top of page

NIEMIŁOŚĆ

1_edited.jpg
NA PRZEKÓR

 

Przeszłaś przez deszcz szybko jak wiosna

rozmyte krople

tylko ty ostra

 

liście wśród drzew mokro zielone

kwiatami marzeń

czas zdobił koniec

 

a ty przez deszcz jak powiew wiatru

burzowych błysków

sączy się sacrum

 

katar i chłód niejasny kaszel

zawroty głowy

wieża poddasze

 

zapach i mgła wilgotnej ziemi

smakuje całkiem

jak chleb powszedni

 

każdego dnia mokniesz bo żyjesz

w gęstych kałużach

brnę aż po szyję

 

ty byłaś deszczem ja parasolem

dziś ani kropli

coraz

mniej

boli

 

 

 

 

 

 

 

DROGA

 

 

Wiosna witała nas tak późno

nie jadę

nie śpię już przy tobie

przebijam drżenie i przez północ

zalśnię ciemnością twoich powiek

 

bezsenność zmęczy noc tak wdzięcznie

niewdzięczna

ale jaka słodka

będzie udawać że nic nie wie

na temat wszystkich naszych  spotkań

 

tak lekko sobie z tym poradzisz

zapadłaś

we mnie tak głęboko

że sen nie zauważył zdrady

ważniejszy przecież święty spokój

 

okradnie noc ze wszystkich godzin

zaplącze

usta bardzo nisko

jak Venus nagle znów się zrodzi

obliże palce rzeczywistość

 

zima pochowa nas zbyt wcześnie

nie jadę

sypiam sam ze sobą

lecz nie zapomnę twoich westchnień

ty moja droga – byłaś drogą

 

ale donikąd

do nikogo

 

 

 

 

 

 

LIST W BUTELCE 2

 

 

Listem w butelce nikt nie dzwoni

czasami jeszcze ktoś je pisze

bo jak inaczej żale schronić

przekazać wysłać choćby w ciszę

bywa że suchość w szklanym świecie

dość trwale chroni papier przecież

 

nic mu nie szkodzi nawet piasek

co w zębach wiatrem ciężko zgrzyta

tak się wygrywa czasem z czasem

zamiast etiudą ciągłych pytań

szkłem celulozą w morzu granic

wierszem w to wszystko zapisanym

 

to miejsce w którym potem wrzucasz

w odmęty toni smutek cały

nigdy nie będzie cię pouczać

to nie jest rola twardej skały

co od tysięcy lat wiatr wznosi

to ty o radę tutaj prosisz

 

ten brzeg na którym odnajduję

to co z otchłani wynurzone

szumi mi falą że całujesz

nadzieję choćby to jej koniec

nadciągał właśnie  bo z przypływem

znów wszystkie kłamstwa są prawdziwe

 

przyznaję się  do przeczytania

tej całej twojej bezlitości

herbata łatwiej słowa wchłania

bo naparowi dużo prościej

zrozumieć  smak ich oczywisty

Earl Gray już wypił wszystkie  listy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

LIST W BUTELCE 3

 

Nie czekam już więcej na więcej

Za dużo – trzy listy w butelce.

 

                                                L.G.

 

Earl Gray już wypił wszystkie listy

nasączył piasek zasnął w Błotach

odcedza teraz w falach bystrych

kamienny ciężar po tęsknotach

listem w butelce już nie dzwonisz

nie dzwonią nawet telefony

 

daremnie rzucam szkło do wody

z papierem w środku zapisanym

ty już nie czekasz lecz nie szkodzi

pergamin ma zagoić rany

zaleczyć w głębi to co boli

złagodzić mocą morskiej soli

 

któregoś lata wrócę jeszcze

nad brzegi w miejsca gdzie kochałaś

odwiecznym szumom fal ból streścić

opowiem jak mi dal kłamała

mówiąc że starczy kochać patrzeć

a to co masz jest już na zawsze

 

butelki twarde są jak żale

nie można krzywdy im wyrządzić

z krzemionki stworzył boży palec

arki co po bezkresie błądzą

lecz dzisiaj puste są niechciane

jak śmieci wszędzie postrzegane

 

jeśli w ich środku list umieszczę

dotrze do wszystkich brzegów świata

lecz nikt nie czeka nie chce streszczeń

świat w światłowodach nas zatraca

nie  warto

dziś już inny schemat

butelek pełno

listów nie ma

 

 

 

 

 

 

PLAN

 

 

Nie wiem jak długo potrwasz we mnie

czy jak przymrozek tuż nad ranem

albo wiatrami lata ścięte

już zagubione zapomniane

 

myślę gdy śnieg słodkawe krople

wlewa mi lutym wprost do kawy

że jakiś wirus duszę żłopie

jakby ją chciał na siłę zbawić

 

tymczasem wszystko przypominasz

w podszeptach kiedy jestem mocniej

w zwolnieniach jakby jakiś miraż

poruszał wzrokiem zbyt swobodnie

 

dotykam starych zaległości

lśniących wyblakłym wyczekaniem

i zanim mi pozwolą zwątpić

to chciałbym poczuć że się staniesz

 

potem od nowa upływ wolny

przez zegar  sekund stos

wyplutych

zaplanowały nas samotnych

co do godziny i minuty

 

PIOSENKA NA ODEJŚCIE

 

 

 

Gdybym umarł przed tobą kochanie

na zachody spoglądaj ciut smutniej

złe niemiłe odkładaj w niepamięć

czas to wszystko znieczuli gdy usnę

 

w naszych drzewach zostanę

kamieniach

patrz w nie wszystkie

i szukaj tam cienia

 

jedź nad morze na brzegu wspominaj

jak w ramionach tonęłaś co lato

o przyczynach już nie myśl o winach

pogodzona bądź z losem i stratą

 

będę z morzem i słońcem

przy tobie

moja siła jak przetrwać

podpowie

 

a gdy w góry wyruszysz pamiętaj

to ja wiatrem ja szczytem i szlakiem

ty mnie przecież w to wszystko zaklęłaś

więc odnajdziesz odczytasz te znaki

 

będą mówić

że jeszcze jest wieczność

tam w niej czekam na ciebie

na pewno

 

już wierzyłem że ty lecz to nie ty

gdy mnie spalą do urny proch schowasz

żyj najlepiej jak możesz

 

a kiedyś

 

na spotkanie

bądź gdzieś tam

gotowa

 

 

                                     

 

 

 

ŚWIĘTY WALENTY 2019

 

 

Dzisiejszej nocy znów o czasie

ciemne i długie pory roku

rozpoczną swój odwieczny taniec

będzie je można w mroku poczuć

kiedy się będą wgryzać w pamięć

 

mróz jak duch święty niewidoczny

wiosenne deszcze zatroskane

lato z upałem ciężko znośnym

jesień ze swoim złotym planem
do diabła wszystkie pory poślij

 

one o czasie my spóźnieni

na siebie i tak coraz dalej

zasmucającym będzie zmienić

ten stan tęsknoty który żali

nas

lecz nie sposób nie docenić

 

na czas są tylko pory roku

i pogodzenie z przemijaniem

stukot starości pewnych kroków

której biegniemy na spotkanie

nie uda jej się obejść z boku

 

a w przyszłym roku bądź o świcie

w miejscu

oboje o nim wiemy

ciesz się już samym tylko byciem

o czasie czekam tam

i wtedy

razem spóźnimy się na życie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ZACIERANIE

 

 

 

Zanim ci zniknę zatrę ślady

nikt przecież za mnie ich nie zatrze

mgłę porozwieszam nad drogami

żeby nas zgubić jeszcze bardziej

 

bo ten co po mnie przyjdzie będzie

po moich szlakach zwiedzał ciebie

masz już dla niego wolne miejsce

niepewnie wierząc że tak lepiej

 

i oto wszystko będzie inne

wcale nie kojarz tego ze mną

czas ci ucieknie znacznie płynniej

nawet jeżeli prosto w ciemność

 

a ja stęskniony gdzieś z oddali

dotykał będę dobrych wspomnień

gdy ty do niego to rozpalisz

co ci popioły każą po mnie

 

wiem że ci łatwiej przyjdzie może

otulić żale oddaleniem

lecz z nim nie będzie ci tak dobrze

to nie ten dotyk ciepło drżenie

 

więc zanim zniknę zatrę ślady

ale tak tylko mi się zdaje

oboje wiemy nie da rady

ślad pozostaje

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WYCISZENIE

I nagle cisza między nami

drażni wypełnia aż po brzegi

świat jeszcze lekko

błyszczy śniegiem

a my jak kiedyś znowu sami

 

szybko to skończysz musisz tylko

odnaleźć siebie jakąś drogę

potem nią pójdziesz

z panem bogiem

jeżeli nawet całkiem milcząc

 

zrozumieć warto że rozumieć

wszystkiego czasem nie potrzeba

jak się wyciszyć

i jak nie bać

nikt nie wie to jest takie trudne

 

lecz każdy musi własny spokój

odszukać żeby dać żyć innym

te drogi mieszać

czas powinny

i trzeba im dotrzymać kroku

 

dlaczego cisza sam już nie wiem

czemu właściwie jest i po co

ale odczuwam

każdą nocą

ile mi waży ten brak ciebie

 

 

 

 

 

 

 

 

POROROCZNIA  ( dzień 109 )

 

 

 

Ta wiosna grzebie nas tak chciwie

i brak zieleni jej nie wadzi

nie kwitną jeszcze grusze w sadzie

smutek porusza najprawdziwiej

 

a lato dziwnie się nie spieszy

bo takich jak my wielu mija

powraca tylko by zabijać

ostatnie słabe iskry wskrzeszeń

 

przez parki przejdzie sprane deszczem

złapaną chwilą zachwyceni

spojrzymy

maj się zazieleni

powiększy jeszcze dal i przestrzeń

 

aż w końcu jesień nas zastanie

niewiele więcej nam potrzeba

rok będzie można już pogrzebać

odejdzie tak jak my w niepamięć

 

kolejna wiosna los ułoży

zbyt szybka lecz tak teraz bywa

może nie przychodź

wiosno chciwa

 

już nie pozwolisz nam się dożyć

 

 

 

CHODZĄCA WE ŚNIE

 

 

 

Popatrz w dal chodząca we śnie

rozbudzona nieświadomie

w środek nocy wtargnął czerwiec

i rozgościł w skurczu

powiek

 

tam za oknem znika cicho

mglistość co cię w mrok prowadzi

spać do rana pachnie pychą

trzeba na to coś

poradzić

 

tyle mojej bezsenności

jest w tej twojej że aż płacze

kiedy w sobie mnie ugościsz

wszystko będzie tak

inaczej

 

nie pamiętasz gdy się budzisz

nic z nocnego wędrowania

senny  ranek noc ostudził

dzień urodził nowy

banał

 

czekam aż otworzysz oczy

i poczujesz świt tak mocno

zawstydzona mrokiem nocy

cicho wpuścisz mnie przez

okno

 

nie patrz w dal chodząca we śnie

w dali można tylko znikać

pewnym jak zegarek tęsknię

lunatyka

luna tyka

 

 

                                                                      

FEROMONY

 

 

 

Zapach

który wszystko streszcza

niewidzialność twoich kroków

nadmiar ciszy szczypta szczęścia

sennie płochy święty

spokój

 

zapach

ten  na który wstaję

i odnaleźć umiem smutek

wpada mi do nosa marcem

nad poważnych złudzeń

wtórem

 

zapach

szybko ulatuje

jakby nie miał już znaczenia

nim powietrze znów zatruje

powiedz czemu tak się  

zmienia

 

to ulatnia się  to skrapla

stan skupienia zmienia nagle

jak kolory tego światła

które pozwalają  

patrzeć

 

czuję

jego parowanie

lecz ta mgła to już atrapa

czasem tobą pachnie pamięć

ale to już inny

zapach

 

 

 

 

 

 

 

REMEBER

 

 

 

Czas z nas powyciskał to co zdołał tylko

potem obrał z pragnień zamienił w ukryte

cieszy się jak dziecko tym naszym niebytem

 

a nam z tą radością jakoś niewygodnie

odczuwamy silnie wyczuwalną kruchość

zmarła nawet wilgoć i jest trwożnie sucho


to co ciche trzeszczy co za nami dźwięczy

czego więcej pragnie czegóż żąda jeszcze

niechby zostawiło to co z nas najlepsze

często o tym myślę a potem o tobie

jak ostatnie ślady mnie na sobie ścierasz

jak to jest że miłość za życia  umiera
 

już nieważne w sumie są ważniejsze rzeczy

wiesz bo ci mówiłem że ginął blask w oczach 

zapisz zapamiętaj że ktoś wciąż je kocha

 

 

 

 

 

 

 

 

 

TYKALNOŚĆ

 

Czasami jest tak pusto

co robić sam już nie wiem

i dałbym tonę nudy

za jedną działkę ciebie

 

( „ Nie widziałem „ - Leonard Cohen )

 

 

Ciągle pędzimy jak szaleni

gdy życie zegarami tyka

białe i czarne czas docenić

niedługo trzeba będzie znikać

 

znikam na twojej osi czasu

jak woda w palcach i przypadek

nie można umknąć więc dopasuj

może bez siebie damy radę

 

zanim zapalisz wszystkie światła

pozwól się nocą dniu znieczulić

w dobowym rytmie myśl pogmatwam

ktoś inny nagle nas przytuli

 

ciężko mi wpadasz wprost do środka

ale wyczuwam że inaczej

jeszcze cię pewnie kiedyś spotkam

lecz już nic w tobie nie zobaczę

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PO STU – DNIACH

 

Już mi nie pomożesz wydobyć ze studni

rozpuszczony w wodzie lęk co nas zaludnił

 

zalał i zamoczył strącając głęboko

oto nasze wąsko zmienia się w szerokość

 

to jest usychania ciebie kropla mała

chociaż była jedna z grudniem ją wylałaś

 

tonie w brudnej wodzie co zalewa oczy

ten który obiecał dotrwać do wilgoci

 

chciałby móc oczyścić głębiny i fale

zanim poziom lodu zrówna wszystko z żalem

 

niech to będzie droga łodzią wprost do domu

zanim do najniższych przyjdzie zejść poziomów

 

tam gdzie słodka woda co deszczu opadem

twoich kropel słodkich lała mi przypadek

 

tam mi nie pomożesz to czas innych istnień

szybko nas utopi

albo studnia 

wyschnie

 

 

 

NIEMIŁOŚĆ  - ONE

 

Nie jesteś więc już ciebie nie ma

w pokoju cicho dźwięk za oknem

cisza po tobie nie chce drzemać

pragnienia milkną bezpowrotnie

cisną się w ramy strzępy głosów

próbuję znaleźć na nas sposób

 

trzeba żyć dalej choć to trudne

nagle zasypiać już bez ciebie

niewiele myśli więcej złudzeń

wiem o tym dużo ty nic nie wiesz

staram się muszę ruszyć dalej

nie płacząc przy tym prawie wcale

 

może i byłaś tu przed chwilą

teraz iść ze mną razem nie chcesz

to zjawiskowe jak niemiłość

dała się ukryć w słowach z westchnień

nie wiem jak długo może czekać

lecz w końcu wyjdzie gdzieś z człowieka

 

przetoczą lata dni godziny

zgarbią i zatrą co minęło

znów będę wiedział co mam czynić

odpuści mi ta smutna niemoc

teraz nie czuje nie chcę nie wiem

żal dni spędzonych już bez ciebie 

 

czasem wychodzę tak jak dawniej

na peron tam gdzie przyjeżdżałaś

czując że czas to wszystko kradnie

w miesiącach twardych niczym skała

 

mogę

wybaczyć

że to koniec

i tylko nie wiem jak zapomnieć

 

 

 

 

ROZMILCZENIE

 

 

Łagodnym dźwięcznym tonem

co milczeć mi zabrania

przemycam niepokoje ukryte w zapytaniach

 

nie znałem i nie poznam

na żadne odpowiedzi

i tylko gdzieś w sumieniu przyczynę żal wyśledzi

 

to nie jest żaden wyrzut

wiem że się bałaś zawsze

tych pytań nie zadawać choć chciałaś poznać prawdę

 

czasami móc nie wiedzieć

przywilej to znaczący

jak cichy długi wieczór co dzień zmęczony skończył

 

nauczysz się jak mówić

że pragniesz że pokonasz

nic zdarzyć się nie może gdy znikasz rozmilczona

 

a równoległa droga

jest pewnym zrozumieniem

że może ktoś nie zechcieć podążać za sumieniem

 

powody są nieważne

to setki elementów

co plotą całość w jeden stos żalów i wykrętów

 

a kiedy to się dzieje

już nie jest wszystko jedno

tak nami się rozmilcza ta nadchodząca

wieczność

 

 

 

 

 

 

 

 

NIEMIŁOŚĆ 2

 

I jeszcze tylko czekam ciebie

W niespodziewanym - w chwili małej

Ale mi ciemniej, coraz ciszej. A już myślałem że myślałem.  

L.G.

 

 

I tylko nie wiem jak zapomnieć

tak prosto w oczy mówiąc trudno

nie wygasł jeszcze w środku ogień

lecz jego ciepło to już złudność

a miał oświetlić nasze wszędzie

rozjaśni twoje tam gdzie będziesz

 

czasami przy nas go nie było

potykał się o własne winy

był małą ale wielką siłą

nie dziwił wcale teraz dziwi

że jego płomień lśnił jak wina

nie mieszkał w nikim żył w przyczynach

 

za krótko istniał  roztrwoniony

zabłądził w południowe strony

 

schował czas w piasku i na szczytach

w ulicach miejskich i podróżach

wylał wierszami trudnych pytań

zaznaczył  dalą bo być musiał 

lotami od niej i do niego

zwrócony dziś ku innym brzegom

 

w drobiazgach listach zrozumieniach

spisany drogą choć  zawiłą

w bliskościach w nieświadomych drżeniach

lecz ty mu zgasnąć pozwoliłaś

byłem z nim

we mnie wszystko było

i tak spotkałaś mnie niemiłość

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ 178

 

Niech mnie też dotknie twoja wszystkość

L.G

 

Wodospad z kropelek chusteczek i wrażeń

istnieje a wszystko sensowne i pewne

już słabo pamiętam jak płacze się razem

istotnie ważniejsze że ciągle w nim jesteś

 

wiedziałem że można przywyknąć do stanów

przeziębić się tobą i leczyć tym samym

wpatrywać w to światło z ledowych ekranów

czekając na nowy życiowy egzamin

 

zaszumiasz mi głowę a sen nie przychodzi

przyjemnym wspomnieniom oddaję świadomie

te sprawy i rzeczy co nocą wypoci

gdy zasnąć nie może poeta choć człowiek

 

otwiera mu oczy poddasze i okno

wygląda na zewnątrz jest miasto i śpiewa

nie stoisz na straży więc dba o samotność

i innych już wrażeń nie czuję nie miewam

 

poranek urodzi ból głowy jak zawsze

za dużo nie myślę na wiele nie czekam

nie mogę cię dostrzec lecz jeszcze popatrzę

to może zabiję ten ciężar w powiekach

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

BIAŁE PLAMY

 

 

 

To błysk tylko

lecz był chwilką co przez chwilę błyszczy

dłuższa chwila

Boże wybacz od najdłuższej chwilki

to w tym błysku czułem ciebie i jak mnie oswajasz

to w tym mgnieniu odczuwalnym jeszcze

nas doganiam

 

twoje usta

w moich pustkach pragnień i wymarzeń

senne oczy

w mroku nocy idą z nimi w parze

ślad na szyi obojętność tkanki szczerozłotej

i w tym wszystkim teraz gaśniesz nie wróci

z powrotem

 

są granice

nie wyliczę granic świadomości

przez co wzejdzie

już nie przejdziesz nic się nie da prościej

ale tylko odczuwaniem można jeszcze zdołać

wstrzymać czas co wolno stygnie

 

nie zatoczy koła

 

mówią światło

gdyby martwą chciało mieć naturę

to by było

jak ta miłość co umiera z bólem

nie wpadałabyś do oczu  jak latarni gładkość

ta do której jeszcze płynę czując

że nie warto

 

bo w ciemności

można prościej zgubić co nie ginie

między nami

białe plamy korowody minięć

to mrugnięcie jak z oddali zachmurzony księżyc

i ta pustka co po tobie

której nie wypełnisz

 

 

NIEMIŁOŚĆ  - THIRD

 

 

 

I tak spotkałaś mnie niemiłość

spojrzałaś z małej fotografii

w ogrodzie ciszy tak to było

potem na skrzynkę e- mail trafił

jak sobie na to pozwoliłem

że wszystko stało się prawdziwe

 

i nagle twoje na nas plany

za szczerą dobrą brałem wolę

jak szczeniak wierny zakochany

zgubiłem cały świat na moment

gdy porzucałaś mnie choć z żalem

nagle znów mogłem się odnaleźć

 

pustkę wypełniam przetęsknotą

i będę żalił się nieżalem

to wszystko robię tylko po to

żeby już resztę po nas spalić

wiedząc że nie da się na siłę

sam kiedyś kogoś zostawiłem

 

lecz już nie spotkam cię niemiłość

wiem jak wyglądasz znam na pamięć

to wszystko we mnie coś odkryło

wyczuję teraz kiedy skłamiesz

jeśli zagościsz  w moich stronach

rozsądek szybko cię pokona

 

słyszę jak mówisz – tak kochałam

kto kochał przecież zawsze będzie

ty tak zwyczajnie mnie nie chciałaś

i dzisiaj ze mną tylko jesteś

w dźwiękach i plikach tak cyfrowa

resztki po tobie

właśnie chowam

 

 

 

 

POST DIVORTIUM 2  -  REPUDIUM CUM ME 

 

 

Oto twoje drugie rozwiedzione morze

inne niż to pierwsze kiedyś o tej porze

tonie we wspomnieniach o których nikt nie wie

ale znów oddychasz

siebie masz dla siebie

 

to będą kolejne w twoim życiu błota

wolna już ode mnie piękna plaża złota

sens nieznacznie inny nieco inne fale

podobne powietrze

już wolne od żalu

 

to następne nagle porzucone piaski

szybko spali słońce noce co wygasły

wiatr rozniesie cienie i nad brzegiem ciemniej

ale lżejsze kroki

stawiasz już beze mnie

 

inne będą wszystkie wschody i zachody

smutnie zawiedzione ale to nie szkodzi

morze takie same i już tylko czarne

moje chmury twoje

znowu mają barwę

 

wiem że będą nowe pełne blasku oczy

i następny dotyk palce ci ozłości

wierniejszy ode mnie bardziej delikatny

znam cię i na pewno

nie byłem ostatni

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PO WSZYSTKIM

 

Ukrytych miejsc olśnienia gładkie

nie pojawiają się  przypadkiem

wzbudzone chęcią i rozkoszą

 

lekko wytarte pod ubraniem

jak pędzlem tobą malowane

znalazłem wcale cię nie prosząc

 

zwilżonych granic wzdęte wzgórza

stworzone po to by zanurzać

wzniesione lekko niczym pióra

 

łatwo widoczne ponad tobą

bezwzględną tworząc osobowość

przewędrowałem jak po górach

 

spłoszonych myśli szybkie blaski

zamkniętych klepsydr lśniły piaskiem

na tobie kiedy byłaś naga

 

zgrabnie złożona na pościeli

ciepłej od tych gorących szczelin

gdzie docierałem jak po śladach

 

dziś tylko westchnień dźwięczne struny

na świat wydane będzie studził

grudzień co bezlitośnie zgasił

 

wszystkie wędrówki moje w tobie

i tak jak obcy ci już człowiek

do wspomnień znów się będę łasił

 

 

 

 

 

 

 

NIEMIŁOSĆ FOURTH – END

 

Resztki po tobie właśnie chowam

wycieram skórę zmywam głowę

dźwięczą hercami nasze słowa

kują zdaniami w ciepłe noce

wmawiając z przeraźliwą siłą

że to się wcale nie zdarzyło

 

lecz nie oceniam tak jak sądzisz

gdy nie mam wpływu akceptuję

rozumiem kiedy coś się  kończy

nie da się wzbudzić bo nie czujesz

na nic nadzieje gdy czas schował

coś czego będzie mi brakować

 

powoli wstaję i swobodniej

wciska godziny ciężka  pustka

szary kadr kreśli świat za oknem

smak znika zwietrzał ślad na ustach

wklejasz zdjęcia czasem wiersze

nie znaczą wiele od nas więcej

 

jest coraz ciszej choć po tobie

pamiątek sporo mam za dużo

ale niemiłość sama powiedz

czy to nie lepiej że się kurzą

zamknięte w pudle i w folderach

których nie będę już otwierał

 

bezsprzecznie lepiej żyć beze mnie

i bez nich chciałaś czas nadchodzi

co niesie z sobą jeszcze nie wiem

nie czuję ale to nie szkodzi

poczekam zjawi się odpowiedź

 

ja

podpisany niżej w tobie

 

L.G

LITTLE SECRET

 

Umiałaś we mnie zdobyć wszystko

wzruszeniem rzęsy palca śladem

odkryłem taką oczywistość

kolorowała to co blade

i zawsze całkiem od niechcenia

nas zamykałaś w swoich drżeniach

 

ty potrafiłaś bez wahania

na cząstki każdy stan zamienić

w wierszach i wszystkich innych zdaniach

rozjaśnić mroki wszelkich cieni

biegłem za tobą niemal w ciemno

i mogłaś liczyć na wzajemność

 

a kiedy tylko tego chciałaś

to zamieniałem się w poetę

od ręki i bez większych starań

z przystankiem między ud sekretem

zwiedzałem twoje miejsca takie

czyniąc to z  wyjątkowym smakiem

 

jeżeli nagle zapragnęłaś

byłem gotowy każdej nocy

topić się w tobie jeszcze bardziej

zanim poranek mnie nie spłoszył

mówiłaś weź mnie bez pytania

siebie całego też nie wzbraniaj

 

do dzisiaj nie wiesz tylko o tym

że to co przecież  najcenniejsze

nie kryje się w zaletach nocy

nie jest spisane żadnym wierszem

oto sekretów sedno małych

aby się nigdy nie spełniały

 

nasze już wszystkie są spełnione

dlatego martwe i skończone

SEN O PRZESZŁOŚCI

 

W poprzednim zdaniu cisza trwania

bo nie ma poprzedniego zdania

back space-ów nie da się odnaleźć

początki drogi zapomniane

 

nie zdołasz z czasu wyrwać cykań

a on cię może wszędzie wpisać

 

i wpisze tyle że w zasadzie

to będzie marnej formy kradzież

słowa co znaczą tak niewiele

jak każde z naszych przyszłych wcieleń

 

gdy o tym myślę jestem smutny

z wyjątkiem chwili absolutnym

 

zaciskam pięści w przekonaniu

że tak sprzeciwiam się szatanom

nocy tych niespokojnie krótkich

pozamienianych w dzienne skutki

 

czekając co zapiszesz po mnie

na czystej kartce martwych wspomnień

 

każdy dzień budzi się tak samo

o budzik senność roztrzaskaną

zbieram a potem aż po wieczór

rozbijam lustra dziwnych przeczuć

 

zaklinam przyszłość tęskniąc za nią

jak każdy myślę

o przetrwaniu

 

 

 

 

 

LANCKORONA

 

Lanckorona nas pamięta

i bankomat wspomni w oknie

Lanckorona wniebowzięta

 

szare bruki kwadratowe

u podnóża panoramy

ta wysokość to coś w tobie

 

wiele we mnie też pamięta

stary zamek tak się bałaś

że w nim jakaś  moc przeklęta

 

w Lanckoronie miało padać

więc mieliśmy parasole

tam o wszystkim chciałaś gadać

 

mamy nawet fotografie

przy pomniku i skansenie

ja zapomnieć nie potrafię

 

radio grało całą drogę

brzmiał Grechuta tym przebojem

co wychwala Lanckoronę

 

śpiewaliśmy sobie cicho

pod nosami zachwyceni

tacy pewni że to miłość

 

w uniesieniu nieprzytomni

jednak z czasem zapominam

 

Lanckorona też zapomni

 

 

 

 

 

 

 

RZECZ

Cóż za piękna rzecz 
w uświęconej porze 
słyszeć słodycz słów 
lekko dłoń ukorzyć 

światło z ciebie zdjąć 
bieliźnianą tarczę 
zrobić nowy krok 
z oddalą zawalczyć 

i wybaczać dniom 
głupie scenariusze 
mocno wcierać w skroń 
aureolę duszy 

precyzyjny plan 
unieść w dal sceptycznie 
kiedy ściska krtań 
ciężki stan zachłyśnięć 

wahań stromy brzeg 
ściąga pytań fale 
w obecności lęk 
mocna pewność żalu 

ale to nie tak 
jak ci się wydaje 
przecież wiem że płacz 
zwilża obyczajem 

a to piękna rzecz 
wytęskniona bliskość 
lecz 
zmieniłaś sens 
i już inne 
wszystko

 

 

 

NIEDOWIDZENIA

 

Do widzenia trochę dziwne

na poddaszu w pustych ścianach

 

niekoniecznie pragniesz słyszeć

najmniej jesteś zasłuchana

 

coś tam gada sennie wieczór

że przewidział

odgadł przeczuł

 

tych dowidzeń już odbyłem

wiele tak jak dobranocy

 

tyle dni się odłożyło 

że nasz płomień całkiem ostygł

 

siebie bardziej nie poznamy

nie zrozumie ten kto zranił

 

do widzenia już się stało

ostatecznie mnie kaleczy

 

w każdą chwilę krótką małą

wciska nie przecz po co przeczysz

 

coś to zmienia

nic nie zmienia

 

do niedowidzenia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WYPEŁNIANIE

 

To niekompletne oddychanie

kiedy tak tęsknię odczuwalnie

a ty się jeszcze we mnie stajesz

namacalnie

 

to zamyślone zasypianie

pod czystym niebem na poddaszu

gdy chciwie kilka sekund kradnę

z pętli czasu

 

to co potrafię zapamiętać

niech snem nie będzie ani żalem

jest szkłem co pod ciężarem pęka

już nie kalecz

 

to są poranki rozszalałe

chwilami w pewnej kolejności

brak siły którą w sobie miałem  

by uprosić

 

to wiarygodne pojmowanie

łez ułożonych w zdarzeń kole

ciągłe uczenie chwil że pamięć

często boli

 

to dziwne sprawy rozdrabnianie

pamiątki wpięte w nagie drżenie

gdy wypełniałem twój sakrament

wszystkie cieniem

 

to kilka wspomnień wspomnieć warto

niech zapamięta ludzki rozum

butelkę listem zapisaną

wyślij komuś

ZASTYGANIE

Zawsze pachniałaś o poranku

pomiędzy kawy pełnym dzbankiem

a tańcem z małą filiżanką

 

i srebro lśniło życiem w tobie

w nagości szyi między nami

znikało szybko pod włosami

 

słodkie kolczyki w twoich uszach

w gwiazdach skąpane grzały oczy

gdy ożywały w scenach nocnych

 

mała taktowna bransoletka

dobrze odczuła siłę chwytań

gdy ulegałaś jak zdobyta

 

całkiem znikałaś mi pod skórą

a bez tajemnic pod palcami

traciłaś oddech aż do granic

 

wszystko wystygło w moich oczach

już nie zobaczą 

czas upłynie

to co widziały wkrótce minie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                                   

 

 

DZIEŃ 278

 

Wybrzmiewamy inaczej

literami wspomnieniem

tylko one coś znaczą

potwierdzają istnienie

 

uczą czas każdej nocy

jak usłyszeć ich brzmienie

i właściwie zakończyć

a poprawnie docenić

 

to uczynek na przekór

lepiej by nie pamiętać

nie łaskawa w człowieku

zapomnienia iskierka

 

rozrzuciła te chwile

po zakątkach neuronów

już nie mogę ich widzieć

lecz nie oddam nikomu

 

tak naprawdę gdy nie brzmi

ranne części  rozprasza

nikt już za tym nie tęskni

prócz poety

z poddasza

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ŚWIATEŁKO

 

Światełko w tobie mruży oczy

zaklina lampki budzi barwy

rozjaśnia szlaki w środku nocy

odcina drogę punktom czarnym

 

za dnia oświetla prawie wszystko

jak ledy żyje w oślepieniach

tak uwielbiałem blasków bliskość

w tych twoich stanach światłocienia

 

światełko w tobie takie ciepłe

pragnieniem wiarą zasilane

zastyga może nawet krzepnie

wnika w nieoświetloną pamięć

 

to jego odblask mnie prowadził

pewnie unosił mrok przez drogi

i nagle

los ten promyk zgasił

fotonów pozbawiając błogich

 

ktoś inny żywi się odbiciem

nie dotknie oświetlonych pojęć

bo tylko dla mnie były życiem

 

światełko w tobie

już nie moje

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROŚBA

 

 

Śpij ze mną

nawet gdy nie sypiasz

twój oddech miesza mi powietrze

o chłodne usta nie zapytam

nie zganię jak wypełnią przestrzeń

 

śnij przy mnie

nawet jeśli nie śnisz

gęstniej bo bliskość to jest rzadkość

o wszystkim za czym już nie tęsknisz

nie wspomnę niech przemija gładko

 

dbaj o mnie

nawet z tej oddali

której już nigdy nie ulegniesz

niech się ten popiół z nas dopali

zamieni w prochy będzie lepiej

 

bądź ze mną

w wielu pustkach nagłych

poczuj jak gasną moje oczy

bo już nie wpływam w twoje wargi

i nie rozjaśniasz żadnej nocy

 

drżyj ze mną

nawet jeśli nie chcesz

wzruszaj i z martwych wskrześ śmiertelne

zwilgoć mnie chłodnym rześkim deszczem

może nie uschnę w tonach pęknięć

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ŁZAWIENIE

 


Już nie smutek tylko spokój
zmierzcham cichnę z każdym mrokiem

coraz bardziej jesteś z boku

krok za krokiem
 

resztki ślepy los zanurzył

też czasami się zapadam   
kropla w kroplę i w kałużach

cicho siadam

 

słucham ale już nie słyszę

nikt nie milczał chyba bardziej

znałaś mnie i wiesz że ciszą

nie pogardzę

 

i nie skarżę się jak zegar

za powinność mam  nadzieję

że się sam lecz tak jak trzeba

zestarzeję

 

to nie tak że się nie boję

gdy wycieram mokre oczy

to nie tak że tylko twoje

wszystko moczą

FOTOGRAFIE

 

 

To spacer martwych fotografii

na który chodzisz ze mną czasem

czarne i białe tła ubarwić

skadrować plan co nie ma masek

 

a ja cię wtedy wołam

wołam

w albumach jezior topię pamięć

tam jesteś jeszcze w wielu słowach

to papier szarą pustką kłamie

 

jak jej nie ująć żal oddaje

i w światła naszych twarzy wkracza

fotograficzna pamięć bajek

której oszustwa nie wybaczam

 

obiektyw nieostrością czasu

z śladami linii papilarnych

zmarnował plenerowy zasób

niechcianej

już wyblakłej barwy

 

skanuje myśli straszna ciemnia

prześwietla ściska i zaklina

odsłania  ślady wierci w nerwach

tym

czego w kadrach  nie zatrzymasz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                                                                                

 

PEJZAŻ

 

W starych pejzażach wybrzmiał smutek

narysowany wiecznym piórem

jeszcze się staram im nie ulec

tracąc radości na pokutę

 

gdybym to ja je namalował

to wszędzie byłby jej oczy

w kolorach długiej ciepłej nocy

i coś na potem bym w nich schował

 

wykułbym jeszcze z białej ramy

lat utraconych martwe blaski

żeby w nich ukryć kilka jasnych

byle nie zburzyć cienkich granic

 

wszystko zawiesił gdzieś na ścianie

w galerii straty co przytomnie

zatapia obraz w cieniu wspomnień

z których jedynie nic powstanie

 

wszystkie pejzaże stare w nowe

nagle na płótnie życia zmienia

długiej wieczności trwały schemat

i wzywa nas na sztuczną spowiedź

 

może na jednym z nich ty ze mną

zastygniesz nic to że podarte

wiem

każde płótno czas poszarpie

ale to będzie nasza wieczność

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ENOUGH

 

  

To tyle

musi nam  wystarczyć

jest o czym wspomnieć co pamiętać

myślami kapie noc

zaklęta

przecieka mrokiem przez szczeliny

filtrami żalu i zawodu

a przecież nie ma już

powodów

sypiam jak kiedyś nic nie czuję

a gdy się budzę też jest pusto

wyjałowiony mijam

szóstą

nawet natrętne zmartwychwstanie

omijam dziwnie bez wrażenia

szczątki

już utopiłem w cieniach

rozumiem dobrze co się stało

przyjmuję nowe chociaż nie wie

czemu nadchodzi

już bez ciebie 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

AFTER

 

 

A u schyłku światła karmię tobą mgielna

głód minionych godzin

czas je już pożegnać

siadam na półmroku patrząc w zachód złoty

czekam

na to wszystko co chce ze mną zrobić 

 

w całym przebywaniu na kruszynach światła

oswoiłem pewność że już mnie odgadłaś

w ciszy co ugniata oddech

wciąż cię czuję

wiatrem po horyzont obecności snujesz

 

przez otwarte okno wpadła cierpka kropla

deszczu co tak wiele spłukał ludzkich rozstań

smutna

jak ta pustka gdy okradnie złodziej

zimna

tak jak  oczy kiedy się odchodzi

 

jeszcze pachnie miastem gdy horyzont gaśnie

to paradoks ale w mroku

widać jaśniej

i wyraźniej słychać

gdzie prawda czym kpina

pięknie milczysz o tym jak mnie zapominasz

 

gnie się woal cienia

od wilgoci mokry

czekam

tak jak każdy kto już jest samotny

aż ostatni promień zniesie pewny koniec

 

noc przychodzi pierwsza

już nie przyjdziesz

po niej

 

 

 

 

 

 

 

NA CZARNYM SZLAKU

 

 

Szliśmy

a było trudniej

wyżej

w strachu że życie nas rozsypie

pragnienia wyły coraz ciszej

drzewami zbocza wzniesień kwitły

 

to była

wtedy taka pora

gdy prowadziłaś mnie przez góry

przed widokami chyląc czoła

mogłem podziwiać czar natury

 

i o poważnych prawiąc sprawach

marzenia miałaś takie same

wiatr płochą wiarę z nas wysmagał

tam po dolinach brzmiąc jak amen

 

na każdym szczycie gdzieś u celu

tuliłaś wszystkie cząstki we mnie

latem i zimą gdy się bielą

szczyty błyszczały tak przepięknie

 

to tam zrozumieć było można

co człowiek ceni co posiada

wracam

sam

chociaż chciałem zostać

 

tak nauczyłaś mnie jak

spadać

 

 

 

ANYONE ELSE

 

 

Jak ktokolwiek inny przyszedł i pokochał  

nie myśl więcej o nas zaufaj dotykom

o moich zapomnij  jak ja były znikąd 

kiedyś się odnajdą na zachodach słońca

tam na naszej plaży

z kimś innym przy boku

nie odwracaj  głowy

nie odrywaj

wzroku

 

jeśli się pojawił i może być z tobą

rankiem wieczorami spraw aby uwierzył

może nie próbuje jak ja zostać sobą

pewnie cię odwiedza tam gdzie ja kochałem

gdy twój smak poczuje

i co chce usłyszy

bać mu się  nie pozwól

tak jak ja się

bałem 

 

kiedy będzie czerpał z twoich słów i wiary

wspierał cię podziwiał  już go nie wymieniaj 

niech myśli że kochasz takie czary mary

żadne ci wspomnienia wadzić nie powinny

nie myśl o mnie wcale

a jeśli

niewiele

może że kochałem

jak ktokolwiek

inny

 

 

 

 

 

 

 

 

 

JAKOŚ

 

Wszystko poza nami lampy i lampeczki

klimat cichy senny dobry oddech rzeczy

zieleń liści  paproć i dachowe okna

w ciemno żółto szarym więcej nas

nie spotkam

 

i nawet ten ogień co zapalał świece

na szklanym stoliku ćwiczył plan ucieczek

w waniliowym dymie powietrzem ogrzanym

zaczynam rozumieć jak

byliśmy sami

 

nowa noc nadchodzi ciemność z nią jak para

czas co się zaleca do tykań zegara

cieszy mnie ten spokój ta nuda i cisza

jutro będzie jutro dziś

przeżyjmy dzisiaj

 

pościeliłem łóżko przemęczonym wzrokiem

obejmuję talię poddaszowych okien

sennie kolorują białe ściany ledy

 

znów się da po tobie

smutek jakoś

przeżyć

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ 355

 

 

Zniknęła nagle gdzieś za rogiem

czekałem jeszcze trochę czasu

wpatrzony w wyostrzone brzegi

myślałem wkrótce światła zgaszą

 

prócz zimy roześmianej śniegiem

nic nie powróci może lepiej

 

ciekawy jak jej tam za rogiem

czasem odnajdę jakieś strzępy

co patrzą jeszcze w tamtą stronę

i niepotrzebnie zmysły tępią

 

po mojej stronie tak jak było

już tylko nie mam sił na  miłość

 

nasze ulice szkoła domy

zatarły ślady wspólnych doznań

listopad błyszczy rocznicowy

znów będę musiał sam pozostać

 

nie przystanęła nawet chwilę

byle do przodu dalej byle

 

bo kiedy znikasz tak po prostu

to mało ważny kto zostaje

wszystko jest pełne zdarzeń ostrych

dalekich od tych znanych bajek

 

żyj dobrze nie czuj czas ucieka

nie trać mężczyzny trać człowieka

 

czasami trzeba coś uczynić

dla siebie i tak wbrew wszystkiemu

nie brać na siebie żadnej winy

i nie żałować że ktoś nie mógł

 

tak krok za krokiem ślad za śladem

wciąż jestem tamtym listopadem

DZIEŃ 365 CZYLI NOWY ROK

 

 

Mija rok jak ciebie nie ma

przepłakały czasem drzewa

przeliczone dni po tobie

wątpliwości

jak odpowiedź

 

przemilczana ciepła wiosna

coś straciła i przyniosła

lato w górach w morskich falach

teraz jesień

świat rozpala

 

zima prawie tuż za rogiem

w święta porozmawiam z Bogiem

nie mam w sumie wielu pytań

a rok nowy

świat przywita

 

dziś jest taki dzień jak zawsze

do wspominań i popatrzeń

lecz upływa tak inaczej

to już prawie

nic nie znaczy

 

we wschodach i zachodach słońca

tak już będzie aż do końca

w różnych losu korytarzach

ten dzień

będzie nas powtarzał

 

 

 

 

 

 

LEKCJA

 

Musi przeminąć to co żyje
chcesz przejść przez rzekę zbuduj most
spragniony każdy płyn wypije
upadły będzie winił los

 

umyka szybko całe teraz
poczuj chcąc stłumić duszną myśl
zamknięty zawsze chce otwierać
wstrzymany bardzo pragnie iść

 

raczej nie wraca to co było
chcesz to przywołać szukaj słów
tym niekochanym ciąży miłość
a pocałunkom trzeba ust

 

ten kto odchodzi nie był nigdy
to prawo które zawsze masz
krzywdzonym nie wyjaśnisz przyczyn
na porzuconych czeka żal

 

ten kto nie kochał mówi kocham
zanim to pojmiesz twardo kłam
nie pozna śmiechu kto nie szlochał
a na wesołych czeka płacz

 

nauczycielko wcale nie chcę
tej wiedzy choć najwyższy czas
pokornie przyjąć twoją lekcję
może mnie zabić tylko raz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WSZYSTKO

 

 

Jesteś już tylko smutkiem i ciszą

brak snu zabójczo siada na oczach

zapalam światła i znikam pisząc

wyrzucam z siebie myśli jak proca

 

nie czuję nigdy że będzie jutro

przed końcem nocy byleby dalej

na nasze razem dawno za późno

jakby niczego nie było wcale

 

to nie odległość lecz oddalenia

a potem północ co zawsze słodka

lecz nawet ona już nie docenia

wyczekiwanych nieczęstych spotkań

 

pnie się śladami wątłego jutra

cudem poranka co taki świeży

pomimo braku ciepła na ustach

i tego w co tak bardzo chce wierzyć

 

wszystko przychodzi jeden raz

znika

zwyczajnie z czasem żyje umiera

niczego nie ma co ponad dzisiaj

a to najlepsze jest właśnie teraz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DE FACTO

 

 

To jest brak pociechy z niecielesnych przeżyć

nazywanych czasem prosto

wspomnieniami

w moje co po tobie raczej trudno wierzyć

żaden rok zgubiony śladów nie zostawił

 

wierząc w odrzucenie tak jak w zmartwychwstanie

czując jak gdzieś w środku rozrywa człowieka

wiem że tak naprawdę tylko jeszcze pamięć

coś tam w sobie kryje i przed czymś ucieka

 

może przez ulotność pozbawiała smaku

trawiąc tak bezwolnie kruche utrwalone

posolone żalem bo nie czujesz braku

nie rozumiesz wcale co oznacza koniec

 

teraz gdy się wszędzie rozpanoszył omen

nie rozumiem ale nie będę  pouczał

czas ucieka milej kiedy pełno wspomnień

gdy odległość wszystkim to niczym uczucia

 

oto brak pociechy z tego że coś było

mówi ruszaj dalej i nigdy nie pasuj

nawet gdy ci pewnie na kolejną miłość

siły nie wystarczy i zabraknie czasu

 

 

 

 

 

 

 

 

50

……………

……

….

..

.

bottom of page