierzą celnie
A kajdany czasu ciężkie
Niby są schowane w cieniu
Ale cię dopadną w drżeniu
Trzeba rany znosić mężnie
Ty pod bluzką wzgórza chowasz
Szukam drogi - dojść chce ładu
Kres nadciąga twej nagości
A po tobie - namiętności
Na jej ciele ani śladu
Przewrotnie
Pewnie to nie moja sprawa
Ale spadnie kamień z serca
Kiedy z piekła iść do nieba
Będzie kiedyś wreszcie trzeba
Tam dla wszystkich starczy miejsca
Teraz nagle w tym hotelu
Gdzie zaszyłem się z aniołem
Co się nagą stał kobietą
Mieszam sobie piekła – przeto
Wmówić chciałbym ci z mozołem
Że kto czuje – temu chwała
Kto nie wytrwa – temu męki
Pocałunek wieki całe
Znaczył będzie jej nieśmiałość
Nuty za to cień piosenki
Pewnie sprawa to nie moja
Bo nie jestem bohaterem
Co się ustom nie dać karze
I nie wznoszę na ołtarze
Tego co prawdziwie szczere
Ale gdy z papieru wszystko
Co nadzieją nazwać zdołasz
Kocham – każdej nocy mocniej
Ciebie jedną – bo przewrotnie
Ciszą mnie do siebie wołasz
Pewne rytuały
Ducha mam co gratów pełen
Jak domowy mały stryszek
I kobietę której ciało
Więcej od niej mi oddało
Taki sprytny bazyliszek
Jeszcze cię widuję czasem
Jak zażywasz edukacji
W stroju w którym mi niestety
Nie pasujesz do kobiety
Ale mogę nie mieć racji
Kielich pełen wieczorami
A tęsknota sztuką wielką
Można poić – lać ją można
Karmić brakiem wszelkich doznań
Albo przespać nad butelką
A tak każda z twoich myśli
Moja – jeśli nawet mroczna
Jest już dawno rytuałem
Wiedzieć – czego nie wiedziałem
Zdobyć to co tylko można
Chciałaś latać lecz na próżno
Do gwiazd wznosisz co możliwe
Księżyc kazał by cię uśpić
A w obojętności pustki
Nic nie będzie sprawiedliwe
Małe światełko
Więc zapal świecę – postaw w oknie
Niech ją zobaczę gdzieś z oddali
Tym czym jej płomień i ja jestem
Małym światełkiem wielu nieszczęść
Obyśmy się już nie szukali
A do płomienia dosyp cukru
Niech się nadzieją słodką mieni
I smaku szczyptę ust co pragną
Nadziei iskry – bo nie gasną
Niech pozostanie kilka cieni
A gdy przybędę roznieć ogień
Taki żebym się sparzył cały
I już nie musiał jak włóczęga
Szukać go w wierszach albo księgach
Co to przez wieki nauczały
Nie łatwo będzie znaleźć drogę
Nawet jeżeli czekasz – przecież
Samo nic nigdy się nie stanie
Bo ja się włóczę od zarania
A tobie nie wystarczy świeczek .
Na kolanach
Ja kleczałem – czy pamiętasz
Cały w tobie pogrążony
Żal uciskał mi kolana
Tak przetrwałem aż do rana
Jak kalendarz- ustalony
Chcę cię zbliżyć do nagości
Takie we mnie porządanie
Lecz to wizja nie realność
Wielka wszak odpowiedzialność
Za to co się wtedy stanie
Zbroję zatem zamiast sukni
Włoż gdy zalśni gwiazda pierwsza
Dla kochanka pozwól poczuć
Choć daleko mu do oczu
Że jest o czym pisać w wierszach
Są na świecie cud dziewice
Sądy są co sprawiedliwe
I ofiary i grzesznicy
Co kajają się bez przyczyn
Ja zaś nogi mam cierpliwe
Gdzie ukryjesz co bezcenne
W jakim lesie jakim grobie
Kiedy z kolan już powstanę
Oko w oko – pył i diament
Przy mnie staniesz – ja przy tobie
Bo nie skruszy mnie pokuta
Ani krew ni zemsta wzruszeń
Co podarte i zniszczone
Obietnicom niespełnionym
Zaprzedałem całkiem duszę.
Potyczka
Ty uspokój drżącą duszę
Choćby i demonem była
Roztrzepanych serc Aniołów
Nie odtworzę – bo z popiołów
Żadnych pragnień nie odczyta
Czy masz w sobie tego ducha
Co się jąka gdy zobaczy
Jak ja składam ci w ofierze
To w co dawno już nie wierzę
Nie rozumiesz co to znaczy
A ja myślę że to oczy
I milcznie miedzy nami
Że to skarga na współczucie
Albo dominacja uciech
Ta co dawno z nią igramy
Zejdz tu z góry i w niewiedzy
Spocznij sobie na ruinach
Rdzą ci twierdzę wybudują
Kurzem dumę ci wykują
Tak ta wojna się zaczyna
Każda przecież – jak wiadomo
Zawsze się pokojem kończy
Ja ci srebrem i zapachem
Wzniosę okrzyk – tu pod dachem
Gdzie mnie bitwa z tobą – złączy
Krótka rozprawka o pięknie
Gdzie jest piękno – arcydzieło
Ile stracić za nie warto
Cierpliwością wielką pytam
Gdzie nadzieja jest uryta
Jaką urok zagra kartą
Nigdy nie widziałem piękna
Choć cię nagiej dotykałem
Lecz mi oczy zakrywałaś
Zawsze kiedy się zbliżałaś
Piękno tylko wyczuwałem
Z wszelkich zasług co za nami
Najważniejsze przebaczenie
Nikt porażek nie pamięta
Chwała zaś na miarę cięta
Piękno zawsze zdobi w cienie
Więc przybywam w czarnym płaszczu
Niosąc cały rój balastu
Może świętym nie zostanę
Moje cnoty zapomniane
Lecz tak czynię dla kontrasu
Bo gdy pięknie jest od zawsze
Nikt kto żyw go nie docenia
Przeto jeśli co szkarłatne
Ujrzeć czasem ci wypadnie
Znajdziesz piękno posród cienia
Daleko do rzeki
Tak daleko nam do rzeki
Bliżej niż się ci wydaje
Tej co w swoich pąkach skrywa
Sprawiedliwość – bo prawdziwa
Pachnie tak jak woda majem
Szukam jej od dawien dawna
Czasem z łez probuję stworzyć
Lecz jej ścisła atmosfera
Coraz trudniej tu dociera
Mówią że to jest gniew Boży.
Skończę jako potępieniec
Gdzieś pomiędzy zachwytami
Że ci bardziej niż poznania
Dziś potrzeba pożądania
A te przecież już za nami
Krok od rzeki zatrzymają
Mnie dwa wzgorza piersi twoich
Widok co jest wielce złudny
Lecz chcę czerpać z twojej studni
Bo się wody mętnej boję
A ta w rzece dzien i nocą
Taka jej powinnośc przeto
Proszę pieścić ją z szacunkiem
I obdarzyć podarunkiem
Ona tylko jest kobietą .
A tej nocy...
A tej nocy gdy nie wrócisz
Zgubię siebie gdzieś pomiędzy
Tym płomykiem co się słania
A lekkością przemijania
Wrócą do mnie wszystkie błędy
A w tej scenie w której chodzisz
Niewidzialna i w powietrzu
Spojrzę w dół nim cała spadniesz
Zanim błękit cię okradnie
Spiszę spacer w krótkim wierszu
A jeżeli jest mi dane
Spóźnić się na lekkość twoją
Sensu szukał w tym nie będę
Tracąc czas pod każdym względem
Strat się moje zmysły boją .
A jeżeli mnie poślubisz
Tak frywolnie – delikatnie
I tej nocy już nie pierwszej
Zechcesz słuchać smutnych wierszy
Pierwsze będzie – co ostatnie .
Niepojęta historia poszukiwań
Szukam ciebie tak uparcie
Że na płacz aż mi się zbiera
Rzeki wszystkie zatrzymałem
Znaku ciebie nie dostałem
Strata do mnie nie dociera
A tu pójść już nie ma dokąd
Żal się w sercu rozpanoszył
Każda noc ciemniejsza bardziej
Coraz mniej upartych pragnień
I tak wartych parę groszy
Czy naprawdę mi uciekłaś
Czy to sen koszmarny raczej
Gubię trop twój – szukam dalej
Coś mi mówi że cię wcale
Nigdy więcej nie zobaczę
Raz dotknąłem cię nieomal
Między brzegiem światłocienia
Kiedy księżyc cię namierzył
Ale w zdobycz nie uwierzył
Bo nie szukał ukojenia
Wiem że cię wysoko nie ma
I poniżej nie istniejesz
Ale te poszukiwania
To jest kwestia przywiązania
Tak się czasem ze mną dzieje
Czas już właśnie dobiegł końca
Nocy spełnia się nauka
Śpisz tu przy mnie słodka cała
Nigdy mi nie uciekałaś
Czegóż zatem ciągle szukam .
Jawnie i przytomnie
Kiedy wreszcie znikniesz z miasta
Taka jaką cię stworzono
Krzywdy żadnej nie wybaczę
Nie potrafię chyba raczej
Nie zapłacić za nie słono
Wiem jak mają się te sprawy
I jak działa grawitacja
Wraca się na stare śmieci
Do piaskownic niczym dzieci
Choć to zapomniana stacja
Złączmy dłonie - wytrzyj oczy
I zamorduj co za nami
Bardzo chciałbym wiedzieć więcej
Niemożliwe – i na szczęście
Całkiem tu jesteśmy sami


bottom of page