top of page

RZECZY NIEZWYKLE ZWYCZAJNE

Akt ostatni
Znów kurtyny skryją cienie
I czas ostrza stępi nagie
Wtedy skończysz przedstawienie
Pocałunków szybkich śladem
Nagle całe przemijanie
Światłocieni wesprzesz tańcem
I odwrócisz wszystkie lustra
Gdy już siebie nie zobaczę
Bo na pół rozdzielisz usta
Smakiem zbyt przedniego trunku
Niechaj pokój będzie z tobą
Kropla żalu i szacunku
Niechaj cię odnajdzie wszędzie
Choć nie tęsknisz i nie czujesz
I pomiędzy mną i tobą
Przeznaczenie mur buduje
Za lat kilka gdy zostanie
Przy mnie tylko braw wspomnienie
Zapamiętam dużo więcej
Niż to wszystko o czym nie wiem
Kilka miejsc związanych z nami
Zła bezsenność urealni
Nie doczekam się istnienia
W żadnej z twoich poczekalni
Nie chcę słuchać już niczego
Ani też przeszłości gonić
Niechaj długie noce zdradzą
Co wyrzucić a co chronić
Nie rozważam - nie osądzam
Jeśli utknę w takiej matni
Wtedy zamkniesz moje usta
Tak się zacznie akt ostatni
Nie przepłakałem jeszcze nocy
Nie przepłakałem jeszcze nocy
Bez myśli tkliwej co u ciebie
I przytulenia gwiazd do szyby
Bez lampki winna chciwie sennej
Nie byłem jeszcze tam gdzie tęsknisz
Bo ty już całkiem zapomniałaś
Jak też smakuje co stracone
Bo nigdy nic nie zatracałaś
Nie kaprysiłem kiedy niebo
Zlewało deszczem co skończone
I kiedy w ciszy brzmiały dźwięki
Które przynoszą tylko koniec
Więc tak ci mgnieniem zniknę nagle
Jakby mnie chciały krople nocy
Dla ciebie tylko bezszelestnej
W otchłanie jakieś senne wtłoczyć
Na tamtej ulicy
Na High Street gdzie ziemię wyścielono brukiem
Wisi zegar stary i zamek lśni dumnie
Jakiś grajek smutnie tęsknił na gitarze
Ja szedłem do ciebie ty dreptałaś ku mnie
Ty w nerwowej głębi ja z kawałkiem lodu
Którym skułaś serce niewinnym milczeniem
Nigdy się nie dowiem czego tam szukałaś
Wciskając w wystawy senne zapatrzenie
Nie wiem już czy nagle ja zgubiłem ciebie
Czy to tylko we mnie rozpaczliwie krzyczy
Lokator z przeszłości smutek który dławi
Ale sam zostałem na tamtej ulicy
Nic nam nocą nie odchodzi
Nic nam nocą nie odchodzi
Nic nam mrokiem nie przepadnie
Nawet kiedy coś ucieka
Dzień przynosi cieni śladem
Całej ciebie w śnie i jawie
Od tęsknoty nie wybawię
Takiej nocy samotności
Znosi krople niebo deszczem
W kroplach płaczu nie zobaczę
Lecz poproszę ją o jeszcze
Zanim słońce tu zaprosi
Świty mgłami mi przynosisz
Nic nam nocą nie przeminie
Chociaż wszystko czas zaciera
Drugich takich tęsknot nie chcę
Ale cienia przyjaciela
Po ciemności jasność musi
Ku wędrówce gwiazd wyruszyć
Znów na mrok poczekam cicho
Nim się czerwień nieba spali
Mogę tylko nocy ufać
Bo jest blisko – ty w oddali
A jeżeli wnet przybędziesz
Wtedy ciemność nazwę szczęściem
Zegar Lęku
To gdzieś tutaj - znam te świty
Czają się po nocy każdej
Kiedy cisza wita zgiełkiem
Dźwięk rozkojarzonych pragnień
Nim się sen przestrzenią ziści
Wrócę do reguły starej
I zagramy wtedy lęku
W „cyk cyk „ niczym dwa zegary
Upływanie to gra prosta
Starczy życia się nauczyć
Przez godziny zapamiętać
Że co było - to nie wróci
Lecz czy tylko dni udajesz
Czy być może gdy nie patrzę
Ty przedziwny czasomierzu
W niewidzialnym grasz teatrze
Jeśli polec mi wypadnie
I nie zdołam zdobyć wiary
Nic to - przecież mnie nie będzie
Po cóż wtedy mi zegary
Znów wszechwładne dzieje wieków
Zmieniał będziesz w kurz i kamień
Ja udaję tylko zegar
A czas mierzy moja pamięć
Testament pragnień
Jeżeli ja byłem gdzieś w tobie przez chwilę
I wszystko co było się tylko wydaje
To goszcząc mnie wzięłaś z istnienia aż tyle
Że dobrze pamiętasz co z trwania zostaje
Wszak błahe to będzie co po mnie przy tobie
Bo wcale nie ważne że to tylko pamięć
Największą jest bronią to wszystko co możesz
I choćbym ja bzdury dzień cały plótł same
Twórz zatem w kolorze zachowaj w jedności
Nie słuchaj wszystkiego - nie warte są słowa
Tych uczuć tematów i tej namiętności
Po której nie można niczego scałować
To twórczo przekorny pragnienia testament
Jeżeli wspomnieniom zaufać nie zdołasz
Zapomnij też o tym co niesie ci lament
A wszystko ci powie tą ciszą dokoła
Nie warto pamiętać co złe i co gniewne
Już nigdy się przecież nie wzniesie z twej dłoni
Nietrwałe - co miało być jasne i pewne
I żadna go wolność nie zdoła dogonić
Nie wolno przywracać co było minęło
Nie niesie niczego a traci aż tyle
Co zdołasz spamiętać - a pamięć to dzieło
I mówi że wszystko tu tylko na chwilę
Wspomnienia
Przychodzą do mnie czasem wspomnienia
Chmurą pędzoną wiatrem po niebie
Czasami od niej - czasem od ciebie
Pukają w okna wyłażą z cienia
Przychodzą cicho w kącie siadają
Słyszę jak mówią – minęło było
A teraz nie ma - już się skończyło
Tylko czasami cienie zostają
Więc dobrze zjawy chodźcie tu do mnie
Chce dla was - o was chciałbym pamiętać
Nim mnie amnezja chwyci przeklęta
Zanim się całkiem pozbędę wspomnień
Bo zgaśnie księżyc i znikną słońca
Choć już niczego nie da się zmienić
Wspomnienia trzeba zachować cenić
One zostają z nami do końca.
Ton dzwonu
Tonem nieśmiałym jak życie
Dzwon się odezwał bezdźwięczny
Rozbrzmiał dźwięk wyczekany
Drżeniem mokrych pajęczyn
Lecz ponoć nikt go nie słyszał
Tylko ta ciemność i cisza ....
Więc coraz mocniej uderzał
wolno, uparcie, wytrwale
znajdując w sobie potęgę
kropel co drążą skałę
Głos dzwonu zrodzony w męce…
Posłuchaj - tak bije serce
Aż nagle gdzieś tam w oddali
Zawisł dźwięk niesłyszalny
Rytmem równym , miarowym
Brzmieniem nienamacalnym
Bo jeśli serce porusza
To słyszy go tylko dusza
I niepotrzebne są słowa
kiedy dźwięk dzwonu usłyszysz
na przekór myślom i czynom
wyzwala się z więzów ciszy
Gdy wsłuchasz się w jego bicie
znów sensu nabiera życie
I wtedy nagle zrozumiesz
ten ton zabrzmi gdzieś w głowie
Wszystko ci cicho bezgłośnie
Nieśmiałym dźwiękiem odpowie
„ Najjaśniej czasem lśnią cienie
Najgłośniej mówi milczenie „
Niemoc
Jeszcze raz coś w twoich oczach
Dumnym blaskiem zabłyszczało
Jeszcze uśmiech w nich widuję
Czasem nawet go scałuję
Zanim magię straci całą
Wiec każdego dnia się uczę
Jak ten ból pozbawić wiary
I choć zawsze jest tak samo
Znów się łudzę że nam dano
Nie na próżno wiarę w czary
Kiedy nagle odnalazłem
Gdy się wreszcie przekonałem
Że istniejesz i żeś piękna
Nie chcę by mi ktoś odebrał
Wszystko co sam odkrywałem
Wiec przychodzę dziś do ciebie
Nocą pełną gwiazd i chłodu
Składam ci swój smutek cały
Wielką wiarę w i ideały
Nie kryj serca w bryle lodu
Ale znów coś w twoich oczach
Dumą błyszczy niepojętą
Nie wiem czy takiego chciałaś
Co oddałaś - co zabrałaś
Więc niemocy – bądź przeklętą

Kto wysłucha
Znów zgubiłem słuszne miejsce
A historia po swojemu
Wciąż układa stos problemów
Do gwiazd wznosząc tylko serce
Czasem mi się nie wydaje
Wiem dlaczego tak się stało
Grymas losu ideałów
Po nim zawsze coś zostaje
Lecz niepokój mnie ogarnia
Widok pozytywek szklanych
Które trwają by ocalić
Noc w odwiecznych poczekalniach
Niech nie spotkam już po drodze
Ust co wiecznej chcą rozpaczy
Światła które lśni inaczej
Niż słoneczny blask na co dzień
Czy to nowe miejsce moje
Jest przy tobie czy nie raczej
Czy dla ciebie ja coś znaczę
Tak się lękam tak się boję
Że ta przestrzeń ciemna głucha
Wciągnie ducha - strawi kości
Że niechciana samotności
Bardziej niż ty mnie wysłucha
Znikam
Nic nie wraca – szumi wiatrem
Zbyt angielska ciepła jesień
Co odchodzi co przychodzi
Sam już nie wiem
Gnają szybkie samochody
Niosąc myśli w miejsca lepsze
Moje miejsce pachnie tylko
Takim wierszem
To co mam a co straciłem
Codzienności ramię starcze
Udręczony jestem czasem
Takim marszem
Lecz nie mogę się zatrzymać
Wiodąc życie wojownika
Ciebie nie mam obok siebie
Szybko znikam....
Ostatni walc
Na tej sali błyszczącej od luster
Lśniącej śmiercią i dźwiękiem do walca
Gdzie oknami blask wpada srebrzysty
Kurz nas cicho zaprosił do tańca
I poranek się zjawił wiosenny
Wernisaże swe taszcząc pod rękę
Niosąc myśli o tobie stęsknionej
A do serca mi wlewał piosenkę
Trochę jazzu co pragnął spełnienia
Trochę bluesa co wśród strun zasypia
Kolorowych gazetek na wstążki
W których płyniesz przez szklany korytarz
Ślicznych łóżek gdzie ślady miłości
Zjada czas co nie mieszka z nią dawno
I gdzie księżyc zagląda czasami
Nim promienie słoneczne go skradną
Na tej sali wnet z tobą zatańczę
Nim smak pieszczot zastygnie na ustach
Będziesz cała pachniała wolnością
I przestrzenią co rytmem nas huśta
W białą chustkę owiniesz wspomnienia
W echo wyślesz swój głos – niech odpowie
Każe grać nam do tańca Maestro
Za jedyne mrugniecie twych powiek
Kilka zdjęć wmontowanych do taktu
I girlandy balony confetti
Skrzypek który tęskni tak mocno
Do płynącej przez salę kobiety
Od antycznej podłogi i zasłon
Po komnatę gdzie smak twój rozpoznam
Blaski świeczek ozdobią twe oczy
Gdy wieczorna nadciągnie już postać
I ubrana w ten smutek pokażesz
Jak rozbiera cię takt prawie każdy
Róże z donic piękniejszych od lata
Dotkną ciebie przy świetle latarni
Na ostatni nasz taniec zabiorę
Mglisty ranek - ślad rosy i błękit
Ty położysz na moim ramieniu
Swą nieśmiałość – ostatnią z tajemnic
Niemal czuję jak drżeć będziesz cała
Kiedy dotyk mnie skusi przyjemny
I tak tańczyć będziemy i tańczyć
Aż nas ciemność pochłonie i księżyc
Samotność
Nie pokochałem – chociaż kocham
I w lustrze tylko śle odbicie
Nie rozbawiona i nie smutna
To dla niej budzę się o świcie
I dla niej sypiam każdej nocy
Bo ona tuli w nagłym drżeniu
I w strachu który łez zastępy
Śle na policzki w oka mgnieniu
Nie pytaj czemu przy niej jestem
Bo przecież tego nie chcę wcale
Ona wybrała mnie jak wielu
Tak widać było mi pisane
Dała mi siebie i wmówiła
Że dla niej dzieło i stygmaty
Wcisnęła w środek swej otchłani
Nie poprzestając tylko na tym
Nie wiem co jeszcze w niej odnajdę
Żalem mi będzie – piekłem w niebie
Została moją samotnością
I teraz jest mi winna siebie
Wiersz niepoważny
Dam ci chmurę na niebie której dostać nie możesz
Tak zwyczajnie na co dzień - deszczu z niej kilka kropel
Oddam trochę przemyśleń - parę złudzeń i marzeń
I pokaże ci wszystko czego tylko zapragniesz
Ile w chmurze jest treści - ujrzysz gdy cię poproszę
Wnet do drzwi twych zastuka pan listonosz z obłokiem
Rzucisz okiem na wiersze coś tam mrukniesz pod nosem
Czasem nawet z grzeczności jakiś trafi się wniosek
Tylko czasem - bo co dzień niepotrzebne ci chmury
Ani obłok ni deszcze albo „ takie tam bzdury”
Ja uparcie pisuję śląc ci moją nadzieję
Ale wszystko na próżno – bo ty z wierszy się śmiejesz
Przy starej szafie
Przez okno którym twoje światło
Dopadło całkiem mnie ostatnio
Przy starej szafie na podłodze
Na wykładzinie szczerozłotej
Sypiam - tak jakoś mi wypadło
Tu w środku snu jest pokój mały
Podłoga straszy go dywanem
A miłość ściga noc po ścianie
Ale jej nigdy nie dostanie
To dzień jest nocy jak kochanek
I jeszcze dźwięków trochę słychać
Jakby dość ciszy miała cisza
Kurz cicho krąży nad meblami
Znów z tym jesteśmy całkiem sami
I chyba nikt nas nie usłyszał
Próbuję mówić lecz milczeniem
Rozmawiać można tylko z cieniem
Więc wracam w kąt swój - tuż przy szafie
Bo chyba dziś nic nie potrafię
Sen jest mi tylko pocieszeniem
Więc my tu teraz sami całkiem
Już w piątek pachnie poniedziałkiem
Czasami budzi gdy przychodzi
Spragnione usta – dłonie nocy
Zmęczony potem znikam rankiem
Znoje
Chlebie mój ty znoju co się z tobą budzę
I szaleństwo swoje w dniu nowym pokładam
Trzeba mi tej ziemi i tych godzin nowych
Nim mnie dni i nocy pochłonie roszada
Spoczynku mi trzeba lecz nie tego który
Ciszę i milczenie ze sobą przytarga
Nie tej nocy która pochłonie nas całkiem
Ani żalu tego że daremna skarga
Kielich wznosząc życia ubrany w toasty
Rozpięte z rozmachem nad całym złym losem
Na księżyc podniosłem rękę w zapomnieniu
Zamiar ukarałem nowym papierosem
Nic już nie odejdzie bo odeszło wszystko
I zatartych wspomnień mgła się tylko sączy
I nic nie nadjedzie bo właśnie trwa wszystko
Nic się nie zaczęło i nic się nie skończy
Dwie damy
Przerzucam dni z zadumą jak kartki w kalendarzu
Chcąc jakąś prawdę znaleźć lub chociaż ja skojarzyć
Nie znajdę nic w papierze i w datach co minęły
Miłości nie odjadę i nie odjadę śmierci
Ma czarna noc sen gwiazdy ma przestrzeń wiatry swoje
Ma kosmos galaktyki i atomowy płomień
Ma ludzkość swoje sprawy - ja nie mam rzeczy żadnej
A gdybym miał to pewnie ty czasie je ukradniesz
I boję się miłości i śmierci się obawiam
Dwie damy z których żadna wyboru nie zostawia
Cichutkie wołanie
W wyleniałą przestrzeń
Wznosi się ukradkiem
Małe i nijakie cichutkie wołanie
Jednego z milionów
Który to przypadkiem
Pisze wiersz i czeka
Co się z wierszem stanie
Podsycany drewnem
Ołówka zapłonie
Czy też raczej może nie zrobi furory
Czy dramatem będzie
A wtedy na koniec
Stanie się początkiem
Lirycznej pokory
Czy ktoś go przeczyta
Na sposób tragiczny
Czy radosny raczej czy może na smutno
Niech wybada przestrzeń
Przyczyn prozaicznych
Nim zakończy żywot
Uczuciową ucztą
Może mu się uda
Zapleśniałych odkryć
Odkryć chociaż kilka a może i więcej
A jeśli przeminie
I nie zdoła zdobyć
Niczego serca
Niech mu bije serce
Ty go przeczytałeś
Drogi czytelniku
Dzięki ci za chwilkę z moim poematem
Masz już pewnie zdanie
O moim wierszyku
A ja mam swój wierszyk
Do widzenia zatem

Szukam jej w mroku
Coś się zaczęło w chmurnej dali
Teraz się zjawia wichrem
Listy latają pełne liści
Sumienia jeszcze czyste
Czekałem długo nie narzekam
Inni czekają dłużej
Na to aż zalśni blaskiem słońce
Lecz dziś chcę tylko burzy
Znam ja tę duszę ciemną zimną
Która sprzeciwy spiętrza
I nim się tchnienie w oddech zmieni
Zabraknie mi powietrza
Mam teraz przestrzeń czuję wolność
Ale mi smutno dalej
Bo ciągle cień się za mną ściele
Za cieniem twoje żale
Szukam w tym mroku jakiejś treści
Lecz to odnaleźć trudno
Co się w ciemności nie ukrywa
Żeby nie było złudne
Gdy wszystko mieścisz w nienawiści
To jej bezmiary poznasz
Jeśli nie oddasz przebaczenia
Sam go nie możesz dostać
To się zaczyna w chmurnej dali
Teraz się zjawia wichrem
Listy latają pełne liści
Sumienia niezbyt czyste
Miejsce nad rzeką
W takim miejscu gdzieś nad rzeką
Mówią że to niedaleko
Gdzie jak woda nurtem życia wszystko płynie
I motyle tańczą walca
A na galaktycznych krańcach
Wszystko zmienia czas nim całkiem w nas przeminie
Ma być pełno statków żagli
I aniołów co upadły
Lecz je błękit wtulił w swoje przebaczenie
Mieszkać mają tam nadzieje
Z których czas się zawsze śmieje
A najgłośniej mówi tylko w nich milczenie
Takie miejsce gdzie usłyszysz
Że chce cisza tylko ciszy
I gdzie – ponoć - zawsze pełno tylko nieba
Miejsce w którym to co łączy
Nie zaczyna się – nie kończy
A do szczęścia nic nikomu nie potrzeba
W takim miejscu gdzie śpi trwoga
Ujrzeć można – ponoć – boga
Jak zapala płomień istnień albo gasi
Może nam się tam być uda
I zobaczyć wszystkie cuda
Gdzieś nad rzeką zamieszkamy po wszechczasy
Takie miejsce jaka wiara
Też się o nim myśleć staram
Ale czuję – to nadzieja jest człowieka
Jesteś człowiek więc ci powiem
Jeśli zbudzisz się – to w grobie
W tej otchłani co nas wszystkich jeszcze czeka
Cóż to nam jeszcze pozostało
Cóż to nam jeszcze pozostało
Tych kilka małych smutków
Więc nie zmarnujmy żadnej z chwil
Smakujmy pomalutku
Za kilka dni spędzonych tu
Rozpacze czasu zwalczę
Nie będę skarżył ich bo wiem
Że wiele nie naskarżę
Powiedz cóż smutniejszego jest
Od łzy rozpaczy szczerej
Która się na policzku tli
Wiernego przyjaciela
Nie zwykłem żadnej tracić z nich
Lecz stracić – rzeczą ludzką
Wiec wybacz – wezmę to co chcę
Bo nie wiem czy jest jutro
Bezszeptny song
Jest trzecia rano wschodzi mgła
Nie słychać żadnej pieśni
Przyjaciel stary rzuca blask
Rumiany jak naleśnik
A na gałęziach milczy cień
To ciebie – mówi – szukam
Zaśpiewać rano umiesz lęk
A to nie łatwa sztuka
Gdy się na niebo gwiazda pnie
Bezdźwięcznie wszystko woła
To w takich miejscach mieszka strach
Gdzie spokój dookoła
Bezszeptnie znika wreszcie dźwięk
Choć blisko - nas nie słyszy
Lecz będzie śpiewał ci mój song
Po tamtej stronie ciszy
Jej pragnienia
Gdzie mój spokój – pragnień twoich
Cała ściele się gęstwina
Ja się leczę z samotności
Łez , tytoniu , smutków wina
Ty chcesz co dzień coraz więcej
Lecz czy nie jest już za późno
Jeśli pragnień we mnie nie ma
Jeśli w sobie jestem pustką ?
Nazbyt często do mnie dzwonisz
Ściszam wszystkie twoje dźwięki
Nie chcę śpieszyć cię donikąd
Niech są moje – moje lęki
Dobra chwila trudna zawsze
Ale pozwól mi powalczyć
Uśmiech oczu radość duszy
Ma nieocenioną wartość
Kwiaty chociaż zawsze pięknem
To czułości nie wyręczą
Tak jak słońca oraz deszczu
Nie da się wyjaśnić tęczą
Trafiaj we mnie chłodnym wiatrem
Kropel serią – jak do tarczy
Na to co nas czeka jeszcze
Żadne z pragnień nie wystarczy
Jak wszystko mija
Przybywam kochać aż uwierzysz
Z przeszłością zwiędłą – straszną sprawą
Z tytoniem który płuca niszczy
I z aparycją nieciekawą
Chciałbym cię nagą całą czynić
Sam pozostając w płaszczu cienia
Schowana całkiem w pożądaniu
Ty będziesz słuchać tylko drżenia
I wtulić chciałbym cię w zegary
Co mierzą otchłań pragnień moich
I w pościel czasu cię otulić
Nim z nocy dzień się zbudzi nowy
Jak mnie rozpoznasz wszystko minie
Nie będziesz czuła żadnych pragnień
Tylko tych spojrzeń - ciszy takiej
Może nam nigdy nie zabraknie
Okna zwyczajności
Dzień za dniem bez końca obnażony taniec
I ofiara dawno zakończonej wojny
Dusz - o które jestem dzisiaj już spokojny
Niczym wykidajło co się wspiął na szaniec
Wiem ze też widujesz gangsterów sumienia
Którzy pobierają obłędne haracze
A potem je chowasz pośród zwykłych znaczeń
I okupu żądasz za wszelkie pragnienia
Popatrz mi dziś w oczy pełne tego światła
Które dzień zapali a noc zgasi zawsze
A potem od nowa jak w jakimś teatrze
Razem z tym płomieniem co go noc ukradła
Pozamykasz wszystkie okna zwyczajności
Wybudujesz nowe prawa obyczaje
W których oprócz smutku nic nie pozostaje
A najdalej wszystkim do zwykłej wolności
Rzeczy niezwykle zwyczajne
Czym jest bieli tło przedziwne
Co jej śnieg i welon – wierni
By zrozumieć raz musiałem
W czeluść zejść okropnej czerni
Aby pojąć czym jest miłość
I jak na nią nie ma rady
Sam musiałem kiedyś zdradzić
Potem dostąpiłem zdrady
Żeby wiedzieć jak bezcenny
Ktoś co rzec mu można wszystko
Trza mi było samotności
Przeraźliwą poczuć bliskość
Zrozumiałem ile warta
Każda chwila życia mała
Bo czmychnąłem kiedyś śmierci
Która głośno mnie wołała
Ile myśl ulotna znaczy
Wiem bo czasem gubię myśli
I jak cenna jest tęsknota
Zrozumiałem – tracąc bliskich
Więc jeżeli nawet grzesząc
Spełnisz skryte swe marzenia
Wiec że ja cię czytelniku
Nie osądzę – nie oceniam
Żywioł charakterny
Ty co w deszczu stoisz z barwnym parasolem
I smakujesz krople poszukując słońca
Próżno czekasz czasu co zmieni pogodę
Uwierz mi – ja także zmienić nic nie mogę
Sam uwielbiam kiedy perły bardzo chmurne
Dolinami płyną po zmartwionej twarzy
Wtedy świat mi pachnie zupełnie inaczej
A kiedy mi smutno nie widać że płaczę
Będziesz tu tak stała czekając aż spadnę
Lub też zlecę szorstko jako wiatr swawolny
Który od lat wielu wszelkim deszczom służy
Lecz ja tuż przy tobie powstanę w kałuży
Złożysz parasolkę i w lustrze co z wody
Znowu mnie uwięzisz jako swe odbicie
Bo ci huczne wiatry zastępują słowa
Nowej burzy szukać pójdziesz kolorowa
Coraz mniej
Coraz mniej ust miedzy nami
A jeżeli – to te wilcze
Kiedy zdań ci aż za nadto
Wtedy ja zbyt głośno milczę
A gdy mówię ty się ciszą
Wabisz i zaklinasz cała
Jakbyś o tym co ci powiem
Najzwyczajniej zapomniała
Spojrzeń tak nam teraz mało
Dotyk nic nie znaczy wcale
Nocą do mnie nie przypływasz
W bliskość pozamieniać dale
Myślę o tym co się stanie
Jak przyszłoscią los czas utka
Trudno uśpić ciężkie myśli
Bo mi noc na sen za krótka
Dług
Dłużników światła poszukuję
Czy to łzy ciężkie i pijane
Może zdobywcy co spijają
Moc argumentów z pełnych szklanek
Słabo się raczej orientuję
W dialogów poufności sferze
Alem na zabój zakochany
W to komu ufam – czemu wierzę
Ceną zacieram śladu unik
Światłości której ciągle szukam
Wiec niech nie spotka mnie już więcej
Żarówek bezimiennych sztuka
Nie ucałuję ust rozpaczy
Wielkich i możnych tego świata
Nie będę cienia więcej czynić
Choć mrokiem ścielą mi się lata
Wiec przyszłość z nieszczęść wyspowiadam
Jesteśmy wszyscy całkiem sami
Wieczności co nam światło życia
Dała – zostańmy dłużnikami
Żale
Nie słyszę pieśni lecz strachy tylko
Świątyń się nagość znów iskrzy chłodna
I dachów włosy w niebo się niosą
W dnia codziennego niełatwą postać
Dziwne ma wzory godzina ciszy
W której nam przyszło poczytać listy
Nie używamy ust - nie ma dźwięku
Papier w kopertach też całkiem czysty
Gasi mi światła każda godzina
Przed tobą staję znów na kolanach
Tam gdzie ołtarzy ścieli się blizna
I drżącą ciebie poczułem z rana
Wiekowych murów po raz ostatni
Poczułem wielki ukryty dramat
I teraz wracam tam gdzie sypiałaś
Z wędrownym kurzem całkiem sama
Kajdany ścielesz ud co drżeniami
Wiekowe troski czas szybki doda
Do modlitw martwej beznadziejności
I tylko dni mi straconych szkoda
Samobójca
Przez spojrzenie które myśl donikąd goni
Na staranne i sumienne wspominanie
I dla wiary w jedną tylko oczywistość
Dla tych poczuć co już dawno zapomniane
Niczym stwórca oceniałaś swoje dzieło
Przez hormony i bukiety etyk wszelkich
Powiedz – może wiesz już czemu noc powraca
Kofeinę wpompowując mi do tętnic
Potem jeszcze goszczę w tobie wielką nagłość
Zaskakuje i wciąż mnie od pustki chroni
Tylko nie patrz na mnie nigdy oczu lodem
Gdy wieczorem znów przystawię noc do skroni
Dotknąć końca
Zanim drogę swą znalazłaś
Podróż była utrapieniem
W moich drzwiach stanęłaś dzisiaj
Znosząc sobą zachwycenie
Jest spokojnie w środku nocy
Gwiazd się ścielą gobeliny
Oddech który wiatr przynosi
Jest strażnikiem tajemnicy
Z dymu który mgłą nazywasz
W chwili kiedy sen cię spłoszy
Będę twoje włosy czesał
Świecę w mokrych dłoniach nosił
A ty dla mnie walczyć będziesz
Z każdym nazbyt szybkim rankiem
Zanim grudzień nas zamrozi
Zdążę zostać twym kochankiem
Potem drzwi skrzypnięcie nagłe
Ujrzę pusty promień słońca
Znikniesz cicho zanim jeszcze
Noc samotnie dotknie końca
Gracz
To ja wytrawny gracz – pamiętasz
Chroniłaś trwałość przed zmęczeniem
Gdy ja z wzniesioną w niebo głową
Kroczyłem dumnie na stracenie
We wszystkich oknach gesty święte
Na drodze otchłań skryta mgłami
I tylko gdzieś tam lśniły dale
Przegranych bitew oddechami
I po cóż było czekać na mnie
Wierząc że niosę ci wygraną
Być graczem a wygrywać przecież
To nie jest jedno i to samo
Mamy się spotkać tam gdzie czujesz
Przy brzegu rzeki słów wszelakich
Zdania na czyny pozamieniać
Zwycięstwa ujrzeć jakieś znaki
Lecz wszelkich złudzeń pozbawiony
Na żadne sztuczki nie mam siły
Ty jeszcze wierzysz ufasz jeszcze
Jakby istnienia twoje były
Postać ostateczna
W co się wierzy w co nie wierzy
Gdy na świat przychodzę w tobie
Kiedy nocy czarne księgi
Karmią mój strudzony krwiobieg
Tworzy obraz jak odchodzisz
Postać naszej chwili nagłej
Świateł czary i ciemności
Żądań jakiś niemy akcent
Co ostatnie ma w efekcie
Smakowity pyszny promień
Nagle wszystko się docenia
Myśli – co po tamtej stronie
A tam tylko cisza pustka
Postać nieśmiertelnej śmierci
Jeszcze jak w półmroku lampy
Spokój - co mnie zawsze nęcił

Galeria odkupienia
Dziś ci odkupię - zawstydzona
Kosz wiklinowy pełen ciebie
Całkiem niedawno gdzieś słyszałem
Że w takich koszach dusza drzemie
Cóż ci odkupić dziś gdy jesteś
Tak blisko i gdy dajesz siłę
Na ciebie mnie już nie stać - zatem
Z niczego ciebie pożyczyłem
Galerię tego odkupienia
Zwiedzałem w każdym z moich wspomnień
Za miasto wiedzie korytarzem
I znika w nocy bezpowrotnie
Noc co jeszcze taka młoda
Ta noc co jeszcze taka młoda
Nad dniem zaczęła czcić zwycięstwo
A my we dwoje w losu wirach
Zupełne mroku przeciwieństwo
Co już nie młode i beztroskie
To nam na starym dni zegarze
Siwy przyjaciel czas odmierza
Kroplami zdublowanych zdarzeń
I Ciemność kłamie tak uroczo
Że wszędzie spokój i że cisza
I że o takich jak my tutaj
Nikt jeszcze nigdy nie usłyszał
Coraz nam bliżej dzień okrutny
W którym początek zalśni końca
I o świtaniu tak jak zawsze
Nie zobaczymy wschodu słońca
Mniej nas w opiece wtedy – nicość
A teraz daj nam tu wśród ludzi
Nadzieję na to że to jeszcze
Nie dzień ten który ciemność zbudzi
A jeśli ..daj nam spoczywanie
Nocą co jeszcze taka młoda
Pozwól pomyśleć o czymś innym
I spraw żeby nie było szkoda
Pieśń odległego zasypiania
Na osłodę tej nocy co cię czeka okrutna
Dziś przyniosłem ci adres światłości
Choć zdradziłaś mnie z mrokiem ja doczekam się jutra
Całej jego niepewnej pewności
Odnalazłem tę kartkę co na brzegu stolika
Położyłaś nim zasnąć ci przyszło
Cztery słowa spisane – „ tylko proszę nie znikaj „
Kilka kleksów dwie plamy - to wszystko
Nie położę przy tobie nigdy więcej – pamiętaj
Ani jednej spowiedzi włóczęgi
Otrę oczy daleko od twych okien – przeklęta
Tylko łza wybaczenie uświęci
Nie wiń siebie – nie można kochać raz i na zawsze
Wyjmij pościel gdy już cię porzucę
I z kochankiem swym cieniem co cię czule pogłaszcze
Spróbuj o mnie zapomnieć – nie wrócę
Gdy się sama bezsilna nie uporasz z czekaniem
Nie pomyślę ze grzeszysz gdy kochasz
Kiedy znów pieśń usłyszysz gdy nadejdzie poranek
Podejdź naga bezwolnie do okna
Tam pozostań do zmroku zasłuchana nikczemnie
W samotności jedynie śpiewanie
Pomyśl o tym że sypiasz zbyt daleko ode mnie
Aż cię nowa noc gorzka zastanie
Jawny czy ukryty
Tajemnicą twą być miałem
Lecz nic z tego ci nie wyszło
Wiec zabrałaś mnie do domu
Każdy tam o każdym wszystko
Wie – a o mnie już najwięcej
Zatem sam uczynię spowiedź
I na każde dni pytanie
Cichą nocą im odpowiem
Teraz kiedy deszcz kroplami
Pisze w piasku imię moje
To brakuje ci odwagi
I ja też się teraz boję
Że ukrytej twej tęsknocie
Ciążę jak u nogi kula
A szlak wiedzie nad przepaście
Gdzie sekrety wszelkie – bzdura
Jawny czy ukryty czuję
Że samotność mnie wybrała
Pisze do mnie w listach czasu
„ już nie będę ujawniała
ciebie - ale ty przez ciemność
musisz jeszcze przewędrować „
A mi właśnie głos przypomniał
Że się w mroku bestia chowa
Miałem być twą tajemnicą
A ty co dzień mówisz o mnie
Wiatrom gdy wędrujesz łąką
Morzu gdy jest niespokojne
Gdybyś chociaż pamiętała
Jak cię widzą moje oczy
Mógłbym wtedy ci zaufać
A tak – mówić nie ma o czym .
Sonet rozkojarzonych pragnień
Czas już cię pożegnać więc uniosłem rankiem
To co się słodyczą wylało o zmroku
Jeszcze tylko oczy mówią żem kochankiem
I zamknięte pragną twojego widoku
Odchodziłem kiedyś – ty poszedłeś za mną
Byli już przed nami tacy jak my przecież
Smutni ale ufni nadzieją się karmiąc
Wierzyli że słyszą co ze sobą niesiesz
A to były tylko niezgrabne widoki
Zamiast dźwięku nuty wątłe i bezkarne
Dawno się rymują rytmem nasze kroki
Tyle pozostało z tego co się jeszcze
Wydawało dźwiękiem przeraźliwych pragnień
I te na obczyźnie napisane wiersze
bottom of page