
NIEMIŁOŚĆ

NA PRZEKÓR
Przeszłaś przez deszcz szybko jak wiosna
rozmyte krople
tylko ty ostra
liście wśród drzew mokro zielone
kwiatami marzeń
czas zdobił koniec
a ty przez deszcz jak powiew wiatru
burzowych błysków
sączy się sacrum
katar i chłód niejasny kaszel
zawroty głowy
wieża poddasze
zapach i mgła wilgotnej ziemi
smakuje całkiem
jak chleb powszedni
każdego dnia mokniesz bo żyjesz
w gęstych kałużach
brnę aż po szyję
ty byłaś deszczem ja parasolem
dziś ani kropli
coraz
mniej
boli
DROGA
Wiosna witała nas tak późno
nie jadę
nie śpię już przy tobie
przebijam drżenie i przez północ
zalśnię ciemnością twoich powiek
bezsenność zmęczy noc tak wdzięcznie
niewdzięczna
ale jaka słodka
będzie udawać że nic nie wie
na temat wszystkich naszych spotkań
tak lekko sobie z tym poradzisz
zapadłaś
we mnie tak głęboko
że sen nie zauważył zdrady
ważniejszy przecież święty spokój
okradnie noc ze wszystkich godzin
zaplącze
usta bardzo nisko
jak Venus nagle znów się zrodzi
obliże palce rzeczywistość
zima pochowa nas zbyt wcześnie
nie jadę
sypiam sam ze sobą
lecz nie zapomnę twoich westchnień
ty moja droga – byłaś drogą
ale donikąd
do nikogo
LIST W BUTELCE 2
Listem w butelce nikt nie dzwoni
czasami jeszcze ktoś je pisze
bo jak inaczej żale schronić
przekazać wysłać choćby w ciszę
bywa że suchość w szklanym świecie
dość trwale chroni papier przecież
nic mu nie szkodzi nawet piasek
co w zębach wiatrem ciężko zgrzyta
tak się wygrywa czasem z czasem
zamiast etiudą ciągłych pytań
szkłem celulozą w morzu granic
wierszem w to wszystko zapisanym
to miejsce w którym potem wrzucasz
w odmęty toni smutek cały
nigdy nie będzie cię pouczać
to nie jest rola twardej skały
co od tysięcy lat wiatr wznosi
to ty o radę tutaj prosisz
ten brzeg na którym odnajduję
to co z otchłani wynurzone
szumi mi falą że całujesz
nadzieję choćby to jej koniec
nadciągał właśnie bo z przypływem
znów wszystkie kłamstwa są prawdziwe
przyznaję się do przeczytania
tej całej twojej bezlitości
herbata łatwiej słowa wchłania
bo naparowi dużo prościej
zrozumieć smak ich oczywisty
Earl Gray już wypił wszystkie listy
LIST W BUTELCE 3
Nie czekam już więcej na więcej
Za dużo – trzy listy w butelce.
L.G.
Earl Gray już wypił wszystkie listy
nasączył piasek zasnął w Błotach
odcedza teraz w falach bystrych
kamienny ciężar po tęsknotach
listem w butelce już nie dzwonisz
nie dzwonią nawet telefony
daremnie rzucam szkło do wody
z papierem w środku zapisanym
ty już nie czekasz lecz nie szkodzi
pergamin ma zagoić rany
zaleczyć w głębi to co boli
złagodzić mocą morskiej soli
któregoś lata wrócę jeszcze
nad brzegi w miejsca gdzie kochałaś
odwiecznym szumom fal ból streścić
opowiem jak mi dal kłamała
mówiąc że starczy kochać patrzeć
a to co masz jest już na zawsze
butelki twarde są jak żale
nie można krzywdy im wyrządzić
z krzemionki stworzył boży palec
arki co po bezkresie błądzą
lecz dzisiaj puste są niechciane
jak śmieci wszędzie postrzegane
jeśli w ich środku list umieszczę
dotrze do wszystkich brzegów świata
lecz nikt nie czeka nie chce streszczeń
świat w światłowodach nas zatraca
nie warto
dziś już inny schemat
butelek pełno
listów nie ma
PLAN
Nie wiem jak długo potrwasz we mnie
czy jak przymrozek tuż nad ranem
albo wiatrami lata ścięte
już zagubione zapomniane
myślę gdy śnieg słodkawe krople
wlewa mi lutym wprost do kawy
że jakiś wirus duszę żłopie
jakby ją chciał na siłę zbawić
tymczasem wszystko przypominasz
w podszeptach kiedy jestem mocniej
w zwolnieniach jakby jakiś miraż
poruszał wzrokiem zbyt swobodnie
dotykam starych zaległości
lśniących wyblakłym wyczekaniem
i zanim mi pozwolą zwątpić
to chciałbym poczuć że się staniesz
potem od nowa upływ wolny
przez zegar sekund stos
wyplutych
zaplanowały nas samotnych
co do godziny i minuty
PIOSENKA NA ODEJŚCIE
Gdybym umarł przed tobą kochanie
na zachody spoglądaj ciut smutniej
złe niemiłe odkładaj w niepamięć
czas to wszystko znieczuli gdy usnę
w naszych drzewach zostanę
kamieniach
patrz w nie wszystkie
i szukaj tam cienia
jedź nad morze na brzegu wspominaj
jak w ramionach tonęłaś co lato
o przyczynach już nie myśl o winach
pogodzona bądź z losem i stratą
będę z morzem i słońcem
przy tobie
moja siła jak przetrwać
podpowie
a gdy w góry wyruszysz pamiętaj
to ja wiatrem ja szczytem i szlakiem
ty mnie przecież w to wszystko zaklęłaś
więc odnajdziesz odczytasz te znaki
będą mówić
że jeszcze jest wieczność
tam w niej czekam na ciebie
na pewno
już wierzyłem że ty lecz to nie ty
gdy mnie spalą do urny proch schowasz
żyj najlepiej jak możesz
a kiedyś
na spotkanie
bądź gdzieś tam
gotowa
ŚWIĘTY WALENTY 2019
Dzisiejszej nocy znów o czasie
ciemne i długie pory roku
rozpoczną swój odwieczny taniec
będzie je można w mroku poczuć
kiedy się będą wgryzać w pamięć
mróz jak duch święty niewidoczny
wiosenne deszcze zatroskane
lato z upałem ciężko znośnym
jesień ze swoim złotym planem
do diabła wszystkie pory poślij
one o czasie my spóźnieni
na siebie i tak coraz dalej
zasmucającym będzie zmienić
ten stan tęsknoty który żali
nas
lecz nie sposób nie docenić
na czas są tylko pory roku
i pogodzenie z przemijaniem
stukot starości pewnych kroków
której biegniemy na spotkanie
nie uda jej się obejść z boku
a w przyszłym roku bądź o świcie
w miejscu
oboje o nim wiemy
ciesz się już samym tylko byciem
o czasie czekam tam
i wtedy
razem spóźnimy się na życie
ZACIERANIE
Zanim ci zniknę zatrę ślady
nikt przecież za mnie ich nie zatrze
mgłę porozwieszam nad drogami
żeby nas zgubić jeszcze bardziej
bo ten co po mnie przyjdzie będzie
po moich szlakach zwiedzał ciebie
masz już dla niego wolne miejsce
niepewnie wierząc że tak lepiej
i oto wszystko będzie inne
wcale nie kojarz tego ze mną
czas ci ucieknie znacznie płynniej
nawet jeżeli prosto w ciemność
a ja stęskniony gdzieś z oddali
dotykał będę dobrych wspomnień
gdy ty do niego to rozpalisz
co ci popioły każą po mnie
wiem że ci łatwiej przyjdzie może
otulić żale oddaleniem
lecz z nim nie będzie ci tak dobrze
to nie ten dotyk ciepło drżenie
więc zanim zniknę zatrę ślady
ale tak tylko mi się zdaje
oboje wiemy nie da rady
ślad pozostaje
WYCISZENIE
I nagle cisza między nami
drażni wypełnia aż po brzegi
świat jeszcze lekko
błyszczy śniegiem
a my jak kiedyś znowu sami
szybko to skończysz musisz tylko
odnaleźć siebie jakąś drogę
potem nią pójdziesz
z panem bogiem
jeżeli nawet całkiem milcząc
zrozumieć warto że rozumieć
wszystkiego czasem nie potrzeba
jak się wyciszyć
i jak nie bać
nikt nie wie to jest takie trudne
lecz każdy musi własny spokój
odszukać żeby dać żyć innym
te drogi mieszać
czas powinny
i trzeba im dotrzymać kroku
dlaczego cisza sam już nie wiem
czemu właściwie jest i po co
ale odczuwam
każdą nocą
ile mi waży ten brak ciebie
POROROCZNIA ( dzień 109 )
Ta wiosna grzebie nas tak chciwie
i brak zieleni jej nie wadzi
nie kwitną jeszcze grusze w sadzie
smutek porusza najprawdziwiej
a lato dziwnie się nie spieszy
bo takich jak my wielu mija
powraca tylko by zabijać
ostatnie słabe iskry wskrzeszeń
przez parki przejdzie sprane deszczem
złapaną chwilą zachwyceni
spojrzymy
maj się zazieleni
powiększy jeszcze dal i przestrzeń
aż w końcu jesień nas zastanie
niewiele więcej nam potrzeba
rok będzie można już pogrzebać
odejdzie tak jak my w niepamięć
kolejna wiosna los ułoży
zbyt szybka lecz tak teraz bywa
może nie przychodź
wiosno chciwa
już nie pozwolisz nam się dożyć
CHODZĄCA WE ŚNIE
Popatrz w dal chodząca we śnie
rozbudzona nieświadomie
w środek nocy wtargnął czerwiec
i rozgościł w skurczu
powiek
tam za oknem znika cicho
mglistość co cię w mrok prowadzi
spać do rana pachnie pychą
trzeba na to coś
poradzić
tyle mojej bezsenności
jest w tej twojej że aż płacze
kiedy w sobie mnie ugościsz
wszystko będzie tak
inaczej
nie pamiętasz gdy się budzisz
nic z nocnego wędrowania
senny ranek noc ostudził
dzień urodził nowy
banał
czekam aż otworzysz oczy
i poczujesz świt tak mocno
zawstydzona mrokiem nocy
cicho wpuścisz mnie przez
okno
nie patrz w dal chodząca we śnie
w dali można tylko znikać
pewnym jak zegarek tęsknię
lunatyka
luna tyka
FEROMONY
Zapach
który wszystko streszcza
niewidzialność twoich kroków
nadmiar ciszy szczypta szczęścia
sennie płochy święty
spokój
zapach
ten na który wstaję
i odnaleźć umiem smutek
wpada mi do nosa marcem
nad poważnych złudzeń
wtórem
zapach
szybko ulatuje
jakby nie miał już znaczenia
nim powietrze znów zatruje
powiedz czemu tak się
zmienia
to ulatnia się to skrapla
stan skupienia zmienia nagle
jak kolory tego światła
które pozwalają
patrzeć
czuję
jego parowanie
lecz ta mgła to już atrapa
czasem tobą pachnie pamięć
ale to już inny
zapach
REMEBER
Czas z nas powyciskał to co zdołał tylko
potem obrał z pragnień zamienił w ukryte
cieszy się jak dziecko tym naszym niebytem
a nam z tą radością jakoś niewygodnie
odczuwamy silnie wyczuwalną kruchość
zmarła nawet wilgoć i jest trwożnie sucho
to co ciche trzeszczy co za nami dźwięczy
czego więcej pragnie czegóż żąda jeszcze
niechby zostawiło to co z nas najlepsze
często o tym myślę a potem o tobie
jak ostatnie ślady mnie na sobie ścierasz
jak to jest że miłość za życia umiera
już nieważne w sumie są ważniejsze rzeczy
wiesz bo ci mówiłem że ginął blask w oczach
zapisz zapamiętaj że ktoś wciąż je kocha
TYKALNOŚĆ
Czasami jest tak pusto
co robić sam już nie wiem
i dałbym tonę nudy
za jedną działkę ciebie
( „ Nie widziałem „ - Leonard Cohen )
Ciągle pędzimy jak szaleni
gdy życie zegarami tyka
białe i czarne czas docenić
niedługo trzeba będzie znikać
znikam na twojej osi czasu
jak woda w palcach i przypadek
nie można umknąć więc dopasuj
może bez siebie damy radę
zanim zapalisz wszystkie światła
pozwól się nocą dniu znieczulić
w dobowym rytmie myśl pogmatwam
ktoś inny nagle nas przytuli
ciężko mi wpadasz wprost do środka
ale wyczuwam że inaczej
jeszcze cię pewnie kiedyś spotkam
lecz już nic w tobie nie zobaczę
PO STU – DNIACH
Już mi nie pomożesz wydobyć ze studni
rozpuszczony w wodzie lęk co nas zaludnił
zalał i zamoczył strącając głęboko
oto nasze wąsko zmienia się w szerokość
to jest usychania ciebie kropla mała
chociaż była jedna z grudniem ją wylałaś
tonie w brudnej wodzie co zalewa oczy
ten który obiecał dotrwać do wilgoci
chciałby móc oczyścić głębiny i fale
zanim poziom lodu zrówna wszystko z żalem
niech to będzie droga łodzią wprost do domu
zanim do najniższych przyjdzie zejść poziomów
tam gdzie słodka woda co deszczu opadem
twoich kropel słodkich lała mi przypadek
tam mi nie pomożesz to czas innych istnień
szybko nas utopi
albo studnia
wyschnie
NIEMIŁOŚĆ - ONE
Nie jesteś więc już ciebie nie ma
w pokoju cicho dźwięk za oknem
cisza po tobie nie chce drzemać
pragnienia milkną bezpowrotnie
cisną się w ramy strzępy głosów
próbuję znaleźć na nas sposób
trzeba żyć dalej choć to trudne
nagle zasypiać już bez ciebie
niewiele myśli więcej złudzeń
wiem o tym dużo ty nic nie wiesz
staram się muszę ruszyć dalej
nie płacząc przy tym prawie wcale
może i byłaś tu przed chwilą
teraz iść ze mną razem nie chcesz
to zjawiskowe jak niemiłość
dała się ukryć w słowach z westchnień
nie wiem jak długo może czekać
lecz w końcu wyjdzie gdzieś z człowieka
przetoczą lata dni godziny
zgarbią i zatrą co minęło
znów będę wiedział co mam czynić
odpuści mi ta smutna niemoc
teraz nie czuje nie chcę nie wiem
żal dni spędzonych już bez ciebie
czasem wychodzę tak jak dawniej
na peron tam gdzie przyjeżdżałaś
czując że czas to wszystko kradnie
w miesiącach twardych niczym skała
mogę
wybaczyć
że to koniec
i tylko nie wiem jak zapomnieć
ROZMILCZENIE
Łagodnym dźwięcznym tonem
co milczeć mi zabrania
przemycam niepokoje ukryte w zapytaniach
nie znałem i nie poznam
na żadne odpowiedzi
i tylko gdzieś w sumieniu przyczynę żal wyśledzi
to nie jest żaden wyrzut
wiem że się bałaś zawsze
tych pytań nie zadawać choć chciałaś poznać prawdę
czasami móc nie wiedzieć
przywilej to znaczący
jak cichy długi wieczór co dzień zmęczony skończył
nauczysz się jak mówić
że pragniesz że pokonasz
nic zdarzyć się nie może gdy znikasz rozmilczona
a równoległa droga
jest pewnym zrozumieniem
że może ktoś nie zechcieć podążać za sumieniem
powody są nieważne
to setki elementów
co plotą całość w jeden stos żalów i wykrętów
a kiedy to się dzieje
już nie jest wszystko jedno
tak nami się rozmilcza ta nadchodząca
wieczność
NIEMIŁOŚĆ 2
I jeszcze tylko czekam ciebie
W niespodziewanym - w chwili małej
Ale mi ciemniej, coraz ciszej. A już myślałem że myślałem.
L.G.
I tylko nie wiem jak zapomnieć
tak prosto w oczy mówiąc trudno
nie wygasł jeszcze w środku ogień
lecz jego ciepło to już złudność
a miał oświetlić nasze wszędzie
rozjaśni twoje tam gdzie będziesz
czasami przy nas go nie było
potykał się o własne winy
był małą ale wielką siłą
nie dziwił wcale teraz dziwi
że jego płomień lśnił jak wina
nie mieszkał w nikim żył w przyczynach
za krótko istniał roztrwoniony
zabłądził w południowe strony
schował czas w piasku i na szczytach
w ulicach miejskich i podróżach
wylał wierszami trudnych pytań
zaznaczył dalą bo być musiał
lotami od niej i do niego
zwrócony dziś ku innym brzegom
w drobiazgach listach zrozumieniach
spisany drogą choć zawiłą
w bliskościach w nieświadomych drżeniach
lecz ty mu zgasnąć pozwoliłaś
byłem z nim
we mnie wszystko było
i tak spotkałaś mnie niemiłość
DZIEŃ 178
Niech mnie też dotknie twoja wszystkość
L.G
Wodospad z kropelek chusteczek i wrażeń
istnieje a wszystko sensowne i pewne
już słabo pamiętam jak płacze się razem
istotnie ważniejsze że ciągle w nim jesteś
wiedziałem że można przywyknąć do stanów
przeziębić się tobą i leczyć tym samym
wpatrywać w to światło z ledowych ekranów
czekając na nowy życiowy egzamin
zaszumiasz mi głowę a sen nie przychodzi
przyjemnym wspomnieniom oddaję świadomie
te sprawy i rzeczy co nocą wypoci
gdy zasnąć nie może poeta choć człowiek
otwiera mu oczy poddasze i okno
wygląda na zewnątrz jest miasto i śpiewa
nie stoisz na straży więc dba o samotność
i innych już wrażeń nie czuję nie miewam
poranek urodzi ból głowy jak zawsze
za dużo nie myślę na wiele nie czekam
nie mogę cię dostrzec lecz jeszcze popatrzę
to może zabiję ten ciężar w powiekach
BIAŁE PLAMY
To błysk tylko
lecz był chwilką co przez chwilę błyszczy
dłuższa chwila
Boże wybacz od najdłuższej chwilki
to w tym błysku czułem ciebie i jak mnie oswajasz
to w tym mgnieniu odczuwalnym jeszcze
nas doganiam
twoje usta
w moich pustkach pragnień i wymarzeń
senne oczy
w mroku nocy idą z nimi w parze
ślad na szyi obojętność tkanki szczerozłotej
i w tym wszystkim teraz gaśniesz nie wróci
z powrotem
są granice
nie wyliczę granic świadomości
przez co wzejdzie
już nie przejdziesz nic się nie da prościej
ale tylko odczuwaniem można jeszcze zdołać
wstrzymać czas co wolno stygnie
nie zatoczy koła
mówią światło
gdyby martwą chciało mieć naturę
to by było
jak ta miłość co umiera z bólem
nie wpadałabyś do oczu jak latarni gładkość
ta do której jeszcze płynę czując
że nie warto
bo w ciemności
można prościej zgubić co nie ginie
między nami
białe plamy korowody minięć
to mrugnięcie jak z oddali zachmurzony księżyc
i ta pustka co po tobie
której nie wypełnisz
NIEMIŁOŚĆ - THIRD
I tak spotkałaś mnie niemiłość
spojrzałaś z małej fotografii
w ogrodzie ciszy tak to było
potem na skrzynkę e- mail trafił
jak sobie na to pozwoliłem
że wszystko stało się prawdziwe
i nagle twoje na nas plany
za szczerą dobrą brałem wolę
jak szczeniak wierny zakochany
zgubiłem cały świat na moment
gdy porzucałaś mnie choć z żalem
nagle znów mogłem się odnaleźć
pustkę wypełniam przetęsknotą
i będę żalił się nieżalem
to wszystko robię tylko po to
żeby już resztę po nas spalić
wiedząc że nie da się na siłę
sam kiedyś kogoś zostawiłem
lecz już nie spotkam cię niemiłość
wiem jak wyglądasz znam na pamięć
to wszystko we mnie coś odkryło
wyczuję teraz kiedy skłamiesz
jeśli zagościsz w moich stronach
rozsądek szybko cię pokona
słyszę jak mówisz – tak kochałam
kto kochał przecież zawsze będzie
ty tak zwyczajnie mnie nie chciałaś
i dzisiaj ze mną tylko jesteś
w dźwiękach i plikach tak cyfrowa
resztki po tobie
właśnie chowam
POST DIVORTIUM 2 - REPUDIUM CUM ME
Oto twoje drugie rozwiedzione morze
inne niż to pierwsze kiedyś o tej porze
tonie we wspomnieniach o których nikt nie wie
ale znów oddychasz
siebie masz dla siebie
to będą kolejne w twoim życiu błota
wolna już ode mnie piękna plaża złota
sens nieznacznie inny nieco inne fale
podobne powietrze
już wolne od żalu
to następne nagle porzucone piaski
szybko spali słońce noce co wygasły
wiatr rozniesie cienie i nad brzegiem ciemniej
ale lżejsze kroki
stawiasz już beze mnie
inne będą wszystkie wschody i zachody
smutnie zawiedzione ale to nie szkodzi
morze takie same i już tylko czarne
moje chmury twoje
znowu mają barwę
wiem że będą nowe pełne blasku oczy
i następny dotyk palce ci ozłości
wierniejszy ode mnie bardziej delikatny
znam cię i na pewno
nie byłem ostatni
PO WSZYSTKIM
Ukrytych miejsc olśnienia gładkie
nie pojawiają się przypadkiem
wzbudzone chęcią i rozkoszą
lekko wytarte pod ubraniem
jak pędzlem tobą malowane
znalazłem wcale cię nie prosząc
zwilżonych granic wzdęte wzgórza
stworzone po to by zanurzać
wzniesione lekko niczym pióra
łatwo widoczne ponad tobą
bezwzględną tworząc osobowość
przewędrowałem jak po górach
spłoszonych myśli szybkie blaski
zamkniętych klepsydr lśniły piaskiem
na tobie kiedy byłaś naga
zgrabnie złożona na pościeli
ciepłej od tych gorących szczelin
gdzie docierałem jak po śladach
dziś tylko westchnień dźwięczne struny
na świat wydane będzie studził
grudzień co bezlitośnie zgasił
wszystkie wędrówki moje w tobie
i tak jak obcy ci już człowiek
do wspomnień znów się będę łasił
NIEMIŁOSĆ FOURTH – END
Resztki po tobie właśnie chowam
wycieram skórę zmywam głowę
dźwięczą hercami nasze słowa
kują zdaniami w ciepłe noce
wmawiając z przeraźliwą siłą
że to się wcale nie zdarzyło
lecz nie oceniam tak jak sądzisz
gdy nie mam wpływu akceptuję
rozumiem kiedy coś się kończy
nie da się wzbudzić bo nie czujesz
na nic nadzieje gdy czas schował
coś czego będzie mi brakować
powoli wstaję i swobodniej
wciska godziny ciężka pustka
szary kadr kreśli świat za oknem
smak znika zwietrzał ślad na ustach
wklejasz zdjęcia czasem wiersze
nie znaczą wiele od nas więcej
jest coraz ciszej choć po tobie
pamiątek sporo mam za dużo
ale niemiłość sama powiedz
czy to nie lepiej że się kurzą
zamknięte w pudle i w folderach
których nie będę już otwierał
bezsprzecznie lepiej żyć beze mnie
i bez nich chciałaś czas nadchodzi
co niesie z sobą jeszcze nie wiem
nie czuję ale to nie szkodzi
poczekam zjawi się odpowiedź
ja
podpisany niżej w tobie
L.G
LITTLE SECRET
Umiałaś we mnie zdobyć wszystko
wzruszeniem rzęsy palca śladem
odkryłem taką oczywistość
kolorowała to co blade
i zawsze całkiem od niechcenia
nas zamykałaś w swoich drżeniach
ty potrafiłaś bez wahania
na cząstki każdy stan zamienić
w wierszach i wszystkich innych zdaniach
rozjaśnić mroki wszelkich cieni
biegłem za tobą niemal w ciemno
i mogłaś liczyć na wzajemność
a kiedy tylko tego chciałaś
to zamieniałem się w poetę
od ręki i bez większych starań
z przystankiem między ud sekretem
zwiedzałem twoje miejsca takie
czyniąc to z wyjątkowym smakiem
jeżeli nagle zapragnęłaś
byłem gotowy każdej nocy
topić się w tobie jeszcze bardziej
zanim poranek mnie nie spłoszył
mówiłaś weź mnie bez pytania
siebie całego też nie wzbraniaj
do dzisiaj nie wiesz tylko o tym
że to co przecież najcenniejsze
nie kryje się w zaletach nocy
nie jest spisane żadnym wierszem
oto sekretów sedno małych
aby się nigdy nie spełniały
nasze już wszystkie są spełnione
dlatego martwe i skończone
SEN O PRZESZŁOŚCI
W poprzednim zdaniu cisza trwania
bo nie ma poprzedniego zdania
back space-ów nie da się odnaleźć
początki drogi zapomniane
nie zdołasz z czasu wyrwać cykań
a on cię może wszędzie wpisać
i wpisze tyle że w zasadzie
to będzie marnej formy kradzież
słowa co znaczą tak niewiele
jak każde z naszych przyszłych wcieleń
gdy o tym myślę jestem smutny
z wyjątkiem chwili absolutnym
zaciskam pięści w przekonaniu
że tak sprzeciwiam się szatanom
nocy tych niespokojnie krótkich
pozamienianych w dzienne skutki
czekając co zapiszesz po mnie
na czystej kartce martwych wspomnień
każdy dzień budzi się tak samo
o budzik senność roztrzaskaną
zbieram a potem aż po wieczór
rozbijam lustra dziwnych przeczuć
zaklinam przyszłość tęskniąc za nią
jak każdy myślę
o przetrwaniu
LANCKORONA
Lanckorona nas pamięta
i bankomat wspomni w oknie
Lanckorona wniebowzięta
szare bruki kwadratowe
u podnóża panoramy
ta wysokość to coś w tobie
wiele we mnie też pamięta
stary zamek tak się bałaś
że w nim jakaś moc przeklęta
w Lanckoronie miało padać
więc mieliśmy parasole
tam o wszystkim chciałaś gadać
mamy nawet fotografie
przy pomniku i skansenie
ja zapomnieć nie potrafię
radio grało całą drogę
brzmiał Grechuta tym przebojem
co wychwala Lanckoronę
śpiewaliśmy sobie cicho
pod nosami zachwyceni
tacy pewni że to miłość
w uniesieniu nieprzytomni
jednak z czasem zapominam
Lanckorona też zapomni
RZECZ
Cóż za piękna rzecz
w uświęconej porze
słyszeć słodycz słów
lekko dłoń ukorzyć
światło z ciebie zdjąć
bieliźnianą tarczę
zrobić nowy krok
z oddalą zawalczyć
i wybaczać dniom
głupie scenariusze
mocno wcierać w skroń
aureolę duszy
precyzyjny plan
unieść w dal sceptycznie
kiedy ściska krtań
ciężki stan zachłyśnięć
wahań stromy brzeg
ściąga pytań fale
w obecności lęk
mocna pewność żalu
ale to nie tak
jak ci się wydaje
przecież wiem że płacz
zwilża obyczajem
a to piękna rzecz
wytęskniona bliskość
lecz
zmieniłaś sens
i już inne
wszystko
NIEDOWIDZENIA
Do widzenia trochę dziwne
na poddaszu w pustych ścianach
niekoniecznie pragniesz słyszeć
najmniej jesteś zasłuchana
coś tam gada sennie wieczór
że przewidział
odgadł przeczuł
tych dowidzeń już odbyłem
wiele tak jak dobranocy
tyle dni się odłożyło
że nasz płomień całkiem ostygł
siebie bardziej nie poznamy
nie zrozumie ten kto zranił
do widzenia już się stało
ostatecznie mnie kaleczy
w każdą chwilę krótką małą
wciska nie przecz po co przeczysz
coś to zmienia
nic nie zmienia
do niedowidzenia
WYPEŁNIANIE
To niekompletne oddychanie
kiedy tak tęsknię odczuwalnie
a ty się jeszcze we mnie stajesz
namacalnie
to zamyślone zasypianie
pod czystym niebem na poddaszu
gdy chciwie kilka sekund kradnę
z pętli czasu
to co potrafię zapamiętać
niech snem nie będzie ani żalem
jest szkłem co pod ciężarem pęka
już nie kalecz
to są poranki rozszalałe
chwilami w pewnej kolejności
brak siły którą w sobie miałem
by uprosić
to wiarygodne pojmowanie
łez ułożonych w zdarzeń kole
ciągłe uczenie chwil że pamięć
często boli
to dziwne sprawy rozdrabnianie
pamiątki wpięte w nagie drżenie
gdy wypełniałem twój sakrament
wszystkie cieniem
to kilka wspomnień wspomnieć warto
niech zapamięta ludzki rozum
butelkę listem zapisaną
wyślij komuś
ZASTYGANIE
Zawsze pachniałaś o poranku
pomiędzy kawy pełnym dzbankiem
a tańcem z małą filiżanką
i srebro lśniło życiem w tobie
w nagości szyi między nami
znikało szybko pod włosami
słodkie kolczyki w twoich uszach
w gwiazdach skąpane grzały oczy
gdy ożywały w scenach nocnych
mała taktowna bransoletka
dobrze odczuła siłę chwytań
gdy ulegałaś jak zdobyta
całkiem znikałaś mi pod skórą
a bez tajemnic pod palcami
traciłaś oddech aż do granic
wszystko wystygło w moich oczach
już nie zobaczą
czas upłynie
to co widziały wkrótce minie
DZIEŃ 278
Wybrzmiewamy inaczej
literami wspomnieniem
tylko one coś znaczą
potwierdzają istnienie
uczą czas każdej nocy
jak usłyszeć ich brzmienie
i właściwie zakończyć
a poprawnie docenić
to uczynek na przekór
lepiej by nie pamiętać
nie łaskawa w człowieku
zapomnienia iskierka
rozrzuciła te chwile
po zakątkach neuronów
już nie mogę ich widzieć
lecz nie oddam nikomu
tak naprawdę gdy nie brzmi
ranne części rozprasza
nikt już za tym nie tęskni
prócz poety
z poddasza
ŚWIATEŁKO
Światełko w tobie mruży oczy
zaklina lampki budzi barwy
rozjaśnia szlaki w środku nocy
odcina drogę punktom czarnym
za dnia oświetla prawie wszystko
jak ledy żyje w oślepieniach
tak uwielbiałem blasków bliskość
w tych twoich stanach światłocienia
światełko w tobie takie ciepłe
pragnieniem wiarą zasilane
zastyga może nawet krzepnie
wnika w nieoświetloną pamięć
to jego odblask mnie prowadził
pewnie unosił mrok przez drogi
i nagle
los ten promyk zgasił
fotonów pozbawiając błogich
ktoś inny żywi się odbiciem
nie dotknie oświetlonych pojęć
bo tylko dla mnie były życiem
światełko w tobie
już nie moje
PROŚBA
Śpij ze mną
nawet gdy nie sypiasz
twój oddech miesza mi powietrze
o chłodne usta nie zapytam
nie zganię jak wypełnią przestrzeń
śnij przy mnie
nawet jeśli nie śnisz
gęstniej bo bliskość to jest rzadkość
o wszystkim za czym już nie tęsknisz
nie wspomnę niech przemija gładko
dbaj o mnie
nawet z tej oddali
której już nigdy nie ulegniesz
niech się ten popiół z nas dopali
zamieni w prochy będzie lepiej
bądź ze mną
w wielu pustkach nagłych
poczuj jak gasną moje oczy
bo już nie wpływam w twoje wargi
i nie rozjaśniasz żadnej nocy
drżyj ze mną
nawet jeśli nie chcesz
wzruszaj i z martwych wskrześ śmiertelne
zwilgoć mnie chłodnym rześkim deszczem
może nie uschnę w tonach pęknięć
ŁZAWIENIE
Już nie smutek tylko spokój
zmierzcham cichnę z każdym mrokiem
coraz bardziej jesteś z boku
krok za krokiem
resztki ślepy los zanurzył
też czasami się zapadam
kropla w kroplę i w kałużach
cicho siadam
słucham ale już nie słyszę
nikt nie milczał chyba bardziej
znałaś mnie i wiesz że ciszą
nie pogardzę
i nie skarżę się jak zegar
za powinność mam nadzieję
że się sam lecz tak jak trzeba
zestarzeję
to nie tak że się nie boję
gdy wycieram mokre oczy
to nie tak że tylko twoje
wszystko moczą
FOTOGRAFIE
To spacer martwych fotografii
na który chodzisz ze mną czasem
czarne i białe tła ubarwić
skadrować plan co nie ma masek
a ja cię wtedy wołam
wołam
w albumach jezior topię pamięć
tam jesteś jeszcze w wielu słowach
to papier szarą pustką kłamie
jak jej nie ująć żal oddaje
i w światła naszych twarzy wkracza
fotograficzna pamięć bajek
której oszustwa nie wybaczam
obiektyw nieostrością czasu
z śladami linii papilarnych
zmarnował plenerowy zasób
niechcianej
już wyblakłej barwy
skanuje myśli straszna ciemnia
prześwietla ściska i zaklina
odsłania ślady wierci w nerwach
tym
czego w kadrach nie zatrzymasz
PEJZAŻ
W starych pejzażach wybrzmiał smutek
narysowany wiecznym piórem
jeszcze się staram im nie ulec
tracąc radości na pokutę
gdybym to ja je namalował
to wszędzie byłby jej oczy
w kolorach długiej ciepłej nocy
i coś na potem bym w nich schował
wykułbym jeszcze z białej ramy
lat utraconych martwe blaski
żeby w nich ukryć kilka jasnych
byle nie zburzyć cienkich granic
wszystko zawiesił gdzieś na ścianie
w galerii straty co przytomnie
zatapia obraz w cieniu wspomnień
z których jedynie nic powstanie
wszystkie pejzaże stare w nowe
nagle na płótnie życia zmienia
długiej wieczności trwały schemat
i wzywa nas na sztuczną spowiedź
może na jednym z nich ty ze mną
zastygniesz nic to że podarte
wiem
każde płótno czas poszarpie
ale to będzie nasza wieczność
ENOUGH
To tyle
musi nam wystarczyć
jest o czym wspomnieć co pamiętać
myślami kapie noc
zaklęta
przecieka mrokiem przez szczeliny
filtrami żalu i zawodu
a przecież nie ma już
powodów
sypiam jak kiedyś nic nie czuję
a gdy się budzę też jest pusto
wyjałowiony mijam
szóstą
nawet natrętne zmartwychwstanie
omijam dziwnie bez wrażenia
szczątki
już utopiłem w cieniach
rozumiem dobrze co się stało
przyjmuję nowe chociaż nie wie
czemu nadchodzi
już bez ciebie
AFTER
A u schyłku światła karmię tobą mgielna
głód minionych godzin
czas je już pożegnać
siadam na półmroku patrząc w zachód złoty
czekam
na to wszystko co chce ze mną zrobić
w całym przebywaniu na kruszynach światła
oswoiłem pewność że już mnie odgadłaś
w ciszy co ugniata oddech
wciąż cię czuję
wiatrem po horyzont obecności snujesz
przez otwarte okno wpadła cierpka kropla
deszczu co tak wiele spłukał ludzkich rozstań
smutna
jak ta pustka gdy okradnie złodziej
zimna
tak jak oczy kiedy się odchodzi
jeszcze pachnie miastem gdy horyzont gaśnie
to paradoks ale w mroku
widać jaśniej
i wyraźniej słychać
gdzie prawda czym kpina
pięknie milczysz o tym jak mnie zapominasz
gnie się woal cienia
od wilgoci mokry
czekam
tak jak każdy kto już jest samotny
aż ostatni promień zniesie pewny koniec
noc przychodzi pierwsza
już nie przyjdziesz
po niej
NA CZARNYM SZLAKU
Szliśmy
a było trudniej
wyżej
w strachu że życie nas rozsypie
pragnienia wyły coraz ciszej
drzewami zbocza wzniesień kwitły
to była
wtedy taka pora
gdy prowadziłaś mnie przez góry
przed widokami chyląc czoła
mogłem podziwiać czar natury
i o poważnych prawiąc sprawach
marzenia miałaś takie same
wiatr płochą wiarę z nas wysmagał
tam po dolinach brzmiąc jak amen
na każdym szczycie gdzieś u celu
tuliłaś wszystkie cząstki we mnie
latem i zimą gdy się bielą
szczyty błyszczały tak przepięknie
to tam zrozumieć było można
co człowiek ceni co posiada
wracam
sam
chociaż chciałem zostać
tak nauczyłaś mnie jak
spadać
ANYONE ELSE
Jak ktokolwiek inny przyszedł i pokochał
nie myśl więcej o nas zaufaj dotykom
o moich zapomnij jak ja były znikąd
kiedyś się odnajdą na zachodach słońca
tam na naszej plaży
z kimś innym przy boku
nie odwracaj głowy
nie odrywaj
wzroku
jeśli się pojawił i może być z tobą
rankiem wieczorami spraw aby uwierzył
może nie próbuje jak ja zostać sobą
pewnie cię odwiedza tam gdzie ja kochałem
gdy twój smak poczuje
i co chce usłyszy
bać mu się nie pozwól
tak jak ja się
bałem
kiedy będzie czerpał z twoich słów i wiary
wspierał cię podziwiał już go nie wymieniaj
niech myśli że kochasz takie czary mary
żadne ci wspomnienia wadzić nie powinny
nie myśl o mnie wcale
a jeśli
niewiele
może że kochałem
jak ktokolwiek
inny
JAKOŚ
Wszystko poza nami lampy i lampeczki
klimat cichy senny dobry oddech rzeczy
zieleń liści paproć i dachowe okna
w ciemno żółto szarym więcej nas
nie spotkam
i nawet ten ogień co zapalał świece
na szklanym stoliku ćwiczył plan ucieczek
w waniliowym dymie powietrzem ogrzanym
zaczynam rozumieć jak
byliśmy sami
nowa noc nadchodzi ciemność z nią jak para
czas co się zaleca do tykań zegara
cieszy mnie ten spokój ta nuda i cisza
jutro będzie jutro dziś
przeżyjmy dzisiaj
pościeliłem łóżko przemęczonym wzrokiem
obejmuję talię poddaszowych okien
sennie kolorują białe ściany ledy
znów się da po tobie
smutek jakoś
przeżyć
DZIEŃ 355
Zniknęła nagle gdzieś za rogiem
czekałem jeszcze trochę czasu
wpatrzony w wyostrzone brzegi
myślałem wkrótce światła zgaszą
prócz zimy roześmianej śniegiem
nic nie powróci może lepiej
ciekawy jak jej tam za rogiem
czasem odnajdę jakieś strzępy
co patrzą jeszcze w tamtą stronę
i niepotrzebnie zmysły tępią
po mojej stronie tak jak było
już tylko nie mam sił na miłość
nasze ulice szkoła domy
zatarły ślady wspólnych doznań
listopad błyszczy rocznicowy
znów będę musiał sam pozostać
nie przystanęła nawet chwilę
byle do przodu dalej byle
bo kiedy znikasz tak po prostu
to mało ważny kto zostaje
wszystko jest pełne zdarzeń ostrych
dalekich od tych znanych bajek
żyj dobrze nie czuj czas ucieka
nie trać mężczyzny trać człowieka
czasami trzeba coś uczynić
dla siebie i tak wbrew wszystkiemu
nie brać na siebie żadnej winy
i nie żałować że ktoś nie mógł
tak krok za krokiem ślad za śladem
wciąż jestem tamtym listopadem
DZIEŃ 365 CZYLI NOWY ROK
Mija rok jak ciebie nie ma
przepłakały czasem drzewa
przeliczone dni po tobie
wątpliwości
jak odpowiedź
przemilczana ciepła wiosna
coś straciła i przyniosła
lato w górach w morskich falach
teraz jesień
świat rozpala
zima prawie tuż za rogiem
w święta porozmawiam z Bogiem
nie mam w sumie wielu pytań
a rok nowy
świat przywita
dziś jest taki dzień jak zawsze
do wspominań i popatrzeń
lecz upływa tak inaczej
to już prawie
nic nie znaczy
we wschodach i zachodach słońca
tak już będzie aż do końca
w różnych losu korytarzach
ten dzień
będzie nas powtarzał
LEKCJA
Musi przeminąć to co żyje
chcesz przejść przez rzekę zbuduj most
spragniony każdy płyn wypije
upadły będzie winił los
umyka szybko całe teraz
poczuj chcąc stłumić duszną myśl
zamknięty zawsze chce otwierać
wstrzymany bardzo pragnie iść
raczej nie wraca to co było
chcesz to przywołać szukaj słów
tym niekochanym ciąży miłość
a pocałunkom trzeba ust
ten kto odchodzi nie był nigdy
to prawo które zawsze masz
krzywdzonym nie wyjaśnisz przyczyn
na porzuconych czeka żal
ten kto nie kochał mówi kocham
zanim to pojmiesz twardo kłam
nie pozna śmiechu kto nie szlochał
a na wesołych czeka płacz
nauczycielko wcale nie chcę
tej wiedzy choć najwyższy czas
pokornie przyjąć twoją lekcję
może mnie zabić tylko raz
WSZYSTKO
Jesteś już tylko smutkiem i ciszą
brak snu zabójczo siada na oczach
zapalam światła i znikam pisząc
wyrzucam z siebie myśli jak proca
nie czuję nigdy że będzie jutro
przed końcem nocy byleby dalej
na nasze razem dawno za późno
jakby niczego nie było wcale
to nie odległość lecz oddalenia
a potem północ co zawsze słodka
lecz nawet ona już nie docenia
wyczekiwanych nieczęstych spotkań
pnie się śladami wątłego jutra
cudem poranka co taki świeży
pomimo braku ciepła na ustach
i tego w co tak bardzo chce wierzyć
wszystko przychodzi jeden raz
znika
zwyczajnie z czasem żyje umiera
niczego nie ma co ponad dzisiaj
a to najlepsze jest właśnie teraz
DE FACTO
To jest brak pociechy z niecielesnych przeżyć
nazywanych czasem prosto
wspomnieniami
w moje co po tobie raczej trudno wierzyć
żaden rok zgubiony śladów nie zostawił
wierząc w odrzucenie tak jak w zmartwychwstanie
czując jak gdzieś w środku rozrywa człowieka
wiem że tak naprawdę tylko jeszcze pamięć
coś tam w sobie kryje i przed czymś ucieka
może przez ulotność pozbawiała smaku
trawiąc tak bezwolnie kruche utrwalone
posolone żalem bo nie czujesz braku
nie rozumiesz wcale co oznacza koniec
teraz gdy się wszędzie rozpanoszył omen
nie rozumiem ale nie będę pouczał
czas ucieka milej kiedy pełno wspomnień
gdy odległość wszystkim to niczym uczucia
oto brak pociechy z tego że coś było
mówi ruszaj dalej i nigdy nie pasuj
nawet gdy ci pewnie na kolejną miłość
siły nie wystarczy i zabraknie czasu
50
……………
……
….
..
.