top of page

GDY PRZYCHODZĄ CIENIE

Cień na portrecie młodości
Moja ukochana żegna mnie jak zawsze
W miejscu w którym mija już kilkaset wschodów
Od dawna jej nie ma - myślą tylko głaszcze
To co pozostało z papierowych godów
Nie jest martwa lecz miejsce pobytu nie znane
Umrzeć wszak nie mogło co nie pochowane
Przepływałem w życiu obok kobiet wielu
Wyciągałem ręce – całowałem chęci
Wszystko bez istotnie wszystko to bez celu
Zawsze mi umykał jakiś elemencik
Jeśli się zastawia wszelkie możliwości
Można chyba tylko myśleć o miłości
Słońce co o wschodzie ty rozświetlasz mroki
Zwróć mi proszę zaraz cień dziewcząt z baletu
Teatrów lalkowych - tych z innej epoki
Szybkich tak jak światło listów i portretów
Na którym młodości zawsze jest do twarzy
Obojętne co było i się jeszcze zdarzy
O słońce rozwiej względem oświetlenia
Błękitną nadzieję nim rozkazy wyda
Daj mi proszę ujrzeć jak wszelkie marzenia
Spełni choćby nawet wszechobecna hydra
Która tylko swoje wieczne ma powody
Żeby z naszych wschodów czynić nam zachody
Cień w "Old Orleans Guildford"
Dziś zagrali znowu jakąś pieśń swawolną
W Old Orleans Guildford - byłem całkiem blisko
Nie mogłem jej słyszeć miałem na ramieniu
Jedną myśl – uparta zagłuszała wszystko
Szedłem obok ciebie dżwigając te troski
Które nie specjalnie z nutek snują wnioski
Ile odwiedziłem starych Orleanów
Wszystkie bez stolików i bez szyldów czasem
I bez songów takich co je zwę - swawolne
Bez bluesa i skrzypiec - pana z kontrabasem
Żaden z nich już nie jest - nie do zastąpienia
Za to mi brakuje zawsze twego cienia
Nie znam ni klimatów ni nocnego życia
Ani mi się śniło jeszcze takie chcenie
Wystarczy mi tylko radość – ta przy tobie
Jedno twoje słowo i jedno spojrzenie
Nie dotknąłem a jednak od dawna trwa taniec
Tańczysz czasem ze mną nasze powitanie.
Cień na pogrzebie wszystkich generałów
Można szukać miary przystroić ja sobie
Jak świąteczne drzewko albo jakieś zdjęcie
Lecz ofiarą taką okazał się człowiek
Że wątpić przystoi w natury pojęcie
Bo też nie jej dziełem wszelkie „pentagony”
Co planuja bitwy kiedy człek zmęczony
Słyszę – czasem mówią - to walka z wiatrakiem
Plecie czasem hrabia co oddał majątek
Miał kawałek ziemi i lasy z tartakiem
Stracił rozum - co dzień mówił że jest piątek
Zdjął raz czapkę w filmie z jakimś generałem
Za co od początku bardzo go kochałem
Ów dziad - jak słyszałem - rodu szlachetnego
Któż to Poniatowskich nie zna - któż nie słyszał
Ale cóż dziś sława gdy brak do pierwszego
I zamiast obiadów na talerzach cisza
Nie mam też pojęcia jak uznać to dziwo
Że mnie chciał całowaæ po rękach za piwo
„Oddam duszę panu w jakiejś rajskiej bramie”
Powiada „ z honorem – bo i tam przystoi”
To łatwiejsze niż pojąć że ojczyzna kłamie
Tak ja pomyślałem wzięty do niewoli
Szukam wszakże miary mam dylemat spory
By za jego wolność złożyć mu honory
Wieszam więc w powietrzu szacunek starości
Niech na ideałach zabliżni się blizna
Kiedy hrabia gada - „ żono - o młodości „
Po czym krzyczy głośno „ honor, bóg, ojczyzna !!! „
Wciskam przystrojoną miarę w kąt banałów
Bo to chyba pogrzeb wszystkich generałów
Gdy przychodzą cienie
Doszukać się dobra w złości zamierzonej
Gdy przychodzą cienie - trudna czasem sztuka
Zatańczyć gdy muzyka rychły wieszczy koniec
I królową balu wodzirej oszukał
A noc słodko senna - gorąca i długa
I na niebie ją znaczy gwiazdozbiorów smuga
Porozmawiać w ciszy z wszelkimi zjawami
Błogosławieñstw nagich nie trącić rozkoszą
Kiedy szeptem błyskiem witam się z duchami
Co wracają zawsze o modlitwy prosząc
Wtedy mówię do nich – zostañcie tu ze mną
Jest coś albo nie ma – bywa wszystko jedno
Nie zobaczyć ciebie jak słoñca nie ujrzeć
Jak rozszarpać serce już raz rozszarpane
Jak w wiedzy ukrywać i niewiedzy trudnej
Cały ból i smutek – niewdzięczny testament
Zatapiając deszczem oczy wypłakane
Łzy jak wiatry burzą wielki tworzą zamęt
Gdy przychodzą cienie płacz jest tą oazą
W której mi przychodzi potęsknić do ciebie
Wierny przeznaczeniu i losu rozkazom
Skargi nie roztrwonię - myśli nie pogrzebię
Cienie wkrótce zasną nie widać ich w mroku
Tylko sen mi odda upragniony spokój
Tak mi giną cienie
Czasami gdy mówisz lub powtarzasz tylko
Nie wierzę ci w żadne słowo urodzone
Bo mi nie zostawia nigdy odpowiedzi
Tak przemija wszystko co z nas jest stworzone
A jeżeli kiedyś cieñ mi jakiś przyślesz
Sam się wzbraniał będę od takich zamyśleñ
Teraz gdy odszedłem i daleko jestem
A wszystko co tobą we mnie przeminęło
Czuję jak niewinność powieki unosi
By dokoñczyć swoje niesumienne dzieło
Ty ją sama na mnie cała sprowadziłaś
Tak mi giną cienie które zostawiłaś
Cieñ tego co bez znaczenia
Coś w powietrzu łapie przesadzone wiatry
Smuci czas przewieczny godziny wyblakłe
Lśni na krzesłach wiary spokój ostateczny
Zakurzone księgi też przewiane wiatrem
Żółtych fotografii nie sposób wyrzucić
Choć przypominają wszystko co nie wróci
Chciałbym już zapomnieć to co przeminęło
Lecz łez nocnych szybkich powstrzymać nie sposób
Wzrok się nagle skłócił z jakimś horyzontem
Czegoż wypatruje - cóż żąda od losu
Zamiast kolorowy – świat za oknem szklany
Czas wieczory smuci czerwcem potargany
Czy to jest to miejsce to krzesło ten spokój
Gdzie mam spędzać wszelkie troski zamyślenia
Tu mam czekać na dzieñ w którym się objawisz
I ocalisz wszystko od fal zapomnienia
Przybądz - stañ przy boku chcę cię poczuć nową
Słowem co nie znaczy więcej niżli słowo
Cieñ tego co pewne
Grzechu niezniszczalny bezowocny sądzie
I ty panie Chryste królu samotności
Ty się pomyliłeś ja się pomyliłem
Pieśni też się mylą i mylą się kości
I słoñce co gazową atomową kulą
Wszyscyśmy na świecie jedną wielką bzdurą
I myli się szatan co mieni się ważny
Chcąc swe wieczne kulty rozsypać po świecie
Pokolenia błędne – błędne przemijanie
I wiersze wątpliwe co wyszły poecie
Dzieñ stworzenia wątły daleki odległy
I wątpliwe rzeczy co go wtedy strzegły
Pewne tylko ciemne chmury każdej nocy
Tylko uścisk w gardle co w otchłanie wgniata
I te smutki które widzę w twoich oczach
Pewny ziemski czyściec – koniec tego świata
Żadna mi już radość i żadne marzenie
Kiedy wiem że pewne wszystkie moje cienie
Cieñ zimową porą
Chmury więdną wolno w szarym listopadzie
Noc niepewna wschodzi ale cała moja
Skaleczony ciszą i ogrzany mrozem
W tytoniową chmurę wciskam całą bojażñ
I ta cienia otchłañ znów się rozpościera
Co mi losie dałeś to teraz odbierasz
Bielą się poranki bo nadciąga zima
Druga z tych co serca po świecie tułają
Ona dziś zapisze w mrożnym pamiętniku
„ znam ja wielkie prawdy – inni ich nie znają „
I zajęta strasznie rozsypie z mozołem
Jedni śnieg zobaczą - inni biel z popiołem
Czekam aż do bólu – nie na was złe cienie
Lecz na to by zima smakowała latem
Gdy imiona wolno zginą gdzieś w oddali
Świat nie zauważy – świat wciąż będzie światem
Ja ci latem zniknę i mnie już nie będzie
Ale ty przez zimę wypatrzysz mnie wszędzie
Cieñ " Pokoju za ścianą "
Chyba już nad ranem - chyba noc już znika
Coś tam sobie świta za oknem bezdomnie
Sen nie przyszedł wcale – ciebie też nie było
Lecz widziałem wszystkie cienie z moich wspomnieñ
Nie ma nic koło mnie gdy wyciągam rękę
Tylko zegar nuci odwieczną piosenkę
Czemu mi ją śpiewa czemu takt wybija
Kiedy cały sobą głaszczę cię po dłoni
Której nigdy przecież nawet nie dotknąłem
Ujrzeć cię nie mogę - nie mogę dogonić
Czemu nocna lampka blask zbyt jasny sieje
Czy mam w jej płomieniu zatracić nadzieję
Nuciłem z zegarem że przeminie wszystko
Wyczytałem z ciemni że powrócą cienie
I że wszystko tylko chwilą i minutą
Twoje zakochanie – moje powierzenie
I żadne mi ciebie nie zabierze rano
Ale ty znów byłaś „W pokoju za ścianą „
Cieñ czasu
Czas swój los powierza wątłemu czekaniu
Wierzy że mu dane będzie jeszcze płynąć
Że dostanie szansę - choć już szansy nie ma
Królestwo odsprzedał za duszę jedyną
Takie są powody by nie czuć nic więcej
I w górę wznieść dłonie chociaż już nie ręce
A gdy dni przeminą po cóż na świt czekać
Na cóż coś niweczyć kiedy już zniszczone
Po co to za pięknem wędrować ulotnym
Kiedy „ rzeczy „ każda musi mieć swój koniec
Im bardziej rozkoszna tym szybciej umiera
Może już nie czekaj - daj jej zniknąć teraz
Nim w wieczorną ciszę oczy się zmęczone
Wleją z za zasłony ku której pomocy
Wzrok obrócę słaby żeby już nie widzieć
Cieni - tylko ciemność nowej długiej nocy
Zleci tutaj z gwiazdy sługa boży wierny
I biały mnie w czerni zrobi nieśmiertelnym
Tak już nie okradnę czasu z dnia żadnego
Bo wszystkie dni jego niosą wielką ciszę
Nim w wieczorną ciemność oczy się anioła
Uniosą - zrozumiem widzę lecz nie słyszę
Więc pogaszę światła - niech nie lśnią w tym lęku
Lecz czy wtedy dotrą do mnie cienie dżwięku
A jakże to robisz nie patrząc za siebie
Czasie powierzony - nadziei promyku
Jakże się uśmiechasz przez łzy sekundowe
I kolejne wieki znaczysz w notatniku
One nie są dla mnie bo ja jestem chwilką
Ale że nie cieniem – chciałbym wierzyć tylko.
Cieñ tułacza
Wszystko co minąłem jest przy mnie tak blisko
Byłem już w otchłani ale ją przeszedłem
Spokoju dotknąłem zaciemnionej wstęgi
Boga nie widziałem – światła nie dostrzegłem
Wiem już że nic nie ma - tam po drugiej stronie
I że koniec tutaj – i tam znaczy koniec
Dom mój rozszarpały losu mgliste wiatry
Zraniłem sam ranny niczym dzikie zwierzę
Najpiękniejszej mocy powierzyłem wszystko
I ciągle jej ufam i wciąż jeszcze wierzę
Ona wolność niesie i rozkosznie wzywa
I wciąż nie wiem tylko czy jest sprawiedliwa
Ona nie zna lęku nie karmi się strachem
Nie unosi pychą ponoć nie ustaje
Ona ponad wszystko i ona nad wszystkim
Tak ją opisują wszelkie obyczaje
Sam już nie wiem – czuję - czy przeczuwam tylko
Czy mam o niej pisać czy lepiej zamilknąć
Wszystko co przeżyłem oddala się szybko
Wraca często żalem z cieniami się zmawia
Niczego nie zmienię bo nie będzie drugiej
Szansy która cudem wszystko ponaprawia
Rozkochałem siebie w wyśnionej kobiecie
I teraz jak tułacz błąkam się po świecie
Cieñ przechodzącej
Dokąd płynąć jeśli lądów już brakuje
I gdzie gnać gdy drogi nie wiadomo jakie
Jak się godzić z czasem układać z mijaniem
Wśród tych dni co zawsze miarowe jednakie
Tak mi się wydaje całe przemijanie
Gdy myślę co zniknie – a co pozostanie
Czasem świat wylewa niczym wielka rzeka
I każe mi ufać że nic nie jest ważne
Czasem rano wstaje i patrzę w lusterko
Widzę każdą radość i zmartwienie każde
Nie zawracam czasu ani nie popędzam
Sama się zapisze jego wieczna księga
I boję się tylko umrzeć z samotności
Nieskoñczonej nocy nie zobaczyć cienia
I nie zapamiętać że byłem istniałem
Nie poczuć jak kochasz i nie odczuć drżenia
Ciebie całej kiedy przechodzisz tak blisko
Jakbyś była cieniem a nie tylko myślą
Cieñ w Londynie
Prawie całe w deszczu miasto znów ożyło
Wąskie ma ulice i skruszone skwery
Ciasne jest i jasne - tu nowe tam stare
Ale pełne jakiejś dziwnej atmosfery
Usiadłem w kafejce przy świecy i winie
Z jakimś cieniem siebie w zachodnim Londynie
Nie wiem - czy ta szarość do ludzi się śmieje
Ale czuję tutaj że sam już nie jestem
To jedno z miejsc takich które nie zasypia
Snów zatem nie miewa - pełne ludzkich nieszczęść
Patrzę na obrazy co pędzą za oknem
Czuję jak mi wszystko znika bezpowrotnie
Trudno w to uwierzyć nim zwietrzeje wino
Że w tym wszystkim można odnależć jej cienie
I jak bóg wymyślił zgiełk i tumult cały
Nie przerwalne miejskie wieczne przedstawienie
Nie śpię już od dawna a głowa na karku
Jakiś cieñ znów znika za bramą Hyde Parku
Pogadałem milcząc głośno o Londynie
Bo zanim mi umrze znak ostatni słoñca
Pozostanę cieniem który cicho zginie
Wszak się żółta świeca już domaga koñca
A wino w pustynię zamienia kieliszek
Tam za szybą głosu miasta już nie słyszę
Cieñ z Lustra
Pewne lustro rano razem ze mną wstaje
Pokazuje co dzieñ kogoś z tamtej strony
Patrzymy na siebie takim samym wzrokiem
Duszy dwóch przybyłych z krainy straconych
Oczy takie same nos broda i czoło
I kiedy mi smutno – też mu nie wesoło
Co w szkle mieszka powiedz wierny przyjacielu
Kryształ jakiś okruch a może to samo
Czy ci się podoba obraz który widzisz
Za powłoką złudną bezduszną i szklaną
Czasem coś mi powie - nie słyszę ni słowa
Moim własnym głosem dudni ciężka głowa
Nie wiem jakie jeszcze światło zrodzi czary
Co wymyślą ludzie co po zatracają
Ale myślę sobie że dobrze mieć kogoś
Kogo ty znasz tylko a inni nie znają
Odbicie to przecież - obraz fantomalny
Ale że nas dwóch jest - fakt niezaprzeczalny
Lustrzany horyzont oddziela odbicia
A gdy ja na sercu składam swoje dłonie
Dziwna rzecz się dzieje - nie do wiary prawie
On także je składa – lecz po drugiej stronie
Tak się czasem uda jakimś ruchem gestem
Oszukać że w lustrze - to nie ja tam jestem
Cienie Listów
Wszystkie moje listy których nie napiszę
Zalśnią tylko szybko i znikną cichutko
Zanim jeszcze zdążę kilka kopert w ciszę
Wrzucić - by bez dżwięków zatañczyły krótko
Powietrze je więzi - pismo ogranicza
Któż nie napisane listy chciałby czytać
Lecz jeśli się znajdzie ktoś kto je odczyta
Niech je potem spali strzegąc tajemnicy
Na ustach zatrzyma każdy mały wyraz
Słowo tak jak człowiek często bywa niczym
Tylko wyobrażnia moim piórem była
Chcę aby po sobie nic nie zostawiała
Dlaczego więc piszę że są listy jakieś
Skoro tak właściwie to ich nie ma wcale
Są tylko koperty papierowe puste
I znaczki – do kopert sam je przyklejałem
A na nich zdjęcia - różne strony świata
Lecz nie ma nadawcy ani adresata
Cienie w Library
Czasem chcę być dzieckiem mieć swój adres własny
Na jakiejś ulicy – takiej sezamkowej
Dopuścić się wreszcie kidnapingu czasu
Bo się włos już siwy rzuca mi na głowę
Choć nie starym jeszcze lecz śmierć mnie ogląda
Myśli - czy przypadkiem okupu nie żądać
Biblioteczną kartę w pobliskiej library
Utopiłem w masie spraw przeróżnie dziwnych
Nie chcę być skazany na czytanie bajek
Wolę ten prawdziwy blask jej oczu piwnych
A ona ma takie schylona nad światem
Widzę w nich – niedługo - już się spotkam z katem
Gdyby choć walizkę świętego spokoju
Los mi pod drzwi przysłał kiedy marzę w domu
Wtedy w moim filmie który dobiegł koñca
Mógłbym jakieś bajki opowiadać komuś
A tak mi nie wierzysz - jakże spokój cenię
Jak mało mnie bawi huczne przedstawienie
To dlatego właśnie jawi się nadzieja
Taki wynalazek dla mało stworzonych
Płoną biblioteki unoszą się cienie
Każdy z nich jest duchem tych dzieł utraconych
Które wciąż nie mają tego interesu
By mój adres znależć – więc nie mam adresu ...
Cień Nienawiści
Ona wie najlepiej wie to doskonale
Że gdy dłoñ się bierze to odpowiedzialność
Chciałbym dziś zrozumieć żarliwe modlitwy
I myśleć bezkarnie o tym że bezkarność
Jeśli już za drzwiami – to tam pozostanie
Lecz wiem że to nie jest jeszcze pożegnanie
Jeśli krok jest pewny a spojrzenie ostre
Nic już nie zagubisz a ukryjesz tylko
Jeśli ktoś ci skradnie nadzieję ostatnią
A usta od dawna jak zaklęte milczą
Możesz coś innego zrobić z gniewem swoim
Nie zmieniać go w strachy których tak się boisz
Między nami wszystko od dawna skoñczone
Nic już nie zostało ale cieñ się wlecze
Ja zdradziłem ciebie a ty mnie zdradziłaś
Ja ci wybaczyłem ale wiem że przecież ...
Ty mi mojej zdrady nie wybaczysz nigdy
Aż cię cieñ pochłonie własnej nienawiści
Cienie dzwięków
Proszę zdradż mi czy to na co czekam właśnie
Dniem nie będzie ani nocą księżycową
Wiele doczekałem - sporo zmarnowałem
Któż wie ile życia przeleciało obok
I księżyca blasku nie chce mi się wcale
Lepiej w mroku wylać wszystkie gorzkie żale
I piosenek młodych nie wspominam dzisiaj
Bywa - szkoda czasu na znudzone nuty
Grają w duszy niczym echo przemijania
Jak gramofon co jest od dawna zepsuty
Nie chcę wspomnieñ ale same płyną dżwięki
Chce czy nie chcę muszę słuchać tej piosenki
Ty przychodzisz śliska zawsze wtedy do mnie
I na cieniu siadasz blisko z czasu mapą
To co kiedyś było już ci wybaczyłem
I te słowa które dziś już nic nie znaczą
Chyba właśnie cały czekam w zamyśleniu
Aż mi świt przygonisz dżwiękiem drżącym w cieniu
Cień młodości
Któż wie cóż zostawiamy na placu zabaw kiedy
Dorosnąć nam przychodzi i wynieść się z dzieciñstwa
Czy to jest takie miejsce gdzie wrócić nam wypada
Jak wraca jacht do brzegu na swoją starą przystañ
Może to tylko miejsca może zabawy jakieś
Lecz któż by wrócić nie chciał do tego co zostawił
Spojrzenie w twarz przeszłości to bardzo trudna sztuka
Poznanie minionego niewiele bywa warte
Bo na cóż ci wszelakie odległe tajemnice
Gdy wrócić tam nie zdołasz choć byłbyś samym czartem
Więc zostaw tamte cienie huśtawki karuzelę
I pomyśl co masz zrobić z tym wszystkim o czym nie wiesz
Tak mi do głowy przyszły choć rzecz to raczej znana
Dwie strofy co powyżej a wersów w nich dwanaście
Na pewnej wielkiej górze co „ Devil’s Dyke „ jest zwana
Gdzieś niedaleko Brighton – a koñczą ją przepaście
Tam bywam całkiem często w tygodniu ze dwa razy
A ze mną cieñ młodości co więcej się nie zdarzy
Cień pamięci
Dzwoniła moja pamięć - nagrała czas na taśmie
Pytała mnie jak bardzo tęskliwie będę kłamał
Czy długo opisywał i myślał jak wygląda
Jest ponoć nie daleko i smutno jej bo sama
Z krostami przemijania unosi się w rozpaczy
Nikt wszak jej nie obiecał że stanie się inaczej
Szlachetny ma materiał i dziwnie się objawia
Gdy wchodzi całkiem wolno przez białe drzwi drewniane
Na stary śmieszny haczyk - zakładkę niepamięci
Od lat są tak staranie troskliwie zamykane
Przez jedno z tych okiennych - snu malowideł starych
Dotyka oświetlenia i cofa mi zegary
Wciąż dzwoni gdy do życia kolejny dzieñ się budzi
A wielkie lampy czasu lśnią monotonią słoñca
Skąd numer mój zdobyła i jak mnie odnalazła
Wszak jest początkiem przecież – a ja dotykam koñca
Niech więcej już uparta niczego nie wykręci
Bo nie są mi potrzebne te cienie co w pamięci
W cieniu cienia
Przy tym jednym stole prawdy – usiać ze mną
Powiedz wolno co u ciebie jak się czujesz
Czy udało ci się zrobić coś z niczego
Co zburzyłaś – co niedługo wybudujesz
Czy masz jeszcze oczy pełne natchnieñ takich
Że nie straszne im koszmary i majaki ?
Z tą odwagą co przed laty - siadłaś cicho
Głaszcząc czule doskonały profil drzewa
I znów widzę jak sukienka z pięknym dębem
Taniec tañczy - korzeñ puszcza i dojrzewa
Nie zostanę tutaj długo – cichym głosem
Mówisz do mnie gdy ja walczę z papierosem
Pokazałem ci te kartki zapisane
Całe nami i czytałem wszystkie wiersze
Niechaj mówią gdy ja gadać nie potrafię
Niech stół prawdy rymy swoje doda jeszcze
To nie potrwa długo - sen lub dwa najwyżej
I nikt potem o tym nic już nie napisze
Prawda kłamstwem kiedy kłamstwo prawdy pragnie
A pragnieniom nic się złego stać nie może
Nie bawiłaś długo – nocą godzin kilka
Ze dwadzieścia wersów tylko – dobry boże
Przy tym jednym stole prawdy – w cieniu cienia
Tyle w słowach zapisanych twego lśnienia
Cień Luny
Chcę cię mieć na twarzy jasny przyjacielu
Kiedy gnam przed siebie w ten poranek mglisty
Odwiedzając miejsca które są mi dane
Z tej codziennie szarej papierowej listy
Miałbym też do ciebie kilka dziwnych życzeñ
Wiem jak wiernie milczysz strzegąc tajemnicy
Głaszczesz mnie spojrzeniem – tulisz majestatem
I tym blaskiem sennym skaleczonej twarzy
Czuję że za ciszę brać odpowiedzialność
Trzeba – obojętnie gdzie i jak się zdarzy
Nie dość że nie mówisz to jeszcze nie świecisz
Blask słoneczny łapiesz co w przestrzenie leci
Chwytam każdą myślą że to miło krążyć
Że w powtarzalności ukryta jest racja
Mógłbym cię zapytać ale nie odpowiesz
Kusi mnie pytanie – ciebie grawitacja
Złota wielka kula ściąga wolno wschodem
A ty za horyzont właśnie chowasz brodę
Witaj dniu – wszystkiego co ciemnością koniec
Tajemnice - cienie powrócą ze zmierzchem
Ty wędrować będziesz po przeciwnej stronie
A ja będę myślał co mnie czeka jeszcze
Piszę co oglądam świtem na twym licu
Tak kolejny powstał esej o księżycu
Cień wieczności
Wieczność ją nazwano – jakże dumne miano
Znikąd tu przychodzi i nigdy nie koñczy
I że tak się dzieje wierzyć mi kazano
Tworzyć ma i niszczyć – dzielić oraz łączyć
Jeśli miałbym wierzyć w każde takie słowo
Nieskoñczonej rzeczy – to żle z moja głową
Byłbym głupcem gdybym o nic jej nie pytał
I bezczelnie wierzył w otchłanie nicości
Wiara się nie staje zwykłym telefonem
A bez pytañ ufać wcale nie najprościej
Zbyt mnie to pociąga co jest niemożliwe
Mimo ze krzywdzące i niesprawiedliwe
W te wieczory kiedy włóczę się po nocy
Tworzę jej strukturę i czasem ją czuję
Ze mną zaś cieñ pytañ o ostateczności
Próżny ten kto pytać wcale nie próbuje
Wieczność trwa w tej chwili i zna odpowiedzi
Słyszę - pyta czasem - a po co chcesz wiedzieć ?
Cień niemocy
Czym jest cieñ niemocy poczułem dziś wielce
Kiedy drzwi trzasnęły i zaległa cisza
To wołanie „ tato , tato chce do ciebie „
Dzisiaj w nocy będę jeszcze długo słyszał
Tak jak to stukanie małymi rączkami
W drzwi zamknięte – dżwięczy i do bólu rani
I po cóż nam sądy i na cóż nam prawo
Jeśli syn nie może spędzać czasu z tatą
I kimże jest matka która mu to czyni
Jakąż cenę przyjdzie jej zapłacić za to
Ten żal w jego sercu co płynie jak strumieñ
Ona też go czuje ale nie rozumie
Kawał kartki na nim stemple i podpisy
Dla małego chłopca są niewiele warte
Wyrok który tylko małe serce krzywdzi
Dwie godziny krótkie i wyłącznie w czwartek
Siedzę w zamyśleniu i z niemocy dłonią
Cóż to są za sądy które kochać bronią
To co się zdarzyło – wiem jest moja wina
Nie umiałem kochać winy mej nie mało
Ale nie rozumiem jak można uczynić
By serduszko małe cierpiało płakało
I choćby się chciało – nic zrobić nie można
Oto cieñ niemocy – co potężna trwożna
Cienie pamięci
„ Weźcie sól – posypcie rozwichrzone głowy
W tym powietrzu które pachnie alkoholem
Tak smakuje życie „ – mówił z satysfakcją
Mistrz co mi tłumaczył jaką pełni rolę
Cieñ co wciąż nawiedza nocnych rozespanych
Wiecznie niespokojnych i zawsze pijanych
Do mnie nie powraca bo zgasiłem lampy
I przyniosłem ulgę utrapieniu światła
Lecz ja czasem wracam w jego zatracenie
Kryształ samotności co się pnie do gardła
Mówię do was słowem od dawna minionym
Biedny ten kto myśli ze jest wzbogacony
Dziś brukowym szlakiem wiekowych chodników
Pomiędzy duszami i stertą spraw błahych
Pragnieñ dotyczących wiedzy i poznania
Kroczą za mną mroki ale już nie strachy
Znają mnie – widują - wiedza ich przeklęta
Ja ich nie poznaję – choć ciągle pamiętam
Cień przyboczny pierwszy
Nikt nie wygrał wszyscy polegli wśród zdarzeñ
I tylko się ruin ścielą piedestały
Przez pola bitewne ze spuszczoną głową
Idzie wolna miłość skrzypią jej sandały
A za nią podąża jej przyboczny pierwszy
Cieñ co niesie tylko garść spisanych wierszy
Tu się całowali i tu się kochali
Wszyscy których ona dotknęła za życia
Tutaj dla niej żyli tutaj umierali
Zgliszcza jeszcze ciepłe - sęp jak rozpacz przysiadł
I strzelają w górę płomienie świetliste
Starzy kanonierzy zmarłych czynią listę
Cieniu twoje piersi spłonęły najwcześniej
A ty się znów dałeś tej damie oszukać
Ona teraz będzie przeczesywać czasy
Nim żałobną porą w drzwi twoje zastuka
I ty także możesz dŻwigać za nią kamieñ
Gdy przybocznym pierwszym cieniem jej zostaniesz
Cień wieków
Uściśnij mi gardło i tak już ściśnięte
Próżnią pożądania – chce być bohaterem
Zostañ mi pamiątką starodawnych dziejów
I niech twe zamiary będą czysto szczere
Bo kiedy tu wrócisz na szyi zobaczysz
Bliznę która dzisiaj już niewiele znaczy
Usiądziesz na starym szarym taborecie
I powiesz mi wtedy że czas leczy rany
Obok ciebie siądą moi dawni kaci
I sędzia też będzie jak zawsze pijany
Ja mu nic nie powiem ale ty go spytaj
Czy chce jeszcze w łapę czy jesteśmy kwita
Samobójco wieków ja ci będę wierny
Returnie podróży bezimienny mroku
Wywar którym parzy twoja doskonałość
Nie gotowy jeszcze dotrzymać ci kroku
Emeryt stworzenia co absurdem wielkim
Pochodnie zapala na dobrobyt wszelki
Kiedy będziesz gotów wszystko się zakoñczy
Nie będzie niczego – nikogo nie będzie
Kiedy nad tym myślę czuję dostojeñstwo
Tego który ciebie znajdzie prawie wszędzie
Ja cię osobiście w tym cieniu utopię
Bo mam na pamiątkę twoją wierną kopię
Cień ostatni
Jest czerwiec dni najdłuższe teraz
Najmniejsze będą wszelkie cienie
Czas już wypędzić każdą ciemność
I skoñczyć mroczne przedstawienie
Wiersz to już zatem też ostatni
O tej otchłani co mnie martwi
I chociaż jaśniej nie wypędzę
Tych pieśni co się za mną włóczą
A noc i tak już nie porzuci
Tego co się tu zjawi jutro
Ponoć być może gorzej jeszcze
Więc dziś się cieszę nawet deszczem
Bo wie samotność żem ja grzeszny
I że się zawsze jej spowiadam
¯e jestem liściem co na wietrze
Unosi czas nim zacznie spadać
Aż wreszcie zanim wszystko zgaśnie
W jakimś ogrodzie życia zaśnie
Więc to już koniec – nie pal świecy
Jest nam w półmroku zostać dane
Będziesz mnie mogła czasem ujrzeć
Kiedy księżycem twym zostanę
Bez żadnej wiary co czas zmienia
To wszystko co dziś wiem o cieniach
bottom of page