top of page

POZORNA POWTARZALNOŚĆ

KRÓCEJ
 
Nie było nie ma nie istniało
pod powiekami jak nieszczęście
chciałbym dziś wiedzieć o tym więcej
 
tam jakaś bójka na ulicy
tu chyba płacze fałd firanki
do gardła wódka wprost ze szklanki
 
przez zrozumienia silę listy
pełne drobiazgów za to chwała
bo niemal słyszę jak cierpiałaś
 
nie kończę tego co zaczynam
tak chyba było do tej pory
typowe męskie znane story
 
niech to wygląda na okrutne
lecz jeśli dziś cię nie porzucę
o ile trwać będziemy krócej

 

 

 

 

 

MUCHA
 
Jakże uparcie brzęczy mucha
nad uchem pytań w studni ulic
już nawet nie chce mi się słuchać
usiadła lekko na koszuli 
 
potem tuż obok na firance
udaje że jej tutaj nie ma
z natrętnych dźwięków studzę pamięć
kiedy noc wolno rusza drzemać 
 
może tak samo czasem chciałbym
nie wiedzieć co się zaraz stanie
roznosić jak zarazki prawdy
widzieć sześciennym postrzeganiem 
 
jak lep rozwieszam zaginione
i czekam kiedy wreszcie wpadnie
a muchołapki drugi koniec
wieszam na szafie ciężkich pragnień
 
lecz ona leci sobie dalej
nie czując jak się kurczą kości
czy da się z ciebie coś ocalić
szalona mucho codzienności
 
 

 
IDYLLA
 
Ty jesteś niemal idealna
pośród wyrzutów i pouczeń
a mnie kolonia czeka karna
i sam już nie wiem dokąd wrócę 
 
co nie spłonęło to dopalę
jak stary twardziel mogę tęsknić
ale tęsknoty nie chcesz wcale
żadnego dzieła ani presji 
 
nad twoją głowę ściągam błękit
zbieram się w sobie mam już siłę 
możesz mnie dodać do sukienki 
na dekorację zasłużyłem 
 
jest jeszcze tyle do zrobienia
zanim zostanie okruch wspomnień
oceniać zacznij i doceniać 
ja idę nic tu przecież po mnie 
 

 
 
DZIWNYM SPOSOBEM 
 
Z dnia na dzień wolno odmieniło
zimę co nagle ciśnie bardzo
z ochotą czas się rozrósł w miłość
jak przypadłość
 
twarde staranie wyszło z mody
lecz dom jest ciągle tylko domem
w sukienkach i w apaszkach chodzi
senny omen
 
zostałaś a ja ruszam w drogę
gdzie zakręt sypia za zakrętem
raz bywa wschodem – raz zachodem
to co święte
 
i myślę - długo będziesz sama
lecz nie chce fatum wabić losu
życie czasami jest jak dramat
w dziwny sposób
 
 

 
AKROBACJE
 
Znowu nad głowami popiół
pył ozdobił twoją suknię
w zakamarkach oczodołów
raz po raz powieka stuknie
 
taki czas i obowiązek
dni lustrzane dopaść spalić
niech się stopi nieistotne
albo zniknie gdzieś w oddali
 
to co nagle nazbyt jasne
nie do końca wiem co znaczy
wciskam teraz w czeluść pragnień
jakoś trzeba noc tłumaczyć
 
wątpliwości sporo w sprawie
nagłe salto w kole losu
czy na taką akrobację
ktoś przewidział jakiś sposób
 
po zwierciadle nic już przeto
chłód szkła całkiem niedorzeczny
mój zegarze bądź artystą
możesz nawet być słonecznym
 

 

 

 

 

BEZ OCZU 
 
Gdybyś tak mogła w białej sali
na moment wszystkie żale spalić
łagodnie spojrzeć lekkim wzrokiem
w ramiona wtulić mnie szerokie 
 
a tak to tylko jakieś listy
które wydają się być wszystkim
 
może ten kawał życia jeszcze
co dla mnie był ostrygą nieszczęść
dla ciebie normalnością – stanem
gdzie wszystko było dokonane
 
i po cóż było nam się starać
kiedyod zawsze jak od zaraz
 
samotność w roli okulisty
nagle wydaje się być wszystkim
i jaskry podłej ani śladu
jakby się zapadł w sobie podół
 
nikt nie obiecał że zobaczę
jak to przy tobie jest inaczej
 
bo kiedy widać nazbyt wiele
człowiek się gubi w swoim dziele
i zanim drogę znów odnajdzie
zgubi w zgubionym jeszcze bardziej
 
miłości ślepa – daj mi poczuć
że widzieć można i bez oczu
 

 


 
POWRÓT
 
Tylko milczysz do mnie 
wolność znów wyborem
mógłbym ci przypomnieć
sam pamiętać wolę 
 
całkiem zwykłe słowa
więcej nic poza tym 
mogą nas zrujnować 
reszta też na straty
 
jeszcze zwykły smutek 
wrogiem jest dobrego
jutro w noc wykute
tłucze sens w szeregu
 
zanim zdania zginą
noc do dźwięków zmusza
o krok za kurtyną 
w nową podróż ruszasz
 
nie chcesz słuchać pieśni
czas ci ściera buty
pewnie mocno tęsknisz 
w twarz uderzasz lutym
 
słyszę jak z rozpaczy
wszystko ci się żali
czujesz nas inaczej 
lecz już nie ocalisz
 
zawsze coś zostaje 
dzieci wiersze praca
stygnie moja pamięć
nie odchodzę – wracam
 

 

 
W MAŁEJ BIELI
 
W tej kruchej bieli tak spragniona
w tej bieli małej na kolanach 
w ostrości nagłych pewnych konań
i w zamazanych kanonadach
 
tam gdzie anielskie widać okna
znów lekko dotknę zakosztuję 
a noc rozproszy się samotna 
sama mnie wtedy pocałujesz 
 
nic się nie zacznie nic nie skończy 
bielsze nie może być już przecież 
piszę w ciemności żeby zdążyć 
ale po wierszach nic kobiecie 
 
przez biel przebija mętnym wzrokiem
zbyt intensywną barwę nocy
donośnym lecz powolnym krokiem 
idzie - i tylko nie wie po czym 
 

 

 
DZIKA SŁODYCZ NASZYCH WIN 
 
To dzika słodycz naszych win
wszystko wpisuje w ciężki koniec
 
naga 
 
po nocach mi się śni
chociaż nie tęsknię wcale do niej
 
tak obnażony nie był nikt
kiedy mówiła że wybacza
 
a potem 
 
w nas jej ani krzty
cokolwiek już to dzisiaj znaczy
 
więc zlituj się nade mną ty
gdy spijam z ciebie kroplę zdarzeń
 
przymykam 
 
oczy żeby wstyd
nie mógł przeszkodzić naszej karze 
 
może z powrotem przyjmij mnie
jak spowiedź którą żal obudzisz
 
skrzypnięcie 
 
zardzewiałych drzwi
niczego więcej nie ostudzi
 
przyjmuję wiernie każdy głos
po twoich dzielnie wspinam schodach 
 
lecz 
 
jesli mnie zastąpi ktoś 
ach jaka wielka będzie szkoda 
 

 

 
OPEN 24 HOURS
 
Zanim przepłyniesz przez mój pokój
może być jutro albo dziś
to pozwól mi dotrzymać kroku
niech cień twój goni każda myśl
 
może odnajdzie kilka znaczeń
fachowych pytań skrzętna moc
z daleka od ust twoich stracę
wszystko co da ci inny ktoś
 
gdybym już nie miał w sobie wina
zapytałbym cię o to czy
warto w ogóle coś zaczynać
gdy się noc naga wtapia w nic
 
sąsiad międzyczas – stary szelma
za ścianą pewnie grzecznie śpi
troska wybrzmiewa jak butelka
wolno roznosi nas po krwi 
 
muszę być czynny nie mam przerwy
byle mieć z głowy mury skarg
niech cisza nocy koi nerwy
milczeniem zbyt spragnionych warg
 

 

 

 

SŁODKIM ZMĘCZENIEM
 
Rozpięta bluzka wabi oczy
i rozpuszczone pachną włosy
do gardła wolno czas podchodzi 
 
jakby nie spojrzeć pożegnanie
kłamać nie umie tylko pamięć
pamiętać – przecież nie zaszkodzi
 
słodkim zmęczeniem zbieram ciebie
zmyśliłem wiele ale nie wiem
dlaczego nic już nie ocali 
 
ty byłaś znikąd a ja nikim
codzienność łapie czas we wnyki
potem nas w ogniu spraw zapali
 
ty raczej ciepłem a ja chłodem
ściągamy jakieś nędzne – potem
którego może nie być wcale
 
jest tylko tutaj albo teraz
nie decydujesz nie wybierasz
i tylko wlec się musisz dalej
 
 

 
ZARAZ
 
Jest szala niecnych porachunków
a na niej 
wszystko takie młode
kaprysi niczym dziecko z lodem
trzeszczy jak blada śmierć w rynsztunku
 
powoli ją tu sprowadź do mnie 
rozchylam 
wargi i umykam
kiedy zobaczysz cień strażnika 
będziesz kochała nieprzytomnie 
 
co ma się zdarzyć to się zdarzy 
i stwórcy 
za to wieczna chwała
powiedz czy dobrze dzisiaj spałaś 
nocy co głaszczesz nas po twarzy 
 
i karmisz chociaż płocha wiara 
jest dziwne
nagle małą chwilą 
i zanim odda to co było 
stanie się 
 
tutaj teraz zaraz 
 
 

 
NA POŻEGNANIE CZYLI AMULET
 
Wszystko się nagle wypełniło
żadnych tłumaczeń tylko ciszą
zrywa się czasem 
setki przysiąg
bywa że tak się kończy miłość
 
nikt nie zrozumie o co chodzi
bo nigdy wcześniej takim tonem
słów nie rzucano 
w naszą stronę 
trudno się zawsze z tym pogodzić
 
i cały ciężki spokój święty 
na kolizyjnym jak kometa
czujesz i pragniesz
tylko nie tak 
jeszcze zegara takt przeklęty
 
mówiłem głośno nie słuchałaś
małżeństwo z nas zrobiłaś stare
to wszystko stało
się koszmarem
nikt nie wybaczy chłodu ciała 
 
na gruzach nic się nie zbuduje
przeszłości trzeszczy hałda spora
przy tobie spocząć 
już nie zdołam
więc bądź mi w drodze jak amulet 
 

 

 

 

 

NIC LEPSZEGO
 
Przysięgam nic lepszego nie ma
od ciebie nawet kiedy śpisz
wychodzisz całkiem poza schemat
 
nie umie lepiej nikt od ciebie
kochać gdy zdrady tylko smak
do głowy wciska martwe nie wiem
 
gdybyś mi dała chociaż palec
to bym się cieszył niczym z rąk
tylko się nagle nie okalecz
 
jedno spojrzenie albo zapach
kształt piersi może modny ciuch
makijaż który robisz sama
 
przysięgam nic lepszego nie ma
od ciebie - gdy nade mną lśnisz
tworzysz mnie cała jak poemat
 
nie wierzę tylko że to ty 

 

 
ELEGIA NA DESZCZ 
 
Pęknięte okna skleja czas
księżyc bladością dogorywa
co miało wolno iść to gna
ten pęd codzienny – Boże wybacz
o to cię człek ułomny prosi 
gdy się na letni deszcz zanosi 
 
firanki tańczą bo gra wiatr
uszyte w dobrym stylu starym
nie mogę zdzierżyć tylko krat
bezsennej od zamyśleń dali
zasnął bujany pustką kwietnik
znów się na deszcz zanosi letni
 
możesz mi zesłać mokrą postać
lecz nie poczujesz jak tu pachnie 
przez krople przepchnę wątłe zostań
niczego z ciebie nie ukradnę 
wilgoć trawiastą dal uświetni 
znów się na deszcz zanosi letni 
 
to co przed nami po nas będzie 
drogę nam wskaże i osuszy
a mnie się tylko piszą wiersze
żebym się duszą nie zakrztusił
pachnie tu burzą niemal wszędzie 
ale ulewy dziś nie będzie 
 
więc ze spuszczoną suchą głową 
opuszczam dobę niedeszczową 

 

 
CZAS PO TOBIE 
 
Wśród zmęczonych stołów wolno płynie wódka
zawsze pełna złudzeń stara prostytutka
tak naprawdę pusta wszystko rwie na strzępy
jeszcze łzą się skrada jeszcze w głowie kręci 
 
zamiast w takiej dziurze kroić lepką północ
może lepiej odejść noc zasypia późno
warto coś zatrzymać sam już nie wiem po co 
niechby jakiś klimat lepszy niż samosąd 
 
byle nie zapomnieć kroków na podłodze
butów i sukienki pianista czarodziej 
lekko tak leniwie palcem brał klawisze
do ostatniej nuty wyciskając ciszę
 
skracam papierosa w płucach dymem pęka 
stygnie kawa z mlekiem kończy się piosenka 
jestem tu najstarszy dusza grzeszy stażem
leczę czas po tobie w tym cholernym barze 
 
chwila się dopala jeszcze nawet płonie 
jedna druga szklanka
niech już jakiś koniec
 

 
ZASMAKUJ
 
Posmakuj nocy taka słodka
przełykaj jeśli potrzebujesz 
bo tylko dzisiaj mrok częstuje
nawet gdy nie wiesz co cię spotka
od soku lepszy i od kawy 
nie wszystko da się jednak strawić 
 
prosto z butelki wypij do dna
jutro co może się nie zjawić
nie będzie wtedy żadnej sprawy 
a ciemność lubi być łagodna
i wkłada w oczy skosztowane
tanie lekarstwo na złą pamięć 
 
smak cię ucieszy jak nagroda
tak chyba jeszcze nie kochałaś
na dumę twardą niczym skała
krzty wina nie zapomnij dodać
chciwie wszystkiego nie wypijesz
bo pętla znów zaciśnie szyję 
 
musisz dotrzymać zawsze kroku
i krople deszczu z nas pozbierać
bo kiedy jeśli to nie teraz
ten słono - gorzki święty spokój
o pewność trzeba losu spytać 
nie można najeść się do syta 
 
za dnia powitaj co strzaskane
poranki dobre są na deser 
na pamięć wkujesz tak jak pesel
posklejasz to co pozostanie
przetestuj wszystko co stracone
nic więcej o tym ci nie powiem 
 


 

 

 

CROSSING
 
U zbiegu ulic gubiąc szlaki
mgła nad drogami wiesza maskę
od zawsze 
wzejść próbuje znakiem
nad wyrazistym letnim brzaskiem
 
dlaczego tutaj czemu teraz
masz plan na bycie kim nie jesteś
dlaczego 
właśnie tu docierasz
architekturą wiecznych nieszczęść
 
ach żeby jeszcze znaki jakieś
mogły kierować los z oddali
wtedy 
wyrzucałbym detale
wprost do śmietnika na realizm
 
pod szkłem tu rośniesz wschodzisz spadasz
jak drzewo mocny wzmacniasz korzeń
i tylko 
myśl mnie dziwna zjada
żeś skrzyżowaniem nie rozdrożem 
 

 
POWRÓT
 
Powrót znosi wiosnę a na jakimś brzegu
ślad ostatni zbutwiał czerstwych przebiśniegów
odcień samotności cały lśni w kolorach
nastał czas nowego już nadeszła pora
 
powrót nie chce pytać po co i dlaczego
zbutwiał ślad ostatni czerstwych przebiśniegów
i choć bardzo mocno wtula się w rozstanie
nie zwiedzie go żadna zatrzaśnięta pamięć
 
powrót ci nie zdradzi gdzie podczas noclegu
ostatni ślad zbutwiał czerstwych przebiśniegów
sam zapytasz o to cienia towarzysza
lecz nie teraz jeszcze i jeszcze nie dzisiaj
 
powrót wkrótce spocznie w jakiejś wielkiej matni
tam gdzie przebiśniegów zbutwiał ślad ostatni
a co znaczy wracać zrozumiesz to dobrze
kiedy próżny grudzień uczyni ci pogrzeb
 
nie zawróci z drogi urok klifów Dover
nie odwróci głowy bilet w jedną stronę 
na powrotu fali sadzisz kruche kwiaty
ale nic ponad to i już nic poza tym 
 

 

Z DUSZĄ NA RAMIENIU 
 
Wszystko jakby cię nie było 
a poza tym aż zanadto
jak bezwolny robot
miłość
albo jakiś inny fantom
 
ilustruje każdy szczegół
w nagim czasie ciężkim bladym
nie ocali w takim 
biegu
nie zostaną nawet ślady
 
w zapomnieniu nie dam rady
dziwić się a potem patrzeć
gubisz mnie już 
od dekady
mówisz że to noc nas zatrze 
 
pewnie jeszcze koniec świata
jakieś światło w wiecznym cieniu
tyle zrodzi 
w poematach
dama z duszą na ramieniu 

 

 
DOUBLE
 
Ta dwoistość w dni maszynie 
stąd odpływasz tam dopłyniesz
zdublowanym
zwykłym rzeczom
żadne fakty nie zaprzeczą 
 
jeśli inny kurs obiorę
tylko dziwnym zdarzeń zbiorem
w sporej strefie
ważnych znaczeń
jakoś ci to wytłumaczę 
 
kiedy wyschnę już na tobie 
nowy bliski inny człowiek 
znów dramaty
zgasi wszystkie
będziesz mogła dalej istnieć
 
przyjdzie i zastąpi wszystko 
dubel jest jak oczywistość 
łatwo po mnie 
żal wyleczy
i nie zdołasz mu zaprzeczyć 
 
gdyby jutro mnie nie było
nowa się pojawi miłość
wielkim gradem 
ciężkich wspomnień
szybko wytrzesz ślady po mnie
 
lecz za wąską ciasną bramą
nic nie będzie takie samo
tego nie da 
się ogarnać
to pozorna powtarzalność 

 

 
MOJA CIEMNOŚĆ
 
Wilgotna od nocy ulica zastyga
sen dusi wspomnienia 
bo nic tutaj po nich
na troskach pijanych 
gdzie obraz twój przysiadł 
czas wolno ulotną tęsknotę 
dogonił 
 
w krwiobiegu smak wina a w ustach papieros
recepta na wszystko 
lekarstwo na ciebie
chłód wolno pozbierał 
zdarzenia na szczerość
i po co dlaczego nie pytaj
ja nie wiem 
 
z powrotem do cienia przez dni co zamglone
jeżeli wysłuchasz 
to zjawisz się teraz
i powiesz kochany 
to jeszcze nie koniec
choć obraz w pamięci już zacznie 
nas ścierać
 
kolejny kieliszek znieczuli rozpacze
zasypiam a wszystko
zasypia wraz ze mną
a kiedy mnie zbudzisz 
już będzie inaczej
ja światłem dla ciebie a ty
moja ciemność

 

 

 
SŁOWEM
 
Wywołaj słowo
jak duch przyjdzie
i bezlitośnie zamknie oczy
nie będzie niosło 
w sobie istnień
mówić nie będzie miało o czym
 
na dwoje wróży
los człowieka
kiedy zagłuszysz jego brzmienie
właściwie nie ma 
na co czekać
kiedy jest słowo tylko cieniem
 
ma sens lecz chciałbym
wiedzieć więcej
to co odkryte już jest straszne
co tak naprawdę 
słowem bywa 
w niewoli rozmów i wyjaśnień
 
firanki mruczą
plotą listy
czytam to wszystko lecz nie wierzę 
z powodów jakże 
oczywistych 
piszę cię słowem na papierze 

 

 
CO PO NAS
 
Myślisz że jestem kimś wytrwałym a sił mam tyle 
co powietrza
lecz ja się cieszę każdym małym
wierszem i wcale nie chcę przestać 
 
mówisz że miewam tajemnice i że radością 
mógłbym leczyć
a ja się zrywam ze snu krzycząc
że nic nicości nie zaprzeczy
 
piszesz że sen jest odpoczynkiem bo się głęboko 
czas zapada
a ja tam wolę o tym milczeć
wędrując dzielnie po plejadach
 
nie wiesz że krok mi do rozpaczy i że wariuję 
gdy cię nie ma
czasem sam nie wiem co to znaczy
gdy się powtarza taki schemat
 
twierdzisz że umiem słodko kłamać a prawdę mówię 
tylko w oczy
potem dorzucasz że ty sama
gubisz się w ścieżkach długich nocy
 
lecz tylko ja zostawiam ślady na twoich piersiach 
ustach dłoniach
utracić wiary nie dam rady
w to wszystko co się dzieje po nas

 

 
W OBYCZAJU
 
Ty – ja 
i nasze deklaracje
od dawna żaden już przypadek 
czuję jak wciskam wielką spację 
palca śladem 
 
zima 
panoszy się w tych słowach
sąd oszalały nad sumieniem
i trudnym żalem w naszych głowach 
nieistnienie
 
ciśnie 
nas szare klimakterium
tak dociekliwie jak przedszkolak
chęci panoszy się imperium 
kusi dola
 
to już 
fakt pewny że od ręki
trafię na twoje strome schody
miłość w apaszkach i sukienki 
wyszły z mody
 
potem 
już tylko obyczaju
czeka nas cierpki marny czyściec
więc do żadnego nie chcę raju 
osobiście
 

 


 
UZALEŻNIENIE 
 
Nigdy w dłoniach nie zostajesz
znikasz
kiedy wolno spadam
kropel wiecznym wodospadem
lecz to przecież żadna 
zdrada
 
nigdy w snach się nie zjawiłaś
czasem
w lękach na momencik
ale strach to tylko chwila
nie dla chwili świat się 
kręci 
 
winy już nie szukam nigdzie
tylko
palce czasem chciwe
jeśli jeszcze kiedyś przyjdziesz
cały smutek zepchną 
w niwecz
 
dom jest pusty jakiś inny
noc 
uśmierca dni bez żalu
wszystko o czym głośno milczy
to chwil z tobą trwały 
nałóg

 

 

 

 

ŚMIERTELNOŚĆ 
 
W skrzywionym uśmiechu
co trwały i wieczny
gdzie noc się unosi bez granic
głęboko zaspany
stos wieków potężnych 
przywilej nielicznych 
wybranych
 
wypełnia się czernią
lecz czasom nie oprze
choć wszystkie wspomnienia 
w niej toną
to ona cię zwabi
zatrzyma na dobre
a będziesz tak trwać
w nieskończoność 
 
i ciebie powiedzie 
w orszaku śmiertelnym
bo tak się wypełni
dokona 
więc z ulgą się poddaj 
i bądź przy tym dzielny
przysięgam nie zdołasz
się schować 
 
ozdobi cię drewnem
skosztuje wybrednie
gdy tylko niezgrabnie
w nią ruszysz
w objęcia złe wepchnie 
niechciane i szpetne
obedrze z oddechu
i duszy 
 
więc nie myśl że cicha
postąpi wbrew woli
zapomni o tobie
bezwolnie
nie czuje litości 
nie cieszy nie boli
podążasz
choć pragniesz zapomnieć 

 

 
POZEW
 
Znikałaś mi na całe noce
w zapachu drinków w skalach dźwięków
wracałaś rano pełna 
lęków
 
od wtedy wszystko szybko mija
tygodnie pędzą jak szalone
i pusty dom znów stał się 
domem 
 
jakaś fryzura potem buty
kolejny bardzo drogi hotel
przed już żadnego ani 
potem
 
to wszystko do mnie nie należy
kolejnym wschodem biegną światła
i smutek błyszczy łza 
niełatwa
 
a serce wali atomowe 
czy jesteś sama czy przy tobie
ktoś inny czyni swoją 
spowiedź
 
bo drżały uda język pieścił
w tej niezwykłości rannych iskier
to było takie dziwnie 
czyste
 
ktoś nas zapomniał zlekceważył 
i do wiecznego cienia przykuł
łańcuchem wiecznych 
rozwodników

 

 
DROP OFF
 
Pamiętam gdzieś na wiosennej 
ulicy
poczułaś mnie śmiało 
i razem nam było tak pięknie
mówiłaś że mało
tak mało 
 
a potem ja cicho do ciebie
że wszystko
co tutaj to nasze
i nigdzie nie będzie nam lepiej
a teraz mam swoje
poddasze
 
są ze mną i słowa i dźwięki
wieczory 
innością aż płaczą
lecz myśl już za nikim nie tęskni
w draśniętym kieliszku
z rozpaczą
 
to moje jest miejsce na ziemi
choć czułem
że było przy tobie
niczego nie umiem odmienić
pozwalam więc sobie
na spowiedź
 
ty rozgrzesz mnie z tego rozstania
i udziel 
wszelakich pouczeń
dziś inne mnie wiodą kochania
ty czułaś wiedziałaś
nie wrócę
 
wybaczeń nie żałuj idź dalej
w to inne 
ode mnie ciekawsze
bez żalu wyruszaj wytrwale
a o nas zapomnij
na zawsze 

 

 
Z TĄ PANIĄ
 
Znów tańczy z finezją jak lalka
noc stawia ją zawsze na nogi
choć wszystko mi mówi
że skandal
kurz zrywa pragnienia
z podłogi 
 
układa co trzeba do kroku
nie licząc już wcale na jeszcze
a ja cicho płaczę
o zmroku
październik zalewa świat
deszczem
 
jej taniec wiruje w pamięci
wyniośle dojrzale jak schemat
i kroków się niosą
lamenty
niczego ponad to
już nie ma
 
bo dla niej to wielkie wyzwanie
a dla mnie bolesna udręka
nie widzę w tym siebie
kochanie
to walc ten z klamerką
na szczękach
 
król zmierzchu udaje że tonie
lecz jemu podoba się taniec
a ja tylko czekam 
na koniec
widziałem ładniejsze
stąpanie 

 

 

 

 

WSKRZESZENIE 
 
Czasami jeszcze lekko wskrzeszasz
to co minęło lecz wciąż żywe
 
miarowe ruchy
zbyt dotkliwe
 
i tylko dziwić się widokom
ostatnią żałość cierpko wzniecać
 
nie jedno mówić
noc obiecać
 
skostnieć gdzieś w ramach tej pociechy
nadzieję słodką zapowiadać
 
jeśli to nawet 
fałsz lub zdrada 
 
z kompletem ciszy w telefonach
donikąd ruszyć słodką falę
 
bo potem nic już 
nie ma dalej
 
kolejne sprawy wytłumaczyć
i usta minąć w wielkim żalu
 
niczego bardziej 
już nie całuj
 
udawać że to dokądś wiedzie
odpowiedź stawiać nad pytanie
 
reszta niech sama
zmartwychwstanie

 

 
TŁO
 
Gdzieś w tle szaroburych okien
między drinkiem a szlafrokiem
wzrastał twój zadbany spokój
nie umiałaś czerpać 
mroku 
 
mogłaś wcale nie dotykać
co wzruszone szybko znika
albo ściąga nieśmiertelność
zresztą już mi wszystko
jedno
 
muszę myśleć tylko o tym
czym są straty czym powroty
nic już nie mam do dodania
mogę ci się ładnie 
kłaniać
 
ciągle jest coś szalonego
chociaż wcale nie dlatego 
chodzisz w mini sypiasz w wierszach
nie ostatnia i nie 
pierwsza 
 
czuję że nie zapomniałem
ciągle pachnie twoje ciało
ale zanim coś się stanie 
ranek wciska cię w
ubranie

 

 
PIEŚŃ NIEOBECNOŚCI
 
Śpij maleńka śpij i niech twoje włosy 
razem z tobą w sen 
chciałbym o to prosić
śnij maleńka śnij że jesteśmy razem 
że nie pędzi czas
choć do diabła z czasem
 
zbudź maleńka zbudź martwą miękkość dłoni 
oczom rozkaż blask
odsuń pewny koniec
wstań maleńka wstań czekaj tak cierpliwie
drżyj jak tylko ty 
pragnij jeszcze chciwiej
 
żyj maleńka żyj jeśli nie po drodze
musisz sama iść
pewnie ja nie mogę
walcz maleńka walcz choć o naszą pamięć
niech już żadna noc
nigdy ci nie skłamie 
 
płacz maleńka płacz przez łzy żal wyśpiewaj
wspomnij jeśli mnie
tam przy tobie 
nie ma
 
 

 
NIESPEŁNIENIE
 
To ten deszcz po twojej twarzy
trosk zwyczajnych wstęgą
spływa
z łzami łatwo go skojarzyć
bo tak rzadko przy mnie 
bywasz
 
to ten cień wieczorów pewnych
śladów soli nie 
zasłoni
cały jestem ci potrzebny
choćbym tylko żal twój
trwonił
 
na niebiesko schylę nieba
kiedy bólem północ
wzywasz
i niech jedno małe przebacz
i niech noc
bo sprawiedliwa
 
nie odejdę wciąż tu będę
aż do końca dróg
i światła
mogę kochać słuchać patrzeć
albo tylko z tobą 
płakać 
 
a ty znowu daj mi poczuć
przez to jedno krótkie
mgnienie 
niech nie zamknie twoich oczu
czas co przecież 
niespełnieniem 

 

 

 

 

WIEŻA
 
Jest taka dziwna wielka wieża
która cię wiedzie
jak po śladach 
gdy z niej wychodzisz 
nagle spadasz
 
mieszkasz w niej długo lecz ci nie żal
bo wszędzie dźwięki 
weny zgrabne
jakby na harfach 
Vollenweider
 
wysokie czasem bywa złudne
z daleka widać
jak się mieni
tak trudno wtedy 
coś docenić
 
więc znów odkładasz nas na potem
i noc tam spędzasz
jesteś zjawą
wyczuwam że to 
przez ciekawość
 
znów każdy dzień cię tam zastaje
w natłoku światła
w pełni zderzeń
i mnie na serio 
już nie bierzesz
 
zamglona chmurą zawsze wabi
ciągle odkrywa
albo chowa
to wieża 
umarłego słowa

 

 
ZMIANA
 
Taki inny jestem dzisiaj 
jakże bardzo mnie zmieniłaś
jakbym nagle w biegu przysiadł
znalazł całość
w odrobinach 
 
pokochałem znów przy tobie
zapragnąłem palców spojrzeń
zamknął się uwielbień obieg
wszystko świeci jaśniej
ostrzej
 
jaki nowy jestem teraz
lekko wzbijam się w przestworza
jak szczególnie silny pegaz
co przeszłości zgasił
pożar
 
znowu pragnę być na zawsze
w każdej małej kruchej chwili
w stosie ciągłych niedopatrzeń
nie chcę już niczego
mylić
 
nagle jestem zamiast bywać
dobrze mi w tej nowej roli
bo już świt mnie nie powstrzyma
a noc więcej 
nie zaboli 

 

 
PĘTLA
 
Nagle wezwałaś mnie na dyżur
obok zużytej prawdziwości
nie chcę zapłaty 
to nie przymus
możesz zwyczajnie mnie ugościć 
 
na wdzięczność nie wysilaj gestów
lecz piersią nakarm albo porwij
i niech się wszystko
stanie przez to
co wciąż udaje mi się zdobyć
 
wieszam kapelusz w korytarzu
i wchodzę nim mi czasu zbraknie
z pewnością to już 
nie jest zarzut
że to co pierwsze jest ostatnie 
 
pod twoim noc zatrzymam mostem
na moment tuż po zmierzchu strzale
strzec ciebie wcale 
nie jest proste
lecz jak stąd blisko do ocaleń
 
wszystko się kończy jak zaczęło
w jedynej prawdzie marnych wątków
a my choć martwi 
mnie ta niemoc
skończymy siebie na początku 

 

 

 

 

MAŁA CZĘŚĆ
 
Ta mała ciebie część
bezcenna tak jak nic
w nieważnym dziele klęsk
na zawsze
winna lśnić
 
co razem czego nie
możemy zrobić dziś
wpisuje w wiersze sens
najmniejszej
losu krzty
 
tak ciebie nie chciał nikt
więc dobrze wiedzieć jest
że co dzień mi się śnisz
niemądrze
więcej chcieć
 
doceniam to co mam
i co się może stać
pocieszy nawet mnie
odrobin
mała garść
 
iść muszę w każdą dal
lecz będę dzielny bo 
o tobie kilka zdań
wymyśli 
czasem noc

 

 

 
DLA UPARTYCH WSPOMNIEŃ
 
Przez dni których wiele
topiąc ból 
rozstania
w noce co bezsenne
zegar wlecze dramat
 
kiedy cała zaśniesz
gdy zapomnisz 
o mnie
będzie trochę jaśniej
dla upartych wspomnień 
 
przez dni których wiele
ból jest tylko 
bólem
jak dziesiątki wcieleń
którym można ulec
 
łatwo nas poddałaś
może to 
i lepiej
jak to wszystko działa
sam do dzisiaj nie wiem
 
zmyślisz że odchodzę
bo coś we mnie 
zgasło
więc już się nie dowiesz
że ja sobie na złość

 

 
DOSYĆ BANALNIE
 
Nigdy nie sypiaj nocą z misiem
plusz żadnych nieszczęść nie pozbawi
i popatrz 
wcale nie chce krwawić
 
można ekspertem być od nocy
dawkować ciemność w porcjach postnych
księżyc pan wschodów 
bezlitosny
 
z pomocą dzieci albo Boga
można się jeszcze marzeń chwytać
lecz księga lęków 
wciąż się czyta
 
próbujesz tulić do poduszki
łez wszechobecny mokry zamęt
deszcze są wszędzie 
takie same
 
wrzuć do śmietnika na realizm
maskotki – złudne są w dwójnasób
i każda przegra 
z łapą czasu
 
dosyć banalnie spróbuj wierzyć
że zanim wszystkie strachy zgasną
w moich ramionach 
możesz zasnąć 

 

 
JASYR
 
Nie wolno więcej nic prócz tego
czego nie żądasz nie wymagasz
nadzieja próżna na nadbagaż
nie staczaj się aż w takie
ego 
 
za siedem grzechów wskrzesisz karę 
zbawienne trudy łzy wyroki
i zawsze wtedy moje kroki
żadnych nie zniosą ci 
ocaleń
 
już nawet nie oczekuj że to
strzęp poświęcenia okruch duszy
bo sama żyć ze sobą musisz
choć pewnie trudno być
kobietą
 
a blade światło w oczach
twoich nie podaruje mi zbyt wiele
najlepsze z wszystkich twoich wcieleń
na świat tu przyjść się do mnie 
boi
 
właśnie dlatego tu i teraz
milcz o tym czego zawsze pragniesz
bo nie jest dobrze ani ładnie
gdy to co daję 
ty zabierasz

 

 
TĘSKNIĄC
 
Czy to tęsknota za kobietą
powiedzieć teraz ci nie zdołam
czas
dni obraca w twardą niemoc
a cisza błądzi po pokojach 
 
nie wzywa nie narzeka nigdy
rozkuta pamięć ma się ciężko
i tęskni
za kimś bardzo bliskim
rozmienia każdy dzień jak pieniądz
 
jeszcze czasami w dali śpiewa
w kieliszkach gwiazdach zamyśleniu
po ustach
chodzi jak po drzewach
wreszcie zasypia pośród cieniów
 
po drodze spala każdą chwilę
w poczuciu ciszy noc ją chroni
a w mroku
wspomnień niesie tyle
ile sam zdołasz ich dogonić 

 

 

 

 

ZŁUDZENIA
 
W profilach okien księżyc wschodzi
czas z cieniem tańczy miar czarodziej
w kątach po cichu właśnie budzi
coś czego nie da się ostudzić
 
złudzenie pewnie ale przecież
to ciepło zdobi noc w kobiecie
nawet gdy kłamie jak ta ciemność
którą tu ściągam 
nadaremno 
 
gdy tylko zechce znajdzie sposób 
zniknie i na nic czara losu
może być smutniej albo mroczniej
i chociaż pragniesz nie odpoczniesz
 
słychać w jej głosie coraz mocniej
to jak dojrzewa i jak rośnie
a potem w ciszy wszystkim płacze
a przecież miało 
być inaczej
 
jak srebrny chciałem wzejść poza tym
można czasami lśnić na raty
kąpać się tylko w dobrych radach 
zamiast bez celu szybko spadać
 
w oddali błyszczeć gdy się staje
między spełnieniem a zwyczajem
lecz w taki sposób coś odbierasz
nieśmiertelnemu 
tu i teraz
 
czuję ją blisko ale nie mam
jest ułożona w dziwny schemat
więc wschodzę bólem w mrok zakradam
wierszami sypiam po szufladach
 
lecz wiersze zawsze będą moje
nie zmylą niczym nagłych pojęć
gdy będzie z innym ale gorzej
że już mi więcej 
dać nie może 
 

 


 
O CZYM NIE WIESZ 
 
Skończy się wreszcie noc spragniona
wypijesz wino z sennej szklanki
posłuchasz czasu co chce skonać
choć nikt już bardziej
nie jest martwy
 
i tylko wtedy mnie nie pomiń
nie zrób do tyłu ani kroku
niech cię pociesza głos ściszony
przynosi upragniony
spokój
 
wiesz jak o oddech trzeba walczyć
w otwartych ustach rześkość tlenu
powietrza może mi nie starczyć
przywróć mnie światłu
gdybym nie mógł
 
wiesz ból jest wtedy taki mały
i wszystko kończy złe znikanie
a chwile które ci zostawi
znów pozamieniasz
tylko w pamięć
 
wiesz to co w piersi nagle ściska
i z zaciśniętych spada powiek
jest moim końcem kiedy znikasz
lecz o tym 
nigdy się nie dowiesz 

 

 
NAPIWEK
 
Chyba już nie będziesz świętą
wspominałaś mi przed laty
że sumienie że przeklęte
tak właściwie nic 
poza tym
 
trudno myśleć dziś o tobie
kiedy wiem że ty zapomnisz
przecież wszystko ma swój krwiobieg
przecież wiatr biednemu 
w oczy
 
co spragnione zakochane
chociaż może to niewiele
wiem że umknie mi nad ranem
to kolejne z twoich 
wcieleń
 
z niepewności chciałbym zostać
tuląc twój obrazek chciwie
jak ten kelner co od gościa
znaczny raczył wziąć 
napiwek

 

 
BLISKO I DALEKO
 
Do szaleństwa blisko 
bo blisko przy tobie
może choć przez chwilę uda się ta spowiedź
może znów na moment staniesz tutaj naga
i nie będę musiał o namiętność błagać
 
o krok od wzburzenia
kiedy już odchodzisz
na moje poddasze wiodły kręte schody
a w powrotnej drodze najczęściej się spada
trudno potem powstać nie zagubić w śladach
 
jeden mrok od cienia
to już tak niewiele
musi nam wystarczyć do wszelakich wcieleń
bo jeśli się tęskni to wątpliwość znika 
ale nikt nie pisze o tym w podręcznikach
 
dam już może spokój
po cóż o tym prawić
taka jest samotność w sumie nie ma sprawy
blisko czy w oddali wszystko we mnie szlocha
nigdy nikt nie kochał 
tak jak ja cię kocham 

 

 

 

 

CAŁOŚĆ
 
Gdy wszystko nagle się zaczyna
od ciebie oddalonej
to szukam sensu w złych przyczynach
już dawno
utraconych
 
bo jeśli noc przez ciebie ciemna
i tłumi to co jasne
nie jesteś wcale taka pewna
a zegar tyka 
ciaśniej
 
po tobie nikt mnie nie odwiedza
przebywasz tu na stałe
i gdybym tylko o tym wiedział
lecz przecież 
nie wiedziałem
 
za tobą nawet małej kropli
nadziei na przetrwanie
ty nie pozwalasz mi przedobrzyć
gdy noc zatracam 
dla niej
 
i wtedy wszystko los rozrywa
już nie wiem jak to złączyć
od ciebie całej się zaczynam
na tobie całej 
kończę 

 

 
WSTĘP
 
To taki wstęp lecz nie początek
gdy palce lekko po 
klawiszach
to właśnie tak umiera cisza
po cichu jakby zbyt
pokątnie
 
i pusta wtedy ciężka całość
w zamkniętych bramach wiecznych
granic
w spiętości lekkich szybkich panik
jakby wciąż lęków było 
mało 
 
lecz to nie koncert nawet jeszcze
to pierwsze twoich kropel
dźwięki
święcona woda dla bezsennych
co gęstym łez obmywa
deszczem
 
a potem trudna zazdrość wpada
niepewność wciska w nas 
zwątpieniem
jak ten niewierny chwil szaleniec
co pnie się w górę żeby
spadać
 
cokolwiek z tego w nas się pocznie
to wstęp zaledwie więc nim
zaśniesz
żadnym z najmniejszych swoich głaśnięć
nie próbuj gasić światła
w oknie 

 

 
ODDECH
 
Kiedy na oddech chłód i słowa
gubi się wtedy niemal każdy
i tylko ty mnie jeszcze prowadź
po ścianie wieków jednej prawdy
 
spraw bym nie zgubił już obrazu
niczego prócz własnego cienia
i wszystkie krzywdy mi podaruj
tak żebym poczuł że coś zmieniam
 
skurczone płuca noc gęstnieje
na lustrze mgła jak zwykle siada
obiecaj że nie oszalejesz
gdy się czasami w mrok zapadam 
 
po raz ostatni rozchyl usta
tak bez tłumaczeń bez pośpiechu
nie żałuj kiedy nagle pustka
znowu pozbawi nas oddechu
 

 


 
ZASYPIASZ MNIE
 
Wolno na sobie mnie zasypiasz
potem układasz noc wygodnie
tonie wśród białych ścian korytarz
niedoskonałe czeka w oknie
 
ospale szumi ekspres stary
a ja się cały składam w ciebie
z tym moim światłem gdzie zegary
w tik tłuką nie chcę a w tak nie wiem 
 
nierówny krok na korytarzu
uśmiechy głośne gdzieś w łazience
chłód scałowałem z ciebie zdarzeń
jak kaloryfer grzały wiersze
 
wolno zasypiasz mnie na sobie
tacy byliśmy siebie głodni
wciąż o tym myślę więc ci powiem
nie drżałem tak już od tygodni
 

 


 
POJĘCIE
 
Już przed rozstaniem nic nie chroni
słucham 
jak pytasz co jest ważne
nie wiem lecz staram się dogonić
uciekający ślad wyjaśnień
 
nie myślę o tym co minęło
było 
odeszło tak jak zawsze
w bujany fotel w ciężką przeszłość
kupioną kiedyś tobie - patrzę
 
spleśniała w szopie na ogrodzie
pewnie 
już teraz ktoś ją spalił
dzisiaj nikomu nie zaszkodzi
można się jeszcze tylko żalić
 
na to że przyszło z drogi zboczyć
zadbałaś
abym nic nie poczuł
najbardziej gdy w pieszczocie nocy
jak zawsze bałem się twych oczu
 
a teraz kiedy dusza smutna
żal znów 
boleśnie robi swoje
już nic nie zmieni ta okrutna
łza 
kilku czarno – białych pojęć 

bottom of page