top of page

RZECZY NIEZWYKLE ZWYCZAJNE

Akt ostatni
 

Znów kurtyny skryją cienie 
I czas ostrza stępi nagie 
Wtedy skończysz przedstawienie 
Pocałunków szybkich śladem 
Nagle całe przemijanie 
Światłocieni wesprzesz tańcem
I odwrócisz wszystkie lustra 
Gdy już siebie nie zobaczę 
 
Bo na pół rozdzielisz usta
Smakiem zbyt przedniego trunku
Niechaj pokój będzie z tobą 
Kropla żalu i szacunku
Niechaj cię odnajdzie wszędzie 
Choć nie tęsknisz i nie czujesz 
I pomiędzy mną i tobą 
Przeznaczenie mur buduje 
 
Za lat kilka gdy zostanie
Przy mnie tylko braw wspomnienie 
Zapamiętam dużo więcej 
Niż to wszystko o czym nie wiem 
Kilka miejsc związanych z nami 
Zła bezsenność urealni 
Nie doczekam się istnienia 
W żadnej z twoich poczekalni 
 
Nie chcę słuchać już niczego 
Ani też przeszłości gonić
Niechaj długie noce zdradzą 
Co wyrzucić a co chronić 
Nie rozważam - nie osądzam 
Jeśli utknę w takiej matni
Wtedy zamkniesz moje usta 
Tak się zacznie akt ostatni

 

 
Nie przepłakałem jeszcze nocy 
 
 
Nie przepłakałem jeszcze nocy 
Bez myśli tkliwej co u ciebie 
I przytulenia gwiazd do szyby 
Bez lampki winna chciwie sennej 
 
Nie byłem jeszcze tam gdzie tęsknisz
Bo ty już całkiem zapomniałaś 
Jak też smakuje co stracone
Bo nigdy nic nie zatracałaś 
 
Nie kaprysiłem kiedy niebo 
Zlewało deszczem co skończone
I kiedy w ciszy brzmiały dźwięki 
Które przynoszą tylko koniec 
 
Więc tak ci mgnieniem zniknę nagle
Jakby mnie chciały krople nocy 
Dla ciebie tylko bezszelestnej 
W otchłanie jakieś senne wtłoczyć 

 

 
Na tamtej ulicy
 
 
Na High Street gdzie ziemię wyścielono brukiem
Wisi zegar stary i zamek lśni dumnie
Jakiś grajek smutnie tęsknił na gitarze
Ja szedłem do ciebie ty dreptałaś ku mnie 
 
Ty w nerwowej głębi ja z kawałkiem lodu
Którym skułaś serce niewinnym milczeniem
Nigdy się nie dowiem czego tam szukałaś 
Wciskając w wystawy senne zapatrzenie 
 
Nie wiem już czy nagle ja zgubiłem ciebie
Czy to tylko we mnie rozpaczliwie krzyczy
Lokator z przeszłości smutek który dławi
Ale sam zostałem na tamtej ulicy 

 

 
Nic nam nocą nie odchodzi
 
 
Nic nam nocą nie odchodzi 
Nic nam mrokiem nie przepadnie
Nawet kiedy coś ucieka
Dzień przynosi cieni śladem
Całej ciebie w śnie i jawie 
Od tęsknoty nie wybawię 
 
Takiej nocy samotności
Znosi krople niebo deszczem
W kroplach płaczu nie zobaczę 
Lecz poproszę ją o jeszcze
Zanim słońce tu zaprosi
Świty mgłami mi przynosisz
 
Nic nam nocą nie przeminie 
Chociaż wszystko czas zaciera
Drugich takich tęsknot nie chcę 
Ale cienia przyjaciela
Po ciemności jasność musi 
Ku wędrówce gwiazd wyruszyć 
 
Znów na mrok poczekam cicho
Nim się czerwień nieba spali
Mogę tylko nocy ufać
Bo jest blisko – ty w oddali
A jeżeli wnet przybędziesz 
Wtedy ciemność nazwę szczęściem

 

 
Zegar Lęku
 

To gdzieś tutaj - znam te świty 
Czają się po nocy każdej 
Kiedy cisza wita zgiełkiem
Dźwięk rozkojarzonych pragnień
 
Nim się sen przestrzenią ziści 
Wrócę do reguły starej 
I zagramy wtedy lęku 
W „cyk cyk „ niczym dwa zegary 
 
Upływanie to gra prosta 
Starczy życia się nauczyć 
Przez godziny zapamiętać 
Że co było - to nie wróci 
 
Lecz czy tylko dni udajesz 
Czy być może gdy nie patrzę 
Ty przedziwny czasomierzu 
W niewidzialnym grasz teatrze 
 
Jeśli polec mi wypadnie 
I nie zdołam zdobyć wiary
Nic to - przecież mnie nie będzie 
Po cóż wtedy mi zegary
 
Znów wszechwładne dzieje wieków
Zmieniał będziesz w kurz i kamień
Ja udaję tylko zegar 
A czas mierzy moja pamięć 

 

 
Testament pragnień
 
 
Jeżeli ja byłem gdzieś w tobie przez chwilę 
I wszystko co było się tylko wydaje
To goszcząc mnie wzięłaś z istnienia aż tyle
Że dobrze pamiętasz co z trwania zostaje
 
Wszak błahe to będzie co po mnie przy tobie
Bo wcale nie ważne że to tylko pamięć
Największą jest bronią to wszystko co możesz
I choćbym ja bzdury dzień cały plótł same 
 
Twórz zatem w kolorze zachowaj w jedności 
Nie słuchaj wszystkiego - nie warte są słowa
Tych uczuć tematów i tej namiętności
Po której nie można niczego scałować 
 
To twórczo przekorny pragnienia testament
Jeżeli wspomnieniom zaufać nie zdołasz
Zapomnij też o tym co niesie ci lament
A wszystko ci powie tą ciszą dokoła
 
Nie warto pamiętać co złe i co gniewne
Już nigdy się przecież nie wzniesie z twej dłoni
Nietrwałe - co miało być jasne i pewne
I żadna go wolność nie zdoła dogonić 
 
Nie wolno przywracać co było minęło
Nie niesie niczego a traci aż tyle
Co zdołasz spamiętać - a pamięć to dzieło
I mówi że wszystko tu tylko na chwilę

 

 
Wspomnienia
 

Przychodzą do mnie czasem wspomnienia 
Chmurą pędzoną wiatrem po niebie
Czasami od niej - czasem od ciebie
Pukają w okna wyłażą z cienia 
 
Przychodzą cicho w kącie siadają
Słyszę jak mówią – minęło było
A teraz nie ma - już się skończyło
Tylko czasami cienie zostają 
 
Więc dobrze zjawy chodźcie tu do mnie
Chce dla was - o was chciałbym pamiętać 
Nim mnie amnezja chwyci przeklęta
Zanim się całkiem pozbędę wspomnień
 
Bo zgaśnie księżyc i znikną słońca
Choć już niczego nie da się zmienić
Wspomnienia trzeba zachować cenić
One zostają z nami do końca.

 

 
Ton dzwonu

 
Tonem nieśmiałym jak życie 
Dzwon się odezwał bezdźwięczny
Rozbrzmiał dźwięk wyczekany
Drżeniem mokrych pajęczyn 
 
Lecz ponoć nikt go nie słyszał 
Tylko ta ciemność i cisza ....
 
Więc coraz mocniej uderzał
wolno, uparcie, wytrwale
znajdując w sobie potęgę
kropel co drążą skałę
 
Głos dzwonu zrodzony w męce…
Posłuchaj - tak bije serce
 
Aż nagle gdzieś tam w oddali 
Zawisł dźwięk niesłyszalny
Rytmem równym , miarowym
Brzmieniem nienamacalnym
 
Bo jeśli serce porusza
To słyszy go tylko dusza
 
I niepotrzebne są słowa
kiedy dźwięk dzwonu usłyszysz
na przekór myślom i czynom
wyzwala się z więzów ciszy
 
Gdy wsłuchasz się w jego bicie
znów sensu nabiera życie
 
I wtedy nagle zrozumiesz 
ten ton zabrzmi gdzieś w głowie
Wszystko ci cicho bezgłośnie
Nieśmiałym dźwiękiem odpowie 
 
„ Najjaśniej czasem lśnią cienie
Najgłośniej mówi milczenie „ 
 

 

 


Niemoc

 
Jeszcze raz coś w twoich oczach 
Dumnym blaskiem zabłyszczało
Jeszcze uśmiech w nich widuję 
Czasem nawet go scałuję 
Zanim magię straci całą 
 
Wiec każdego dnia się uczę 
Jak ten ból pozbawić wiary
I choć zawsze jest tak samo
Znów się łudzę że nam dano
Nie na próżno wiarę w czary 
 
Kiedy nagle odnalazłem
Gdy się wreszcie przekonałem
Że istniejesz i żeś piękna
Nie chcę by mi ktoś odebrał
Wszystko co sam odkrywałem
 
Wiec przychodzę dziś do ciebie 
Nocą pełną gwiazd i chłodu 
Składam ci swój smutek cały 
Wielką wiarę w i ideały
Nie kryj serca w bryle lodu
 
Ale znów coś w twoich oczach 
Dumą błyszczy niepojętą
Nie wiem czy takiego chciałaś 
Co oddałaś - co zabrałaś
Więc niemocy – bądź przeklętą 
 

 

Kto wysłucha
 
 
Znów zgubiłem słuszne miejsce
A historia po swojemu
Wciąż układa stos problemów
Do gwiazd wznosząc tylko serce
 
Czasem mi się nie wydaje
Wiem dlaczego tak się stało
Grymas losu ideałów
Po nim zawsze coś zostaje
 
Lecz niepokój mnie ogarnia
Widok pozytywek szklanych
Które trwają by ocalić
Noc w odwiecznych poczekalniach
 
Niech nie spotkam już po drodze
Ust co wiecznej chcą rozpaczy
Światła które lśni inaczej
Niż słoneczny blask na co dzień
 
Czy to nowe miejsce moje
Jest przy tobie czy nie raczej
Czy dla ciebie ja coś znaczę
Tak się lękam tak się boję 
 
Że ta przestrzeń ciemna głucha 
Wciągnie ducha - strawi kości 
Że niechciana samotności
Bardziej niż ty mnie wysłucha

 

 
Znikam
 
 
Nic nie wraca – szumi wiatrem
Zbyt angielska ciepła jesień
Co odchodzi co przychodzi 
Sam już nie wiem
 
Gnają szybkie samochody
Niosąc myśli w miejsca lepsze
Moje miejsce pachnie tylko
Takim wierszem
 
To co mam a co straciłem
Codzienności ramię starcze
Udręczony jestem czasem 
Takim marszem 
 
Lecz nie mogę się zatrzymać 
Wiodąc życie wojownika
Ciebie nie mam obok siebie
Szybko znikam....

 

 
Ostatni walc 
 
 
Na tej sali błyszczącej od luster
Lśniącej śmiercią i dźwiękiem do walca
Gdzie oknami blask wpada srebrzysty
Kurz nas cicho zaprosił do tańca
 
I poranek się zjawił wiosenny
Wernisaże swe taszcząc pod rękę 
Niosąc myśli o tobie stęsknionej
A do serca mi wlewał piosenkę 
 
Trochę jazzu co pragnął spełnienia
Trochę bluesa co wśród strun zasypia
Kolorowych gazetek na wstążki
W których płyniesz przez szklany korytarz
 
Ślicznych łóżek gdzie ślady miłości
Zjada czas co nie mieszka z nią dawno
I gdzie księżyc zagląda czasami
Nim promienie słoneczne go skradną
 
Na tej sali wnet z tobą zatańczę 
Nim smak pieszczot zastygnie na ustach 
Będziesz cała pachniała wolnością 
I przestrzenią co rytmem nas huśta
 
W białą chustkę owiniesz wspomnienia
W echo wyślesz swój głos – niech odpowie
Każe grać nam do tańca Maestro
Za jedyne mrugniecie twych powiek 
 
Kilka zdjęć wmontowanych do taktu 
I girlandy balony confetti 
Skrzypek który tęskni tak mocno
Do płynącej przez salę kobiety
 
Od antycznej podłogi i zasłon
Po komnatę gdzie smak twój rozpoznam
Blaski świeczek ozdobią twe oczy
Gdy wieczorna nadciągnie już postać
 
I ubrana w ten smutek pokażesz 
Jak rozbiera cię takt prawie każdy
Róże z donic piękniejszych od lata
Dotkną ciebie przy świetle latarni
 
Na ostatni nasz taniec zabiorę 
Mglisty ranek - ślad rosy i błękit
Ty położysz na moim ramieniu 
Swą nieśmiałość – ostatnią z tajemnic
 
Niemal czuję jak drżeć będziesz cała
Kiedy dotyk mnie skusi przyjemny
I tak tańczyć będziemy i tańczyć 
Aż nas ciemność pochłonie i księżyc 

 

 
Samotność
 
 
Nie pokochałem – chociaż kocham
I w lustrze tylko śle odbicie
Nie rozbawiona i nie smutna
To dla niej budzę się o świcie
 
I dla niej sypiam każdej nocy 
Bo ona tuli w nagłym drżeniu
I w strachu który łez zastępy
Śle na policzki w oka mgnieniu
 
Nie pytaj czemu przy niej jestem 
Bo przecież tego nie chcę wcale
Ona wybrała mnie jak wielu 
Tak widać było mi pisane
 
Dała mi siebie i wmówiła
Że dla niej dzieło i stygmaty
Wcisnęła w środek swej otchłani
Nie poprzestając tylko na tym 
 
Nie wiem co jeszcze w niej odnajdę
Żalem mi będzie – piekłem w niebie
Została moją samotnością
I teraz jest mi winna siebie

 

 
Wiersz niepoważny
 


Dam ci chmurę na niebie której dostać nie możesz
Tak zwyczajnie na co dzień - deszczu z niej kilka kropel
Oddam trochę przemyśleń - parę złudzeń i marzeń
I pokaże ci wszystko czego tylko zapragniesz
 
Ile w chmurze jest treści - ujrzysz gdy cię poproszę 
Wnet do drzwi twych zastuka pan listonosz z obłokiem 
Rzucisz okiem na wiersze coś tam mrukniesz pod nosem 
Czasem nawet z grzeczności jakiś trafi się wniosek 
 
Tylko czasem - bo co dzień niepotrzebne ci chmury
Ani obłok ni deszcze albo „ takie tam bzdury”
Ja uparcie pisuję śląc ci moją nadzieję 
Ale wszystko na próżno – bo ty z wierszy się śmiejesz 

 

 
Przy starej szafie
 
 
Przez okno którym twoje światło 
Dopadło całkiem mnie ostatnio
Przy starej szafie na podłodze
Na wykładzinie szczerozłotej
Sypiam - tak jakoś mi wypadło
 
Tu w środku snu jest pokój mały 
Podłoga straszy go dywanem
A miłość ściga noc po ścianie
Ale jej nigdy nie dostanie
To dzień jest nocy jak kochanek
 
I jeszcze dźwięków trochę słychać 
Jakby dość ciszy miała cisza 
Kurz cicho krąży nad meblami
Znów z tym jesteśmy całkiem sami
I chyba nikt nas nie usłyszał 
 
Próbuję mówić lecz milczeniem
Rozmawiać można tylko z cieniem 
Więc wracam w kąt swój - tuż przy szafie
Bo chyba dziś nic nie potrafię 
Sen jest mi tylko pocieszeniem
 
Więc my tu teraz sami całkiem
Już w piątek pachnie poniedziałkiem
Czasami budzi gdy przychodzi 
Spragnione usta – dłonie nocy 
Zmęczony potem znikam rankiem 

 

 
Znoje 
 
 
Chlebie mój ty znoju co się z tobą budzę 
I szaleństwo swoje w dniu nowym pokładam
Trzeba mi tej ziemi i tych godzin nowych
Nim mnie dni i nocy pochłonie roszada 
 
Spoczynku mi trzeba lecz nie tego który
Ciszę i milczenie ze sobą przytarga
Nie tej nocy która pochłonie nas całkiem 
Ani żalu tego że daremna skarga
 
Kielich wznosząc życia ubrany w toasty
Rozpięte z rozmachem nad całym złym losem
Na księżyc podniosłem rękę w zapomnieniu 
Zamiar ukarałem nowym papierosem 
 
Nic już nie odejdzie bo odeszło wszystko
I zatartych wspomnień mgła się tylko sączy 
I nic nie nadjedzie bo właśnie trwa wszystko 
Nic się nie zaczęło i nic się nie skończy 

 

 
Dwie damy
 
 
Przerzucam dni z zadumą jak kartki w kalendarzu
Chcąc jakąś prawdę znaleźć lub chociaż ja skojarzyć 
Nie znajdę nic w papierze i w datach co minęły
Miłości nie odjadę i nie odjadę śmierci 
 
Ma czarna noc sen gwiazdy ma przestrzeń wiatry swoje
Ma kosmos galaktyki i atomowy płomień
Ma ludzkość swoje sprawy - ja nie mam rzeczy żadnej
A gdybym miał to pewnie ty czasie je ukradniesz
 
I boję się miłości i śmierci się obawiam 
Dwie damy z których żadna wyboru nie zostawia

 

 
Cichutkie wołanie
 
 
W wyleniałą przestrzeń
Wznosi się ukradkiem 
Małe i nijakie cichutkie wołanie 
Jednego z milionów 
Który to przypadkiem
Pisze wiersz i czeka 
Co się z wierszem stanie 
 
Podsycany drewnem 
Ołówka zapłonie 
Czy też raczej może nie zrobi furory
Czy dramatem będzie 
A wtedy na koniec
Stanie się początkiem 
Lirycznej pokory 
 
Czy ktoś go przeczyta 
Na sposób tragiczny 
Czy radosny raczej czy może na smutno
Niech wybada przestrzeń
Przyczyn prozaicznych 
Nim zakończy żywot 
Uczuciową ucztą 
 
Może mu się uda 
Zapleśniałych odkryć 
Odkryć chociaż kilka a może i więcej 
A jeśli przeminie 
I nie zdoła zdobyć 
Niczego serca 
Niech mu bije serce 
 
Ty go przeczytałeś 
Drogi czytelniku 
Dzięki ci za chwilkę z moim poematem
Masz już pewnie zdanie 
O moim wierszyku 
A ja mam swój wierszyk 
Do widzenia zatem 

 

 

 

 

Szukam jej w mroku

 
Coś się zaczęło w chmurnej dali 
Teraz się zjawia wichrem
Listy latają pełne liści 
Sumienia jeszcze czyste
 
Czekałem długo nie narzekam
Inni czekają dłużej
Na to aż zalśni blaskiem słońce 
Lecz dziś chcę tylko burzy 
 
Znam ja tę duszę ciemną zimną 
Która sprzeciwy spiętrza 
I nim się tchnienie w oddech zmieni 
Zabraknie mi powietrza
 
Mam teraz przestrzeń czuję wolność 
Ale mi smutno dalej 
Bo ciągle cień się za mną ściele
Za cieniem twoje żale
 
Szukam w tym mroku jakiejś treści
Lecz to odnaleźć trudno
Co się w ciemności nie ukrywa 
Żeby nie było złudne 
 
Gdy wszystko mieścisz w nienawiści 
To jej bezmiary poznasz 
Jeśli nie oddasz przebaczenia
Sam go nie możesz dostać 
 
To się zaczyna w chmurnej dali 
Teraz się zjawia wichrem
Listy latają pełne liści 
Sumienia niezbyt czyste

 

 
Miejsce nad rzeką 
 
 
W takim miejscu gdzieś nad rzeką 
Mówią że to niedaleko 
Gdzie jak woda nurtem życia wszystko płynie
I motyle tańczą walca
A na galaktycznych krańcach 
Wszystko zmienia czas nim całkiem w nas przeminie 
 
Ma być pełno statków żagli
I aniołów co upadły
Lecz je błękit wtulił w swoje przebaczenie 
Mieszkać mają tam nadzieje
Z których czas się zawsze śmieje
A najgłośniej mówi tylko w nich milczenie 
 
Takie miejsce gdzie usłyszysz
Że chce cisza tylko ciszy 
I gdzie – ponoć - zawsze pełno tylko nieba
Miejsce w którym to co łączy
Nie zaczyna się – nie kończy 
A do szczęścia nic nikomu nie potrzeba 
 
W takim miejscu gdzie śpi trwoga
Ujrzeć można – ponoć – boga
Jak zapala płomień istnień albo gasi
Może nam się tam być uda
I zobaczyć wszystkie cuda 
Gdzieś nad rzeką zamieszkamy po wszechczasy
 
Takie miejsce jaka wiara 
Też się o nim myśleć staram
Ale czuję – to nadzieja jest człowieka 
Jesteś człowiek więc ci powiem 
Jeśli zbudzisz się – to w grobie
W tej otchłani co nas wszystkich jeszcze czeka 

 

 
Cóż to nam jeszcze pozostało
 
 
Cóż to nam jeszcze pozostało
Tych kilka małych smutków 
Więc nie zmarnujmy żadnej z chwil
Smakujmy pomalutku
 
Za kilka dni spędzonych tu
Rozpacze czasu zwalczę
Nie będę skarżył ich bo wiem 
Że wiele nie naskarżę 
 
Powiedz cóż smutniejszego jest 
Od łzy rozpaczy szczerej
Która się na policzku tli 
Wiernego przyjaciela
 
Nie zwykłem żadnej tracić z nich
Lecz stracić – rzeczą ludzką 
Wiec wybacz – wezmę to co chcę 
Bo nie wiem czy jest jutro

 

 
Bezszeptny song
 
 
Jest trzecia rano wschodzi mgła
Nie słychać żadnej pieśni 
Przyjaciel stary rzuca blask 
Rumiany jak naleśnik
 
A na gałęziach milczy cień
To ciebie – mówi – szukam
Zaśpiewać rano umiesz lęk
A to nie łatwa sztuka
 
Gdy się na niebo gwiazda pnie
Bezdźwięcznie wszystko woła
To w takich miejscach mieszka strach 
Gdzie spokój dookoła
 
Bezszeptnie znika wreszcie dźwięk
Choć blisko - nas nie słyszy
Lecz będzie śpiewał ci mój song 
Po tamtej stronie ciszy

 

 
Jej pragnienia
 
 
Gdzie mój spokój – pragnień twoich 
Cała ściele się gęstwina
Ja się leczę z samotności 
Łez , tytoniu , smutków wina 
Ty chcesz co dzień coraz więcej 
Lecz czy nie jest już za późno 
Jeśli pragnień we mnie nie ma 
Jeśli w sobie jestem pustką ?
 
Nazbyt często do mnie dzwonisz 
Ściszam wszystkie twoje dźwięki
Nie chcę śpieszyć cię donikąd
Niech są moje – moje lęki 
Dobra chwila trudna zawsze 
Ale pozwól mi powalczyć 
Uśmiech oczu radość duszy 
Ma nieocenioną wartość 
 
Kwiaty chociaż zawsze pięknem 
To czułości nie wyręczą 
Tak jak słońca oraz deszczu 
Nie da się wyjaśnić tęczą 
Trafiaj we mnie chłodnym wiatrem 
Kropel serią – jak do tarczy 
Na to co nas czeka jeszcze 
Żadne z pragnień nie wystarczy 

 

 
Jak wszystko mija
 
 
Przybywam kochać aż uwierzysz 
Z przeszłością zwiędłą – straszną sprawą
Z tytoniem który płuca niszczy
I z aparycją nieciekawą
 
Chciałbym cię nagą całą czynić 
Sam pozostając w płaszczu cienia
Schowana całkiem w pożądaniu 
Ty będziesz słuchać tylko drżenia 
 
I wtulić chciałbym cię w zegary
Co mierzą otchłań pragnień moich 
I w pościel czasu cię otulić 
Nim z nocy dzień się zbudzi nowy 
 
Jak mnie rozpoznasz wszystko minie 
Nie będziesz czuła żadnych pragnień
Tylko tych spojrzeń - ciszy takiej 
Może nam nigdy nie zabraknie 

 

 
Okna zwyczajności 
 

Dzień za dniem bez końca obnażony taniec
I ofiara dawno zakończonej wojny
Dusz - o które jestem dzisiaj już spokojny 
Niczym wykidajło co się wspiął na szaniec
 
Wiem ze też widujesz gangsterów sumienia
Którzy pobierają obłędne haracze 
A potem je chowasz pośród zwykłych znaczeń
I okupu żądasz za wszelkie pragnienia
 
Popatrz mi dziś w oczy pełne tego światła
Które dzień zapali a noc zgasi zawsze
A potem od nowa jak w jakimś teatrze
Razem z tym płomieniem co go noc ukradła
 
Pozamykasz wszystkie okna zwyczajności 
Wybudujesz nowe prawa obyczaje 
W których oprócz smutku nic nie pozostaje 
A najdalej wszystkim do zwykłej wolności 

 

 
Rzeczy niezwykle zwyczajne 
 

Czym jest bieli tło przedziwne
Co jej śnieg i welon – wierni
By zrozumieć raz musiałem
W czeluść zejść okropnej czerni
 
Aby pojąć czym jest miłość
I jak na nią nie ma rady 
Sam musiałem kiedyś zdradzić 
Potem dostąpiłem zdrady
 
Żeby wiedzieć jak bezcenny 
Ktoś co rzec mu można wszystko 
Trza mi było samotności 
Przeraźliwą poczuć bliskość
 
Zrozumiałem ile warta
Każda chwila życia mała
Bo czmychnąłem kiedyś śmierci 
Która głośno mnie wołała
 
Ile myśl ulotna znaczy 
Wiem bo czasem gubię myśli
I jak cenna jest tęsknota 
Zrozumiałem – tracąc bliskich 
 
Więc jeżeli nawet grzesząc
Spełnisz skryte swe marzenia
Wiec że ja cię czytelniku
Nie osądzę – nie oceniam 

 


Żywioł charakterny
 

Ty co w deszczu stoisz z barwnym parasolem
I smakujesz krople poszukując słońca
Próżno czekasz czasu co zmieni pogodę 
Uwierz mi – ja także zmienić nic nie mogę 
 
Sam uwielbiam kiedy perły bardzo chmurne
Dolinami płyną po zmartwionej twarzy 
Wtedy świat mi pachnie zupełnie inaczej 
A kiedy mi smutno nie widać że płaczę 
 
Będziesz tu tak stała czekając aż spadnę 
Lub też zlecę szorstko jako wiatr swawolny
Który od lat wielu wszelkim deszczom służy
Lecz ja tuż przy tobie powstanę w kałuży
 
Złożysz parasolkę i w lustrze co z wody
Znowu mnie uwięzisz jako swe odbicie
Bo ci huczne wiatry zastępują słowa
Nowej burzy szukać pójdziesz kolorowa 
 

 
Coraz mniej

 
Coraz mniej ust miedzy nami
A jeżeli – to te wilcze
Kiedy zdań ci aż za nadto 
Wtedy ja zbyt głośno milczę
 
A gdy mówię ty się ciszą 
Wabisz i zaklinasz cała
Jakbyś o tym co ci powiem
Najzwyczajniej zapomniała
 
Spojrzeń tak nam teraz mało
Dotyk nic nie znaczy wcale
Nocą do mnie nie przypływasz 
W bliskość pozamieniać dale
 
Myślę o tym co się stanie
Jak przyszłoscią los czas utka
Trudno uśpić ciężkie myśli
Bo mi noc na sen za krótka 

 

 
Dług
 

Dłużników światła poszukuję 
Czy to łzy ciężkie i pijane
Może zdobywcy co spijają 
Moc argumentów z pełnych szklanek
 
Słabo się raczej orientuję 
W dialogów poufności sferze
Alem na zabój zakochany
W to komu ufam – czemu wierzę 
 
Ceną zacieram śladu unik
Światłości której ciągle szukam
Wiec niech nie spotka mnie już więcej 
Żarówek bezimiennych sztuka
 
Nie ucałuję ust rozpaczy
Wielkich i możnych tego świata
Nie będę cienia więcej czynić 
Choć mrokiem ścielą mi się lata
 
Wiec przyszłość z nieszczęść wyspowiadam
Jesteśmy wszyscy całkiem sami 
Wieczności co nam światło życia
Dała – zostańmy dłużnikami
 

 
Żale
 
 
Nie słyszę pieśni lecz strachy tylko
Świątyń się nagość znów iskrzy chłodna
I dachów włosy w niebo się niosą 
W dnia codziennego niełatwą postać
 
Dziwne ma wzory godzina ciszy
W której nam przyszło poczytać listy
Nie używamy ust - nie ma dźwięku 
Papier w kopertach też całkiem czysty 
 
Gasi mi światła każda godzina 
Przed tobą staję znów na kolanach 
Tam gdzie ołtarzy ścieli się blizna
I drżącą ciebie poczułem z rana 
 
Wiekowych murów po raz ostatni
Poczułem wielki ukryty dramat 
I teraz wracam tam gdzie sypiałaś 
Z wędrownym kurzem całkiem sama
 
Kajdany ścielesz ud co drżeniami 
Wiekowe troski czas szybki doda
Do modlitw martwej beznadziejności
I tylko dni mi straconych szkoda 

 

 
Samobójca
 
 
Przez spojrzenie które myśl donikąd goni
Na staranne i sumienne wspominanie 
I dla wiary w jedną tylko oczywistość 
Dla tych poczuć co już dawno zapomniane
 
Niczym stwórca oceniałaś swoje dzieło 
Przez hormony i bukiety etyk wszelkich 
Powiedz – może wiesz już czemu noc powraca
Kofeinę wpompowując mi do tętnic
 
Potem jeszcze goszczę w tobie wielką nagłość 
Zaskakuje i wciąż mnie od pustki chroni 
Tylko nie patrz na mnie nigdy oczu lodem 
Gdy wieczorem znów przystawię noc do skroni 

 

 
Dotknąć końca

 
Zanim drogę swą znalazłaś 
Podróż była utrapieniem
W moich drzwiach stanęłaś dzisiaj 
Znosząc sobą zachwycenie
 
Jest spokojnie w środku nocy
Gwiazd się ścielą gobeliny
Oddech który wiatr przynosi 
Jest strażnikiem tajemnicy 
 
Z dymu który mgłą nazywasz
W chwili kiedy sen cię spłoszy 
Będę twoje włosy czesał 
Świecę w mokrych dłoniach nosił
 
A ty dla mnie walczyć będziesz 
Z każdym nazbyt szybkim rankiem 
Zanim grudzień nas zamrozi 
Zdążę zostać twym kochankiem 
 
Potem drzwi skrzypnięcie nagłe
Ujrzę pusty promień słońca 
Znikniesz cicho zanim jeszcze 
Noc samotnie dotknie końca

 

 
Gracz
 
 
To ja wytrawny gracz – pamiętasz 
Chroniłaś trwałość przed zmęczeniem
Gdy ja z wzniesioną w niebo głową 
Kroczyłem dumnie na stracenie 
 
We wszystkich oknach gesty święte
Na drodze otchłań skryta mgłami
I tylko gdzieś tam lśniły dale
Przegranych bitew oddechami
 
I po cóż było czekać na mnie 
Wierząc że niosę ci wygraną 
Być graczem a wygrywać przecież 
To nie jest jedno i to samo 
 
Mamy się spotkać tam gdzie czujesz
Przy brzegu rzeki słów wszelakich 
Zdania na czyny pozamieniać 
Zwycięstwa ujrzeć jakieś znaki 
 
Lecz wszelkich złudzeń pozbawiony 
Na żadne sztuczki nie mam siły 
Ty jeszcze wierzysz ufasz jeszcze 
Jakby istnienia twoje były 

 

 
Postać ostateczna
 

W co się wierzy w co nie wierzy
Gdy na świat przychodzę w tobie
Kiedy nocy czarne księgi 
Karmią mój strudzony krwiobieg 
 
Tworzy obraz jak odchodzisz
Postać naszej chwili nagłej 
Świateł czary i ciemności 
Żądań jakiś niemy akcent 
 
Co ostatnie ma w efekcie 
Smakowity pyszny promień
Nagle wszystko się docenia 
Myśli – co po tamtej stronie 
 
A tam tylko cisza pustka 
Postać nieśmiertelnej śmierci 
Jeszcze jak w półmroku lampy 
Spokój - co mnie zawsze nęcił 
 

 

Galeria odkupienia
 
 
Dziś ci odkupię - zawstydzona 
Kosz wiklinowy pełen ciebie 
Całkiem niedawno gdzieś słyszałem
Że w takich koszach dusza drzemie
 
Cóż ci odkupić dziś gdy jesteś 
Tak blisko i gdy dajesz siłę 
Na ciebie mnie już nie stać - zatem
Z niczego ciebie pożyczyłem 
 
Galerię tego odkupienia 
Zwiedzałem w każdym z moich wspomnień
Za miasto wiedzie korytarzem 
I znika w nocy bezpowrotnie

 

 
Noc co jeszcze taka młoda
 

Ta noc co jeszcze taka młoda
Nad dniem zaczęła czcić zwycięstwo
A my we dwoje w losu wirach
Zupełne mroku przeciwieństwo
 
Co już nie młode i beztroskie 
To nam na starym dni zegarze 
Siwy przyjaciel czas odmierza
Kroplami zdublowanych zdarzeń
 
I Ciemność kłamie tak uroczo 
Że wszędzie spokój i że cisza 
I że o takich jak my tutaj
Nikt jeszcze nigdy nie usłyszał
 
Coraz nam bliżej dzień okrutny
W którym początek zalśni końca
I o świtaniu tak jak zawsze 
Nie zobaczymy wschodu słońca
 
Mniej nas w opiece wtedy – nicość 
A teraz daj nam tu wśród ludzi 
Nadzieję na to że to jeszcze 
Nie dzień ten który ciemność zbudzi
 
A jeśli ..daj nam spoczywanie 
Nocą co jeszcze taka młoda 
Pozwól pomyśleć o czymś innym
I spraw żeby nie było szkoda

 

 
Pieśń odległego zasypiania
 

Na osłodę tej nocy co cię czeka okrutna
Dziś przyniosłem ci adres światłości 
Choć zdradziłaś mnie z mrokiem ja doczekam się jutra
Całej jego niepewnej pewności 
 
Odnalazłem tę kartkę co na brzegu stolika
Położyłaś nim zasnąć ci przyszło 
Cztery słowa spisane – „ tylko proszę nie znikaj „
Kilka kleksów dwie plamy - to wszystko 
 
Nie położę przy tobie nigdy więcej – pamiętaj
Ani jednej spowiedzi włóczęgi 
Otrę oczy daleko od twych okien – przeklęta
Tylko łza wybaczenie uświęci
 
Nie wiń siebie – nie można kochać raz i na zawsze 
Wyjmij pościel gdy już cię porzucę
I z kochankiem swym cieniem co cię czule pogłaszcze
Spróbuj o mnie zapomnieć – nie wrócę
 
Gdy się sama bezsilna nie uporasz z czekaniem
Nie pomyślę ze grzeszysz gdy kochasz
Kiedy znów pieśń usłyszysz gdy nadejdzie poranek
Podejdź naga bezwolnie do okna 
 
Tam pozostań do zmroku zasłuchana nikczemnie 
W samotności jedynie śpiewanie 
Pomyśl o tym że sypiasz zbyt daleko ode mnie 
Aż cię nowa noc gorzka zastanie 

 

 
Jawny czy ukryty
 
 
Tajemnicą twą być miałem 
Lecz nic z tego ci nie wyszło 
Wiec zabrałaś mnie do domu 
Każdy tam o każdym wszystko 
Wie – a o mnie już najwięcej 
Zatem sam uczynię spowiedź 
I na każde dni pytanie 
Cichą nocą im odpowiem 
 
Teraz kiedy deszcz kroplami
Pisze w piasku imię moje 
To brakuje ci odwagi
I ja też się teraz boję 
Że ukrytej twej tęsknocie 
Ciążę jak u nogi kula 
A szlak wiedzie nad przepaście
Gdzie sekrety wszelkie – bzdura 
 
Jawny czy ukryty czuję 
Że samotność mnie wybrała 
Pisze do mnie w listach czasu 
„ już nie będę ujawniała 
ciebie - ale ty przez ciemność
musisz jeszcze przewędrować „
A mi właśnie głos przypomniał
Że się w mroku bestia chowa 
 
Miałem być twą tajemnicą 
A ty co dzień mówisz o mnie 
Wiatrom gdy wędrujesz łąką 
Morzu gdy jest niespokojne 
Gdybyś chociaż pamiętała 
Jak cię widzą moje oczy
Mógłbym wtedy ci zaufać 
A tak – mówić nie ma o czym .

 

 
Sonet rozkojarzonych pragnień
 
 
Czas już cię pożegnać więc uniosłem rankiem 
To co się słodyczą wylało o zmroku 
Jeszcze tylko oczy mówią żem kochankiem
I zamknięte pragną twojego widoku 
 
Odchodziłem kiedyś – ty poszedłeś za mną 
Byli już przed nami tacy jak my przecież
Smutni ale ufni nadzieją się karmiąc 
Wierzyli że słyszą co ze sobą niesiesz 
 
A to były tylko niezgrabne widoki 
Zamiast dźwięku nuty wątłe i bezkarne 
Dawno się rymują rytmem nasze kroki 
 
Tyle pozostało z tego co się jeszcze 
Wydawało dźwiękiem przeraźliwych pragnień
I te na obczyźnie napisane wiersze 
 

 

 

bottom of page