top of page

NOC NAD LEONEM

NAD CZARNĄ KAWĄ
Nad czarną kawą ktoś nas kradnie
jak kot świadomość biega dachem
nie zbudzi tego czego pragniesz
łyk kofeiny choćby strachem
poprawisz sobie brwi i usta
zgubiony uśmiech wyrwiesz złości
bardzo ci dobrze w takich pustkach
tak doskonale jak w ciemności
ciągle coś szybko zabijamy
ostatni oddech - sprawa łatwa
zaśniemy razem całkiem sami
potem odejdziesz w stronę światła
bywa że czasem na kochanków
ciężko wpatrzonych w duszy okna
czeka jak kawa o poranku
pełna pragnienia - noc wilgotna
MNIEJ LIRYCZNIE
Butlami życie wlewaj
nie setką dobry Panie
i w twarz losowi trzeba
nim sam po łbie dostaniesz
rozkosze lej wprost z wiadra
i kosztuj ich nie ledwie
niech czasu stara zadra
w kark przeznaczenie trzepnie
tęsknoty ciężkim planem
dobrodziejstw kruchej duszy
w porozumieniu z Panem
wątpliwym daj się ksztusić
gdy dola bywa podła
i świat cię zdradza cały
spokojnie wypij do dna
dni które pozostały
wysłuchaj mojej pieśni
co pełna mdłej niezgody
bo tobie życie - pieścić
mnie – męczyć światłowody
WŚRÓD ZAPOMNIANYCH ULIC
Wśród zapomnianych ulic dni
pogubić wszystko możesz
i jak najmocniej dotknąć – śnisz
nagości swoich stworzeń
wiedziałem – słońca trzeba nam
błyszczącej skóry lustra
ja byłem z tych co czekać ma
a ty z tych co opuszcza
gdziekolwiek się spotkamy dziś
to przytul albo dotknij
nie szkodzi że w tym ani krzty
zbawienia dla samotnych
czasami ty to już nie ty
a dni są krótsze bardziej
i noc rozkwita w środku nich
nie - wcale się nie skarżę
nie wyślę ci już żadnych skarg
gdy pyskiem noc uciska
głęboko w tobie jeszcze warg
ułomność tak mi bliska
wciąż po ulicach targasz mnie
więc czekam aż przybędziesz
i powiesz “ tego właśnie chcę
aniele win – co święte “
ja nigdy się nie poddam już
wciąż szukał będę dalej
ulice puste - lecz się kurz
jakiegoś czepia “ ale “.
SPADANIE
Jeśli tu do mnie spadniesz wreszcie
po drodze zabierz kilka chmur
i niech się skroplą jakby nieszczęść
nie dotknął nigdy obszar bzdur
i sens im nadaj nawet jeśli
częstują smutkiem albo czymś
co studnią dusz już ktoś określił
w niejedną zamieniając myśl
bądź mokra i szczęśliwa zawsze
nawet gdy śmiejesz się przez łzy
spróchniałą oddam ci niepamięć
albo okłamię tak jak nikt
wiesz jak ja kocham to spadanie
sam chciałbym czasem wolno w dół
samotność wtedy nie dopadnie
rozdartych niemym krzykiem ust
o ile nie jest już za póżno
bywa że ciężko znieść czasami
spadanie – może być na próżno
lecz mocnym wybacz mi się jawi
NIEZWYCZAJNIE
Spadł deszcz znów niezwyczajnie
w paprocie wątłej wiosny
czekałem aż się stanie
zawiłość rzeczy prostych
wierzyłem i przybyłaś
ty - co mnie kradłaś kiedyś
a z tobą przyszedł chyba
niezłomny okruch wtedy
i możesz mi nie wierzyć
to było i trwa dalej
najmocniej chyba kiedy
znów nocą się rozpali
znieczulasz spacerami
i kwitnie w tobie wina
lecz to co między nami
od dawna sypia przy nas
zrywałem z ciebie błękit
kolory których pragniesz
za niczym już nie tęsknię
co ma być bardziej nagie
Z PAMIĘTNIKA
Zasypiam – blisko twoich włosów
choć snu mi nie potrzeba wcale
noc nie usypia tylko losu
gorzkim żalem
na pewno słyszysz jak oddycham
mrucząc ci prosto w przestrzeń ucha
a skóry słodka tajemnica
zwodzi ducha
to znak – zbyt chyba doskonały
do przebudzenia co łaskawe
ten kto obudzi się ostatni
zgubi pamięć
ach jak ci ładnie w tej pościeli
gdzie się rozkłada biel poduszek
do spółki z tym w co byśmy chcieli
zamknąć duszę
nie śpij po drugiej stronie łóżka
gdzie mroku kolcem czas pogania
poranku – twoja radość krótka
w kilku zdaniach
zbudzony pierwszy – pierwszy znikam
wiedziałaś - o to przecież chodzi
wpisz mnie do swego pamiętnika
nie zaszkodzi
CZEGÓŻ CHCIEĆ
Tam gdzie się zdarza jakiś kres
jak nam ocalić wiarę
pragnienie wierci się jak pies
i patrzy na zegarek
kto je uciszy będzie mógł
znów dotrwać do wieczora
i czuć się trochę tak jak Bóg
co ponoć - jego wola
pytamy ciągle ja i ty
właściwie dokąd po co
gdy w żalu ani jednej łzy
odważny powie – osądź
myślałem często zamiast gnać
o śmieci i o życiu
co ginie a co ciągle trwa
niepewnie jak nasz wygłup
gdy w zbyt spróchniałe walisz drzwi
ja z tobą ręka w rękę
jak z głupich rzeczy wytrzesz dni
zamienią się w piosenkę
to właśnie takie – czegóż chcieć
nam jedno życie dane
ocean - nie wiem - ziemią jest
czy ziemia oceanem
DUCH
Nie wierzę w duchy - może czasem
w te co z przeszłości sprawy wnoszą
ta wiara jednak śpi inaczej
jakby się trwania kruszył posąg
ktoś tutaj mieszka - ktoś tu gada
z mgły przezroczystej ciało zdarte
podsuwa stosy opowiadań
cały się moim staje czartem
nie wierzę - to nie kwestią wiary
gdy w głowie od pełnego pusto
dźwięków się nie da łatwo zgasić
chyba że ciszy przyjdzie kustosz
a on się ciągle jawi hardo
słonecznym niedotkniętym śmiechem
od wielu nocy milczy twardo
bo wszystko echem echem echem
ach trzeba płacić – wstecz nie patrzeć
niech się zjaw setki z nocą zderzą
bo jak my w duchy - one także
w nas raczej nigdy nie uwierzą
PEŁNIA NIEPEWNOŚCI
Pachnie wstydem chwilą kwitnie
szybkich spotkań krótkich dziwnie
garść popiołu – czas go płoszy
tak że można dotknąć nocy
kilka duchów dobrze znanych
tyle – więcej nic nie mamy
ciągle szukam w oczach twoich
czego pragniesz – gdzie się boisz
wiem że mnie dlaczego spytasz
w wierszach nie da się wyczytać
małej kropli czego chciałbym
tylko w tobie źródło prawdy
nie nam dane dotknąć końca
czas bez przerwy jabłka strąca
możesz wybrać i pokochać
lecz co będzie gdy w obłokach
spytasz cicho - to złudzenie
zniknę słysząc – sama nie wiem
NA DWIE POŁOWY
Znów jest tak blisko - niczym światło
dziecięcym chceniem – zatraconym
jak armagedon krtań dopadła
każdego ranka tłucze w dzwony
a potem krzyczy jakby pragnień
zbyt mało miała choć od wieków
stała się twardsza niż snu kamień
ciągle się kręci przy człowieku
dawno powinna być już z głowy
zostawić wszystko co sądzone
a ona rwie na dwie połowy
i wcale nie wie gdzie jest koniec
znalazła mnie już nawet tutaj
jak księgę wieków myśl wylicza
a sens obnosi jak czub buta
znów palę nocą do księżyca
COŚ BARDZO TRWAŁEGO
Gdy tylko już zegar nie czeka nie płacze
to pościel się budzi widokiem i ciszą
poniżej ust twoich jest dziwnie inaczej
jak w wierszach co same po wszystkim się piszą
dłoń tańczy nieśmiało – dwie potem odważniej
i modli o usta brzeg skóry odkrytej
wybrałem się w drogę i pewnie zatańczę
z tym wszystkim co dawno już w tobie niebytem
na stronie ostatniej co z księgi drżeń czytam
jest tak napisane - uleczy twe lęki
nauczy się ciebie i o nic nie spyta
to prawie tak samo jak wieczność i księżyc
nie będzie ci dosyć - dość rzadko to czujesz
a jeśli tu nawet był ktoś już przede mną
nie umiał się ciebie nauczyć - ja umiem
i wolno ci zdradzę czym światło czym ciemność
kasztanów twych piersi i studni co brzucha
otworzy podwoje - nie chowaj nie wzbraniaj
lecz poczuj jak schodzę wciąż niżej posłuchać
po skarb i historię co w łonie schowana
a oddech twój wtedy jak noc bez oddechu
a tęskniąc udami zapomnij że nie wiem
mam więcej przy sobie niż prawo do grzechu
coś bardziej trwałego ode mnie i ciebie
jak zawsze powrócę do ust twoich słodko
to tak jakbym nagle zmartwychwstał po wiekach
nie musisz umykać nad ranem i moknąć
gdy tylko już zegar nie płacze – nie czeka
Gdzieś w UK ….
NA POBOCZU
Pobocze drogi dziwna strefa
bo niby obok a też zmierza
po dłoniach krzaków drzew kołnierzach
zielonej trawie zawsze domem
kiedy ta krople rosy gości
nie można chyba mieszkać prościej
na moment – bywa że na stałe
Wpadnie tu czasem jakiś słupek
I wiedzie znaku życie strute
wystarczy jeden krok od drogi
wędrując możesz się zatrzymać
zagrzebać w liściach - poczuć klimat
na miękkiej ziemi ślad zostawi
dawno zgubione czasu koło
Co się oparło większym dołom
a mnie wędrowca wciąż od nowa
po głównych drogach niosą nogi
chciałbym sens odkryć bocznej drogi
JEJ WŁOSY
Jej włosy nieposłuszne
czarniejsze są od nocy
na deszczu ich nie upnie
szamponów próżny dotyk
jej włosy mają loki
gdy przyjdzie im ochota
a ona musi znosić
humory ich szamotań
jej włosy tańczą same
w ust zanurzone brzegi
suszarek na nic lament
powietrza bystre ściegi
zanurzam nos czasami
w jej włosy - pachną ciszą
to zapach dobrze znany
istocie nagłych przysiąg
jej włosy jak konary
drzew zamieszkałych w parkach
sumiennie strzegą granic
wrażliwej skóry karku
upina je czasami
rozpuszcza gdy za cieniem
na mojej dłoni krtani
znów palce jak grzebienie
Z BRAKU TĘSKNOT
Z braku tęsknot każde słowo
zapisujesz mi kroplami
to dlatego zawsze deszczu
ogień gasisz
i nie padasz nic że ona
zawsze czeka tak jak nigdy
wolno płynąc po zasłonach
stugą krzywdy
wiem nie można stopą bosą
przejść gdy ziemia taka miękka
to dlatego biega rosą
po udrękach .
a ja – chmur nie obiecałem
słońca ani żadnej burzy
tylko deszczu szepty małe
niech ci służy
z barków żalu z ręki smutku
spadasz a ja łapię ciebie
będę robił tak do skutku
bo nikt nie wie
że gdy sama w końcu zmokniesz
będziesz znakiem - stwórcy łzami
i wylejesz się na oknie
tęsknotami
POCZTÓWKA Z BRIGHTON
Co zdejmę z ciebie gdy się zdarzysz
nie mówmy lepiej o tym teraz
pewnie nie raz – lecz kilka razy
będzie mi dane nas rozbierać
co przeminęło nagle wraca
lecz w całkiem innej już postaci
tylko wygrywa ten sam aranż
w końcu to samo zawsze znaczy
sypiam od ciebie dość daleko
lecz mówią – dzień po nocy wstaje
dla mnie jest noc po nocy przeto
czasami tylko mi się zdajesz
i dłoń wyciągam w to powietrze
co czasem mylę cię z nim łatwo
choć czuję że naprawdę jesteś
z pozdrowieniami Leo z Brighton .
O LOSIE
Tak daleko od teraz
a od było zbyt blisko
noc co pamięć zaciera
czas układa na wszystkość
zbyt wytrwale od cierpieć
niecierpliwie od boli
rzuca urok niepewnie
los towarzysz niezłomny
ma się z wszystkim od zawsze
a szczególnie z na pewno
nie uwierzy gdy karzą
noc przyjmować na trzeźwo
pewnie nic nie jest warty
może tylko rozpaczy
jeśli masz czystą kartę
coś przed sobą zobaczysz
znów za jedno się stanie
trzeba trwale bezsennie
oddać wszystko co ważne
a i tak nie uciekniesz
KROPLA
Niewiele mam do powiedzenia
gdy podły nastrój względem miota
lecz uczysz mnie jak mam doceniać
tylko popatrz
przy tobie każda noc zbyt krótka
a w tobie chyba najbezpieczniej
wtedy nie myśli się o skutkach
te są wieczne
uczyłaś mnie jak mam zdobywać
choć ciebie nie da się zastąpić
a przyszłość bywa sprawiedliwa
dla rozsądnych
czym będzie - sam już pewnie nie wiem
kiedy szum pragnień w naszych głowach
niczego nie chcę stracić z ciebie
w kropli słowa
ULEWA
Niebo ma ciągle ten sam kolor
do końca deszczu jeszcze sporo
na parapecie cicho siadam
i patrzę - jak noc wolno spada
u celu kilka kałuż mając
znów się przez ciemność krople pchają
do kubka z kawą mi tu wpadnie
Parę z tych których tam zabraknie
twój ślad na deszczu już widziałem
po dachach płynie morze małe
napić się z niego nie zaszkodzi
lubię jak nocą tu przychodzisz
nie widać końca – parasolki
jak samochodów miejskie korki
ktoś się zasłonił drzewa daszkiem
jakby ulewy były straszne
ja czekam - mokry jak trawniki
słów zamieniając kilka z nikim
tak już od godzin mrok czarodziej
obmywa profil nieba w wodzie
COŚ NA BEZSENNOŚĆ
Połóż się tu przy mnie blisko
gdy głęboko w sen zapadasz
kto bezsenny temu biada
dobrze zamknij oczy tylko
pozwól mi skosztować znojów
lekko opuść swoją duszę
z wiatru dętym animuszem
noc niech łazi po pokoju
połóż się i wygoń jasność
bądź płomykiem pośród mroku
w snach jest jakiś złudny spokój
lecz pozwala czasem zasnąć
ja się tu jak świeca spalę
zorzę nowy świt przetoczy
może choć przed końcem nocy
zaśniesz – bo nie spałaś wcale
W BEZRUCHU
Wkradam się w bezruch który ścisza
okna nie zadrżą nigdy więcej
firanek też nie będzie słychać
a zegarowi stanie serce
bez słowa zaśnie serwis szklany
już nieciekawy kaw bastionu
może coś jeszcze ciszę zrani
ostatnim tchnieniem dobrych tonów
nic tylko poczuć czy się ona
poruszy kiedy wszystko stanie
i może zjawi się w ramionach
tulona zbyt dosłowna pamięć
znów będę wiedział – licho nie śpi
bez przerwy gada głosem zmroku
jeżeli nawet sobie nie kpi
to daje tylko złudny spokój
a wtedy listy jak huragan
na próżno szukam – gdzie przyczyna
smutków się zbiera postać naga
lecz raczej to niczyja wina
tak coś się próżno wydarzyło
w bezruchu w ruchu i w pamięci
lecz nawet jeśli mi się śniło
zdążyłem się już za tym stęsknić
NADBAGAŻ
Po tej innej ciemnej stronie
zniknąć masz z pamięci
wkładam obie rece w koniec
noc próbuje zmęczyć
żadna z twoich mgieł spragnionych
więcej tu nie spadnie
gdy nie sposób już zasłonić
co ma oddać – kradnie
pozwoliłaś słońcu w górę
raczej nic nie zwrócisz
możesz tylko jakąś bzdurę
z ważną prawdą skłócić
gdybym wiedział skąd przychodzisz
po coż gnasz za światłem
co umierasz a co rodzisz
byłoby mi łatwiej
przeszłość chciałaby znów kurzem
przykryć to co same
ale nic się nie da dłużej
wciskać w taki zamęt
można zawsze tęsknić dziko
przed dniem wszystko schować
można niczym być lub z nikąd
w tym już moja głowa
dźwigasz mnie tak długo przecież
niczym rzecz istotną
i ja ciągle wlokę ciebie
zimną i samotną
NOC NAD LEONEM
Masz nade mną noc
bo w przewadze dłoni
robisz pierwszy krok
bym nie tęsknił do niej
twoich palców żal
ściska jakbyś pragnień
nie umiała dać
zanim ich zabraknie
wtedy zwykłe chcieć
bywa niepojęte
czas łagodzi lęk
tylko na przynętę
niedopieszczeń stos
krząta ślad po piersi
nie pamiętasz kto
dawno nie zatęsknił
wcale nie chcę już
ale szatan chciwie
chciałby duszy łup
obróconej w niwecz
nad Leonem noc
czas już go pogrzebać
tak potrzebny ktoś
kogo dawno nie ma .
NOWA CAŁOŚĆ
W zimowym śnie jest lepiej bardziej
wiosenny budzik bywa czarci
i czas już do niej dobra pora
rok temu jakby było wczoraj
nie mieszka dziś już po tej stronie
gdzie twój początek to jej koniec
a przez telefon streszcza rzeczy
którymi z tęsknot wszystko leczysz
ileż to można tylko czekać
wszystko jej znika i ucieka
jakkolwiek zabrzmi to banalnie
tego co będzie nie odgadniesz
spróbuj więc poczuć trochę mocniej
złap to co znika bezpowrotnie
i całuj tak jak wieki całe
nocą ją w myślach całowałeś
zrób wszystko by z nadejściem zimy
twój nowy się urodził image
na przekór mrozom snom i śniegom
nie zepsuj więcej już niczego
a kiedy ci pozwoli dotknąć
i powie żebyś ścisnął mocno
to co z niej jeszcze pozostało
złożysz te resztki w nową całość
STAN ZAPALNY
Już za póżno
brak ocaleń
wybierz czółno
odpłyń z żalem
będą szczerze
dni w minuty
wolniej - przecież
ciasny luty
kiedy skończy
będę w tobie
a rozłączy
tylko krwiobieg
stan zapalny
rozsądzony
wichry czarne
w słuszne strony
bardzo mocno
znów odnajdziesz
dłonie dotkną
noc tym bardziej
SCHODY
Czy wiesz jak trzeszczą stare schody
skrzypią wiekami łez drewnianych
choć przecież miały inne plany
gdy coraz wyższe zwiedzasz stopnie
kolejne piętra wznoszą wrzawę
każdego kroku są ciekawe
czasem się wiją czasem kręcą
w dół albo w górę sam wybierasz
na potem i na jakieś teraz
za siebie nie patrz ani razu
bo widok stopni cię zadręczy
nim zdołasz chwycić się poręczy
a gdy już staniesz na ostatnim
schodku co kończy drogę całą
zrozumiesz ile z nas zostało
WĄTPLIWOŚĆ
Osobno razem wciąż od nowa
jak w kołowrotku zwariowanym
koniec początek niepoznany
i jeszcze bardziej coraz głębiej
w wir się zapadam całkiem błogo
aam raczej bardziej niż przez kogoś
jesteś z nim blisko – będę stróżem
jak to powietrze co nad ranem
pilnuje tego co zaspane
innych chcesz ramion - to ja obok
wiem już dokładnie jak być cieniem
wybaczę – jeśli to pragnienie
i tylko prowadż mnie za rękę
niech mi wciąż świeci twoje światło
w ciemności – gdybym zwątpił łatwo
DO CELU
Przystań cicha zanim zranisz
nieruchome oczy losu
nie pij czasu z ust nieznanych
omiń żałość papierosów
pomyśl o tym co wybielić
gasząc światła nastaw budzik
nie zasypiaj bez pościeli
w skargi nie zamieniaj ludzi
nie rozmawiaj sama z sobą
przemilcz to co nieznajome
rozważ mocno czy gdzieś obok
nie zamieszkał jakiś koniec
wbij obecność siebie w ziemię
stumilowym przydepcz butem
zanim znów odnajdziesz nie wiem
w tym co gorzkie i zatrute
przystań cicha a sekunda
niech majątkiem lat i myśli
zawiedzionych dusz - rozpuszcza
oczekiwań worek czysty
wykuj całych nas z postępem
wyrwij z objęć wiedz do celu
niech usłyszę póki jesteś
„ nie trać wiary przyjacielu „
PIERWSZY ROZDZIAŁ
Płynie przez pokój skulony wieczór
przystając tylko w czas obyczaju
mrokiem po cichu znowu mnie przeczuł
płomienie drgają
„ona” się cicho układa z książką
na łóżku które na sen gotowe
pali się w blasku lampek tak mocno
nic mi nie powie
wtulę się tylko w bezbarwne okna
kiedy ożyje nagle spragniona
przeczuje że to mnie tutaj spotka
w jego ramionach
spokojnie zaśnie – a ja rozdziały
przerzucę wolno bo po literce
a kiedy wreszcie skończę cię cały
„ jej „ już nie będzie
wieczorze gościu – codzienny starcze
nad dniem się pastwisz że biedny mały
lecz zanim wszystko ziewniesz i zaśniesz
zapisz w rozdziały
AURA
Płynie wolna na spoczynek
bezsennością bo nie sypia
skuta światłem nad przyczynę
błyszczy ale jej nie widać
pisze potem o tym dużo
kłamie prawie bezboleśnie
przecież chciała tylko usiąść
zadziwiona głupim wrześniem
a przy jednej z dróg niemrawo
kwitnie lampą która gaśnie
tam gdzie znów na przekór sprawom
mogło by się zrobić jaśniej
już nie będzie znaleziskiem
chociaż wiem że też tak można
wraca zawsze kiedy wszystkie
mgły przyjmują gęstą postać
cóż przynosi prócz jesieni
oprócz pocieszenia w biedzie
czy potrafi noc docenić
tak naprawdę nie chcę wiedzieć .
NIEZNAJOMA
Dokąd mnie wiedzie nieznajoma
kiedy po czarnych włosach płynę
a ona się przed lustrem kocha
mocniej z godziny na godzinę
stary romantyk może czasem
swawolnie myśleć o kobiecie
zanim się skurczy jego zasięg
i myśl uleci w lat sekrecie
bezgrzesznie i lirycznie znośnie
czasami może mnie nawiedzi
cicho a może znacznie głośniej
jak ksiądz wysłucham jej spowiedzi
rzuciła uśmiech jak się wrzuca
do skrzynki listy bez adresów
śpiewając żeby każda nuta
składała wzory dobrych przeczuć
z ukrycia patrząc dość niedbale
ciekawie znów wystawi oczy
lecz raczej nie zagada wcale
właściwie mówić nie ma o czym
lecz zanim zniknie – jak ja znikam
ktoś pewnie o niej coś usłyszy
codziennie wszędzie ją spotykam
w tłumie podobnych ludzkich myszy
MEZZOFORTE
Usłyszę nagle i zobaczę
bo obnażony do cna człowiek
jest jak ofiara wojny znaczeń
myśli że każdą zna odpowiedź
szept - dobry stary wykidajło
przyjaciel tego kto zastyga
dziś wszystko nagle na raz spadło
nie ma się teraz jak wymigać
a noc okupu żąda dzielnie
za wszystko o czym oczy twoje
więc ty się twardo trzymaj spełnień
zanim ucieknie któreś z pojęć
sen znów zbudował wielką tamę
a w oknach zwyczajności ciemno
słowa są zawsze takie same
milczenie – bywa jak przyjemność
nie ma w tym winy dźwięku żadnej
niewierny gustom los człowieka
cóż począć czasem tak bezkarnie
końca nie umiesz się doczekać
kiedy już zabrzmi połóż cicho
pod żadnym niecierpliwym względem
nie zabij dzwięków - mógłbym przysiąc
objawię ci się sennym szeptem
ULOTNOŚĆ
Powoli wolno tak pomału
bo jak odczuwasz tak się miewasz
a bywasz nawet gdy cię nie ma
tak jak w konarach gwarne liście
co się na wiosnę rozrastały
a teraz każdy suchy mały
powoli wolniej tak pomału
dotykam ciebie bo wróciłaś
i drzemie w tobie taka siła
że tylko w jedno wierzyć jeszcze
potrafię choć nie moja wiara
i na nic rzeka ciężkich starań
powoli wolno tak pomału
a kiedy wreszcie popiół po nas
innym też przyjdzie kiedyś skonać
więc spocznij przy mnie drżąca naga
a ja najmniejsze twoje tchnienie
uchwycę przyjmę i docenię
i tylko pozwól zapamiętać
co niemożliwe będzie raczej
ile ulotnych w tobie znaczeń
KORAL
Do koralowych pól twych ud
płynę bezwładny telefonem
nie wracam nigdy – tam już tonę
gdzie zawsze napotykam miód
mam na twój widok grymas rąk
i wszystko we mnie takie chciwe
zatajasz to co jest prawdziwe
a do mnie mówisz „ be so strong „
wiesz ile warty jest ten styl
okrągłej wyspy raf kariery
zacałowałem całe kiedyś
zanim na wargach tylko pył
od modlitw urlop wioseł szum
to pufności dialog nagły
bo po kobiecie śladów żadnych
gdy ich za drzwiami cały tłum
niech mnie wśród twoich spotka ud
kolejna gwiazda już ostatnia
niech kwitnie koral dusza bratnia
językiem łodzi dalej w przód
WODNY TANIEC
To wody taniec wieczny taniec
kręgi na tafli czasu fala
popatrz uważnie co się stanie
zbyt dużo sobie nie pozwalaj
gdy niepokorne ciężkie krople
lecą do rytmu uczuć czarnych
to w niewyrażnym kałuż oknie
możesz się uczyć chmur bezkarnych
a gdybyś w trzcinach nad jeziorem
dostrzegła balet każdej fali
wiedz gdy skończone to skończone
przed brzegiem nic już nie ocalisz
możesz być kroplą lub ulewą
mokrego spotkać istnień ducha
na prawo padać lub na lewo
zmoczony gada świat – posłuchaj
a ja kochana gdzieś w tym szale
kropelki będę z ciebie spijał
ktoś nas bezbożnie i bezkarnie
rozlał a może nawet wylał
ROZDROŻE
Od czasu zaciśniętych ust
już nikt nie scisza twoich dłoni
niczego nie da się zasłonić
i na nic nagły wolny stan
zielone - więc do przodu serce
krwi nie powstrzymasz nigdy więcej
tak nas ustawił głupi los
lecz można w zgodzie z przepisami
zbudować wiadukt martwych granic
a niech tam pali się ten cross
wyruszasz sama bez nikogo
na żółtym – zakazany owoc
może jest wszystko sprawą dróg
do końca w sens już nie uwierzysz
bez niego pewnie da się przeżyć
ufając światłom wierząc w stan
w logice nagłej śpiesznej zmiany
żółte rozbłyśnie choć już na nic
potem czerwone lecz i tak
odważnie na rozdroże wkraczasz
choć takie światło stój oznacza
ja ruszam – chciałbym widzieć jak
wtulona w pewność kolorową
wolno rozchylasz warg nerwowość
WIECZORNA HERBATA
Co do jednego z martwych słów
mrok znów się podjął przetłumaczyć
herbat wieczornych smak coś znaczył
ale nie słowa to lecz łyk
przełożyć go już niepodobna
na treść tych uwielbianych spotkań
ty spowiadałaś się z przestrzeni
udary nieszczęść ja wyznałem
i były prawie takie same
całą natrętność sennych lamp
do szklanek samotności wlewam
i ktoś tam mówi że ulewa
a potem cieknie taka myśl
jak dobrze że wciąż jest przyczyna
móc ciągle jeszcze coś wspominać
ANTRAKT
Nigdy nie przyznam się do winy
jeżeli nawet ud jej pragnę
to tylko uczeń ze mnie pilny
a to nie grzechy żadne
gdy jest wzburzona lekko czekam
finezji ani krzty w jej złości
uczynić zamiast ciągle zwlekać
bywa o wiele prościej
jawi się sądem który przeżyć
czar wzbudza zgody ostatecznej
lecz tylko ze mną może zmierzyć
jak długo potrwa wieczne
nie umiem wtopić w wirtualizm
tego co między nami rośnie
zagrajmy gdy będziemy sami
to samo tylko głośniej
ZMIERZCH
Zmierzch przygonił noc niemrawo
wschodem ciągnie tu ulewa
między każdą ważną sprawą
noc dojrzewa
ponad wspominaniem oczu
zapatrzonych prosto w moje
głos kolejnych ciężkich kroków
tak się boję
że to nie ty tylko stary
czas co północ ciężką targa
i odezwie się w zegarach
wieczna skaraga
od soczystych lamp nie zasnę
czekam ale już na próżno
długich godzin nie wyjaśnię
moim ustom
odkąd zwodzi jakaś mara
w kroplach widzę – w kroplach słyszę
choć się przeciez mocno staram
zapaść w ciszę
wreszcie znika pomalutku
zmierzch co miał przynosić spokój
tyle jednak przyniósł smutku
ile mroku
ZAUŁEK
Dzwonisz bardzo często lecz telefon znika
razem z nim uchodzą wszystkie ciemne sprawki
mówisz wtedy nagle z sensem do słuchawki
gdzie pokoje cztery korytarz umiera
i stateczność doznań skrywa spory kocyk
który mi zostawiasz na promocję nocy
trudno jest się oprzeć temu co najlepsze
pod gwiazdami czasem brak ci subtelności
a słuchawki trzeszczą jak zbutwiałe kości
gdy pojęcia nie ma czego słuchać ucho
zbyt oczywistego już nie udowodnię
wszak światłowodami kochać jest wygodnie
znów nas podsłuchuje wszystko co ukryte
do spółki z pragnieniem tworząc silną parę
wcisną nas w zaułek – albo w zakamarek .
CIENKA LINIA WYDARZEŃ
Jeszcze nie wiem gdzie mieszkasz
cienka linio wydarzeń
chociaż wciąż czas określasz
słów kamiennym cmentarzem
popołudnia są senne
śnieg umiera w ogrodzie
a ja szukam codziennie
jakbym chodził po wodzie
trzeba nieść co zwyczajne
tak jak zwykle pod górę
wstawić wszystko co ranne
na najwyższy postument
miłość znaczy w tym tyle
ile słów albo myśli
bo rozrzuca nam chwile
jakby przeszły przez prysznic
tylko czasem wśród nocy
bywa jeszcze łaskawa
zawsze chciała utopić
nędzny krzyż albo dramat
lecz już łaski nie zazna
jakby sobie na przekór
wszystkim będzie się kalać
bo tak siedzi w człowieku
w tej podróży ostatniej
nie ma wątków i znaczeń
wszystko będzie jak dawniej
tylko całkiem inaczej
OBOJĘTNIE
Odwieczny święty wyścig z czasem
znów ci się zerwał spod ubrania
ze znacznym trybów makijażem
posmutniał losu zły naganiacz
do ciebie szedłem - właśnie wchodzę
zegar zaśpiewa koncert życzeń
możesz mnie dotknąć nieboskłonem
albo rozstawić szachownicę
nie zdążysz zdążyć zanim miniesz
bo od mijania tu aż gęsto
sięgnij po chwile nim odpłynie
wskazówek zasłużona pewność
gdy teraźniejszość mrokiem zajdzie
schowasz przede mną każde sedno
pokochasz mocniej jeszcze bardziej
lecz będzie mi już wszystko jedno
POWIERZENIE
Łzy jak deszcz po twojej twarzy
trosk codziennych wstęga spływa
jakże łatwo jest skojarzyć
choć tak rzadko przy mnie bywasz
cierń wieczorów zawsze pewnych
zbyt słonego nie zasłoni
wtedy jestem ci potrzebny
nawet gdybym miał cię trwonić
na niebiesko schylasz nieba
i aleją północ wzywasz
przyjmij jedno małe przebacz
noc niech będzie sprawiedliwa
nie płacz – ja tu będę zawsze
aż do końca dróg i świata
mogę kochać słuchać patrzeć
albo tylko z tobą płakać
tylko jeszcze daj mi poczuć
przez to jedno krótkie mgnienie
że nie zamknie twoich oczu
nasze razem – niespełnienie
KAP
Kap kap
to kapią dźwięki smutków
niczego nie ma między łzami
co się nie staje kolorami
kap kap
powoli pomalutku
kap kap
donośnie i odważnie
wciąż wiecznie mokrym i spragnionym
w kielichach pragnień zawsze dzwoni
kap kap
nawadnia złudną pamięć
kap kap
na głowy parasolek
z wiatrem się włóczy pod chmurami
spada od zawsze na tych samych
kap kap
bo taką pełni rolę
kap kap
gdy płaczesz jest konieczne
lecz dziś pomiędzy łzami pusto
nie wierzy oczom przeczy gustom
kap kap
nie będzie przecież wieczne
kap kap
donośne monotonne
kiedy coś tracisz – ktoś odchodzi
od nowa wtedy wszystko rodzi
kap kap
bo nie da się zapomnieć





bottom of page