top of page

NOC NAD LEONEM

 

 

NAD CZARNĄ KAWĄ
 
Nad czarną kawą ktoś nas kradnie
jak kot świadomość biega dachem
nie zbudzi tego czego pragniesz
łyk kofeiny choćby strachem
 
poprawisz sobie brwi i usta
zgubiony uśmiech wyrwiesz złości
bardzo ci dobrze w takich pustkach
tak doskonale jak w ciemności 
 
ciągle coś szybko zabijamy
ostatni oddech - sprawa łatwa
zaśniemy razem całkiem sami
potem odejdziesz w stronę światła
 
bywa że czasem na kochanków
ciężko wpatrzonych w duszy okna
czeka jak kawa o poranku
pełna pragnienia - noc wilgotna 

 

 
MNIEJ LIRYCZNIE
 
Butlami życie wlewaj
nie setką dobry Panie
i w twarz losowi trzeba
nim sam po łbie dostaniesz
 
rozkosze lej wprost z wiadra
i kosztuj ich nie ledwie
niech czasu stara zadra
w kark przeznaczenie trzepnie
 
tęsknoty ciężkim planem
dobrodziejstw kruchej duszy
w porozumieniu z Panem
wątpliwym daj się ksztusić 
 
gdy dola bywa podła
i świat cię zdradza cały
spokojnie wypij do dna
dni które pozostały
 
wysłuchaj mojej pieśni
co pełna mdłej niezgody
bo tobie życie - pieścić
mnie – męczyć światłowody 

 

 
WŚRÓD ZAPOMNIANYCH ULIC

 
Wśród zapomnianych ulic dni
pogubić wszystko możesz
i jak najmocniej dotknąć – śnisz
nagości swoich stworzeń
 
wiedziałem – słońca trzeba nam
błyszczącej skóry lustra
ja byłem z tych co czekać ma
a ty z tych co opuszcza
 
gdziekolwiek się spotkamy dziś
to przytul albo dotknij
nie szkodzi że w tym ani krzty
zbawienia dla samotnych 
 
czasami ty to już nie ty
a dni są krótsze bardziej
i noc rozkwita w środku nich
nie - wcale się nie skarżę 
 
nie wyślę ci już żadnych skarg
gdy pyskiem noc uciska
głęboko w tobie jeszcze warg
ułomność tak mi bliska 
 
wciąż po ulicach targasz mnie
więc czekam aż przybędziesz
i powiesz “ tego właśnie chcę
aniele win – co święte “ 
 
ja nigdy się nie poddam już
wciąż szukał będę dalej
ulice puste - lecz się kurz
jakiegoś czepia “ ale “.

 

 

 

 

SPADANIE

 
Jeśli tu do mnie spadniesz wreszcie
po drodze zabierz kilka chmur
i niech się skroplą jakby nieszczęść
nie dotknął nigdy obszar bzdur
 
i sens im nadaj nawet jeśli
częstują smutkiem albo czymś
co studnią dusz już ktoś określił
w niejedną zamieniając myśl
 
bądź mokra i szczęśliwa zawsze
nawet gdy śmiejesz się przez łzy
spróchniałą oddam ci niepamięć
albo okłamię tak jak nikt
 
wiesz jak ja kocham to spadanie
sam chciałbym czasem wolno w dół
samotność wtedy nie dopadnie
rozdartych niemym krzykiem ust
 
o ile nie jest już za póżno
bywa że ciężko znieść czasami
spadanie – może być na próżno
lecz mocnym wybacz mi się jawi

 

 
NIEZWYCZAJNIE
 
Spadł deszcz znów niezwyczajnie
w paprocie wątłej wiosny
czekałem aż się stanie
zawiłość rzeczy prostych
 
wierzyłem i przybyłaś
ty - co mnie kradłaś kiedyś
a z tobą przyszedł chyba
niezłomny okruch wtedy 
 
i możesz mi nie wierzyć
to było i trwa dalej
najmocniej chyba kiedy
znów nocą się rozpali
 
znieczulasz spacerami
i kwitnie w tobie wina
lecz to co między nami
od dawna sypia przy nas
 
zrywałem z ciebie błękit
kolory których pragniesz
za niczym już nie tęsknię
co ma być bardziej nagie 

 

 
Z PAMIĘTNIKA

 
Zasypiam – blisko twoich włosów
choć snu mi nie potrzeba wcale
noc nie usypia tylko losu
gorzkim żalem 
 
na pewno słyszysz jak oddycham
mrucząc ci prosto w przestrzeń ucha
a skóry słodka tajemnica
zwodzi ducha
 
to znak – zbyt chyba doskonały
do przebudzenia co łaskawe
ten kto obudzi się ostatni
zgubi pamięć 
 
ach jak ci ładnie w tej pościeli
gdzie się rozkłada biel poduszek
do spółki z tym w co byśmy chcieli
zamknąć duszę 
 
nie śpij po drugiej stronie łóżka
gdzie mroku kolcem czas pogania
poranku – twoja radość krótka
w kilku zdaniach 
 
zbudzony pierwszy – pierwszy znikam
wiedziałaś - o to przecież chodzi
wpisz mnie do swego pamiętnika
nie zaszkodzi 

 

 

 

 

CZEGÓŻ CHCIEĆ

 
Tam gdzie się zdarza jakiś kres
jak nam ocalić wiarę
pragnienie wierci się jak pies
i patrzy na zegarek
 
kto je uciszy będzie mógł
znów dotrwać do wieczora
i czuć się trochę tak jak Bóg
co ponoć - jego wola 
 
pytamy ciągle ja i ty
właściwie dokąd po co
gdy w żalu ani jednej łzy
odważny powie – osądź 
 
myślałem często zamiast gnać
o śmieci i o życiu
co ginie a co ciągle trwa
niepewnie jak nasz wygłup
 
gdy w zbyt spróchniałe walisz drzwi
ja z tobą ręka w rękę
jak z głupich rzeczy wytrzesz dni
zamienią się w piosenkę 
 
to właśnie takie – czegóż chcieć
nam jedno życie dane
ocean - nie wiem - ziemią jest
czy ziemia oceanem 

 

 
DUCH

 
Nie wierzę w duchy - może czasem
w te co z przeszłości sprawy wnoszą
ta wiara jednak śpi inaczej 
jakby się trwania kruszył posąg
 
ktoś tutaj mieszka - ktoś tu gada
z mgły przezroczystej ciało zdarte
podsuwa stosy opowiadań
cały się moim staje czartem 
 
nie wierzę - to nie kwestią wiary
gdy w głowie od pełnego pusto
dźwięków się nie da łatwo zgasić
chyba że ciszy przyjdzie kustosz
 
a on się ciągle jawi hardo
słonecznym niedotkniętym śmiechem
od wielu nocy milczy twardo
bo wszystko echem echem echem
 
ach trzeba płacić – wstecz nie patrzeć
niech się zjaw setki z nocą zderzą
bo jak my w duchy - one także
w nas raczej nigdy nie uwierzą 

 

 
PEŁNIA NIEPEWNOŚCI

 
Pachnie wstydem chwilą kwitnie
szybkich spotkań krótkich dziwnie
garść popiołu – czas go płoszy
tak że można dotknąć nocy
 
kilka duchów dobrze znanych
tyle – więcej nic nie mamy
ciągle szukam w oczach twoich
czego pragniesz – gdzie się boisz
 
wiem że mnie dlaczego spytasz
w wierszach nie da się wyczytać
małej kropli czego chciałbym
tylko w tobie źródło prawdy 
 
nie nam dane dotknąć końca
czas bez przerwy jabłka strąca
możesz wybrać i pokochać
lecz co będzie gdy w obłokach 
 
spytasz cicho - to złudzenie
zniknę słysząc – sama nie wiem 
 

 

 

NA DWIE POŁOWY 

Znów jest tak blisko - niczym światło
dziecięcym chceniem – zatraconym
jak armagedon krtań dopadła
każdego ranka tłucze w dzwony
 
a potem krzyczy jakby pragnień
zbyt mało miała choć od wieków
stała się twardsza niż snu kamień
ciągle się kręci przy człowieku 
 
dawno powinna być już z głowy
zostawić wszystko co sądzone
a ona rwie na dwie połowy
i wcale nie wie gdzie jest koniec
 
znalazła mnie już nawet tutaj
jak księgę wieków myśl wylicza
a sens obnosi jak czub buta
znów palę nocą do księżyca
 

 


 
COŚ BARDZO TRWAŁEGO 

Gdy tylko już zegar nie czeka nie płacze
to pościel się budzi widokiem i ciszą
poniżej ust twoich jest dziwnie inaczej
jak w wierszach co same po wszystkim się piszą
 
dłoń tańczy nieśmiało – dwie potem odważniej
i modli o usta brzeg skóry odkrytej
wybrałem się w drogę i pewnie zatańczę
z tym wszystkim co dawno już w tobie niebytem
 
na stronie ostatniej co z księgi drżeń czytam
jest tak napisane - uleczy twe lęki
nauczy się ciebie i o nic nie spyta
to prawie tak samo jak wieczność i księżyc
 
nie będzie ci dosyć - dość rzadko to czujesz
a jeśli tu nawet był ktoś już przede mną
nie umiał się ciebie nauczyć - ja umiem
i wolno ci zdradzę czym światło czym ciemność
 
kasztanów twych piersi i studni co brzucha
otworzy podwoje - nie chowaj nie wzbraniaj
lecz poczuj jak schodzę wciąż niżej posłuchać
po skarb i historię co w łonie schowana
 
a oddech twój wtedy jak noc bez oddechu
a tęskniąc udami zapomnij że nie wiem
mam więcej przy sobie niż prawo do grzechu
coś bardziej trwałego ode mnie i ciebie 
 
jak zawsze powrócę do ust twoich słodko
to tak jakbym nagle zmartwychwstał po wiekach
nie musisz umykać nad ranem i moknąć
gdy tylko już zegar nie płacze – nie czeka
 

Gdzieś w UK ….
 

 

 

 

NA POBOCZU

Pobocze drogi dziwna strefa
bo niby obok a też zmierza
po dłoniach krzaków drzew kołnierzach 
 
zielonej trawie zawsze domem
kiedy ta krople rosy gości
nie można chyba mieszkać prościej
 
na moment – bywa że na stałe
Wpadnie tu czasem jakiś słupek
I wiedzie znaku życie strute
 
wystarczy jeden krok od drogi
wędrując możesz się zatrzymać
zagrzebać w liściach - poczuć klimat
 
na miękkiej ziemi ślad zostawi
dawno zgubione czasu koło
Co się oparło większym dołom 
 
a mnie wędrowca wciąż od nowa
po głównych drogach niosą nogi
chciałbym sens odkryć bocznej drogi 
 


 

 
JEJ WŁOSY

Jej włosy nieposłuszne
czarniejsze są od nocy
na deszczu ich nie upnie
szamponów próżny dotyk
 
jej włosy mają loki
gdy przyjdzie im ochota
a ona musi znosić
humory ich szamotań
 
jej włosy tańczą same
w ust zanurzone brzegi
suszarek na nic lament
powietrza bystre ściegi
 
zanurzam nos czasami
w jej włosy - pachną ciszą
to zapach dobrze znany
istocie nagłych przysiąg
 
jej włosy jak konary
drzew zamieszkałych w parkach
sumiennie strzegą granic
wrażliwej skóry karku
 
upina je czasami
rozpuszcza gdy za cieniem
na mojej dłoni krtani
znów palce jak grzebienie

 

 

 

 

Z BRAKU TĘSKNOT

Z braku tęsknot każde słowo
zapisujesz mi kroplami
to dlatego zawsze deszczu
ogień gasisz
 
i nie padasz nic że ona
zawsze czeka tak jak nigdy
wolno płynąc po zasłonach
stugą krzywdy
 
wiem nie można stopą bosą
przejść gdy ziemia taka miękka
to dlatego biega rosą
po udrękach . 
 
a ja – chmur nie obiecałem
słońca ani żadnej burzy
tylko deszczu szepty małe
niech ci służy
 
z barków żalu z ręki smutku
spadasz a ja łapię ciebie
będę robił tak do skutku
bo nikt nie wie 
 
że gdy sama w końcu zmokniesz
będziesz znakiem - stwórcy łzami
i wylejesz się na oknie
tęsknotami 

 

 
POCZTÓWKA Z BRIGHTON

 
Co zdejmę z ciebie gdy się zdarzysz
nie mówmy lepiej o tym teraz
pewnie nie raz – lecz kilka razy
będzie mi dane nas rozbierać 
 
co przeminęło nagle wraca
lecz w całkiem innej już postaci
tylko wygrywa ten sam aranż
w końcu to samo zawsze znaczy
 
sypiam od ciebie dość daleko
lecz mówią – dzień po nocy wstaje
dla mnie jest noc po nocy przeto
czasami tylko mi się zdajesz 
 
i dłoń wyciągam w to powietrze
co czasem mylę cię z nim łatwo
choć czuję że naprawdę jesteś
z pozdrowieniami Leo z Brighton .

 

 
O LOSIE

Tak daleko od teraz
a od było zbyt blisko
noc co pamięć zaciera
czas układa na wszystkość 
 
zbyt wytrwale od cierpieć
niecierpliwie od boli
rzuca urok niepewnie
los towarzysz niezłomny 
 
ma się z wszystkim od zawsze
a szczególnie z na pewno
nie uwierzy gdy karzą
noc przyjmować na trzeźwo
 
pewnie nic nie jest warty
może tylko rozpaczy
jeśli masz czystą kartę
coś przed sobą zobaczysz
 
znów za jedno się stanie
trzeba trwale bezsennie
oddać wszystko co ważne
a i tak nie uciekniesz 
 

 

 

KROPLA 

Niewiele mam do powiedzenia
gdy podły nastrój względem miota
lecz uczysz mnie jak mam doceniać
tylko popatrz 
 
przy tobie każda noc zbyt krótka
a w tobie chyba najbezpieczniej
wtedy nie myśli się o skutkach
te są wieczne 
 
uczyłaś mnie jak mam zdobywać
choć ciebie nie da się zastąpić
a przyszłość bywa sprawiedliwa
dla rozsądnych 
 
czym będzie - sam już pewnie nie wiem
kiedy szum pragnień w naszych głowach
niczego nie chcę stracić z ciebie
w kropli słowa
 


 

 
ULEWA

Niebo ma ciągle ten sam kolor
do końca deszczu jeszcze sporo
na parapecie cicho siadam
i patrzę - jak noc wolno spada 
 
u celu kilka kałuż mając
znów się przez ciemność krople pchają
do kubka z kawą mi tu wpadnie
Parę z tych których tam zabraknie 
 
twój ślad na deszczu już widziałem
po dachach płynie morze małe
napić się z niego nie zaszkodzi
lubię jak nocą tu przychodzisz 
 
nie widać końca – parasolki
jak samochodów miejskie korki
ktoś się zasłonił drzewa daszkiem
jakby ulewy były straszne 
 
ja czekam - mokry jak trawniki
słów zamieniając kilka z nikim
tak już od godzin mrok czarodziej
obmywa profil nieba w wodzie
 

 


 
COŚ NA BEZSENNOŚĆ 

Połóż się tu przy mnie blisko
gdy głęboko w sen zapadasz
kto bezsenny temu biada
dobrze zamknij oczy tylko 
 
pozwól mi skosztować znojów
lekko opuść swoją duszę
z wiatru dętym animuszem
noc niech łazi po pokoju 
 
połóż się i wygoń jasność
bądź płomykiem pośród mroku
w snach jest jakiś złudny spokój
lecz pozwala czasem zasnąć 
 
ja się tu jak świeca spalę
zorzę nowy świt przetoczy
może choć przed końcem nocy
zaśniesz – bo nie spałaś wcale 
 


 

 

W BEZRUCHU

Wkradam się w bezruch który ścisza
okna nie zadrżą nigdy więcej
firanek też nie będzie słychać
a zegarowi stanie serce
 
bez słowa zaśnie serwis szklany
już nieciekawy kaw bastionu
może coś jeszcze ciszę zrani
ostatnim tchnieniem dobrych tonów
 
nic tylko poczuć czy się ona
poruszy kiedy wszystko stanie
i może zjawi się w ramionach
tulona zbyt dosłowna pamięć
 
znów będę wiedział – licho nie śpi
bez przerwy gada głosem zmroku
jeżeli nawet sobie nie kpi
to daje tylko złudny spokój 
 
a wtedy listy jak huragan
na próżno szukam – gdzie przyczyna
smutków się zbiera postać naga
lecz raczej to niczyja wina 
 
tak coś się próżno wydarzyło
w bezruchu w ruchu i w pamięci
lecz nawet jeśli mi się śniło
zdążyłem się już za tym stęsknić  


 

 

 

NADBAGAŻ 

Po tej innej ciemnej stronie
zniknąć masz z pamięci
wkładam obie rece w koniec
noc próbuje zmęczyć 
 
żadna z twoich mgieł spragnionych
więcej tu nie spadnie
gdy nie sposób już zasłonić
co ma oddać – kradnie
 
pozwoliłaś słońcu w górę
raczej nic nie zwrócisz
możesz tylko jakąś bzdurę
z ważną prawdą skłócić 
 
gdybym wiedział skąd przychodzisz
po coż gnasz za światłem
co umierasz a co rodzisz
byłoby mi łatwiej 
 
przeszłość chciałaby znów kurzem
przykryć to co same
ale nic się nie da dłużej
wciskać w taki zamęt
 
można zawsze tęsknić dziko
przed dniem wszystko schować
można niczym być lub z nikąd
w tym już moja głowa
 
dźwigasz mnie tak długo przecież
niczym rzecz istotną
i ja ciągle wlokę ciebie
zimną i samotną 
 

 


 
NOC NAD LEONEM 

Masz nade mną noc 
bo w przewadze dłoni
robisz pierwszy krok
bym nie tęsknił do niej
 
twoich palców żal
ściska jakbyś pragnień
nie umiała dać
zanim ich zabraknie 
 
wtedy zwykłe chcieć
bywa niepojęte
czas łagodzi lęk
tylko na przynętę
 
niedopieszczeń stos
krząta ślad po piersi
nie pamiętasz kto
dawno nie zatęsknił
 
wcale nie chcę już
ale szatan chciwie
chciałby duszy łup
obróconej w niwecz
 
nad Leonem noc
czas już go pogrzebać
tak potrzebny ktoś
kogo dawno nie ma .

 

 
NOWA CAŁOŚĆ 

W zimowym śnie jest lepiej bardziej
wiosenny budzik bywa czarci
i czas już do niej dobra pora
rok temu jakby było wczoraj
 
nie mieszka dziś już po tej stronie
gdzie twój początek to jej koniec
a przez telefon streszcza rzeczy
którymi z tęsknot wszystko leczysz
 
ileż to można tylko czekać
wszystko jej znika i ucieka
jakkolwiek zabrzmi to banalnie
tego co będzie nie odgadniesz
 
spróbuj więc poczuć trochę mocniej
złap to co znika bezpowrotnie
i całuj tak jak wieki całe
nocą ją w myślach całowałeś
 
zrób wszystko by z nadejściem zimy
twój nowy się urodził image
na przekór mrozom snom i śniegom
nie zepsuj więcej już niczego
 
a kiedy ci pozwoli dotknąć
i powie żebyś ścisnął mocno
to co z niej jeszcze pozostało
złożysz te resztki w nową całość

 

 

 

 

STAN ZAPALNY

Już za póżno
brak ocaleń
wybierz czółno
odpłyń z żalem 
 
będą szczerze
dni w minuty
wolniej - przecież
ciasny luty
 
kiedy skończy
będę w tobie
a rozłączy
tylko krwiobieg
 
stan zapalny
rozsądzony
wichry czarne
w słuszne strony
 
bardzo mocno
znów odnajdziesz
dłonie dotkną
noc tym bardziej 

 

 
SCHODY

Czy wiesz jak trzeszczą stare schody
skrzypią wiekami łez drewnianych
choć przecież miały inne plany
 
gdy coraz wyższe zwiedzasz stopnie
kolejne piętra wznoszą wrzawę
każdego kroku są ciekawe
 
czasem się wiją czasem kręcą
w dół albo w górę sam wybierasz
na potem i na jakieś teraz
 
za siebie nie patrz ani razu
bo widok stopni cię zadręczy
nim zdołasz chwycić się poręczy
 
a gdy już staniesz na ostatnim
schodku co kończy drogę całą
zrozumiesz ile z nas zostało

 

 

 
WĄTPLIWOŚĆ

Osobno razem wciąż od nowa
jak w kołowrotku zwariowanym
koniec początek niepoznany
 
i jeszcze bardziej coraz głębiej
w wir się zapadam całkiem błogo
aam raczej bardziej niż przez kogoś 
 
jesteś z nim blisko – będę stróżem
jak to powietrze co nad ranem
pilnuje tego co zaspane
 
innych chcesz ramion - to ja obok
wiem już dokładnie jak być cieniem
wybaczę – jeśli to pragnienie 
 
i tylko prowadż mnie za rękę
niech mi wciąż świeci twoje światło
w ciemności – gdybym zwątpił łatwo 

 

 

 

 

DO CELU

Przystań cicha zanim zranisz
nieruchome oczy losu
nie pij czasu z ust nieznanych
omiń żałość papierosów
 
pomyśl o tym co wybielić
gasząc światła nastaw budzik
nie zasypiaj bez pościeli
w skargi nie zamieniaj ludzi 
 
nie rozmawiaj sama z sobą
przemilcz to co nieznajome
rozważ mocno czy gdzieś obok
nie zamieszkał jakiś koniec 
 
wbij obecność siebie w ziemię
stumilowym przydepcz butem
zanim znów odnajdziesz nie wiem
w tym co gorzkie i zatrute
 
przystań cicha a sekunda
niech majątkiem lat i myśli
zawiedzionych dusz - rozpuszcza
oczekiwań worek czysty 
 
wykuj całych nas z postępem
wyrwij z objęć wiedz do celu
niech usłyszę póki jesteś
„ nie trać wiary przyjacielu „

 

 
PIERWSZY ROZDZIAŁ

Płynie przez pokój skulony wieczór
przystając tylko w czas obyczaju
mrokiem po cichu znowu mnie przeczuł
płomienie drgają 
 
„ona” się cicho układa z książką
na łóżku które na sen gotowe
pali się w blasku lampek tak mocno
nic mi nie powie
 
wtulę się tylko w bezbarwne okna
kiedy ożyje nagle spragniona
przeczuje że to mnie tutaj spotka
w jego ramionach
 
spokojnie zaśnie – a ja rozdziały
przerzucę wolno bo po literce
a kiedy wreszcie skończę cię cały
„ jej „ już nie będzie
 
wieczorze gościu – codzienny starcze
nad dniem się pastwisz że biedny mały
lecz zanim wszystko ziewniesz i zaśniesz
zapisz w rozdziały
 


 

 
AURA

Płynie wolna na spoczynek
bezsennością bo nie sypia
skuta światłem nad przyczynę
błyszczy ale jej nie widać 
 
pisze potem o tym dużo
kłamie prawie bezboleśnie
przecież chciała tylko usiąść
zadziwiona głupim wrześniem 
 
a przy jednej z dróg niemrawo
kwitnie lampą która gaśnie
tam gdzie znów na przekór sprawom
mogło by się zrobić jaśniej
 
już nie będzie znaleziskiem
chociaż wiem że też tak można
wraca zawsze kiedy wszystkie
mgły przyjmują gęstą postać 
 
cóż przynosi prócz jesieni
oprócz pocieszenia w biedzie
czy potrafi noc docenić
tak naprawdę nie chcę wiedzieć .

 

 

 

 

NIEZNAJOMA

Dokąd mnie wiedzie nieznajoma
kiedy po czarnych włosach płynę
a ona się przed lustrem kocha
mocniej z godziny na godzinę 
 
stary romantyk może czasem
swawolnie myśleć o kobiecie
zanim się skurczy jego zasięg
i myśl uleci w lat sekrecie
 
bezgrzesznie i lirycznie znośnie
czasami może mnie nawiedzi
cicho a może znacznie głośniej
jak ksiądz wysłucham jej spowiedzi
 
rzuciła uśmiech jak się wrzuca
do skrzynki listy bez adresów
śpiewając żeby każda nuta
składała wzory dobrych przeczuć 
 
z ukrycia patrząc dość niedbale
ciekawie znów wystawi oczy
lecz raczej nie zagada wcale
właściwie mówić nie ma o czym 
 
lecz zanim zniknie – jak ja znikam
ktoś pewnie o niej coś usłyszy
codziennie wszędzie ją spotykam
w tłumie podobnych ludzkich myszy 

 

 

 

 

MEZZOFORTE

Usłyszę nagle i zobaczę
bo obnażony do cna człowiek
jest jak ofiara wojny znaczeń
myśli że każdą zna odpowiedź
 
szept - dobry stary wykidajło
przyjaciel tego kto zastyga
dziś wszystko nagle na raz spadło
nie ma się teraz jak wymigać
 
a noc okupu żąda dzielnie
za wszystko o czym oczy twoje
więc ty się twardo trzymaj spełnień
zanim ucieknie któreś z pojęć 
 
sen znów zbudował wielką tamę
a w oknach zwyczajności ciemno
słowa są zawsze takie same
milczenie – bywa jak przyjemność
 
nie ma w tym winy dźwięku żadnej
niewierny gustom los człowieka
cóż począć czasem tak bezkarnie
końca nie umiesz się doczekać 
 
kiedy już zabrzmi połóż cicho
pod żadnym niecierpliwym względem
nie zabij dzwięków - mógłbym przysiąc
objawię ci się sennym szeptem 

 

 
ULOTNOŚĆ 

Powoli wolno tak pomału
bo jak odczuwasz tak się miewasz
a bywasz nawet gdy cię nie ma 
 
tak jak w konarach gwarne liście
co się na wiosnę rozrastały
a teraz każdy suchy mały 
 
powoli wolniej tak pomału
dotykam ciebie bo wróciłaś
i drzemie w tobie taka siła
 
że tylko w jedno wierzyć jeszcze
potrafię choć nie moja wiara
i na nic rzeka ciężkich starań
 
powoli wolno tak pomału
a kiedy wreszcie popiół po nas
innym też przyjdzie kiedyś skonać
 
więc spocznij przy mnie drżąca naga
a ja najmniejsze twoje tchnienie
uchwycę przyjmę i docenię 
 
i tylko pozwól zapamiętać
co niemożliwe będzie raczej
ile ulotnych w tobie znaczeń
 

 


 
KORAL

Do koralowych pól twych ud
płynę bezwładny telefonem
nie wracam nigdy – tam już tonę
gdzie zawsze napotykam miód
 
mam na twój widok grymas rąk
i wszystko we mnie takie chciwe
zatajasz to co jest prawdziwe
a do mnie mówisz „ be so strong „ 
 
wiesz ile warty jest ten styl
okrągłej wyspy raf kariery
zacałowałem całe kiedyś
zanim na wargach tylko pył 
 
od modlitw urlop wioseł szum
to pufności dialog nagły
bo po kobiecie śladów żadnych
gdy ich za drzwiami cały tłum
 
niech mnie wśród twoich spotka ud
kolejna gwiazda już ostatnia
niech kwitnie koral dusza bratnia
językiem łodzi dalej w przód 
 


 

 

WODNY TANIEC

To wody taniec wieczny taniec
kręgi na tafli czasu fala
popatrz uważnie co się stanie
zbyt dużo sobie nie pozwalaj
 
gdy niepokorne ciężkie krople
lecą do rytmu uczuć czarnych
to w niewyrażnym kałuż oknie
możesz się uczyć chmur bezkarnych
 
a gdybyś w trzcinach nad jeziorem
dostrzegła balet każdej fali
wiedz gdy skończone to skończone
przed brzegiem nic już nie ocalisz
 
możesz być kroplą lub ulewą
mokrego spotkać istnień ducha
na prawo padać lub na lewo
zmoczony gada świat – posłuchaj 
 
a ja kochana gdzieś w tym szale
kropelki będę z ciebie spijał
ktoś nas bezbożnie i bezkarnie
rozlał a może nawet wylał

 

 
ROZDROŻE

Od czasu zaciśniętych ust
już nikt nie scisza twoich dłoni
niczego nie da się zasłonić
 
i na nic nagły wolny stan
zielone - więc do przodu serce
krwi nie powstrzymasz nigdy więcej
 
tak nas ustawił głupi los
lecz można w zgodzie z przepisami
zbudować wiadukt martwych granic
 
a niech tam pali się ten cross
wyruszasz sama bez nikogo
na żółtym – zakazany owoc 
 
może jest wszystko sprawą dróg
do końca w sens już nie uwierzysz
bez niego pewnie da się przeżyć 
 
ufając światłom wierząc w stan
w logice nagłej śpiesznej zmiany
żółte rozbłyśnie choć już na nic
 
potem czerwone lecz i tak
odważnie na rozdroże wkraczasz
choć takie światło stój oznacza
 
ja ruszam – chciałbym widzieć jak
wtulona w pewność kolorową
wolno rozchylasz warg nerwowość 

 

 
WIECZORNA HERBATA

Co do jednego z martwych słów
mrok znów się podjął przetłumaczyć
herbat wieczornych smak coś znaczył 
 
ale nie słowa to lecz łyk
przełożyć go już niepodobna
na treść tych uwielbianych spotkań 
 
ty spowiadałaś się z przestrzeni
udary nieszczęść ja wyznałem
i były prawie takie same
 
całą natrętność sennych lamp
do szklanek samotności wlewam
i ktoś tam mówi że ulewa
 
a potem cieknie taka myśl
jak dobrze że wciąż jest przyczyna
móc ciągle jeszcze coś wspominać 

 

 

 

 

ANTRAKT

Nigdy nie przyznam się do winy
jeżeli nawet ud jej pragnę
to tylko uczeń ze mnie pilny
 
a to nie grzechy żadne
 
gdy jest wzburzona lekko czekam
finezji ani krzty w jej złości
uczynić zamiast ciągle zwlekać
 
bywa o wiele prościej
 
jawi się sądem który przeżyć
czar wzbudza zgody ostatecznej
lecz tylko ze mną może zmierzyć
 
jak długo potrwa wieczne 
 
nie umiem wtopić w wirtualizm
tego co między nami rośnie
zagrajmy gdy będziemy sami 
 
to samo tylko głośniej 

 

 
ZMIERZCH 

Zmierzch przygonił noc niemrawo
wschodem ciągnie tu ulewa
między każdą ważną sprawą
noc dojrzewa
 
ponad wspominaniem oczu
zapatrzonych prosto w moje
głos kolejnych ciężkich kroków
tak się boję
 
że to nie ty tylko stary
czas co północ ciężką targa
i odezwie się w zegarach
wieczna skaraga
 
od soczystych lamp nie zasnę
czekam ale już na próżno
długich godzin nie wyjaśnię
moim ustom
 
odkąd zwodzi jakaś mara
w kroplach widzę – w kroplach słyszę
choć się przeciez mocno staram
zapaść w ciszę
 
wreszcie znika pomalutku
zmierzch co miał przynosić spokój
tyle jednak przyniósł smutku
ile mroku

 

 
ZAUŁEK 

Dzwonisz bardzo często lecz telefon znika
razem z nim uchodzą wszystkie ciemne sprawki
mówisz wtedy nagle z sensem do słuchawki
 
gdzie pokoje cztery korytarz umiera
i stateczność doznań skrywa spory kocyk
który mi zostawiasz na promocję nocy
 
trudno jest się oprzeć temu co najlepsze
pod gwiazdami czasem brak ci subtelności
a słuchawki trzeszczą jak zbutwiałe kości
 
gdy pojęcia nie ma czego słuchać ucho
zbyt oczywistego już nie udowodnię
wszak światłowodami kochać jest wygodnie
 
znów nas podsłuchuje wszystko co ukryte
do spółki z pragnieniem tworząc silną parę
wcisną nas w zaułek – albo w zakamarek . 
 


 

 
CIENKA LINIA WYDARZEŃ

Jeszcze nie wiem gdzie mieszkasz
cienka linio wydarzeń
chociaż wciąż czas określasz
słów kamiennym cmentarzem
 
popołudnia są senne
śnieg umiera w ogrodzie
a ja szukam codziennie
jakbym chodził po wodzie
 
trzeba nieść co zwyczajne
tak jak zwykle pod górę
wstawić wszystko co ranne
na najwyższy postument
 
miłość znaczy w tym tyle
ile słów albo myśli
bo rozrzuca nam chwile
jakby przeszły przez prysznic
 
tylko czasem wśród nocy
bywa jeszcze łaskawa
zawsze chciała utopić
nędzny krzyż albo dramat
 
lecz już łaski nie zazna
jakby sobie na przekór
wszystkim będzie się kalać
bo tak siedzi w człowieku
 
w tej podróży ostatniej
nie ma wątków i znaczeń
wszystko będzie jak dawniej
tylko całkiem inaczej

 

 

 

 

OBOJĘTNIE 

Odwieczny święty wyścig z czasem
znów ci się zerwał spod ubrania
ze znacznym trybów makijażem
posmutniał losu zły naganiacz
 
do ciebie szedłem - właśnie wchodzę
zegar zaśpiewa koncert życzeń
możesz mnie dotknąć nieboskłonem
albo rozstawić szachownicę
 
nie zdążysz zdążyć zanim miniesz
bo od mijania tu aż gęsto
sięgnij po chwile nim odpłynie
wskazówek zasłużona pewność
 
gdy teraźniejszość mrokiem zajdzie
schowasz przede mną każde sedno
pokochasz mocniej jeszcze bardziej
lecz będzie mi już wszystko jedno

 

 
POWIERZENIE

Łzy jak deszcz po twojej twarzy
trosk codziennych wstęga spływa
jakże łatwo jest skojarzyć
choć tak rzadko przy mnie bywasz
 
cierń wieczorów zawsze pewnych
zbyt słonego nie zasłoni
wtedy jestem ci potrzebny
nawet gdybym miał cię trwonić
 
na niebiesko schylasz nieba
i aleją północ wzywasz
przyjmij jedno małe przebacz
noc niech będzie sprawiedliwa
 
nie płacz – ja tu będę zawsze
aż do końca dróg i świata
mogę kochać słuchać patrzeć
albo tylko z tobą płakać
 
tylko jeszcze daj mi poczuć
przez to jedno krótkie mgnienie
że nie zamknie twoich oczu
nasze razem – niespełnienie

 

 
KAP

Kap kap
to kapią dźwięki smutków
niczego nie ma między łzami
co się nie staje kolorami
kap kap
powoli pomalutku
 
kap kap
donośnie i odważnie
wciąż wiecznie mokrym i spragnionym
w kielichach pragnień zawsze dzwoni
kap kap
nawadnia złudną pamięć
 
kap kap
na głowy parasolek
z wiatrem się włóczy pod chmurami
spada od zawsze na tych samych
kap kap
bo taką pełni rolę
 
kap kap
gdy płaczesz jest konieczne
lecz dziś pomiędzy łzami pusto
nie wierzy oczom przeczy gustom
kap kap
nie będzie przecież wieczne
 
kap kap
donośne monotonne
kiedy coś tracisz – ktoś odchodzi
od nowa wtedy wszystko rodzi
kap kap
bo nie da się zapomnieć


 

 

bottom of page