top of page

WYGASZONY PŁOMIEŃ

LOGOS ORGINAL.jpg

 

ODCZUWANIE

 

To czego dotknąć nie zdołam

nigdy

kiedy wyjeżdżasz wierzę że sama

bo tak otwarcie nie można kłamać

 

jak deszcz mi spada przejrzystą kroplą

chciałbym ją poczuć i wolno spłynąć

potem smakować jak stare wino

 

to czego odkryć nie jest mi

dane

tylko wyczuwam albo dotykam

wypełnia szczelnie a potem znika

 

pozostawiając jakąś obecność

której nie sposób nie poczuć wcale

bo jest radością albo jest żalem

 

to czego znaleźć wciąż nie

potrafię

jest jakimś sednem we mnie wpisanym

jakby się nagle skończył atrament

 

oswoić puste długie godziny

o których ciągle za dużo nie wiem

lecz nic nie czuję

bardziej

 

niż ciebie

TAK DLA CISZY

 

Spróbuj czasami nad przyczynę

tego co niesie po rozpaczach

z sennej godziny na godzinę

czuć

co pamiętać co wybaczać

 

albo zapytaj o cóż chodzi

kiedy nam ludzkim zawsze mało

słowo cię będzie do mnie znosić

jakby

nad wszystkim miało całość

 

ale już zawsze tak dla ciszy

chowaj coś w próżni ciężką kieszeń

bo gdy brak dźwięków noc się pisze

deszczem

co tłucze czas o wrzesień

W BIAŁEJ DAMIE

 

Czas na kawę w Białej Damie

dzisiaj chyba nie zaśniemy

choćby noc po łóżku zgrabnie

albo pod oknami księżyc

 

pełno legend śpi na ścianie

w obrazowym zatrzymaniu

 

ani śladu Białej Damy

prawie wszystko tonie w czerni

przecedzając w tle drewnianym

ślady wielkich nieśmiertelnych

 

jak my zanim w oknach jasność

próbowali tutaj zasnąć

 

nic nie mówię tylko tulę

twoje piersi jak poduszkę

wolno zrywasz mi koszulę

usta masz już nieposłuszne

 

więc z bezwstydu wyzwolony

znoszę akt samoobrony

 

Białej Damy ani słowa

nie ma śladów żadnej zjawy

może ją w pobliżu schował

ten kto chciałby jeszcze sprawić

 

abym poczuł i dotykał

pełniąc rolę przewodnika

 

zanim łóżko zmienisz w rzekę

wilgoć będzie całkiem głucha

lecz do rana moja jesteś

bluesa twoich warg wysłucham

 

zasypiając gdzieś przy uchu

oprócz nas nie było duchów

ŁKANIE

 

Może kilka zdań przeczytasz 
tych ukrytych w stosie pytań 
po cóż strony gdzie rozdziały 
zatopione w smutkach całe

i zapłacze z tobą księga 
wtedy pojmiesz po przysięgach 
nic już wszystko obietnicą 
nikt nie składa żadnych przysiąg

ktoś w prologu ci napisze 
że wśród słowiu zgubisz ciszę 
że bohater nieszczęśliwy 
zatracony w losach dziwnych

wzruszy cię ta jego bieda 
w treściach można świat pogrzebać 
albo wskazać wielu winnych 
w pustym świecie albo zimnym

może wyjaśnienie znajdziesz 
niż ja mocniej niż ja bardziej

doceń cały kunszt autora 
poczuj zrozum przyszła pora 
to ja cicho tak inaczej 
kilka słonych słów 
ci płaczę

 

 

 

 

 

PIOSENKA NIEULECZALNYCH

Nie było ani jednej rzeczy
której nie można by zaprzeczyć
w kawiarni przy stoliku z różą

silne poczucie znanej sprawy
z natury musi zaciekawić
jak wiatr gdy zjawia się przed burzą

błagać nie będę miał cię chęci
mgła do kieliszka wpycha język
piwo od żalu aż się pieni

wino już z chłodu jak zeszklone
ty z brzydkim słowem na sam koniec
czas co nas w duchy wspomnień zmieni

szczątki tajemnic szybko chowasz
mówisz że jesteś całkiem nowa
i że właściwie nic nie było

łóżka w hotelach kilka wcieleń
jacyś tam wspólni przyjaciele
to przecież jeszcze żadna miłość

odpuszczasz chwilę więc ja spalę
tych kilka świeczek żadnych zalet
nie znajdę ale o to chodzi

kiedy się na odwagę zbiorę
wszystko ci powiem w samą porę
już nic nie może mi zaszkodzić

sam nie wiem czemu cię kochałem
za wielkie sprawy czy za małe
ale nie zdołam temu przeczyć

słowa nie znaczą nic jak kiedyś
nie byłoby w tym żadnej biedy
gdybym mógł siebie z nas
wyleczyć

SŁABY PUNKT

W sennej ciszy

gdzie już dźwięki śpią po kontach

znika słońce

senne lampy znów się śmieją

po ulicach wieczór barwne cienie krząta

 

znów bez sensu

lecz się kręci w złym pośpiechu

czas co blaski

rozpanoszy aż do rana

siadasz cicho gdzieś na brzegach tego grzechu

 

może warto

wyjść na przekór wszelkim duchom

w tej  pościeli

w której sypiam razem z tobą

o rozmiarze double size’u pełnym puchu

 

nim upadniesz

wylewając łzy po nocach

tak niezręcznie

jest mi mówić dzisiaj o tym

mogę stworzyć nas od nowa 

 

albo kochać

 

LETARG

Gdy się zjawisz to kim będziesz

z jakich się wydarzysz przyczyn

spijesz słodycz przed zniknięciem

i zostawisz mnie tu

z niczym

 

szepnij chociaż gdzie dziś sypiasz

wezmę z tego to co moje

niech przeklęty czas pryncypał

zdejmie ciężki stos

urojeń

 

jeszcze pewnie mnie zaskoczysz

noc się kurczy lecz gdy wpadniesz

ja zacisnę mocno oczy

wiem że przecież będzie

ładnie

 

i zleć mi dowolny koniec

nie chce żadnej konkurencji

bo nie po to ciągle płonę

żeby znów za tobą

tęsknić

 

kiedy jednak kogoś poznasz

zmierzysz lata moją skargą

głaszcz go  jeśli zechce zostać

mnie łagodnie pieść

w letargu

 

 

 

 

 

MAŁA CHWILA

 

W każdej małej chwili rodzi się intymność

można dotknąć skóry poczuć jak się zbliża

będzie  taka  ciepła choć na zewnątrz zimno

zima białym palcem chłodu ziemię

czyta

 

pokaż nagłym gestem gdzie mam cię dotykać

kruszyć jak skostniałe grube lodu warstwy

garść niezwykłych rzeczy ugniatam i stykam

w tylko jednej dłoni odsłoniętej

prawdy

 

może w jakimś końcu uda się zobaczyć

pierwszy raz początek i po raz ostatni

dotknąć małej chwili dziwnie tak inaczej

wtedy całą siebie mocno mi

wyskarżysz

 

potem lekko wzbierze zbyt śmiała nieśmiałość

którą można zawsze bardziej onieśmielić

na wspomnienie o tym co się  przecież stało

w słabym blasku światła ostatniej

jesieni

 

w każdej małej chwili co znika tak nagle

jak noc która troską  suchych ust  dopadła

pracuj bardzo mocno daj mi czego pragnę

nawet jeśli lubisz przy czerwonych

światłach

 

 

O POJĘCIU 

Nie zrozumiesz kiedy powiem

chmura obłok senność powiek

burza w dali wilgoć we mnie

nie poczujesz że tu jestem

 

nie zobaczysz gdy ci wskażę

wiatry deszcze drogowskazem

pierwsze wieje drugie pada

nie doświadczysz i zagadasz

 

nie poczujesz kiedy wejdę

w ramion długich nocy  przejście

żeby spotkać poczuć zdobyć

nie chce ci to przyjść do głowy

 

nie usłyszysz bo nie możesz

z kalendarzem coraz gorzej

dzień zbyt krótki noc się ciągnie

coraz większy worek wspomnień

 

ale czy zrozumieć można

kiedy znika ludzka postać

w grubiej warstwie ziemi ciężkiej

z roku na rok coraz głębiej

 

smutek rozum

tor szalony

człowiek dusza czas

neurony

 

 

ŚREDNIA WYPADKOWA

Na wszelki wypadek nie pisz do mnie

i będzie lepiej jak zapomnisz

amnezja da ci święty spokój

bo zgasi ból przy każdym kroku

zejdę ci z myśli jak ze skóry

tak będziesz mogła innych

zbudzić

 

nas zgubi trudna niemoc pióra

ujście bzdur w głośnych klawiaturach

lament przewodów kadr kamery

czułość widoków całkiem szczerych

zrzuć je w posłowie lub w spis treści

potem na półce mnie

umieścisz

 

czasami z nudów po mnie sięgaj

jak po te nuty co w piosenkach

lecz nie spodziewaj się zbyt wiele

od kogoś z innym charakterem

wytnij mnie z książki tak przypadkiem

będziesz coś miała na

zakładkę

 

choć obok siebie każdy sobie

czego nie zdołasz ja podrobię

co nie skończone zrzucisz na mnie

po latach wróci bo masz pamięć

przy twoich śladach siebie kładę

na wszelki sposób

i wypadek

 

gdy każdy robi po swojemu

to nie zrozumie że ktoś nie mógł

bo średnia wypadkowa zmienia

granice które tkwią w sumieniach

przekujmy wszystkie chwile chwilką

bezpiecznie ciągle tęskniąc

tylko

 

 

 

 

 

 

WSTRZYMANIE

Wstrzymany będę słaby 
nijaki 
w dobrym fasonie lecz poza ciałem 
szybko zapomnę co obiecałem 

nie będę walczył bo nikt 
nie wygra 
żadnego nieba los nam nie sprzedał 
wieczności z tobą kupić się nie da 

więc kiedy nagle sięgniesz 
po złoto 
otrzesz się tylko o stronę świata 
w którym się żyje przed i po datach 

nawet gdy przegrasz coś 
pozostanie 
broń tego zawsze do upadłego 
nawet gdy dotkniesz ostatecznego 

wstrzymuj gdy tylko grzech 
będzie słodki 
albo kimś innym twardy czas zleje 
zabawne ale ja się nie śmieję 

wolę gdy wiedziesz mnie między 
piersi 
na twoich udach kończę zaczynam 
i tego nie da się już powstrzymać

 

 

 

 

ZAMKNIĘCIE – PIOSENKA OTWARTA

 

Podsłuchanym ciężkim szeptem 
szczytem westchnień wydawanym 
na poszyciach drzwi i okien 
każdym krokiem 
zamykamy 

odchodzącym i przybyłym 
światłem w nocy zakochanym 
nadzwyczajnym zachwyceniem 
oddalenie 
zamykamy 

ciepłym wonnym papierosem 
Babilonów snem nieznanym 
kieliszkami i szklankami 
słowem w krtani 
zamykamy 

zimnych kilometrów faktem 
głosem tęsknot zakrapianym 
dalą oczu i czekaniem 
pochłanianie 
zamykamy 

a wierszami westchnieniami 
świeżych spotkań tłem rozlanym 
gdy w endorfin ślad zaklęte 
co zamknięte 
otwieramy

FINALNIE

 

Na początek święta racja 
popijanie przyjemności 
wieczorami słowa gładkie 
już nie można kochać prościej 
i topienie w tobie siebie 
nieskończone telefony 
noc oddanym sprzymierzeńcem 
tylko sen się nie dodzwoni 

te oddechy tak pośpieszne 
zamieszkały w twoim domu 
mogły nagle wszystko zmienić 
znowu być potrzebne komuś 
i ten mrok na łeb na szyję 
w którym raczej nic po racjach 
czasem właśnie tak się żyje 
gdy cię rwie kapitulacja 

my 
lekarstwem na ten księżyc 
co umierał od początku 
i poza tym nic już więcej 
żadnych innych dziwnych wątków 

nigdzie już się stąd nie ruszam 
warto taki stan doceniać 
zatopiona w tobie dusza 
jak w finale uwielbienia

 

 

PO ŚLADACH

 

Kiedy dotykam cię w powietrzu 
to wiatry strzępią chmury 

prawd jeszcze chciałbym użyć 
nie wiem których 

bo przecież zawsze jest powietrze 
tym deszczem co na skórze 

lecz ty zostajesz kroplą 
znacznie dłużej 

czego na palcach nie wyczuwam 
we włosach i na twarzy 

tak całkiem namacalnie 
znów się marzysz 

po chmurach nie jest łatwo płynąć 
i trudno czuć się wiatrem 

lecz kto powiedział że to 
będzie łatwe 

bo przez ten dotyk i to drżenie 
gna impuls co rozkrada 

ciebie lecz można przecież 
iść po śladach

 

 

 

 

POST DIVORTIUM

 

To jest twoje pierwsze rozwiedzione morze 
obraz mono dźwięczny lecz lśni nie najgorzej 
łasi się do duszy inaczej niż zawsze 
znów możesz oddychać 
już ci wolno patrzeć 

to są twoje pierwsze rozwiedzione Błota 
zabrudzona wolność rodzi się w kłopotach 
skrywa sens w półmrokach przemyka za falą 
lecz powietrze łapiesz 
teraz już bez żalu 

to też pierwsze twoje rozwiedzione piaski 
ziarnko pod stopami z całkiem innym trzaskiem 
umyka spod nogi unosi się z wiatrem 
nagle czujesz lekkość 
kroki stawiać łatwiej 

to są pierwsze twoje rozwiedzione wschody 
narodziny słońca które już nie szkodzi 
strzępi twoje chmury zmywa strome brzegi 
kąpiesz w nim nadzieję 
prawie tak jak kiedyś 

lecz to już nie pierwsze zachwycone oczy 
i nie pierwszy dotyk co ci palce złoci 
może tylko bardziej wierny delikatny 
możesz poczuć pewność 
że to nie ostatni

 

 

 

 

 

RETURN

 

W całym ciężkim wieczorze 
nie trać bardziej niż możesz 
niczego 

bądźmy czyści i kwita 
tylko więcej nie pytaj 
dlaczego 

zatrzymałem się w tobie 
jak poeta nie człowiek 
zbyt chciwie 

gdy rozbierasz mnie z rymów 
słowa zawsze dotrzymuj 
łapczywie 

możesz ulec i przegrać 
smutną duszę rozebrać 
do zera 

albo ciągle się łudzić 
że snu nocą nie zbudzi 
Hetera 

nie trać więcej niż skłamiesz 
ucz krew chwili na pamięć 
a potem 

oddaj to co porzucisz 
bo już nigdy nie wróci 
z powrotem

 

 

 

 

 

PORANEK W KINGSTON

Czasem cię nie ma kiedy wstaję 
spalam przy kawie pusty zamęt 
zegarek tłucze stary schemat 

czasem cię nie ma 

ciśnienie wolno idzie w górę 
kroki w powietrzu szaro burym 
głaszczą codziennych godzin porno 

ciśnienie wolno 

a w środku ciężko między nami 
bezruch próbuje senność zgładzić 
i rozrzedzoną miesza gęstość 

a w środku ciężko 

cisza jak makiem nie ma wskrzeszeń 
grubej podeszwy odgłos niesie 
smutek co tylko starym wrakiem 

cisza jak makiem 

sennie opada ranek chwieje 
przepływu skalę minus nie wiem 
a potem spiętrza i po śladach 

sennie opada 

i co to znaczy rankiem w Kingston 
wśród kolejowych zapór błysnąć 
pociąg bez ciebie gna inaczej 

i co to znaczy 

to znaczy tyle 
że co kochałem 
nie pozostaje 
nigdy na stałe

 

 

 

 

 

OBECNOŚĆ

Za często w słowa zmieniam 
obecność twoją pewną 
lecz jest mi coraz trudniej 
gnać zdania na południe 
nad dróg odległych 
pętlą 

to wtedy je spisuję 
przy dźwiękach Leonarda 
co gorycz umie czołgać 
w tęsknoty małych wojnach 
a kiedy trzeba 
targa 

tak żadne z twoich wcieleń 
o niczym nie 
zapomni 
bo wszystkie moim wschodem 
i każde zna odpowiedz
nie jestem już 
bezdomny 

dość pewnie się przebijam 
przez żal pijanej 
drogi 
im więcej w siebie wlewam 
tym bardziej ty dojrzewasz 
na spotkań szlak 
wychodzisz 

piękniejszym od marzenia 
niewiele rzeczy 
bywa 
w liryki pióro wpadnie 
tu skreśli tam ukradnie 
lecz słyszę jak nas 
wzywa

 

 

 

 

 

GIFTS

 

Daj mi siebie tylko trochę 
nie za dużo bo to nonsens 
taki przecież nierealny 
lecz pamięta ciepło głaśnięć 
odcisk ust na moim brzuchu 
tyle wspomnień 
ile duchów 

daj mi z siebie nie za wiele 
wstyd co zniknie gdzieś w pościeli 
to przyjemna słuszna droga 
gdy mój język po twych stopach 
i wędrówka sennych oczu 
co chcą widzieć 
ja chcę poczuć 

w końcu daj mi ile możesz 
nim rozerwie wszystko koniec 
przelej we mnie takie ciepło 
to z pomiędzy ud jak piekło 
powędruję za znakami 
odnajdując 
dotykami 

daj mi z siebie ile trzeba 
a o całość nic się nie martw 
jak spragniony i samotny 
będę spijał co do kropli 

wszystko na nic moja złota 
jeśli umrze 
w nas tęsknota 

O WILGOCI

 

To twoja wilgoć mi smakuje 
gdy dookoła sennie mokro 
starannie siebie mi dawkujesz 
jak samotność 

na ciepłych ustach miękkich udach 
zawsze mnie bardzo mocno pragniesz 
tak chętnie zwiedzę twoje cuda 
zanim spadnę 

bo twoja wilgoć obiad wdzięczny 
po którym sytość nie doskwiera 
z dań wielu może nawet grzesznych 
talerz ścieram 

pamiętasz przepływałem kiedyś 
przez twoje usta bez pośpiechu 
i takie wszystko było wtedy 
warte grzechów 

właśnie zamieniam ciebie w siebie 
deszcz białych kropel pełen życia 
słodkie i słone sam już nie wiem 
nie wysychaj 

 

 

 

 

NOC – NASĄCZANIE

 

Płoń święta nocy aż po błękit 
tocz koła rysuj wielkim kręgiem 
zechciej nam gęsty płomień zesłać 

wkładaj obrączki w palce 
nieba 

świeć nie przygasaj lampy całuj 
naucz kląć wiatrem iskier naucz 
gwiazd ci nie trzeba ani sztuczek 

wstrzymane serca do łask 
zwrócisz 

sprowadź ją do mnie posadź cicho 
w mroku błyszczącym od kielichów 
pełnych miłości zamiast wina 

i choć do rana czas 
zatrzymaj 

daj mi ją poczuć daj skosztować 
niech płynie wznosi się niech chowa 
przenika wlewa z każdej strony 

chcę być jej mrokiem 
nasączony 

 

 

 

 

 

 

NIE ZA PÓŹNO

 

Spóźniłem się na ciebie

a było już tak blisko

gdy wiodłaś mnie za sobą w te drogi bez powrotu

w jeziorach czas się perlił myślałem że to spokój

jak łabędź wystraszony unosił nas nad mglistość

 

wybudzasz mnie z letargów

na swój poranny połów

zdumiona jak godzina że przeminęłaś właśnie

lecz zanim całkiem znikniesz zaświecisz jeszcze jaśniej

a ja zaspany księżyc znów zrzucę noc z cokołu 

 

ktoś ciszą strzeli w plecy

na wylot przejdzie kula

i wciśnie umieranie w ostatnie słowo mroku

nie składa jeszcze broni mój upragniony spokój

 

choć z trudem zmartwychwstaje

to uwierz  że wybaczy

poczekaj jeszcze chwilę niech to co nas zatraca

przemija lub się spóźnia

o czasie nic nie wraca

 

 

 

 

TO JEST

 

Oto jest zamiłowanie

które mnie do ciebie znosi

zawsze umie nas na pamięć

narysować w dłoniach

nocy

 

między tobą a księżycem

jest podobnie choć on blaskiem

w wyjątkowej tajemnicy

wszystkie twoje miejsca

głaszcze

 

to jest to zauroczenie

które mnie ku tobie wiedzie

po cóż sam do końca nie wiem

ale wierz mi nie chcę 

wiedzieć

 

oto jedno z twoich spojrzeń

lekki ruch spragnionej ręki

może jeszcze jakiś koniec

gdzie za nikim nikt

nie tęskni

 

to jest to co uwielbiane

każe mi przy tobie milczeć

błyszcząc niczym drogi diament

 

lecz to ciągle tylko kamień

 

 

 

 

PRYZMAT

 

Kolor chwili chcę doceniać

kiedy mam cię pod palcami

w głuchej nocy nadprzestrzeniach

nie ma granic

 

lekko bierzesz mnie do ręki

niecierpliwie w usta wciskasz

wtedy nawet czerń jak błękit

moja przystań

 

tęczowieje martwy wieczór

malowany dniem bezbarwnym

tylko akty mogę przeczuć

w pełni jawne

 

nad pejzaże twoich wzniesień

i różowych skrytych dolin

zakamarków czar się niesie

a czas stoi

 

czarno biały świat niech zaśnie

gdy galeria ciebie kwitnie

kolor pragnień  świeci jaśniej

zanim znikniesz

 

pomaluję cię na biało

wtedy kontur pragnień zmięknie

a ty całą pozostałość

skosztuj chętnie

 

 

 

 

ARIA

Znalazłem nuty twoich palców

w takt ułożone na pościeli

tak zgrabnie snują czas po karku

i budzą lekki włosów szelest

 

na strunach pocałunków sennych

i pięcioliniach wyobraźni

brzmi mocno forte pieszczot wszelkich

zmienione w piano kiedy zaśniesz

 

to instrumenty gładkich dolin

spod echa wzniesień nagich szczytów

na których zawsze mi pozwolisz

poczuć ich drżenia tknąć zachwytu

 

są skrzypce ramion kontrabasy

altówka szyi harfa brzucha

są spojrzeń lśniące fortepiany

i tylko mi ich wolno słuchać

 

brzmi dźwięczna aria na dotyki

opera kształtów opus ciała

tak się zostaje powiernikiem

nocnej batuty tylko dla nas

 

to jest muzyka moja muzo

dotknęła dzisiaj ust poety

podarowała mi tak dużo

wszystko zaklęte w dźwięk

kobiety

 

 

 

 

 

NA ZEWNĄTRZ

Poza sobą mam niewiele

pewnie lewie w tobie mieszkam

ale każde z moich wcieleń

możesz streszczać

 

to niewiele całe moje

chce darować je twojemu

na połowę mnie przekroisz

gdybym nie mógł

 

zajmiesz całość lecz poza mną

nic już więcej nie dostaniesz

możesz nawet bardzo pragnąć

wszystko na nic

 

zdejmij moje wszystkie warstwy

przejrzyj na wskroś tajemnice

odkryj zatajone prawdy

głuchych krzyczeń

 

kiedy wszystko już dostaniesz

to nadejdzie czas zagojeń

co zrodzone  z twoich pragnień

nie jest moje

 

to niewinne posiadanie

spróbuj zrobić z nim co zechcesz

a że chciałaś mnie bez granic

czekaj jeszcze

SŁODKO

 

Dłużej nie umiem nas zatrzymać

do formy wciskasz czas jak ciasto

urośnie bo złowieszczy klimat

 

piekącą woń rozniesie jasność

zwabiona jak spragniony macho

co smaków się najczulszych ima

 

ten deszcz jesienny już nie słodzi

łez nie liż więcej nie czuj bardziej

gorycz nie zdoła ci zaszkodzić

 

wylewa tylko złość na kartkę

wszystko jest jeszcze w nas otwarte

lukier jak zegar wyszedł z mody

 

do siebie cukru nie dodawaj

nie mieszaj naszej odległości

to wcale nie jest łatwa sprawa

 

lecz warto czasem  zabrzmieć prościej

a dni są wtedy tak jak mosty

ciągłej tęsknoty nie odmawiaj

ZIMĄ NA SASKIEJ

Nie mogłem zostać może szkoda

a miejsca dla mnie uczyń więcej

bo stanę nagle w twoich progach

na moje szczęście i nieszczęście

o noc powinie mi się

noga

 

i tylko nie mów mi jak wracać

jak przybyć bo to już nie działa

w ten wieczór co odległość skraca

gubi się tętno wszelkich starań

to pewnie syzyfowa

praca

 

nie czekaj czytaj swoje wiersze

przed obiektywem moich oczu

fotograf pstryknie kilka streszczeń

przez które będzie można poczuć

jak człowiek łasi się do

więcej

 

a potem noc i moja ręka

na twoich biodrach nie dość silnie

i kilka wspomnień gdzieś w piosenkach

a potem jeszcze trochę milczeń

którymi można ciszę

nękać

 

wciąż cierpkość na języku ostra

gdzieś na francuskiej w herbaciarni

w earl graya nadprzyjemnych hostiach

wiedziałem że tak mnie nakarmisz

znów na peronie trzeba

zostać

 

SŁOWO O WSZECHSMUTKU

To echo już nie dziwi

rozbrzmiewa niemal wszędzie

dźwięk dnia bezwolnie krzywy

wpisuje nas w czym prędzej

 

nie ginie i nie znika

znów pyta o początek

poemat który czytasz

soczyście bo przewrotnie

 

skropliła widok szyby

wilgotność mas  powietrza

już teraz możesz przybyć

i nawet tu zamieszkać

 

nic nagle nie przeminie

bo wszystko właśnie  teraz

a ty tak wolno płyniesz

wszechsmutku co rozdzierasz

 

masz prawo brać najwięcej

to może nawet dobrze

przeciekasz nam przez ręce

wyciskasz słone z powiek

 

domilczam twoich wieści

docierasz na poddasze

w słuchawce mi je streścisz

z cyfrowym ust grymasem

 

nie skłamiesz nie nakarmisz

spróchniałej dawno księgi

już wszystko poza nami

i pewnie tak jest lepiej

 

milczenie jak abstrakcja

realna może słuszne

nie każdy z nas powraca

po tak solidnej pustce

TWARDOŚĆ SKRZYDEŁ

I wszystko trudne i jeszcze bardziej

jakby z przekory

masz przecież skrzydła jak kamień twarde

jak meteoryt

 

a życie krótkie i jeszcze krótsze

święty brak czasu

możesz do woli zapić się jutrem

lecz czasem pasuj

 

noc płata figle a czas jest tańcem

nic nie wyjaśnisz

wiesz dobrze smutek także ma barwę

ale nie barwi

 

i jakoś dziwnie a może dziwniej

sen nie pomaga

robi ci tylko ogromną krzywdę

kiedy go błagasz

 

z każdą piosenką listem i zdjęciem

wciąż pragniesz bardziej

mogłabyś przepaść ale na szczęście

skrzydła masz twarde

 

wbrew sobie samej na przekór wszystkim

nim zegar schudnie

tutaj i teraz trwasz w każdej myśli

 

jakie to trudne

 

 

 

 

DO PARY

Jesteś taka nie do pary

winna za ten nagły blamaż

nie odmawiaj myślom granic

pomyśl sama

 

presje łzy i jakaś wiosna

to nie całkiem takie łatwe

rozpuszczona jak lód postać

płynie z wiatrem

 

nie

tu nie ma twojej winy

czasem tak po prostu trzeba

przyjąć mocny zimny prysznic

niczym schemat

 

nie do pary lecz nie zginiesz

będę szukał cię i w pustym

to co zwykle tkwi w przyczynie

czas rozpuszcza

 

i rozpuści 

 

 

 

 

 

 

RÓŻA ŚWIĘTEJ  RITY

 

Myślę o włosach czarnych jak heban

bo mógłbym przy nich kostnieć i drzemać

wzbudzać neurony odkryć ocalić

zanim mi znowu przepadną w dali

 

zamieszkam blisko sam nie wiem czemu

w zmęczonych splotach trosk i problemów

już się nie miotam ani nie martwię

jak noc spisuje szarość na papier

 

dzień porozpuszcza zmarznięty spokój

jeszcze pięć godzin sześć stopni mrozu

i dziwnie stracę chwilę przed ciszą

w której odwiedzasz mnie tylko pisząc

 

gdy więdnie róża od świętej Rity

nie ma tam ciebie nie ma mnie przy tym

wciśnięta w kurtkę gdzieś w twojej szafie

mówi że umiem że cię potrafię

 

a ty brzmisz dobrze nawet na taśmie

wiersz mówisz biegle a kiedy zaśniesz

to na pamiątkę dźwięk czas roztrwoni

jak z nut zełgają dni mikrofony

 

tyle jest zmartwień złych niepotrzebnych

myślę o włosach czarnych

ty tęsknisz

w szalonym pędzie niemego kina

zjaw się a potem przystań

zatrzymaj

 

 

 

 

 

OTWARTOŚĆ OCZU

Zamykasz oczy to początek

czasami moje czasem własne

i wtulasz mrok w złudzenia

głaśnięć

 

wyczuwasz że to ma znaczenie

jak wirowanie kulek losu

na bezruch nie istnieje

sposób

 

wcale nie boisz się o siebie

nad emocjami pan rozsądek

otwórz mu wszystko

na początek

 

bądź tutaj to jest twoje miejsce

gdzie w zaufaniu trzymasz spokój

i silna stań przy moim

boku

 

zamieszkaj w chwilach przed wieczorem

a potem w tych godzinach ciemnych

poczujesz jeśli tylko

tęsknisz

 

wybaczaj wszystkie dni i noce

które od ciebie tak niedbale

spędziłem wypełniony

żalem

 

jeżeli otrzesz o początek

otwartość oczu mnie spragnionych

to krok w nas będzie

nieskończony

 

 

 

 

POMRUK

Zamilknę nic nie powiem

bo lepiej zaniemówić

za dużo

gada człowiek

wszechmocny hałas ludzi

 

niczego już nie oddam

co jest ubrane w słowa

pożyczę

tylko obraz

w milczeniu go zachowam

 

i w tak dojrzałej ciszy

przemówisz do mnie sama

kolejnym

wierszem pisząc

co brać a co oddawać

 

a gdybym zechciał mówić

wargami usta spleciesz

mój głos

się wtedy zgubi

ten pierwszy raz w kobiecie

 

popłynie lekko w eter

zachłanny pomruk pragnień

nie będzie

słowem przecież

bo słowa mi ukradniesz

 

usłyszę cię inaczej

przez słodycz i przez dotyk

zrozumiem

co to znaczy

spoglądać w twoje oczy

 

aż w amplitudzie ciebie

przepadną wszystkie zdania

wystarczy

czuć i wiedzieć

nie trzeba wypowiadać

 

 

 

 

MOKRO

 

Deszcz musi padać musi być mokro

żeby kroplami wpadać przez okno

 

a potem chmura i wiatr

i jeszcze

czas musi płakać

koniecznie deszczem

 

deszcz musi padać a ty wilgotna

mnie spragnionego musisz napotkać

 

ja cię wypiję zbiorę

do kropli

musi czas spadać

morzem samotnych

 

deszcz musi gadać a ty gdzieś płynąć

między tym wszystkim co jest i było

 

aż w głębi kałuż z bliskiej

przyszłości

zamoczysz wszystko

mocniej i prościej

 

deszcz się wypada a na deszczówce

wiatr umierając taflę wód muśnie

 

kroplami rosy wskrzeszonej

ranem

wypełnisz morza

mój oceanie

 

 

 

 

WYPEŁNIENIE

 

Znalazłem sposób jak cię wypełnić

bladym pustkowiem odległej drogi

wpuść mnie i wypuść bo będę tęsknił

w dal niosą nogi

 

wilgoć i zapach dwutlenek węgla

cztery pokoje ubrane w ciebie

brzmiały donośnie niczym podziemia

i moje nie wiem

 

bez zmian właściwie przed i po wszystkim

reszta zupełnie w stabilnej normie

pomnik Osieckiej co w śniegu błyszczał

tak na podpowiedź

 

jak ten myśliwy za twoim śladem

przez mozaikowy kościół przechodzę

jakbym podążał za własnym zdaniem

nieznanych pojęć

 

daleka droga w impresjach szlaku

nie zgub mnie w tłumie chwilową iskrą

zostaw do siebie przejrzystość znaków

jestem tak blisko

 

 

 

 

KEEP  ON

 

Wciąż jeszcze trzymam cię za rękę

choć minął przecież cały tydzień

odkąd dotknęłaś w jakimś zwidzie

 

niewiarygodnie ważne sprawy

stały się lekkie nie znaczące

znów nagle wiążą koniec z końcem

 

sentymentalna wartość rośnie

i historycznie czas utrwala

byleby tik i tak w zegarach

 

drgają możliwe scenariusze

i dławi dziwny eksperyment

mówisz że wszystko jest możliwe

 

w palcach zaciskam twoje palce

spragniony tego co prawdziwe

żadnego potem albo byłem

 

i tobie też się to podoba

w tej mgle podążasz za kochaniem

pamiętaj

„ Przypływ – wymykanie” ?

 

 


WARTO

 

Świeża rosa perli ławkę

świerszcz zatęsknił za gwiazdami

w dal idziemy całkiem

sami

dzieci krzyczą na zabawkę

 

pieszcząc zbrązowiałą szyję

przyśpieszony oddech spijam

brzeg porankiem piasek

czyta

mozaikami wiernych zdjęć

 

zmiennocieplność półotwarcie

krzyk Bałtyku w drżącej fali

w silnym słońcu czas dzień

palił

nigdy nas nie pragnął bardziej

 

wiem dlaczego jest ci trudno

ale łatwiej już nie sposób

niezależny wzrok od

losu

zmienił widok morza w lustro

 

wyjątkowy uścisk dłoni

to poranne smakowanie

i ty naga cała

pamięć

ten znajomy obraz chroni

 

czuję że naprawdę warto

więcej nic na pewno nie wiem

wymykanie chwil do

ciebie

ciche

może aż za bardzo

 

 

AUTORIRONIA

Mam czterdzieści lat kochanie

tyle już widziałem spiekleń

z tym sumieniem jak kaganiec

wszystko widać w innym

świetle

 

bardziej czuję więcej słyszę

tylko barwa jakaś inna

nim amore zacznie wisieć

będziesz mogła mnie

przeczytać

 

mierzę teraz inną skalą

jak powietrze schodzi wiara

lata uciekają paląc

kartki zapisanych

starań

 

tyle jeszcze do kochania

jak ty przebrniesz przez to wszystko

może jeśli się postarasz

dasz mi nową

rzeczywistość

 

raczej możesz być spokojna

serce bije czasem tyka

a poza tym wieczna wojna

mijać wolniej niż

zanikam

 

przeszłość to już jakiś miraż

syn dorosły żal nie leczy

wiem od dawna że się chyba

sprzeczam z tą naturą

rzeczy

 

reszta we mnie jak u innych

więc odpuśćmy mit o cudzie

tak czterdziesty niezbyt zimny

mija z konieczności

grudzień.

ROZTERKA

 

Cóż tam mieszka w twojej głowie

kto tam czyta wierszem powiedz

ja cię czytam prawie zawsze

głosem co pozwala patrzeć

 

chwile miejsca i obrazy

mogły nigdy się nie zdarzyć

w ulubionym stanie czekasz

kroplą co przez głos przecieka

 

może umiesz być spokojna

łatwiej będzie nas rozpoznać

jeszcze raz na nowo przyjąć

wiem że nie chcesz być niczyją

 

jeśli pamięć mnie nie myli

zawsze trzeba wzrok wysilić

żeby zmienić plany godzin

gęstych ale o to chodzi

 

z ich niegodnej perspektywy

trudno będzie mi się dziwić

tłumom twoich wielbicieli

lecz się przecież nie podzielisz

 

wcisnę w formę wyobrażeń

wszystkich którzy się wydarzą

gdy ci piórem wzejdzie cisza

we mnie możesz się napisać

 

 

 

PALISANDER

Warto zasłużyć na inicjały

gdy psychologia zbędna jak złodziej

to dalej wszystko samo się rodzi

a twoje będą na mnie czekały

 

szminki i kremy przemykam bokiem

gdy intuicją szukasz czerwieni

męski daltonizm trudno ocenić

lecz cię skosztuję zielonookiej

 

pierwszy plan spadnie albo rozhuśta

usta pęknięte w słodkim uśmiechu

dotknąć ich czując że warte grzechów

cieszyć widokiem nie tylko w lustrach

 

potem drzwi światło wszystko bez cienia

koszula ciągle twardo śpi w spodniach

zaczeka chwilę  zasłonię okna

wiem że nie wolno bez pozwolenia

 

Pantine się wciśnie podniesie gardę

jest z nim poranek i jest łazienka

rzucanych spojrzeń szał po lusterkach

i ja na włosach twój palisander

 

 

 

 

 

ROZMYŚLANIE

Myślę że to zbyt banalne

być przy tobie poczytalnym

bo odległość jest zwątpieniem

ześle rozum na stracenie

i ostatni zniknie sposób

żeby wyrwać coś od losu

 

myślisz że to nieistotne

i jak kartki noce potniesz

może są tam tylko słowa

lecz je warto dobrze schować

karmić nimi wszystkie weny

w milczącego Boga zmienić

 

myślę czy to kropla zdrady

tak się rozważaniem mamić

bez przyczyny pod pretekstem

jawnej otwartości nieszczęść

obecności jednak pragnę

niechby było znów jak dawniej

 

myślisz żeby pójść za głosem

przez powietrze ci przynoszę

jeszcze świeżą woń pewności

już nie można chyba prościej

pojąć tego co się stanie

trudniej tylko z umieraniem

 

myślę że to przyszłość nowa

w której da się jeszcze schować

stos wyjątków i zapewnień

byłoby to łatwe pewnie

lecz się boję jak ty cienia

i tej pustki po sumieniach 

HISTORIA PEWNEJ PODRÓŻY

To ostatnie morze nieprzebyte zimne

narodziny pragnień pewność udowodnień

za oknami jaśniej a ty naszych istnień

w niskich temperatur zamroziłaś stopnie

 

na poddaszu zima ciemność śnieg zakleił

długość twoich włosów jakby bardziej teraz

w biel się płatków wtapia i na dwoje dzieli

sprawy które nagle tracą na znaczeniach

 

życie znów ma jakieś plusy i minusy

grzeje albo chłodzi jak widok na księżyc

dzień natrętnie szybki i noc która kusi

snem a potem nagle niewyspaniem dręczy

 

i my w naszych planach zatwardziali całkiem

mówią że już nie czas nie pora na rzeczy

tak to w całkiem inną zamieniają bajkę

przewlekłą codzienność której nie uleczysz

 

filiżanko słodka chyba będzie trzeba

coś zweryfikować lub wyjaśnić prościej

a potem wysączyć dni ze wszystkich niebań

żeby było można jeszcze poczuć kości

 

pozwól zapić smutek i wyrzut sumienia

to tym przyprawiona często bywa miłość

przez ostatnie morze podróż w zimnych cieniach

jakże chciałbym sprawić żeby ich nie było

 

 

 

UROCZYSTOŚĆ

Zamyśleniem wschodzi cisza

już za chwilę będzie pusto

można cienie wierszem spisać

szybko zrobi się przed szóstą

 

zaproszony wchodzi wieczór

ja otwieram wino

uda

ty otwierasz jakbym przeczuł

mówiąc ci o takich cudach

 

jest w tym niczym czysta bliskość

bez snu świadków i tłumaczeń

można nią wypełnić wszystko

tylko wtedy to coś znaczy

 

już za chwilę nic nie będzie

to jest pewne i jest blisko

napełniona warstwą stęsknień

uczyń ze mnie uroczystość

 

 

 

RÓŻNE PERSPEKTYWY

Ty taka piękna jesteś jak ogień

trudno uwierzyć że ciągle płoniesz

gdy ciepło iskier jakby nie moje

spalone w koniec

 

ty taka wielka jesteś gdy mówisz

ja słucham pilnie i odpowiadam

a każde słowo coś w środku budzi

każde zabawia

 

a taka inna jesteś gdy kłamiesz

drżą ci powieki i oczy gasną

lecz możesz innych przekonać prawie

że coś jest prawdą

 

i nagle cicha jesteś gdy pytam

o niego czasem wszystko się zmienia

tak głośno rzucasz zdaniem że chyba

to bez znaczenia

 

a jaka będziesz kiedy ci powiem

że bez znaczenia są jego ślady

jest ból co gorszy bywa niż człowiek

nigdy nie zdradzi

 

 

 

 

 

                                    

W ZANURZENIU

 

 

Święty spokój sennie spada

czas uwolnić nas od zmyśleń

nagle jesteś tylko w śladach

które czasem mi się

przyśnią

 

inspiracje żyją wszędzie

w zasłyszanym i w czynnościach

ale jeśli zejdziesz głębiej

nie dasz rady temu

sprostać

 

poświęcimy wspólne życie

w pojedynkę przecież łatwiej

już nie można chyba płyciej

do drażliwych wracać

zmartwień

 

przez ten względy punkt widzenia

wymiarowo niedostępny

kreujemy w dziwnych wierszach

świat co ciągle wszystkim

kręci

 

lecz

 

to jest nasz obowiązek

rozchylanie ust szeroko

powiązanie końca z końcem

zanurzanie chwil

w głębokość

 

 

 

 

                             

                          

TO

 

Są myśli

mijasz je po drodze

w przestrzeni pachną tak jak wczoraj

pędzą

lecz dotknąć ich nie możesz

nagle minęła na to pora

 

to dziwne

deja vu istnienia

kiedy bezwolnie wszystko wraca

bezbarwne

cicho skryte w  cieniach

i cieszy się już tylko szatan

 

są dźwięki

których nie usłyszysz

ostatnia smutna amplituda

jest jeszcze

jeden ślad na kliszy

jak wilgoć skryta gdzieś na udach

 

to nocą

ciesz się jak najdłużej

ufaj pozwalaj mówić zmysłom

ranek

już raczej im nie służy

zamienia wszystko w rzewną ścisłość

 

to norma

ale ty myśl o tym

jak o wyjątku tego stanu

wciąż

masz ucieczki i powroty

a ja

nie istnieć na dobranoc

 

 

 

 

( „ … płacz maleńka płacz przez łzy żal wyśpiewaj wspomnij jeśli mnie  tam przy tobie nie ma ....  „    L.G.  )

COKOLWIEK

 

Oto nietrwałe

nie wyczekane

przyszłość rozświetli

oczy jak diament

 

a jej promienie

znów będą same

właśnie się stało

to nasz testament

 

myślę w nim o nas

na różny sposób

o celu pragnień

o losach losu

 

może odgadnę

czym są i nie są

albo przepadną

jak jakiś przesąd

 

oto zmierzone

ale ulotne

staje się stratą

jak każdy koniec

 

mocniej i szybciej

nic nie odnajdziesz

bo wszystko będzie

tylko znikaniem

 

wciąż nie rozumiem

skąd przyszła pewność

że być lub nie być

to wszystko jedno

 

mogę podważać

lecz nie zaprzeczę

nie widać jutra

może to lepiej

 

wszystko jest płodne

światłem w promykach

lecz gdy go dotkniesz

to

jak my znika

 

                                  

TRUDNE STANY

 

Gościsz czasem trudne stany

nie brakuje w nich złudzenia

pocieszenie pokonanych

zatopione dni w marzeniach

 

czas co znika w szybkim tempie

cięty ostrzem ciężkich presji

odczuwanie wszelkich nieszczęść

wtedy nawet nocą nie śnisz

 

szukaj pereł wśród kamyków

blasku co stabilnie pewny

wszystko da się w trudzie wykuć

to talizman nieśmiertelny

 

a ta sterta wiernych pytań

co bez odpowiedzi zawsze

dobrze wie że żalem czytasz

i w ukryciu kształty głaszczesz

 

i tak styczeń luty marzec

nie wiadomo z której strony

przecież niby wszystko w darze

lecz ten dar jak sen zgubiony

 

kiedy  nocą w twarz dostaniesz

tylko w chwili wyciszonej

zatrzymanej w pewnym stanie

uda ci się przetrwać koniec

 

 

 

 

50

 

 

………………………………………..

…………………………………

…………………………..

………………….

…………

……

.

bottom of page