
WYGASZONY PŁOMIEŃ

ODCZUWANIE
To czego dotknąć nie zdołam
nigdy
kiedy wyjeżdżasz wierzę że sama
bo tak otwarcie nie można kłamać
jak deszcz mi spada przejrzystą kroplą
chciałbym ją poczuć i wolno spłynąć
potem smakować jak stare wino
to czego odkryć nie jest mi
dane
tylko wyczuwam albo dotykam
wypełnia szczelnie a potem znika
pozostawiając jakąś obecność
której nie sposób nie poczuć wcale
bo jest radością albo jest żalem
to czego znaleźć wciąż nie
potrafię
jest jakimś sednem we mnie wpisanym
jakby się nagle skończył atrament
oswoić puste długie godziny
o których ciągle za dużo nie wiem
lecz nic nie czuję
bardziej
niż ciebie
TAK DLA CISZY
Spróbuj czasami nad przyczynę
tego co niesie po rozpaczach
z sennej godziny na godzinę
czuć
co pamiętać co wybaczać
albo zapytaj o cóż chodzi
kiedy nam ludzkim zawsze mało
słowo cię będzie do mnie znosić
jakby
nad wszystkim miało całość
ale już zawsze tak dla ciszy
chowaj coś w próżni ciężką kieszeń
bo gdy brak dźwięków noc się pisze
deszczem
co tłucze czas o wrzesień
W BIAŁEJ DAMIE
Czas na kawę w Białej Damie
dzisiaj chyba nie zaśniemy
choćby noc po łóżku zgrabnie
albo pod oknami księżyc
pełno legend śpi na ścianie
w obrazowym zatrzymaniu
ani śladu Białej Damy
prawie wszystko tonie w czerni
przecedzając w tle drewnianym
ślady wielkich nieśmiertelnych
jak my zanim w oknach jasność
próbowali tutaj zasnąć
nic nie mówię tylko tulę
twoje piersi jak poduszkę
wolno zrywasz mi koszulę
usta masz już nieposłuszne
więc z bezwstydu wyzwolony
znoszę akt samoobrony
Białej Damy ani słowa
nie ma śladów żadnej zjawy
może ją w pobliżu schował
ten kto chciałby jeszcze sprawić
abym poczuł i dotykał
pełniąc rolę przewodnika
zanim łóżko zmienisz w rzekę
wilgoć będzie całkiem głucha
lecz do rana moja jesteś
bluesa twoich warg wysłucham
zasypiając gdzieś przy uchu
oprócz nas nie było duchów
ŁKANIE
Może kilka zdań przeczytasz
tych ukrytych w stosie pytań
po cóż strony gdzie rozdziały
zatopione w smutkach całe
i zapłacze z tobą księga
wtedy pojmiesz po przysięgach
nic już wszystko obietnicą
nikt nie składa żadnych przysiąg
ktoś w prologu ci napisze
że wśród słowiu zgubisz ciszę
że bohater nieszczęśliwy
zatracony w losach dziwnych
wzruszy cię ta jego bieda
w treściach można świat pogrzebać
albo wskazać wielu winnych
w pustym świecie albo zimnym
może wyjaśnienie znajdziesz
niż ja mocniej niż ja bardziej
doceń cały kunszt autora
poczuj zrozum przyszła pora
to ja cicho tak inaczej
kilka słonych słów
ci płaczę
PIOSENKA NIEULECZALNYCH
Nie było ani jednej rzeczy
której nie można by zaprzeczyć
w kawiarni przy stoliku z różą
silne poczucie znanej sprawy
z natury musi zaciekawić
jak wiatr gdy zjawia się przed burzą
błagać nie będę miał cię chęci
mgła do kieliszka wpycha język
piwo od żalu aż się pieni
wino już z chłodu jak zeszklone
ty z brzydkim słowem na sam koniec
czas co nas w duchy wspomnień zmieni
szczątki tajemnic szybko chowasz
mówisz że jesteś całkiem nowa
i że właściwie nic nie było
łóżka w hotelach kilka wcieleń
jacyś tam wspólni przyjaciele
to przecież jeszcze żadna miłość
odpuszczasz chwilę więc ja spalę
tych kilka świeczek żadnych zalet
nie znajdę ale o to chodzi
kiedy się na odwagę zbiorę
wszystko ci powiem w samą porę
już nic nie może mi zaszkodzić
sam nie wiem czemu cię kochałem
za wielkie sprawy czy za małe
ale nie zdołam temu przeczyć
słowa nie znaczą nic jak kiedyś
nie byłoby w tym żadnej biedy
gdybym mógł siebie z nas
wyleczyć
SŁABY PUNKT
W sennej ciszy
gdzie już dźwięki śpią po kontach
znika słońce
senne lampy znów się śmieją
po ulicach wieczór barwne cienie krząta
znów bez sensu
lecz się kręci w złym pośpiechu
czas co blaski
rozpanoszy aż do rana
siadasz cicho gdzieś na brzegach tego grzechu
może warto
wyjść na przekór wszelkim duchom
w tej pościeli
w której sypiam razem z tobą
o rozmiarze double size’u pełnym puchu
nim upadniesz
wylewając łzy po nocach
tak niezręcznie
jest mi mówić dzisiaj o tym
mogę stworzyć nas od nowa
albo kochać
LETARG
Gdy się zjawisz to kim będziesz
z jakich się wydarzysz przyczyn
spijesz słodycz przed zniknięciem
i zostawisz mnie tu
z niczym
szepnij chociaż gdzie dziś sypiasz
wezmę z tego to co moje
niech przeklęty czas pryncypał
zdejmie ciężki stos
urojeń
jeszcze pewnie mnie zaskoczysz
noc się kurczy lecz gdy wpadniesz
ja zacisnę mocno oczy
wiem że przecież będzie
ładnie
i zleć mi dowolny koniec
nie chce żadnej konkurencji
bo nie po to ciągle płonę
żeby znów za tobą
tęsknić
kiedy jednak kogoś poznasz
zmierzysz lata moją skargą
głaszcz go jeśli zechce zostać
mnie łagodnie pieść
w letargu
MAŁA CHWILA
W każdej małej chwili rodzi się intymność
można dotknąć skóry poczuć jak się zbliża
będzie taka ciepła choć na zewnątrz zimno
zima białym palcem chłodu ziemię
czyta
pokaż nagłym gestem gdzie mam cię dotykać
kruszyć jak skostniałe grube lodu warstwy
garść niezwykłych rzeczy ugniatam i stykam
w tylko jednej dłoni odsłoniętej
prawdy
może w jakimś końcu uda się zobaczyć
pierwszy raz początek i po raz ostatni
dotknąć małej chwili dziwnie tak inaczej
wtedy całą siebie mocno mi
wyskarżysz
potem lekko wzbierze zbyt śmiała nieśmiałość
którą można zawsze bardziej onieśmielić
na wspomnienie o tym co się przecież stało
w słabym blasku światła ostatniej
jesieni
w każdej małej chwili co znika tak nagle
jak noc która troską suchych ust dopadła
pracuj bardzo mocno daj mi czego pragnę
nawet jeśli lubisz przy czerwonych
światłach
O POJĘCIU
Nie zrozumiesz kiedy powiem
chmura obłok senność powiek
burza w dali wilgoć we mnie
nie poczujesz że tu jestem
nie zobaczysz gdy ci wskażę
wiatry deszcze drogowskazem
pierwsze wieje drugie pada
nie doświadczysz i zagadasz
nie poczujesz kiedy wejdę
w ramion długich nocy przejście
żeby spotkać poczuć zdobyć
nie chce ci to przyjść do głowy
nie usłyszysz bo nie możesz
z kalendarzem coraz gorzej
dzień zbyt krótki noc się ciągnie
coraz większy worek wspomnień
ale czy zrozumieć można
kiedy znika ludzka postać
w grubiej warstwie ziemi ciężkiej
z roku na rok coraz głębiej
smutek rozum
tor szalony
człowiek dusza czas
neurony
ŚREDNIA WYPADKOWA
Na wszelki wypadek nie pisz do mnie
i będzie lepiej jak zapomnisz
amnezja da ci święty spokój
bo zgasi ból przy każdym kroku
zejdę ci z myśli jak ze skóry
tak będziesz mogła innych
zbudzić
nas zgubi trudna niemoc pióra
ujście bzdur w głośnych klawiaturach
lament przewodów kadr kamery
czułość widoków całkiem szczerych
zrzuć je w posłowie lub w spis treści
potem na półce mnie
umieścisz
czasami z nudów po mnie sięgaj
jak po te nuty co w piosenkach
lecz nie spodziewaj się zbyt wiele
od kogoś z innym charakterem
wytnij mnie z książki tak przypadkiem
będziesz coś miała na
zakładkę
choć obok siebie każdy sobie
czego nie zdołasz ja podrobię
co nie skończone zrzucisz na mnie
po latach wróci bo masz pamięć
przy twoich śladach siebie kładę
na wszelki sposób
i wypadek
gdy każdy robi po swojemu
to nie zrozumie że ktoś nie mógł
bo średnia wypadkowa zmienia
granice które tkwią w sumieniach
przekujmy wszystkie chwile chwilką
bezpiecznie ciągle tęskniąc
tylko
WSTRZYMANIE
Wstrzymany będę słaby
nijaki
w dobrym fasonie lecz poza ciałem
szybko zapomnę co obiecałem
nie będę walczył bo nikt
nie wygra
żadnego nieba los nam nie sprzedał
wieczności z tobą kupić się nie da
więc kiedy nagle sięgniesz
po złoto
otrzesz się tylko o stronę świata
w którym się żyje przed i po datach
nawet gdy przegrasz coś
pozostanie
broń tego zawsze do upadłego
nawet gdy dotkniesz ostatecznego
wstrzymuj gdy tylko grzech
będzie słodki
albo kimś innym twardy czas zleje
zabawne ale ja się nie śmieję
wolę gdy wiedziesz mnie między
piersi
na twoich udach kończę zaczynam
i tego nie da się już powstrzymać
ZAMKNIĘCIE – PIOSENKA OTWARTA
Podsłuchanym ciężkim szeptem
szczytem westchnień wydawanym
na poszyciach drzwi i okien
każdym krokiem
zamykamy
odchodzącym i przybyłym
światłem w nocy zakochanym
nadzwyczajnym zachwyceniem
oddalenie
zamykamy
ciepłym wonnym papierosem
Babilonów snem nieznanym
kieliszkami i szklankami
słowem w krtani
zamykamy
zimnych kilometrów faktem
głosem tęsknot zakrapianym
dalą oczu i czekaniem
pochłanianie
zamykamy
a wierszami westchnieniami
świeżych spotkań tłem rozlanym
gdy w endorfin ślad zaklęte
co zamknięte
otwieramy
FINALNIE
Na początek święta racja
popijanie przyjemności
wieczorami słowa gładkie
już nie można kochać prościej
i topienie w tobie siebie
nieskończone telefony
noc oddanym sprzymierzeńcem
tylko sen się nie dodzwoni
te oddechy tak pośpieszne
zamieszkały w twoim domu
mogły nagle wszystko zmienić
znowu być potrzebne komuś
i ten mrok na łeb na szyję
w którym raczej nic po racjach
czasem właśnie tak się żyje
gdy cię rwie kapitulacja
my
lekarstwem na ten księżyc
co umierał od początku
i poza tym nic już więcej
żadnych innych dziwnych wątków
nigdzie już się stąd nie ruszam
warto taki stan doceniać
zatopiona w tobie dusza
jak w finale uwielbienia
PO ŚLADACH
Kiedy dotykam cię w powietrzu
to wiatry strzępią chmury
prawd jeszcze chciałbym użyć
nie wiem których
bo przecież zawsze jest powietrze
tym deszczem co na skórze
lecz ty zostajesz kroplą
znacznie dłużej
czego na palcach nie wyczuwam
we włosach i na twarzy
tak całkiem namacalnie
znów się marzysz
po chmurach nie jest łatwo płynąć
i trudno czuć się wiatrem
lecz kto powiedział że to
będzie łatwe
bo przez ten dotyk i to drżenie
gna impuls co rozkrada
ciebie lecz można przecież
iść po śladach
POST DIVORTIUM
To jest twoje pierwsze rozwiedzione morze
obraz mono dźwięczny lecz lśni nie najgorzej
łasi się do duszy inaczej niż zawsze
znów możesz oddychać
już ci wolno patrzeć
to są twoje pierwsze rozwiedzione Błota
zabrudzona wolność rodzi się w kłopotach
skrywa sens w półmrokach przemyka za falą
lecz powietrze łapiesz
teraz już bez żalu
to też pierwsze twoje rozwiedzione piaski
ziarnko pod stopami z całkiem innym trzaskiem
umyka spod nogi unosi się z wiatrem
nagle czujesz lekkość
kroki stawiać łatwiej
to są pierwsze twoje rozwiedzione wschody
narodziny słońca które już nie szkodzi
strzępi twoje chmury zmywa strome brzegi
kąpiesz w nim nadzieję
prawie tak jak kiedyś
lecz to już nie pierwsze zachwycone oczy
i nie pierwszy dotyk co ci palce złoci
może tylko bardziej wierny delikatny
możesz poczuć pewność
że to nie ostatni
RETURN
W całym ciężkim wieczorze
nie trać bardziej niż możesz
niczego
bądźmy czyści i kwita
tylko więcej nie pytaj
dlaczego
zatrzymałem się w tobie
jak poeta nie człowiek
zbyt chciwie
gdy rozbierasz mnie z rymów
słowa zawsze dotrzymuj
łapczywie
możesz ulec i przegrać
smutną duszę rozebrać
do zera
albo ciągle się łudzić
że snu nocą nie zbudzi
Hetera
nie trać więcej niż skłamiesz
ucz krew chwili na pamięć
a potem
oddaj to co porzucisz
bo już nigdy nie wróci
z powrotem
PORANEK W KINGSTON
Czasem cię nie ma kiedy wstaję
spalam przy kawie pusty zamęt
zegarek tłucze stary schemat
czasem cię nie ma
ciśnienie wolno idzie w górę
kroki w powietrzu szaro burym
głaszczą codziennych godzin porno
ciśnienie wolno
a w środku ciężko między nami
bezruch próbuje senność zgładzić
i rozrzedzoną miesza gęstość
a w środku ciężko
cisza jak makiem nie ma wskrzeszeń
grubej podeszwy odgłos niesie
smutek co tylko starym wrakiem
cisza jak makiem
sennie opada ranek chwieje
przepływu skalę minus nie wiem
a potem spiętrza i po śladach
sennie opada
i co to znaczy rankiem w Kingston
wśród kolejowych zapór błysnąć
pociąg bez ciebie gna inaczej
i co to znaczy
to znaczy tyle
że co kochałem
nie pozostaje
nigdy na stałe
OBECNOŚĆ
Za często w słowa zmieniam
obecność twoją pewną
lecz jest mi coraz trudniej
gnać zdania na południe
nad dróg odległych
pętlą
to wtedy je spisuję
przy dźwiękach Leonarda
co gorycz umie czołgać
w tęsknoty małych wojnach
a kiedy trzeba
targa
tak żadne z twoich wcieleń
o niczym nie
zapomni
bo wszystkie moim wschodem
i każde zna odpowiedz
nie jestem już
bezdomny
dość pewnie się przebijam
przez żal pijanej
drogi
im więcej w siebie wlewam
tym bardziej ty dojrzewasz
na spotkań szlak
wychodzisz
piękniejszym od marzenia
niewiele rzeczy
bywa
w liryki pióro wpadnie
tu skreśli tam ukradnie
lecz słyszę jak nas
wzywa
GIFTS
Daj mi siebie tylko trochę
nie za dużo bo to nonsens
taki przecież nierealny
lecz pamięta ciepło głaśnięć
odcisk ust na moim brzuchu
tyle wspomnień
ile duchów
daj mi z siebie nie za wiele
wstyd co zniknie gdzieś w pościeli
to przyjemna słuszna droga
gdy mój język po twych stopach
i wędrówka sennych oczu
co chcą widzieć
ja chcę poczuć
w końcu daj mi ile możesz
nim rozerwie wszystko koniec
przelej we mnie takie ciepło
to z pomiędzy ud jak piekło
powędruję za znakami
odnajdując
dotykami
daj mi z siebie ile trzeba
a o całość nic się nie martw
jak spragniony i samotny
będę spijał co do kropli
wszystko na nic moja złota
jeśli umrze
w nas tęsknota
O WILGOCI
To twoja wilgoć mi smakuje
gdy dookoła sennie mokro
starannie siebie mi dawkujesz
jak samotność
na ciepłych ustach miękkich udach
zawsze mnie bardzo mocno pragniesz
tak chętnie zwiedzę twoje cuda
zanim spadnę
bo twoja wilgoć obiad wdzięczny
po którym sytość nie doskwiera
z dań wielu może nawet grzesznych
talerz ścieram
pamiętasz przepływałem kiedyś
przez twoje usta bez pośpiechu
i takie wszystko było wtedy
warte grzechów
właśnie zamieniam ciebie w siebie
deszcz białych kropel pełen życia
słodkie i słone sam już nie wiem
nie wysychaj
NOC – NASĄCZANIE
Płoń święta nocy aż po błękit
tocz koła rysuj wielkim kręgiem
zechciej nam gęsty płomień zesłać
wkładaj obrączki w palce
nieba
świeć nie przygasaj lampy całuj
naucz kląć wiatrem iskier naucz
gwiazd ci nie trzeba ani sztuczek
wstrzymane serca do łask
zwrócisz
sprowadź ją do mnie posadź cicho
w mroku błyszczącym od kielichów
pełnych miłości zamiast wina
i choć do rana czas
zatrzymaj
daj mi ją poczuć daj skosztować
niech płynie wznosi się niech chowa
przenika wlewa z każdej strony
chcę być jej mrokiem
nasączony
NIE ZA PÓŹNO
Spóźniłem się na ciebie
a było już tak blisko
gdy wiodłaś mnie za sobą w te drogi bez powrotu
w jeziorach czas się perlił myślałem że to spokój
jak łabędź wystraszony unosił nas nad mglistość
wybudzasz mnie z letargów
na swój poranny połów
zdumiona jak godzina że przeminęłaś właśnie
lecz zanim całkiem znikniesz zaświecisz jeszcze jaśniej
a ja zaspany księżyc znów zrzucę noc z cokołu
ktoś ciszą strzeli w plecy
na wylot przejdzie kula
i wciśnie umieranie w ostatnie słowo mroku
nie składa jeszcze broni mój upragniony spokój
choć z trudem zmartwychwstaje
to uwierz że wybaczy
poczekaj jeszcze chwilę niech to co nas zatraca
przemija lub się spóźnia
o czasie nic nie wraca
TO JEST
Oto jest zamiłowanie
które mnie do ciebie znosi
zawsze umie nas na pamięć
narysować w dłoniach
nocy
między tobą a księżycem
jest podobnie choć on blaskiem
w wyjątkowej tajemnicy
wszystkie twoje miejsca
głaszcze
to jest to zauroczenie
które mnie ku tobie wiedzie
po cóż sam do końca nie wiem
ale wierz mi nie chcę
wiedzieć
oto jedno z twoich spojrzeń
lekki ruch spragnionej ręki
może jeszcze jakiś koniec
gdzie za nikim nikt
nie tęskni
to jest to co uwielbiane
każe mi przy tobie milczeć
błyszcząc niczym drogi diament
lecz to ciągle tylko kamień
PRYZMAT
Kolor chwili chcę doceniać
kiedy mam cię pod palcami
w głuchej nocy nadprzestrzeniach
nie ma granic
lekko bierzesz mnie do ręki
niecierpliwie w usta wciskasz
wtedy nawet czerń jak błękit
moja przystań
tęczowieje martwy wieczór
malowany dniem bezbarwnym
tylko akty mogę przeczuć
w pełni jawne
nad pejzaże twoich wzniesień
i różowych skrytych dolin
zakamarków czar się niesie
a czas stoi
czarno biały świat niech zaśnie
gdy galeria ciebie kwitnie
kolor pragnień świeci jaśniej
zanim znikniesz
pomaluję cię na biało
wtedy kontur pragnień zmięknie
a ty całą pozostałość
skosztuj chętnie
ARIA
Znalazłem nuty twoich palców
w takt ułożone na pościeli
tak zgrabnie snują czas po karku
i budzą lekki włosów szelest
na strunach pocałunków sennych
i pięcioliniach wyobraźni
brzmi mocno forte pieszczot wszelkich
zmienione w piano kiedy zaśniesz
to instrumenty gładkich dolin
spod echa wzniesień nagich szczytów
na których zawsze mi pozwolisz
poczuć ich drżenia tknąć zachwytu
są skrzypce ramion kontrabasy
altówka szyi harfa brzucha
są spojrzeń lśniące fortepiany
i tylko mi ich wolno słuchać
brzmi dźwięczna aria na dotyki
opera kształtów opus ciała
tak się zostaje powiernikiem
nocnej batuty tylko dla nas
to jest muzyka moja muzo
dotknęła dzisiaj ust poety
podarowała mi tak dużo
wszystko zaklęte w dźwięk
kobiety
NA ZEWNĄTRZ
Poza sobą mam niewiele
pewnie lewie w tobie mieszkam
ale każde z moich wcieleń
możesz streszczać
to niewiele całe moje
chce darować je twojemu
na połowę mnie przekroisz
gdybym nie mógł
zajmiesz całość lecz poza mną
nic już więcej nie dostaniesz
możesz nawet bardzo pragnąć
wszystko na nic
zdejmij moje wszystkie warstwy
przejrzyj na wskroś tajemnice
odkryj zatajone prawdy
głuchych krzyczeń
kiedy wszystko już dostaniesz
to nadejdzie czas zagojeń
co zrodzone z twoich pragnień
nie jest moje
to niewinne posiadanie
spróbuj zrobić z nim co zechcesz
a że chciałaś mnie bez granic
czekaj jeszcze
SŁODKO
Dłużej nie umiem nas zatrzymać
do formy wciskasz czas jak ciasto
urośnie bo złowieszczy klimat
piekącą woń rozniesie jasność
zwabiona jak spragniony macho
co smaków się najczulszych ima
ten deszcz jesienny już nie słodzi
łez nie liż więcej nie czuj bardziej
gorycz nie zdoła ci zaszkodzić
wylewa tylko złość na kartkę
wszystko jest jeszcze w nas otwarte
lukier jak zegar wyszedł z mody
do siebie cukru nie dodawaj
nie mieszaj naszej odległości
to wcale nie jest łatwa sprawa
lecz warto czasem zabrzmieć prościej
a dni są wtedy tak jak mosty
ciągłej tęsknoty nie odmawiaj
ZIMĄ NA SASKIEJ
Nie mogłem zostać może szkoda
a miejsca dla mnie uczyń więcej
bo stanę nagle w twoich progach
na moje szczęście i nieszczęście
o noc powinie mi się
noga
i tylko nie mów mi jak wracać
jak przybyć bo to już nie działa
w ten wieczór co odległość skraca
gubi się tętno wszelkich starań
to pewnie syzyfowa
praca
nie czekaj czytaj swoje wiersze
przed obiektywem moich oczu
fotograf pstryknie kilka streszczeń
przez które będzie można poczuć
jak człowiek łasi się do
więcej
a potem noc i moja ręka
na twoich biodrach nie dość silnie
i kilka wspomnień gdzieś w piosenkach
a potem jeszcze trochę milczeń
którymi można ciszę
nękać
wciąż cierpkość na języku ostra
gdzieś na francuskiej w herbaciarni
w earl graya nadprzyjemnych hostiach
wiedziałem że tak mnie nakarmisz
znów na peronie trzeba
zostać
SŁOWO O WSZECHSMUTKU
To echo już nie dziwi
rozbrzmiewa niemal wszędzie
dźwięk dnia bezwolnie krzywy
wpisuje nas w czym prędzej
nie ginie i nie znika
znów pyta o początek
poemat który czytasz
soczyście bo przewrotnie
skropliła widok szyby
wilgotność mas powietrza
już teraz możesz przybyć
i nawet tu zamieszkać
nic nagle nie przeminie
bo wszystko właśnie teraz
a ty tak wolno płyniesz
wszechsmutku co rozdzierasz
masz prawo brać najwięcej
to może nawet dobrze
przeciekasz nam przez ręce
wyciskasz słone z powiek
domilczam twoich wieści
docierasz na poddasze
w słuchawce mi je streścisz
z cyfrowym ust grymasem
nie skłamiesz nie nakarmisz
spróchniałej dawno księgi
już wszystko poza nami
i pewnie tak jest lepiej
milczenie jak abstrakcja
realna może słuszne
nie każdy z nas powraca
po tak solidnej pustce
TWARDOŚĆ SKRZYDEŁ
I wszystko trudne i jeszcze bardziej
jakby z przekory
masz przecież skrzydła jak kamień twarde
jak meteoryt
a życie krótkie i jeszcze krótsze
święty brak czasu
możesz do woli zapić się jutrem
lecz czasem pasuj
noc płata figle a czas jest tańcem
nic nie wyjaśnisz
wiesz dobrze smutek także ma barwę
ale nie barwi
i jakoś dziwnie a może dziwniej
sen nie pomaga
robi ci tylko ogromną krzywdę
kiedy go błagasz
z każdą piosenką listem i zdjęciem
wciąż pragniesz bardziej
mogłabyś przepaść ale na szczęście
skrzydła masz twarde
wbrew sobie samej na przekór wszystkim
nim zegar schudnie
tutaj i teraz trwasz w każdej myśli
jakie to trudne
DO PARY
Jesteś taka nie do pary
winna za ten nagły blamaż
nie odmawiaj myślom granic
pomyśl sama
presje łzy i jakaś wiosna
to nie całkiem takie łatwe
rozpuszczona jak lód postać
płynie z wiatrem
nie
tu nie ma twojej winy
czasem tak po prostu trzeba
przyjąć mocny zimny prysznic
niczym schemat
nie do pary lecz nie zginiesz
będę szukał cię i w pustym
to co zwykle tkwi w przyczynie
czas rozpuszcza
i rozpuści
RÓŻA ŚWIĘTEJ RITY
Myślę o włosach czarnych jak heban
bo mógłbym przy nich kostnieć i drzemać
wzbudzać neurony odkryć ocalić
zanim mi znowu przepadną w dali
zamieszkam blisko sam nie wiem czemu
w zmęczonych splotach trosk i problemów
już się nie miotam ani nie martwię
jak noc spisuje szarość na papier
dzień porozpuszcza zmarznięty spokój
jeszcze pięć godzin sześć stopni mrozu
i dziwnie stracę chwilę przed ciszą
w której odwiedzasz mnie tylko pisząc
gdy więdnie róża od świętej Rity
nie ma tam ciebie nie ma mnie przy tym
wciśnięta w kurtkę gdzieś w twojej szafie
mówi że umiem że cię potrafię
a ty brzmisz dobrze nawet na taśmie
wiersz mówisz biegle a kiedy zaśniesz
to na pamiątkę dźwięk czas roztrwoni
jak z nut zełgają dni mikrofony
tyle jest zmartwień złych niepotrzebnych
myślę o włosach czarnych
ty tęsknisz
w szalonym pędzie niemego kina
zjaw się a potem przystań
zatrzymaj
OTWARTOŚĆ OCZU
Zamykasz oczy to początek
czasami moje czasem własne
i wtulasz mrok w złudzenia
głaśnięć
wyczuwasz że to ma znaczenie
jak wirowanie kulek losu
na bezruch nie istnieje
sposób
wcale nie boisz się o siebie
nad emocjami pan rozsądek
otwórz mu wszystko
na początek
bądź tutaj to jest twoje miejsce
gdzie w zaufaniu trzymasz spokój
i silna stań przy moim
boku
zamieszkaj w chwilach przed wieczorem
a potem w tych godzinach ciemnych
poczujesz jeśli tylko
tęsknisz
wybaczaj wszystkie dni i noce
które od ciebie tak niedbale
spędziłem wypełniony
żalem
jeżeli otrzesz o początek
otwartość oczu mnie spragnionych
to krok w nas będzie
nieskończony
POMRUK
Zamilknę nic nie powiem
bo lepiej zaniemówić
za dużo
gada człowiek
wszechmocny hałas ludzi
niczego już nie oddam
co jest ubrane w słowa
pożyczę
tylko obraz
w milczeniu go zachowam
i w tak dojrzałej ciszy
przemówisz do mnie sama
kolejnym
wierszem pisząc
co brać a co oddawać
a gdybym zechciał mówić
wargami usta spleciesz
mój głos
się wtedy zgubi
ten pierwszy raz w kobiecie
popłynie lekko w eter
zachłanny pomruk pragnień
nie będzie
słowem przecież
bo słowa mi ukradniesz
usłyszę cię inaczej
przez słodycz i przez dotyk
zrozumiem
co to znaczy
spoglądać w twoje oczy
aż w amplitudzie ciebie
przepadną wszystkie zdania
wystarczy
czuć i wiedzieć
nie trzeba wypowiadać
MOKRO
Deszcz musi padać musi być mokro
żeby kroplami wpadać przez okno
a potem chmura i wiatr
i jeszcze
czas musi płakać
koniecznie deszczem
deszcz musi padać a ty wilgotna
mnie spragnionego musisz napotkać
ja cię wypiję zbiorę
do kropli
musi czas spadać
morzem samotnych
deszcz musi gadać a ty gdzieś płynąć
między tym wszystkim co jest i było
aż w głębi kałuż z bliskiej
przyszłości
zamoczysz wszystko
mocniej i prościej
deszcz się wypada a na deszczówce
wiatr umierając taflę wód muśnie
kroplami rosy wskrzeszonej
ranem
wypełnisz morza
mój oceanie
WYPEŁNIENIE
Znalazłem sposób jak cię wypełnić
bladym pustkowiem odległej drogi
wpuść mnie i wypuść bo będę tęsknił
w dal niosą nogi
wilgoć i zapach dwutlenek węgla
cztery pokoje ubrane w ciebie
brzmiały donośnie niczym podziemia
i moje nie wiem
bez zmian właściwie przed i po wszystkim
reszta zupełnie w stabilnej normie
pomnik Osieckiej co w śniegu błyszczał
tak na podpowiedź
jak ten myśliwy za twoim śladem
przez mozaikowy kościół przechodzę
jakbym podążał za własnym zdaniem
nieznanych pojęć
daleka droga w impresjach szlaku
nie zgub mnie w tłumie chwilową iskrą
zostaw do siebie przejrzystość znaków
jestem tak blisko
KEEP ON
Wciąż jeszcze trzymam cię za rękę
choć minął przecież cały tydzień
odkąd dotknęłaś w jakimś zwidzie
niewiarygodnie ważne sprawy
stały się lekkie nie znaczące
znów nagle wiążą koniec z końcem
sentymentalna wartość rośnie
i historycznie czas utrwala
byleby tik i tak w zegarach
drgają możliwe scenariusze
i dławi dziwny eksperyment
mówisz że wszystko jest możliwe
w palcach zaciskam twoje palce
spragniony tego co prawdziwe
żadnego potem albo byłem
i tobie też się to podoba
w tej mgle podążasz za kochaniem
pamiętaj
„ Przypływ – wymykanie” ?
WARTO
Świeża rosa perli ławkę
świerszcz zatęsknił za gwiazdami
w dal idziemy całkiem
sami
dzieci krzyczą na zabawkę
pieszcząc zbrązowiałą szyję
przyśpieszony oddech spijam
brzeg porankiem piasek
czyta
mozaikami wiernych zdjęć
zmiennocieplność półotwarcie
krzyk Bałtyku w drżącej fali
w silnym słońcu czas dzień
palił
nigdy nas nie pragnął bardziej
wiem dlaczego jest ci trudno
ale łatwiej już nie sposób
niezależny wzrok od
losu
zmienił widok morza w lustro
wyjątkowy uścisk dłoni
to poranne smakowanie
i ty naga cała
pamięć
ten znajomy obraz chroni
czuję że naprawdę warto
więcej nic na pewno nie wiem
wymykanie chwil do
ciebie
ciche
może aż za bardzo
AUTORIRONIA
Mam czterdzieści lat kochanie
tyle już widziałem spiekleń
z tym sumieniem jak kaganiec
wszystko widać w innym
świetle
bardziej czuję więcej słyszę
tylko barwa jakaś inna
nim amore zacznie wisieć
będziesz mogła mnie
przeczytać
mierzę teraz inną skalą
jak powietrze schodzi wiara
lata uciekają paląc
kartki zapisanych
starań
tyle jeszcze do kochania
jak ty przebrniesz przez to wszystko
może jeśli się postarasz
dasz mi nową
rzeczywistość
raczej możesz być spokojna
serce bije czasem tyka
a poza tym wieczna wojna
mijać wolniej niż
zanikam
przeszłość to już jakiś miraż
syn dorosły żal nie leczy
wiem od dawna że się chyba
sprzeczam z tą naturą
rzeczy
reszta we mnie jak u innych
więc odpuśćmy mit o cudzie
tak czterdziesty niezbyt zimny
mija z konieczności
grudzień.
ROZTERKA
Cóż tam mieszka w twojej głowie
kto tam czyta wierszem powiedz
ja cię czytam prawie zawsze
głosem co pozwala patrzeć
chwile miejsca i obrazy
mogły nigdy się nie zdarzyć
w ulubionym stanie czekasz
kroplą co przez głos przecieka
może umiesz być spokojna
łatwiej będzie nas rozpoznać
jeszcze raz na nowo przyjąć
wiem że nie chcesz być niczyją
jeśli pamięć mnie nie myli
zawsze trzeba wzrok wysilić
żeby zmienić plany godzin
gęstych ale o to chodzi
z ich niegodnej perspektywy
trudno będzie mi się dziwić
tłumom twoich wielbicieli
lecz się przecież nie podzielisz
wcisnę w formę wyobrażeń
wszystkich którzy się wydarzą
gdy ci piórem wzejdzie cisza
we mnie możesz się napisać
PALISANDER
Warto zasłużyć na inicjały
gdy psychologia zbędna jak złodziej
to dalej wszystko samo się rodzi
a twoje będą na mnie czekały
szminki i kremy przemykam bokiem
gdy intuicją szukasz czerwieni
męski daltonizm trudno ocenić
lecz cię skosztuję zielonookiej
pierwszy plan spadnie albo rozhuśta
usta pęknięte w słodkim uśmiechu
dotknąć ich czując że warte grzechów
cieszyć widokiem nie tylko w lustrach
potem drzwi światło wszystko bez cienia
koszula ciągle twardo śpi w spodniach
zaczeka chwilę zasłonię okna
wiem że nie wolno bez pozwolenia
Pantine się wciśnie podniesie gardę
jest z nim poranek i jest łazienka
rzucanych spojrzeń szał po lusterkach
i ja na włosach twój palisander
ROZMYŚLANIE
Myślę że to zbyt banalne
być przy tobie poczytalnym
bo odległość jest zwątpieniem
ześle rozum na stracenie
i ostatni zniknie sposób
żeby wyrwać coś od losu
myślisz że to nieistotne
i jak kartki noce potniesz
może są tam tylko słowa
lecz je warto dobrze schować
karmić nimi wszystkie weny
w milczącego Boga zmienić
myślę czy to kropla zdrady
tak się rozważaniem mamić
bez przyczyny pod pretekstem
jawnej otwartości nieszczęść
obecności jednak pragnę
niechby było znów jak dawniej
myślisz żeby pójść za głosem
przez powietrze ci przynoszę
jeszcze świeżą woń pewności
już nie można chyba prościej
pojąć tego co się stanie
trudniej tylko z umieraniem
myślę że to przyszłość nowa
w której da się jeszcze schować
stos wyjątków i zapewnień
byłoby to łatwe pewnie
lecz się boję jak ty cienia
i tej pustki po sumieniach
HISTORIA PEWNEJ PODRÓŻY
To ostatnie morze nieprzebyte zimne
narodziny pragnień pewność udowodnień
za oknami jaśniej a ty naszych istnień
w niskich temperatur zamroziłaś stopnie
na poddaszu zima ciemność śnieg zakleił
długość twoich włosów jakby bardziej teraz
w biel się płatków wtapia i na dwoje dzieli
sprawy które nagle tracą na znaczeniach
życie znów ma jakieś plusy i minusy
grzeje albo chłodzi jak widok na księżyc
dzień natrętnie szybki i noc która kusi
snem a potem nagle niewyspaniem dręczy
i my w naszych planach zatwardziali całkiem
mówią że już nie czas nie pora na rzeczy
tak to w całkiem inną zamieniają bajkę
przewlekłą codzienność której nie uleczysz
filiżanko słodka chyba będzie trzeba
coś zweryfikować lub wyjaśnić prościej
a potem wysączyć dni ze wszystkich niebań
żeby było można jeszcze poczuć kości
pozwól zapić smutek i wyrzut sumienia
to tym przyprawiona często bywa miłość
przez ostatnie morze podróż w zimnych cieniach
jakże chciałbym sprawić żeby ich nie było
UROCZYSTOŚĆ
Zamyśleniem wschodzi cisza
już za chwilę będzie pusto
można cienie wierszem spisać
szybko zrobi się przed szóstą
zaproszony wchodzi wieczór
ja otwieram wino
uda
ty otwierasz jakbym przeczuł
mówiąc ci o takich cudach
jest w tym niczym czysta bliskość
bez snu świadków i tłumaczeń
można nią wypełnić wszystko
tylko wtedy to coś znaczy
już za chwilę nic nie będzie
to jest pewne i jest blisko
napełniona warstwą stęsknień
uczyń ze mnie uroczystość
RÓŻNE PERSPEKTYWY
Ty taka piękna jesteś jak ogień
trudno uwierzyć że ciągle płoniesz
gdy ciepło iskier jakby nie moje
spalone w koniec
ty taka wielka jesteś gdy mówisz
ja słucham pilnie i odpowiadam
a każde słowo coś w środku budzi
każde zabawia
a taka inna jesteś gdy kłamiesz
drżą ci powieki i oczy gasną
lecz możesz innych przekonać prawie
że coś jest prawdą
i nagle cicha jesteś gdy pytam
o niego czasem wszystko się zmienia
tak głośno rzucasz zdaniem że chyba
to bez znaczenia
a jaka będziesz kiedy ci powiem
że bez znaczenia są jego ślady
jest ból co gorszy bywa niż człowiek
nigdy nie zdradzi
W ZANURZENIU
Święty spokój sennie spada
czas uwolnić nas od zmyśleń
nagle jesteś tylko w śladach
które czasem mi się
przyśnią
inspiracje żyją wszędzie
w zasłyszanym i w czynnościach
ale jeśli zejdziesz głębiej
nie dasz rady temu
sprostać
poświęcimy wspólne życie
w pojedynkę przecież łatwiej
już nie można chyba płyciej
do drażliwych wracać
zmartwień
przez ten względy punkt widzenia
wymiarowo niedostępny
kreujemy w dziwnych wierszach
świat co ciągle wszystkim
kręci
lecz
to jest nasz obowiązek
rozchylanie ust szeroko
powiązanie końca z końcem
zanurzanie chwil
w głębokość
TO
Są myśli
mijasz je po drodze
w przestrzeni pachną tak jak wczoraj
pędzą
lecz dotknąć ich nie możesz
nagle minęła na to pora
to dziwne
deja vu istnienia
kiedy bezwolnie wszystko wraca
bezbarwne
cicho skryte w cieniach
i cieszy się już tylko szatan
są dźwięki
których nie usłyszysz
ostatnia smutna amplituda
jest jeszcze
jeden ślad na kliszy
jak wilgoć skryta gdzieś na udach
to nocą
ciesz się jak najdłużej
ufaj pozwalaj mówić zmysłom
ranek
już raczej im nie służy
zamienia wszystko w rzewną ścisłość
to norma
ale ty myśl o tym
jak o wyjątku tego stanu
wciąż
masz ucieczki i powroty
a ja
nie istnieć na dobranoc
( „ … płacz maleńka płacz przez łzy żal wyśpiewaj wspomnij jeśli mnie tam przy tobie nie ma .... „ L.G. )
COKOLWIEK
Oto nietrwałe
nie wyczekane
przyszłość rozświetli
oczy jak diament
a jej promienie
znów będą same
właśnie się stało
to nasz testament
myślę w nim o nas
na różny sposób
o celu pragnień
o losach losu
może odgadnę
czym są i nie są
albo przepadną
jak jakiś przesąd
oto zmierzone
ale ulotne
staje się stratą
jak każdy koniec
mocniej i szybciej
nic nie odnajdziesz
bo wszystko będzie
tylko znikaniem
wciąż nie rozumiem
skąd przyszła pewność
że być lub nie być
to wszystko jedno
mogę podważać
lecz nie zaprzeczę
nie widać jutra
może to lepiej
wszystko jest płodne
światłem w promykach
lecz gdy go dotkniesz
to
jak my znika
TRUDNE STANY
Gościsz czasem trudne stany
nie brakuje w nich złudzenia
pocieszenie pokonanych
zatopione dni w marzeniach
czas co znika w szybkim tempie
cięty ostrzem ciężkich presji
odczuwanie wszelkich nieszczęść
wtedy nawet nocą nie śnisz
szukaj pereł wśród kamyków
blasku co stabilnie pewny
wszystko da się w trudzie wykuć
to talizman nieśmiertelny
a ta sterta wiernych pytań
co bez odpowiedzi zawsze
dobrze wie że żalem czytasz
i w ukryciu kształty głaszczesz
i tak styczeń luty marzec
nie wiadomo z której strony
przecież niby wszystko w darze
lecz ten dar jak sen zgubiony
kiedy nocą w twarz dostaniesz
tylko w chwili wyciszonej
zatrzymanej w pewnym stanie
uda ci się przetrwać koniec
50
………………………………………..
…………………………………
…………………………..
………………….
…………
……
…
.