
DZIEŃ DOBRY NA DOBRANOC

TO, CO JEST WIECZNE
Są takie wiersze - żyjąc wiecznie
kostnieją w swojej własnej prawdzie
schowanej w kłamstwie coraz bardziej
liściem na drzewie wytargane
na słowa spadną a kolory
są takie same od tej pory
gdy w każdym wersie można poczuć
co znaczy widzieć gdzie zobaczyć
jak wszystko może być inaczej
to wtedy płyną
nagle słyszysz i masz już pewność
oto właśnie
wieczność się rodzi a nie gaśnie
po nich
niczego już nie słychać
cisza jest wiernym spowiednikiem
piórem nie skłamiesz
jak dotykiem
ŚLEPA CZĄSTKA
Bezmyślnie szukam twojej twarzy
na horyzontach wiernie mijam
z nadzieją że znów jest niczyja
cały się deszczem w tobie wznoszę
ale samotność rzecz bezkarna
jak zawał ściska
niewidzialna
uciekającym w czas stwierdzeniom
mdłej obecności nie odmawiam
sentencje muszą świat
zabawiać
chciałbym pamiętać twoje usta
ciepłem po moich suną wolno
większa nie spotka ich swawolność
zwykły brak światła wieczorami
wygląda nagle nieco szpetniej
a noc bez ciebie szybko
ślepnie
TAKIE STANY
Nie powierzaj nigdy pragnień
nie zostawiaj istnień żadnych
bo niczego nie odgadniesz
zanim lęk nie dotknie
prawdy
w trójmiarze spróbuj gęstnieć
nim wybory sens utracą
kiedy ciemność skrapla deszczem
co skończone można
zacząć
wierny chłód gdy głos przenosi
pewnie ścieli dźwięk w zdarzeniach
oczy
słona kropla rosy
smutki płoszysz
nic nie zmieniasz
szybki oddech wiatru spada
co ukrywasz on ukradnie
i z powietrzem czas dogadał
przesłodzonych warg
niepamięć
przewidziałem twoje stany
myślę o nich gdy jest ciemno
one chronią niekochanych
dobry sposób
na bezsenność
PIOSENKA DLA MADAME
Próbujesz zrobić krok Madame
z czułością i uśmiechem
balowa sala trzeszczy
w szwach
a ściany gryzie echo
zegary stare milcząc klną
zastukał obcas w ciszy
ze wszystkich wzruszeń leczysz
krtań
za późno nikt nie słyszy
dochowam ci czystości złej
jak w tajemnicy starej
życzeniem mało skromna
chęć
poskromić co się żali
a potem tańcz niech płynie czas
bądź ciszą i muzyką
czekałem na to spójrz
to ja
ten który przybył znikąd
i tylko mi nie pozwól rąk
zatrzymać gdy wędrują
pocałuj jeszcze raz
Madame
jak inne nie całują
ZADRAPANIE
Nie ma radości ponad ciebie
nawet
gdy czasem w gardle gnieciesz
w jednej zatapiam noc kobiecie
i kiedy lekko szybko cicho
wszystko
los kończy a ja mijam
to szukam winy nie wiem czyja
wpisujesz nas w swój dzień
tak pewnie
twój plan przewidział mnie w szczegółach
na swoim miejscu wieczny tułacz
nie musisz wieczne sypiać
sama
jeśli to troski ciągłej przemyt
to siebie w mroku odnajdziemy
oddzielam los od pustych
godzin
byleby tylko dłoni twojej
dotknęła ust uczciwa spowiedź
nie zwalniaj mnie nie
zapominaj
bo każdy ciężki krok za drzwiami
będzie kaleczył mnie schodami
SEN O NIEJ
Ona
zasypia całkiem sama
w sobie
sumieniem ścięta świeżo
ale nie myśli że to dramat
gdy karmi nocą trudną niemoc
mała
namiastka dla światłości
poeta
który o niej marzy
tak się edeny doczesności
ścigają z dziwnym aktem zdarzeń
wszystko
co z nagłych pragnień przebacz
nie karz
zgadywać co jest potem
bo jeśli wiernie na coś czekasz
każdą noc oprzyj o tęsknotę
PIOSENKA O MNIEJ WIĘCEJ
Tak dużo więcej dużo mniej
od życia jeszcze mocniej chciej
szczególnie
gdy się wbijasz
w tęsknotę co niczyja
jeszcze tak mało wiele dni
po których jawnie mi się śnisz
i mokra
noc od wina
a co za nami przy nas
a po cóż mi nadziei stan
gdy tracę szybko to co mam
nie możesz
nic uchronić
przed czasem co tak goni
i sama tak zwyczajnie trać
co dałem lub co mogłem dać
sam nie wiem
po co wołam
i mokro w oczodołach
więc jeśli zdołasz mocno sklej
tak dużo więcej dużo mniej
lecz zrób to
jawniej śmielej
to jednak coś niewiele
PIOSENKA O ODCZUWALNYM ZNIKANIU
W cieniu nocy
co skąpany w białym puchu
poprzez ciemność duszną szybką
płynie czas
sądna cisza ani słowa
można światła pożałować
albo blasku ale po cóż nam
ten blask
w szybki dotyk
łyk pieszczoty już nic więcej
wtula jasność wątły płomyk
foton z łez
tak się boisz nie czuć więcej
ślizgasz noc po mojej ręce
można przecież bez księżyca
można bez
ten kto gubi tracić umie
to ta pewność
którą dźwigasz tak jak chyba
nigdy nikt
nie wiadomo czy w tej chwili
z mrokiem mi się znów nie mylisz
jeśli nawet pęknie szyba
mrok już znikł
jeszcze po coś ciemną nocą
w mgle tak gęstej
że zawiesił na niej pająk
swoją nić
snujesz miłość w moją stronę
przez wspomnienie zrozpaczone
można jednak żyć bez siebie
można żyć
KSIĘGA Z AUTOGRAFEM ( piosenka autograficzna )
Dobrze to czuję gdy znak wpisujesz
bolesnym piórem choć liter brak
i pamiętnikiem
co przeszłość wykuł ciężkim wieczorem
aż trafia szlag
stoi w nim gęsto ta wszystkojedność
zgorzkniałą prozę zamieniasz w wiersz
kartka jak przyszłość
przepowie wszystko tu śmierć tam życie
lecz to nie grzech
w jednym z rozdziałów kocham zbyt mało
w innym zbyt mocno tak o tym pisz
niech twój czytelnik
będzie ci wierny niech rosną słowa
pośrodku cisz
romans nas niesie wątków ma z dziesięć
grzeje atrament gdy wzdycha druk
ten kto przeczyta
nie będzie pytał popiół czy diament
szatan czy bóg
z słów zapisanych poznam na pamięć
czego pragnęłaś i o czym śnisz
nie wiem gdzie będę
lecz twoją księgę ozdobię sobą
pięknie jak nikt
tak miną wieki a biblioteki
o ciasną pamięć znów stoczą bój
ty mi podaruj
księgę na starość złóż tylko na niej
autograf swój
MIESIĄC
To miesiąc już cię tutaj nie ma
inny kształt teraz mają drogi
kręte i proste niczym schemat
za oknem wiatr znów liście toczy
a ja na kartce żałość życzeń
co do jednego pisząc liczę
wyczuwam kiedy brzmisz w czymkolwiek
i nawet woda mi cię zwraca
bez łez bo piasek brzmi spod powiek
telefonicznie oddal skracasz
i mamy nagle równe szanse
choć wszystko pachnie złym dystansem
nie jest prawdziwy ten ocean
ani ta dziura w mojej głowie
od dawno miałaś mi zaśpiewać
lecz teraz nawet nic nie powiesz
dni tak jak usta martwe suche
zegarki brzęczą mi nad uchem
bądź uświęcony ty co spadasz
i ty co czekasz tuż za rogiem
tak comiesięczny demon gada
jakby był samym panem bogiem
jak na ten miesiąc co bez ciebie
wystarczy
chociaż
sam
już nie wiem
TYM RAZEM
Tym razem
będzie już bez kroków
niech słodka cisza niesie spokój
bo z uniesionym ciężkim głosem
zjawi się strachu dumny poseł
tym razem
oprę nas o wieczór
bo nie chcę myśleć tylko przeczuć
w tym echu w którym chłód nie spadał
nigdzie nie dotrzesz już po śladach
tym razem
tylko lęk się zdarzył
mnie przygniótł ciebie rozodważył
szybko zjawiła się potrzeba
więc odpuść może albo przebacz
zanim nasz
wyrok wybrzmiał cicho
w nocy błyszczącej od kielichów
spaliłem wino tytoń słowa
bez żadnych większych pożałowań
Już żaden powód nic nie znaczy
tym razem wszystko jest inaczej
LIST W BUTELCE
Ściśnięta tak jak list w butelce
czytałem krzepiąc czas earl grayem
niechby i wszystko jedno jeszcze
kto płacze albo kto się śmieje
do ręki wpływa w tym upale
pergamin skaleczony żalem
na samą myśl o takim piasku
robi się drobno przed oczami
ty czasie słony słowa maskuj
niebo przelewa chmur aksamit
jak tu do siebie wrócić teraz
kiedy mi przyszło myśl rozbierać
słowo od ciebie zagubionej
nadziejo moja bryzo morska
w zielonym szkle spisany koniec
wiatrem niesione znamię rozstań
a tylko morze pędzi fale
które pozwolą brzeg odnaleźć
złamałem wielką tajemnicę
korespondencji bólu żalu
nie wiem czy mogę tak to widzieć
gdy dal przemyka się za dalą
w czasach gdy krzyczą telefony
listem w butelce nikt nie dzwoni
STEROWANIE
Odważnie kształtem kruchość składasz
poza kontrolą spoin dzieło
albo tak dziś już nie wypada
albo niemoc
ni stąd ni zowąd ruch na szyi
spragnionych dłoni skąd się bierze
zbawiennym krokiem szybkiej chwili
brzmią pacierze
już teraz wiem co jesz na obiad
i w jaki wzór układasz image
uczę się patrzeć ściągam opad
noc się dziwi
dokładnie jak zakładał projekt
przy testowaniu wszystko działa
a potem jakaś ciężkość powiek
nie pozwala
znów nad ustami nie panujesz
i czytasz wszystkie wiadomości
mówisz że tak się penetruje
zamiast pościć
kruche pragnienie bywa zgagą
wybrzmiewa często niczym kpina
ktoś chce bym ciebie czynił nagą
sznurki trzyma
FORMAT OBIETNIC
Na obietnicach szybko stygniesz
rok kalendarze inne czasy
czekałaś
dzielnie bez udziwnień los się łasił
ale że morza i zachody
nie stoisz w miejscu idziesz dalej
bo przecież
ważne są powody a nie żale
wiesz jeszcze tyle nie zwiedziłem
skąd miałem wiedzieć że tak można
ale to ty
mi dałaś siłę nową postać
szeptałaś
tam na góry szczycie
zobaczysz wszystko jak przez pryzmat
wreszcie zapachnie ci błękitem
dym z kadzidła
wtedy rozpalisz obietnice
gorącym i stęsknionym prowadź
tak spełnisz
każde z moich życzeń
znów będę mógł dotrzymać słowa
WYBORY
Te wszystkie chwile na które czekam
zbyt krótkie szybkie jak dla człowieka
zmielone razem z ziarnami czasu
złóż w nasze razem
doklej
dopasuj
te ważne słowa których nie powiem
oczy otwarte w pośpiechu powiek
stracone światło wzruszone drżenie
odłóż na potem
spróbuj
docenić
to wszystko razem utkane w niczym
i to co jeszcze da się policzyć
spłoszone w jednym małym niewiele
odkryj przez chwilę
jak chłód
pościeli
tylko po prostu i nie inaczej
dźwięczące nazwy bez większych znaczeń
mieszaj z pewnością dodawaj jestem
chowaj przed jutrem
w ciemności
gęstej
takie to wszystko jakby nie twoje
nic nas nie zbliża nawet do pojęć
to wszystko czasem bywa nie w porę
i brak wyboru
wtedy
wyborem
SONG FLOWER
Kwiaty
śpiewają czasem płaczą
te podlewane wdzięcznie rosną
mieszka w nich
dziwna stwórcza boskość
pokornie więdną nic nie znacząc
do kwiatów
trzeba duszy serca
ty byłaś zawsze moim kwiatem
masz uda
liści tak skrzydlate
dla ust poszukam na nich miejsca
będę ci
śpiewał mój ty kwiecie
rozkwitaj uciesz mnie istnieniem
już nie
zaniedbam i docenię
bo najpiękniejszy kwiat w kobiecie
W ODERWANIU
Oderwana od nocy zagubiona w sobie
spod czerwonych spuchniętych i zamkniętych powiek
wyrwana jak z czerni wylana z łez słonych
nie potrafi złapać
nie da się dogonić
przyłatana do półdnia uwięziona w tobie
spod zgniecionych rozdartych słów co znaczą człowiek
wyszarpana nocy topi czas nieskromnie
ale już niczego
nie zdoła zapomnieć
przyszyta do cienia zatracona w chwili
spod wzniesionych rozdartych zapleśniałych bylin
wycieka przez szpary sączy czas szczeliną
zanim znów w nieznane
zacznie z tobą płynąć
zatrzaśnięta w sensie pragnąca dla ciebie
spod ciasnego zimnego koniecznego nie wiem
zamienia czas w ciszę wznosi dal do oczu
ale już niczego
nie potrafi poczuć
zanim jej się uda całe wieki miną
nikt nie wytłumaczy że to przecież miłość
skropli się jak para zastygnie gdzieś w przerwach
ale już od nocy
nie da się oderwać
BRZEG
Zabierz ręce ucisz słowa
możesz noc przed nimi schować
gdy przypłyniesz tutaj do mnie
obiecuję
nie mieć wspomnień
nie brakuje mi niczego
gdy na drugim stoję brzegu
strach się lepi ale w listach
taka byłaś
oczywista
co wysłałaś to przecieka
przez ten ciężar na powiekach
potem lekko zmienia w koniec
wszystko
co i tak zatonie
spójrz łódź czeka tylko fali
nie ma
po cóż mi się żalić
kiedy morzem dni są wszystkie
a brzeg morza
urwiskiem
KROPLA
Raz wylana wracasz rzadko
starzec deszcz coś w tobie gości
nieciekawa dni przypadłość
która karze upaść
prościej
jakoś łatwiej kiedy spadasz
a po drodze coś pogmatwasz
widok oczu ciemność kradnie
znów się jest dłużnikiem
światła
rozbierz rozpacz tak powoli
niech to będzie tylko dla mnie
może dotknąć mi pozwolisz
zakurzoną słoną
pamięć
tyle nocy przelewałem
a bezcenna ciemność bywa
dzielna koi ból wytrwałym
nie da się w niej znaleźć
przywar
między nami nic już więcej
niż znak kropli co w kałuży
o dwie chmury czarne ciężkie
mogłabyś tu zostać
dłużej
niech po drodze cię nie spotka
żadna troska tego świata
płyń odważnie niczym plotka
w tych samotnych dni
herbatach
STAN SKUPIENIA
Jeszcze nie byłaś nigdy sama
a to przedziwny stan
nie można wtedy bardziej kłamać
bo coś zaciska
krtań
ty bywasz tylko często senna
gdy noc przymyka drzwi
i każda twoja jasna pełnia
nie zmienia ani
krzty
a teraz jesteś tutaj ze mną
godziny ledwie dwie
to obecności żadna pewność
ale nadaje
sens
twój oddech wolny odruchowy
wciąż tłoczy tlen do płuc
nie można już niczego zrobić
a przecież chcieć to
móc
i wzdycha tylko trwała pewność
że tak umiera czas
w zasadzie jest mi wszystko jedno
co mija a co
trwa
cisza przyniesie twardy dowód
nie będzie słychać nic
skroplona chwilą w kryształ lodu
ochłodzisz aż do
krwi
DAR ŚWIATŁOŚCI
Płomienia nie strać nigdy
nie po to blaskiem drży
zmęczony jak ten przybysz
co tłucze nocą w drzwi
oddechu nie powstrzymuj
bo bez powietrza zgon
układaj czas do rymu
i płoń
bez przerwy płoń
a kiedy już się spalisz
popioły zbierz i złóż
na wietrze co w oddali
z błękitem miesza kurz
tęsknoty nie pożałuj
niech w cieple pragnień śpi
układaj tylko w całość
i pij
bez końca pij
to uczyń łatwiej prościej
bo kiedyś wpadniesz w cień
a wtedy dar światłości
na jedno dam ci z mgnień
bo to co nie zagaśnie
oświetli innym szlak
to ważne żeby jaśniej
to słuszne
żeby tak
CZAS POŻEGNAŃ
Już nie szukasz nie błądzisz
tylko czas ludzi sądzi
jaki wyrok nam wyda
nikt nie wie
zagubiona wśród pytań
czasem jesteś rozbita
tak to bywa po matki
pogrzebie
ja nie grzebię nie szperam
miesiąc ślady zaciera
pustych godzin wypełnić
się nie da
ale da się wyznaczyć
jakąś miarę tłumaczeń
pustkę w oczach po cichu
odsprzedać
już za chwilę za moment
czmychnie szczęście znikome
pociąg znowu wybije
że pora
będziesz machać mi w oknie
tak uroczo zalotnie
a ja przeklnę ten cień
w semaforach
potem przyjdzie mi czekać
w świecie tęsknot człowieka
gdzie jest miłość wyjęta
spod prawa
zanim dotrze że koniec
będę drżał na peronie
i przepłyniesz torami
jak zjawa
BALLADA O ZANIM
Przyszła jesień
i się niesie jak bogata pani
za jesienią cicho drzemiąc idzie wolno zanim
a to zanim takie dziwne senny zimny spokój
po nim wszystko szybko znika
w ciszy
albo w mroku
zanim liście
ulic czyściec splotą i ułożą
grudzień wezwie zimę westchnień mroźną białobożą
nagle spotkam cię w przestrzeni lekko po dotykam
trzeba mi takiego czucia
trzeba
przewodnika
gdybym nie mógł
nie daj przebóg znów się z tobą spotkać
w alej stali niech się spali listopadość słodka
zanim znowu wzniesie obóz niedokonań trudnych
nikt już nas ze sobą wtedy
niczym
nie poróżni
niech ta spowiedź
w twojej głowie rozgrzeszenie znajdzie
bo na ławkach w płochych sprawkach nic nie siedzi bardziej
zrobi swoje głupie zanim ale już nie z nami
my się wreszcie kiedyś pewnie
znowu
odszukamy
śnieg zapada
świat zagada niepotrzebne stany
nie wywalczy bez tej tarczy już niczego zanim
nieświadome nie jest wcale wszechpotężnych stęsknień
ani tego że ubrana
byłaś
tylko we mnie
TYM RAZEM
To pustka na stole
i cień na podłodze
to wieczór co poległ
zwyczajnie
jak co dzień
w reklamach piosenkach
od łez tak jak zwykle
ząb czasu w chwil szczękach
wciąż nie wie
czy przyjdzie
a może tym razem
nie czekać po nocach
w przedziwnym tle gazet
że Boże
się pożal
nie koi papieros
choć jeden po drugim
żarówek złych ksero
nie starczy
na długi
rozgrzeszam minuty
zastygam pomarzę
spróbuję ból upić
lecz tylko
tym razem
PORANNE OCZY
Poranne oczy
jasne światło
dal odkrywają w noc niełatwą
wpatrzona sennie w rzęs zaspanie
widoku uczysz ich na pamięć
a ja przewracam
czas na boku
powieki wznoszę nad twój spokój
i pocałunkiem rzęsy czeszę
ozdabiam jeszcze jednym grzechem
czasem nawilżam
je niechcący
gdy błądzę to rzecz ludzka błądzić
wybaczasz bo się staję mgnieniem
między ustami a zbliżeniem
niech patrzą
co zastyga nagle
na białym cienkim prześcieradle
niech pachnie i smakuje nami
jest mną i tobą jest tym samym
poranne oczy
twoje światło
zamykasz je tak wdzięcznie łatwo
lecz tylko wtedy gdy muzyka
i ja zaczynam cię dotykać
LODOWATOŚĆ
Stygną dłonie
wszystko po nich też zastyga
nic po chęciach samorodnych
po fatygach
dłoń nie czuje
gdy próbuje cię dotykać
bo nie można dotknąć pustki
pustka znika
chłodne dłonie
taki koniec odczuwania
może jeszcze gdybyś mogła
czuć nie wzbraniać
to bym dotknął
ciebie mokrą lepką ciebie
lecz zasłaniasz niebywaniem
dziwną niechęć
stygną dłonie
tylko jeszcze ty tak ciepła
jesteś zawsze albo bliska
jak zakrzepła
i nie zdołam
zimnej dłoni ogrzać stopić
mogę bardzo ciężko chwytać
albo trwonić
dłonie stygną
nic już bardziej nie jest chłodne
może tylko twoje serce
kiedy wspomnę
o tych palcach
które krążą mimochodem
zamieniając ciepłe usta
w skute lodem
PRZEBUDZENIE
Wszystko to czego szukam
w końcu zawsze przynosisz
nie uprzedzaj nie pukaj
noc do środka zaprosi
Wtop się w czerń gdy już gęściej
być od minut nie może
zaproś księżyc jak szczęście
dla samotnych na wzorzec
I w ramionach nieś gwiazdy
na powiekach zgub mroki
co się lepią do ściany
albo włóczą wśród okien
Bo cokolwiek mi zniesiesz
będziesz mogła tu zostać
lecz niczego nie wskrzesisz
jak zatkana aorta
Jednak tobą oddycham
zawsze będę się łudził
że nie zaśniesz mnie cicho
lecz na nowo
obudzisz
PRZEPŁYW
To jest ciecz i sok i wodą
ja po tobie na dół spływam
taka jesteś z tym szczęśliwa
gdy na skórze rzeki
płoną
sączę się tak strukturalnie
że aż kropel mi brakuje
wtedy mnie najbardziej czujesz
wtedy kochasz
tak banalnie
kiedy spadam wodospadem
taka jesteś mnie spragniona
wilgoć wzniecam na ramionach
udach gdzie osiadam
gradem
a gdy deszczem często spadam
wtedy chwytasz mnie we włosy
szukasz w każdej w kropli rosy
parowanie chłoniesz
w śladach
czym cię zmoczę sam już nie wiem
lecz gotowa bądź utonąć
czekaj na mnie w noc zmęczoną
znów się cały
wleję w ciebie
UNIVERSUM
Tak bym chciał cię ubrać zanim noc zapomnisz
bose poranione od złych orbit stopy
i już nie zrozumiesz czemu czas się topi
może na pamiątkę znaków gwiazdozbiorów
które niosły ciebie ponad atmosferę
lśniące galaktyki były zawsze szczere
tylko jeszcze jednej takiej chcę kobiety
która kiedy wracam w ciemną toń pokoju
będzie Kasjopeją w bardzo skromnym stroju
niech nas niosą szepty byle w podczerwieni
a ostre kamery widziały inaczej
wszystko to co dane będzie im zobaczyć
dziś zdecydowanie wiesz ta bez rękawów
chociaż każda suknia gwiazd odbicie splata
jak niepewna przyszłość strukturę wszechświata
horyzont wydarzeń skrywa osobliwość
w której wszystko nagle i bezwładnie kona
i ty rozebrana
niepojęty kolaps
SOCZYSTOŚĆ
Soczysta moja bądź jak spowiedź
tam zęby wbiję gdzie się dowiem
dokąd odpływasz
i skąd płyniesz
albo gdzie sączysz się jedynie
ulewaj ciszę bądź jak kara
która się nie zna na zegarach
zamieniaj krwawe
wino w wodę
niech będzie nawet skuta lodem
bo moje wyspy czerpią chłoną
miękkich ust wargi smakuj słono
twojego smaku
nie pomylę
więcej zanadto niechby tyle
soczysta moja twoja rzeka
mężczyznę tworzy niech przecieka
przez palce w tobie mój posłaniec
język niech czyni kosztowanie
ja już od dawna chciwie piję
wszystko co w tobie kroplą żyje
i do wilgoci znów noc zmuszaj
bo mnie zabije twoja susza
SENTYMENT
Przechadzam nas czasem w historycznych listach
w wątłych niezmartwieniach bo pewnie gdzieś wiodę
wschody i zachody wszystko skute lodem
wciąż się zastanawiam po co tutaj
przyszłaś
dziwnie krążysz wkoło albo się przemykasz
jakbyś już nie miała na spacer pomysłu
ani na spojrzenie co mnie pcha w cudzysłów
ale ciągle wabi jak śmierć
ochotnika
ważność sentymentów rwie koperty trudno
przywykłem do zwiadu gdzieś na szpicy losu
chowam w sobie pewność to jedyny sposób
zabierz mnie do siebie w twoją całość
złudną
odejdź mrok gęstnieje starość się zakrada
zapach mi wystarczy cień na pocieszenie
cicho drzwi zatrzaśnij bo tak robią cienie
sentymenty szumią w łzawych
wodospadach
GŁĘBIEJ
Tak mi bez ciebie zimno i pusto
jakby w otchłani
chciałem cię dotknąć dzisiaj przed szóstą
lecz wszystko na nic
i w twardej warstwie zmartwionej skóry
nic nie poczuję
a usta całe związane sznurem
dla słów ratunek
schodząc znów głębiej aż do dna prawie
nie wiem czy wrócę
wiele już było podobnych kalek
albo pouczeń
jeszcze przed chwilą budziły miłość
obok niemalże
a ja mam pewność że cię nie było
lecz się nie skarżę
pisałaś tylko że jesteś smutna
bo dzień niechciany
jutro już pewnie nie będzie jutra
więc nikt nie zrani
zbieram z twych wersów wielką tęsknotę
jak polny kamień
rzucam za siebie a on z powrotem
uderza w pamięć
przewijam myśli taśmę szeroką
aż bolą skronie
i wchodzę w ciebie i tak głęboko
że aż po koniec
WIERSZ NIESKOŃCZONY
Wszystkie nagłe oddalenia pozamieniaj
na tęsknotę
niech twój czas nie wciska cienia
w żadne potem
a ja myślą cię wywołam taką bliską
i wilgotną
schowam wszystkie ciężkie słowa
jak samotność
jeśli czekasz na Godota to tym razem
Godot przyjdzie
więc nie zwlekaj skończ uciekać
zacznij istnieć
jeśli tylko masz dziś dla mnie noc jedyną
i nic więcej
to ja całą twoją wszystkość
wtopię w serce
albo kupię cud pierścionek i poproszę
cię o rękę
lecz czy wtedy nagły koniec
będzie szczęściem
czy porwaniem planowanym w te nieznane
ciebie strony
tam gdzie jesteś ciągle wierszem
nieskończonym
HISTORIA W KOLORZE MENU
Zjadam ciebie jak czereśnie winogrona
owoc w owoc pestka w pestkę
ty jedzona
czasem jesteś taka kwaśna czasem słodka
sam już nie wiem na języku
czym mnie spotkasz
bez widelców i bez łyżek bez zapachów
w usta wkładam całą zjadam
tak bez strachu
nie używam nawet noża by cię kroić
okruszyny na talerzu
wszystkie moje
odkąd dania skosztowałem na surowo
mam cię w menu
przyrządzoną i gotową
nie zagryzam a popijam nocą tylko
mylę smaki tak jak gwiazdy
trawię wszystkość
a na deser soki z ciebie albo palce
i ta czerwień z ud pomiędzy
pełna pragnień
bo z warg twoich główne danie róż i bladość
tak niezmiennie mi smakuje
twoja nagość
PIOSENKA DLA ŚPIĄCEJ
Zaśnij teraz taka cicha
śpij spokojnie jak oddychasz
zamknij senne wieka powiek
śnij jak tylko może człowiek
ból dnia niech powoli znika
tylko nocą możesz poczuć
jak przed blaskiem twoich oczu
sen odkrywa dziwne zjawy
stroń od smaku czarnej kawy
czas pozostaw na uboczu
spróbuj wyśnić mnie przy sobie
niewidoczny rozpal płomień
co w zapachu naszej skóry
i w pragnieniach siebie czułych
fazy rem przepowie koniec
zabierz mnie do ud krainy
uśpij w sobie resztki winy
przecież zawsze tam zmierzałem
rozpalony twoim ciałem
nie pytałaś o przyczyny
a gdy zbudzisz się powoli
w całkiem nowej zagraj roli
jakbyś mogła żyć od nowa
jakby mrok cię rozczarował
wtedy dzień już
nie zaboli
PRZYBYTEK
Dłoń inaczej żegna a oko inaczej
dziwne ciepło czuje miejsce
oddalenia
poszukujesz wtedy całkiem nowych znaczeń
co je wzrok spamiętał
utrwalasz doceniasz
dłoń inaczej prosi a oko błagalnie
wtapia się do duszy rozkrusza
powieki
i przyzywa dotyk łapczywiej nachalniej
aż w pamięci znika
czyniąc czas kalekim
a ty mi na koniec nie podałaś dłoni
powiek nie uniosłaś nie spojrzałaś
czule
nie uciekam ale już nie będę gonił
ciebie łez i kropel
niczego w ogóle
można nie dotykać ręce wbić w kieszenie
resztę odczuwania najzwyczajniej
przegnać
żadna to tragedia żadne pocieszenie
odejść albo zniknąć
bez rozstań pożegnań
dłoń inaczej żegna a oko inaczej
palce opuszkami oczy wodą
światłem
można nie pamiętać lub pamięć wypaczyć
lecz i tak pożegnań
nigdy nie zabraknie
BATHROOM STORY
Złotówka na zlewie
niczego już nie wiem
policzyć by można rozpacze
rozwiały się smutki bo od dwóch lat prawie
czas jakby się sączył
inaczej
i mydło choć w płynie
też pewnie przeminie
nie zetrzesz niczego nie zmyjesz
do spranej tęsknoty nie wrócisz już nigdy
a wszystko co było
ukryjesz
w tym lustrze na ścianie
znam obraz na pamięć
odbicie jak wierne koszmary
choć czyste i szklane wiadomo nie kłamie
więc patrzysz jak czyni cię
starym
coś cieknie gdzieś z kranu
za dnia na dobranoc
po kropli a bywa że strugą
jest silne jak wiara i mokre jak niemoc
lecz chyba już całkiem
niedługo
niech prysznic wyleczy
nie można już przeczyć
że źródła nam trzeba w potrzebie
czasami się boję tych kropel niczego
i brak mi odwagi
na ciebie
NA ODLEGŁOŚĆ
Na odległość rzęs
ciebie mam przy sobie
czegóż więcej chcieć na odległość powiek
na odległość ciał
mokrych od wilgoci
słodka płynie gra na odległość nocy
na odległość snów
nie spełnionych nigdy
w czas milczących ust na odległość krzywdy
na odległość drżeń
wśród słodkiego łona
gdzie twój widać brzeg na odległość konań
na odległość łez
których nie zobaczę
bo wpadają w cień na odległość znaczeń
na odległość miast
które dzielą znacznie
mknie po torach czas na odległość pragnień
na odległość słów
w butelkach najszczerszych
w księżycowy nów na odległość wierszy
na odległość tchnień
w bólu nagłych rozstań
w wiecznych tęsknot tle
bliżej już nie można
DOBRANOC NA DZIEŃ DOBRY
Na dobranoc tylko tchnienie
czym oddycha sam już nie wiem
żalem że za oknem ciemno
okruch ciebie na przyjemność
zanim zaśniesz szybka chwila
sennie oczy ci pochyla
głowę złożysz na poduszce
czarnych włosów kilka muśnięć
wybrzmi znany kompleks stary
przenoszony przez zegary
że za krótko cię dotykam
ale ty tak szybko znikasz
na dobranoc senna cisza
w kalendarzu dzień zapisał
że tej nocy się nie zjawisz
wszystkie świece mrok wykrwawi
mam tu tylko wiersz i wino
podążanie za przyczyną
zapis duszy cienia obrys
pewną pustkę na dzień dobry
GŁOS
To taki głos
lekki i czysty
jak ptasi śpiew w profilu myśli
niezwykła pieśń
nuty i dźwięki
ktoś śpiewa song o tym jak tęsknić
o tym jest śpiew
jak trzeba słuchać
kiedy się z nut rodzi stan ducha
jest w nim i dal
ponad tęczami
gdy błyszczy łza pomiędzy nami
to jakiś plan
wysoko w niebie
jest bóg i co dalej nikt nie wie
pod koniec dnia
gdy ciemność ścieram
nic rośnie w coś
i głos umiera
PEWNYM SZLAKIEM
Znowu jestem w tej dolinie
jakbym już ją widział
tu wspinałem się językiem
gdy wzdychałaś z cicha
na tych udach śmiałe krople
wszystkie świeże takie
a pomiędzy nimi noce
co zapadły w pamięć
tutaj spałem przy tej piersi
czuję i dotykam
ale teraz już tak nie drży
pierwszy wstyd zanika
a na słodkich jak miód palcach
czasem lekko słonych
czuję mocno jakbym wracał
w dobrze znane strony
widywałem już te oczy
czułem wiatr we włosach
gdy na wargach czas się kroplił
i na szczycie nosa
i tak bywam w twoich miejscach
uroczyskach błogich
chciałbym wrócić i zamieszkać
nie pomylę drogi
NOC POETY
Poetom każda noc złorzeczy
ciemnością nagły żar roznieca
broni się mrokiem i zaprzecza
do pióra żwawo sięga ręka
a myśl przemienia wino w słowo
wierszem historię pisze nową
zapala świecę rodzi płomień
i wciska usta w brzeg kieliszka
dla ducha czyniąc pewną przystań
tęsknoty wiesza na zegarze
wtapia w kalendarz i posłowie
myśląc o najpiękniejszej z kobiet
dotyka myślą a natchnienia
same się w wersy zamieniają
spisane gdzieś tam pozostają
napiszą strofę walcząc z cieniem
tego co było lub się zdarzy
gwiazdy jak barwne tatuaże
zniosą mi słodkie palce oczy
twój zapach dobrze znane drżenie
noc dla poety
to istnienie
CHCIWOŚĆ
Coraz to bardziej głębiej i dalej
w orszaku dobrze poznanych bajek
odkrytych trwale i ostatecznie
z końcem którego nigdy nie będzie
zastygasz nagle w mdłym tyglu życia
gdzie cię umieścił twardy obyczaj
a w obyczajach los śledzi ludzi
więc mnie po cichu nocą wybudzisz
zawodząc czasem już na podbiegu
na skraju stromych skalistych brzegów
w tym źle skrojonym dni garniturze
nie chcę nas gubić i błądzić dłużej
w gorzkiej fryzurze co nie na temat
w ustach gdy chciały słodycz pogrzebać
i tamtą która przed tobą przyszła
wydrążyć dziurę stępionych myślach
w tym wszystkim nagle gubi się człowiek
szuka choć przecież zna już odpowiedź
kiedy odchodzisz wszystko mnie zmienia
odblaski gasną zgubione w cieniach
blisko daleko lecz istniejemy
czasem krzyczący czasami niemi
w zmyślonych chwilach i tych prawdziwych
tak bywam ciebie spragniony
chciwy
ŚCIANA
Słyszałem dźwięki tam za murem
choć mur był bardzo gruby
lekko wdzierały się pod skórę
nie mogły drżenia
zgubić
przez jeden moment z wielu chwil
dotknęły swoim żalem
to właśnie wtedy byłaś z nim
na taśmach
zapisałem
płakałaś albo nie wiem sam
czy to był dźwięk rozkoszy
nie chciałem słyszeć żadnych zdań
rozpaczą
nic nie spłoszysz
od dawna wznosił się ten mur
zmieniając dystans w ścianę
jest ciszą zaciśniętych ust
twój znany mi
kochanek
nie można już uniknąć zgliszcz
gdy runie co odgradza
przywraca czas zgubioną myśl
na ciszę znów się
zgadzam
cóż jeszcze jaką z ciebie pieśń
przez ścianę nas usłyszę
gdy dźwięk zaniknie wrócisz wiem
nie będzie nigdy
ciszej
O ZAGUBIONYM CIENIU
Muszę cień zgubić
ja twój cień
dziesiątą wolno noc się skrada
znów będziesz mogła iść po śladach
pod wodą schowasz
pytań stos
głaszcząc zarośla odpowiedzi
co mrok krępuje gdy mnie śledzisz
ukrytą iskrą
haseł blask
święte są wszystkie przyrzeczenia
choć je uparcie skrycie zmieniasz
a potem mówisz
że to ja
znów oblizujesz palce słone
i cienie tańczą jak szalone
gdy całe szczęście
gorączkuje
po świetlistości tylko błyski
wydają się być niemal wszystkim
więc już bez śladów
pełny blask
muszę cień zgubić ty bez końca
coraz to bardziej będziesz lśniąca
NADBAGAŻ
Do toreb zapomnianych chwil
wrzucajmy paczki świętych godzin
godzinom czas się często śni
ale zegarom to nie szkodzi
tyle w nich znika nocy dni
w kieszeń upchajmy kilka zdań
z milczeniem czasem jakby trudniej
na ustach zawsze pisze ślad
i zwodzić umie cel obłudnie
do celu każdy idzie sam
w ciężkim plecaku parę lat
spędzić je z tobą przecież mogłem
może to miał być jakiś znak
lecz życie nie jest aż tak podłe
o innym życiu danych brak
i na nadbagaż nie ma szans
nie targasz więcej niż potrzeba
do żadnych nie polecisz gwiazd
a resztę też już czas pogrzebać
wszystkie dni wzniośle skraca czas
do duszy wpakuj tylko sznur
bezcennych minut samych w sobie
solidnie spętaj każdy ból
i jeśli poznać chcesz odpowiedź
to nie bój się wiecznego snu
tam się zaczyna – kończy człowiek.
GADATLIWOŚĆ
Od dawna tak niewiele mówię
właściwie nie używam słowa
lecz milczeć raczej też nie umiem
dlatego możesz mnie pochować
wśród takich kartek zapisanych
które odczytasz już beze mnie
nie mówiąc że
to wszystko na nic
bo mi wierności nie przysięgniesz
a oczy twoje wśród okładek
wypatrzą dobrze znane imię
niech twoje myśli
smutno - blade
do żył wpompują kilka liter
między milczeniem a rozstaniem
niewiele da się różnic znaleźć
można się tego
tak na pamięć
nauczyć nie rozumieć wcale
i zdać egzamin z pełnej ciszy
bezwarunkowej niczym zdrada
zdaję każdego dnia
czy słyszysz
wierszami wciąż do ciebie gadam
POD DACHEM
Dobrze jest tutaj blisko dachu
do słońca bliżej jakby
soczystym niebem szyby pachną
i nic nie znika
w dali
twój cień wyraźny w chciwych drżeniach
tutaj doczekać chce spełnienia
pod dachem deszcz brzmi jakby mocniej
gdy o dachówki stuka
światło wzbogaca wielokrotnie
uparcie śladów
szukam
tęsknią za wzrokiem ukochanym
te poddaszowe cztery ściany
tu w górze widać wszystko lepiej
czuć mocniej parowanie
wieczór spokojem plecy klepie
i lżejszy życia
kamień
można go topić w gwiezdnych pyłach
tak jak wrażenie że tu byłaś
tylko w tym miejscu jest się ponad
i ty przybywasz cicho
nie mówiąc nawet choćby słowa
nie składasz żadnych
przysiąg
nic co jest tobą nie jest błahe
pod zaciśniętych powiek dachem
O UDACH
Twoje uda na języku
odcisk wargi pewność krzyku
smak a w smaku twoje palce
ślad wyraźny mocniej
bardziej
twoje uda już w legendach
moje gdy się tylko ściemnia
świece pełne jasnych wcieleń
w naszych cieniach
na pościeli
twoje uda takie moje
zmieniam wzrokiem w słodki płomień
i oddechu nie chcę spłoszyć
jest zwiastunem chwil
rozkoszy
do ud twoich wrócę zawsze
teraz moja kolej patrzeć
moja rzecz ich posmakować
bo wilgoci nie chcesz
schować
OBECNOŚĆ
A bez postaci to bez imienia
będziesz na moją odpowiedzialność
właściwie nie chcesz niczego zmieniać
lubisz bezkarność
jak ta codzienność która od wieków
jest wyczuwalna nawet na dłoniach
i mieszka mocno w każdym człowieku
na pewno ona
gdy w drogę przyszło mi teraz ruszyć
wyczuwam dziwną stałą obecność
wiecznie dni trwoni topi i kruszy
za mną i ze mną
powolnym krokiem jak przez pustynię
wschodzi mi słońcem albo księżycem
a po zachodzie nikczemnie znika
w mrok tajemnicy
to wtedy spływam bardzo powoli
rzeką co nurtem los ciężki znosi
a ty się obok znów cieniem stroisz
spinając włosy
pomagasz czasem kiedy potrzeba
i wtedy mogę już wstecz nie patrzeć
lecz chwil wyblakłych w których cię nie ma
nie umiem
zatrzeć
