top of page

NA GORĄCYM UCZYNKU

NA GORĄCYM UCZYNKU
 
Skradnij co możesz każdej nocy
Dzień już nie zdąży trwale zgasić
Kiedy znów zniosą o poranku 
Kolejny grudzień zwykłe sprawy
 
Zanim się zjawisz niepoprawnie
Opustosz pokój wyczyść skrytki
Światłu rzuć senne na pożarcie 
Niech się zdobyczą grzesznie pyszni 
 
Nie poczuj że zostawiasz ślady 
Które odczytam z kurzu nawet
Nikomu żadne drogowskazy
A dla mnie ważne i ciekawe 
 
Słusznie opanuj zagrabione
Włóż mnie we wszystko czego pragniesz 
Niech na gorącym nas uczynku
Nikt nigdy więcej nie odgadnie .
 

 
ZBYT BLISKO 
 
Jestem tak blisko gdy oddychasz
I nazbyt silnie dbasz o dzieci 
Chociaż dorosły dawno przecież 
Za oknem noc się włóczy cicha 
 
Jesteś w tej ciszy kiedy inni
Czyhają aż podniesiesz ręce
Wtedy dopadną cię czym prędzej 
Ustawią w rzędzie wiecznie winnych
 
A ty tu sypiasz choć nie cała
Połowa ciebie strachu pełna
Wolno pozwala cię rozebrać
Co ty już sama rozebrałaś
 
Złudzeniem że to tylko bzdura
Możesz nakarmić aż do syta
To wszystko o co nie zapytam
Bo pytań zbrakło mi akurat
 
Więc jeśli jesteś trwaj i kochaj
Innego czasu nie przyzywaj
Bo tak się czynisz nieszczęśliwa
Każda jest chwila nazbyt płocha
 
Ale to ona siłą sterem
Raz pusta a raz pełna micha
Ja będę blisko gdy oddychasz
Raczej się nie da zmienić wiele 
 
Można się tylko znaleźć w pechu
Albo w radości gdy przychodzi
I swoje miejsce zająć w łodzi 
Zanim zabraknie nam oddechu
 

 
COŚ WOLNO O NAS ZAPOMINA
 
Coś wolno o nas zapomina
Czasem to tylko żółte liście 
Trawnikom swój jesienny czyściec
Sprawiając gdy nadchodzi zima 
 
Albo młodości wąska ścieżka
Jak okruch co już dawno minął
Wierszem lub jakąś dziwną kpiną
W pamięci jeszcze każe mieszkać 
 
Bo w posłuszeństwie jednej chwili
Siły mierzone na zamiary
Mgłą która nie zna żadnych granic 
Jak wino które żeśmy pili 
 
Znów się zegarów wodospadem 
W niepamięć spada mocno chciwie
Za każdym razem zbyt łapczywie
Nie deszczem wcale ale gradem
 
I próżno szukać przyjaciela
Duszy co liczy dni kroplami
Czasem tak bywa między nami
Że z ciężkich smutków tu docierasz

 

 
ZIELONA KARTA 
 

O ciszę żebrał każdy szczegół
Ty już pod kołdrą – ja w pokoju 
Wzywasz bezgłośnie pewnie nie wiem
Że to był tylko taki powód 
 
Czasami prosisz mnie o wszystko 
Co powinienem sam uczynić
Na pewno byłoby ci lepiej 
Gdyby tu teraz był ktoś inny 
 
Siadam daleko w rogu łóżka
Składam po cichu co zepsute
To kim ja jestem i co czynię 
Wszystko dla ciebie na pokutę
 
Poszukaj – mówisz – sobie takiej
Co o nic cię już nie zapyta
Lub wróć do tamtej co kochała
Cała się w twoich tajemnicach 
 
W tej nowej wojnie co na słowa
Wśród dawno zapomnianych stęsknień
Rzucasz że mógłbym tak od zaraz
Następcy memu zrobić miejsce
 
Gotowy byłem aż do teraz 
Na swoich tylko spocząć biedach
Zapomnij – prosisz - nie pamiętasz
Że słów się nigdy cofnąć nie da 
 
Bez przerwy wzywasz lecz już na nic
Nie przejdę przez coś co jest martwe
Od kilku modlitw zapomnianych 
U ciebie mam zieloną kartę .

 

 
SAM
 

A kiedy żadnych gwiazd na niebie
To ciemność aż na pamięć znam
Kryształy oczu mówią lepiej
Że każdy sam ach każdy sam
 
Drzwi nie zamykam ktoś na zewnątrz
Otwartych oczekuje bram
Znów powiew czasu z wszystko jedno
Bo każdy sam ach każdy sam
 
Myślę że wszystko w końcu mija
Jeżeli zegar bim i bam
Śmiesznie się wtedy kończy przyjaźń
I każdy sam ach każdy sam
 
Tęsknisz czasami jeśli zdołasz
Wspomnień całując płochy gram
A potem ziewa prawda goła
Znów każdy sam ach każdy sam
 
Złamane serce w płaszcz ubierasz
Zgryziony lecz że piękny kłam
Na zawsze - wcale nie na teraz
Jest każdy sam ach każdy sam
 
Bez łez co dawno już wylane
Ze znanych cieni coś ci dam
Nie odchodź nigdy dziwnie nagle
Gdzie każdy sam ach każdy sam
 
Bez liści drzewa - śpiew umyka
Leczony z prawdy ale trwam
Skosztuję tego co mam łykać
A będę sam ach będę sam
 
I wreszcie stanie kopiec święty
Nikt nie wyruszy z tobą tam
Bądź z dala od jej ust zmarzniętych
Gdy umrzesz sam a umrzesz sam . 
 

 


 
Z DNI I NOCY 
 
Zgasło coś pomiędzy nami
Czas jak lekarz krople tłoczy
Z traw zielonych z czekolady
Za zasłoną z dni i nocy 
 
Mnoży setki zwykłych pytań
Pozostałych w swych roszadach
Kryjąc to co ma być skryte
Kurtyn wznosić nie wypada
 
Gorzkie to co rozkosz skrywa
I wysycha szybko mokre
Niech na swoim miejscu bywa
To co ścięte albo słodkie 
 
Więc zmęczone schowaj oczy
Tak się cieszę że przybyłaś 
Oprócz zasłon z dni i nocy 
Nikt za tobą nie szedł chyba 

 

 
ZAWIEDZIONE
 
Nie oddzielam i nie karcę
Tego co i tak skończone
Od dotyków więdną palce
W papilarnych liniach komet
 
Zawiedzione szuka zemsty
W chwili co umknęła dawno
Nagim ciałem gdy bez reszty
Błyszczy co i tak przepadło
 
Czego pragnie że aż boli
Zapomniałem już właściwie
Jakbym ranę wolno solił
Sepią w jakimś negatywie
 
Jest sposobów sto na temat
Każdy niesie ciebie inną 
W kilku słowach znosić trzeba 
Ciepło co poprzedza zimno
 
W piekle spoczną pokonani
I ja ruszę w drogi takie
Kiedy każesz wieczorami
Swoim mi się obejść smakiem.

 

 
BAJA
 
Z innego światła albo cienia 
Bajka się zrodzi o marzeniach
Przy boku pomyleńca rośnie
Robi się o niej coraz głośniej
 
Co jest schowane w datach znajdzie
Żeby pobajać jeszcze bardziej
Co napisane – wierszem splecie
Bo bajek tam najwięcej przecież 
 
Szczegóły w barwach i detale
Dokładnie lecz niedoskonale
Opowieść snują w cztery strony
I grzebie dymem dzień zwiedziony
 
Tyś jest z innego światłocienia
Przy innych kroplach wznosisz drżenia
A każda nocy tak bezcenna
Że można skłócić i pojednać
 
Opowieść tak jak drzewo spala
Ten kto się świetnie zna na czarach
I komu zawsze pachnie fajka
Ale to całkiem inna bajka .

 

 
SONG O LUDZKIEJ DRODZE
 
Jest głos co znikąd czasem spada
Jakby przybywał z nad otchłani
Mówi ze wybór nasza sprawa
Jeżeli nawet wszystko na nic 
 
I tylko kości starsze graty
A dusza coraz większym chłodem 
Czasem mnie pytasz - co to znaczy
Gdy składam song na ludzką drogę 
 
Ta bywa deszczem z którym spada
Smutek do granic aż skroplony
A potem radość powołania
Kiedy nadzieją tłuką w dzwony
 
I znowu człowiek coraz dalej
Ust innym smakiem bywa słodycz
A wiele pytań albo znaczeń
Różnicy żadnej już nie zrobi
 
Lecz wciąż na szlaku jak na lodzie 
I niechby z tego tylko cieniem
Chociaż donikąd lecz na drodze
O całej reszcie nic już nie wiem 

 

 

 

 

SZUM
 

Czasami w środku nic nie słychać
A skąpy wieczór  pełen sztuczek
Gwiazdy  bezcenna dal połyka 
I czujesz wtedy że coś tłucze
 
Jak stary dobosz brzdęknie  dusza
Struną  co  omal  nie zamęczy 
Do kupy składać będziesz musiał 
Kolorów  rozszczepionych  wstęgi 
 
Znajdz siebie  wtedy  choć na chwilę 
Zrozumiesz nagle  wszystkie  dzwięki
Być może  zabrzmią  ci aż dziwnie
Lecz sprawią że się mocno stęsknisz
 
Czujesz  - są dwa – a może cztery
Nie da się więcej  wierzyć w ciszę 
Powietrzem drżącej atmosfery
Szum będzie twoim towarzyszem
 
W rytmie co pełen wielkich  wniosków
Gdy zatkasz uszy – nic nie minie
Nie słyszeć  nie da się  po prostu
To serce bije – to krew płynie 

 

 
W PODNIECENIACH
 
Bywa że jestem podniecony
Drobiną pyłu wśród kamieni
I tęsknię wtedy jak szalony
Świadomy tego jak docenić 
 
Od zawsze wzrusza mnie obecność
Tego co łazi po pokoju 
Bo cząstką ciebie jest tajemną 
Jak ciemna strona snu dostojeństw
 
Ale najbardziej mnie zachwyca
Kiedy przepływasz ciemna - cicha
Jakbyś od dawna miała zwyczaj
Wlewać się nagle do kielicha
 
I szkło uważnie obserwując
W ukrytych przyjemności drżeniach 
Bywa że czasem coś poczuję
Tak mi się jawisz w podnieceniach. 

 

 
NA SWÓJ SPOSÓB
 
Wzywałem gdy szukałem i przychodziła czasem
Jak anioł – noc leniwa z półmroku kontrabasem
 
A potem gdy dzień strachu chciał śmierć z futryny spędzić
Znów imię nadawałem kolorom twojej tęczy
 
Już wiem jak można czekać na światło twojej gwiazdy
I na to by gejzerem wylały się plejady
 
Bo do przeszłości trzeba po prośbie o krew czasu
Gdy w ewidencji minut zbyt świętych sekund zasób
 
Choć pewnie tu należysz lecz nie wchodż w moje życie
Bo wzywam jeśli szukam a kiedy znajdę – milczę

 

 

 

 

KIEDY TAŃCZYSZ
 

Myślę czasami kiedy tańczysz
Dlaczego skrzypce takie smutne
A ogień jakoś tak inaczej 
W tej rytmów osobliwiej kłótni
 
Skąd te przyczyny pełne skutków
I jeśli się coś się zawsze kończy 
Dlaczego zegar gna od smutków
Gotów rozerwać to co łączy 
 
Zanim cię delikatność zmiecie
W nieznany uszom takt muzyki
Możemy razem wyżej przecież
W ramiona zwiewnej poetyki
 
To co mi poczuć będzie wolno
Powodzią kroków wytańcz dla mnie
Chcę ciebie nagą i swawolną
A cała reszta niech przepadnie. 

 

 
CUD NA HYDRZE
 
Jak księgę lat otworzę ciebie
Bo kiedyś ją zamknąłem
Co będzie dalej tego nie wiem
Więc pewnie ci nie powiem
 
Nieśmiałość dawną zniszczę trwale
I będę cię całował
Niczego z absolutnym żalem
Nie zdołasz zmienić w słowa
 
I dotknę jeśli mi pozwolisz
Intymnie i najczulej
Gdy pocałunek nie zaboli
Tym mocniej cię przytulę
 
A potem nic nie będzie nowe
Jak było wszystko zanim
Wróciłem aby znać odpowiedz
Jak dawniej zakochany
 
I godzin kilka skończy wszystko
Lecz próżne do widzenia
Nie zabrzmi żadna oczywistość
Co zjawia się w istnieniach
 
Na ustach mając ciebie smakiem
Niczego nie pożegnam 
To wróci chociaż nie wiem jakie
Gdy ty już będziesz pewna
 


 

 
KILKA DZIWNYCH RZECZY
 
Łyk świadomości z kubka marzeń
Kiedy o piątej rano z łóżka
Ściąga “ nie spóźnij się na czasy”
Zaiste – dziwna to pobudka
 
Toczą tygodnie dni minuty
Włóczą się wiecznie po zaletach 
Panie co poszukują mężczyzn
Mężczyżni marzą o kobietach
 
Tutaj gdzie London Town doskwiera
Cóż mi przytaszczy dziś muzyka
Szukałem w łóżkach barwach nutach
Zawiodła miejska poetyka
 
Raczej do “tutaj” nie należę
Nic mnie już przed tym nie ocali
Łyk świadomości z kubka marzeń
Tak giną ci - co skosztowali.
 
 

 
SKÓRA
 
Przez skórę czuję czasem zwyczaj
Na drogach których strzegą usta
Jak tarcza chroniąc przed oddaniem
Gdy już zawodzi profil z lustra
 
Mocno się piękno czasem wciska
I dreszczy kwitnie klawiaturą
Kiedy od karku aż po stopy
To co nazwano gęsią skórą
 
Nic nas nie chroni przed dotykiem
Nie wstrzymasz pieszczot nie znasz miary
Uwierzyć trudno że to tylko
Orbita biologicznych granic

 

 
BEZ CIEBIE
 
W świecie bez ciebie niebo chudnie
I tęsknot traci kilogramy
Deszczem bezduszny tydzień plami
 
Śmietniki parą gdzieś w ogrodzie
A płot samotny trwożnie szary
Klomb zielenieje całkiem na nic
 
I ten co śpiewa ptak bezbożnie
Przez cud przetrzymał ciężką zimę
Dowodem na to co możliwe
 
Tu w środku jakby jeden kamień
A trzeszczy ciężko pod stopami
Jakby szlak cały kamieniami
 
Bez ciebie nie chcę dni i nocy
Ani słodyczy toffi nawet
Bez nas zupełnie nieciekawej

 

 
PONAD 
 
Ty serce - naucz takiej ciszy
Jaka się duszy krzykiem zbawi
Słyszałem niegdyś – ty usłyszysz
Jak łka stos niepoznanych granic
 
I unieś opuszczone ręce
Bo tylko tak się wzniesiesz pewnie
Latałem niegdyś – ty polecisz
Nad morza zatopionych stęsknień
 
Nauczaj oczy jak zobaczyć 
Ultrafiolety nadpragnienia
Widziałem niegdyś – ty zobaczysz
Potęgę tego co ma zmieniać
 
Rozkazuj ustom oprócz słowa
Niedosyt pocałunków błahych 
Ja smakowałem – ty zasmakuj
Rozkoszy tych miłosnych danin
 
Nogom nakazuj wszelkie drogi
Gdzie zgrzyta kamień na kamieniu
Ja już przebyłem – a ty przejdziesz
Co czeka człeka w zatraceniu.

 

 
POD
 
Pod wszelkim co się zaraz stanie
Nie warto żadnej racji wznosić
Zanim się złościć nie przestaniesz
Nie będzie drugiej takiej nocy
 
Pod niczym które czymś się staje
Wystarczy tylko dotyk jeden
A że w nas różne obyczaje
Mnie nie ma często - nie ma ciebie
 
Pod całym które jest połową
Tego co w głowie już nie zmieścisz
Za wszystko co zostaje obok
Brzmią tylko słowa albo gesty
 
Więc po cóż pod się pchać uparcie
Kiedy jest ponad całkiem przednie
Można się za to ciągle karcić
A to co ważne znów ucieknie
 
Do słodkiej nocy pod i ponad
Łyk obecności swojej odkup
Tak całą siebie na mnie sprowadź
I bądź dokładnie czymś pośrodku
 


 

 
STROŻ
 

Od nastrojów ciężkie oczy 
Pod powieki suną same
Głowa dźwięków już nie znosi
Tylko wola niczym kamień
 
Znowu tańczy mocne wino
Dzieci gracą się na górze
A ty się pojawiasz nagle
Nocny zapomniany stróżu 
 
Czasem jeszcze myślę sobie 
Że ty wciąż tu jesteś przecież
Kto zabroni noc ochronić 
Jeśli nawet śpi w kobiecie 
 
Księżyc ciągle prężnie łowi 
Okiem blasku zawsze pełnym 
Ciebie nagą do połowy
Ale on jest nieśmiertelny
 
Od nastrojów znowu gęsto 
Rozczarowań nagłość znosić 
Jest o wiele łatwiej przeto 
Nie daj się o usta prosić 
 
Co umiera na nich niczym
Wolą tylko jest próżności 
Lecz to ciebie nie dotyczy 
Nocny stróżu samotności . 
 


 

 
Z CIEMNYCH GODZIN
 
Ten jeszcze bardzo młody dzień
Odrywa z ciemnych godzin szare
A ty wciąż czekasz nie wiem gdzie
Nerwowo patrząc na zegarek
 
Nie myślę czemu - po co tak 
Bo próżno ufać że to w planie
Zjawić się tutaj kiedy nas
Łączy właściwie tylko pamięć 
 
Przechodzę czasem przez twój żal
I chyba przez przypadek raczej
Znikam gdy tylko dotknąć masz
Z niczego ci się nie tłumaczę
 
Pewnie gdy wrócę będę miał
Przy sobie mały łyk pieszczoty
Dłużej nie wstrzyma mnie twój laur
Niż na ten jeden oddech nocy 

 

 
NOC DZIWNYCH STRACHÓW
 
W ciemności pełnej dziwnych strachów
Z ufnością co się pnie po dachu
I nad horyzont wznosi oczy
Chciałem zobaczyć ciebie w dali
Tak mogłem tylko nas ocalić 
Właściwie mówić nie ma o czym
 
Dlaczego teraz – czemu właśnie
Nie robi się już wcale jaśniej
Lecz coraz ciemniej – powiedz po co 
Pisałaś deszczem gdzieś na chmurze
Że wszystko ci zdaje duże
A sen się spełnia tylko nocą 
 
W ciemności pełnej ciszy takiej
Że wszystko zdaje się nijakie
Czekanie wieszczy zwykły koniec
Tu w mroku gdzie się wszystko rusza
Przepadnie w końcu ludzka dusza
Ostatnim pragnień jest bastionem 
 
Czekam tu mały lecz spragniony
Księżyc rozgania nieboskłony
Próbuję zasnąć lecz daremnie 
W ciężkiej i ciemnej nas oddali
Co tylko możesz ogniem spalisz
Lecz żaru dawno nie ma we mnie 

 

 
W MIEJSCU GDZIE DAWNIEJ NIC NIE BYŁO
 
W miejscu gdzie dawniej nic nie było
Dziś stoi hotel gości pełen
Do drzwi się zbliżam – pachnie miłość
Mam tu nadzieję spotkać ciebie 
 
Krok pierwszy wprost na schodek czasu
Cóż na ostatnim stopniu czeka
I kogo spotkam wśród arrasów
Szatana Boga czy człowieka 
 
Skrzypnęły wrota otwierane
Jakby mnie lękiem miały spłoszyć
Stoją panowie jakieś panie 
W szklankach po dobrym łyku nocy 
 
Wszyscy osobno bez ogłady
Łzy i uśmiechy dziwne miny
W powietrzu zapach nagłej zdrady
Niczemu staram się nie dziwić
 
W kącie po ciemku jakieś żale
W pokojach puste zimne ściany
Tłumione śpiesznie choć wytrwale
Spojrzenia dawno zapomnianych
 
“ Dołącz dziś do nas wypij drinka
Skoro tu wszedłeś toś zdradzony”
Rzuca a potem nagle znika
Ktoś kto przemyka z lewej strony
 
Mówię “ To raczej ja zdradziłem 
I sam na siebie jestem zdany”
Słyszę “ To nie mów że tu byłeś
Tutaj jest hotel serc złamanych “
 
Wyszedłem ale wciąż się boję
Żem się z okrutną zetknął siłą 
Lecz jeszcze trochę tu postoję
W miejscu gdzie dawniej nic nie było 

 

 
TAK KIEDYŚ BYŁO
 
Tak kiedyś było będzie jeszcze
W niebieskiej sukni snu oczami
Patrzyłaś na mnie aż do granic
 
I pod błękitnym wodnym niebem
W tobie się zapadałem cały
Same mi z oczu łzy leciały
 
Nagle mnie dziwna wieść zmroziła
Żarem bezbożnych pragnień nagich
Miałaś się pozbyć równowagi
 
A przecież tańczyć nam nie wolno
Ani na wiatry sukni rzucać
Możemy tylko szukać klucza
 
Za zimą długą i przeklętą
Białe i czarne  rosło  w siłę
Po ciężkiej nocy tłumaczyłem
 
Że wróci słońce i pogrzebie
Mnie w imię każdej naszej kłótni
Nim się w błękitnej staniesz sukni
 
A kiedy chwila ważna szybka 
Po stronie wiatru niespotkana
Czas żuci przyszłość na kolana
 
I w nieskończenie ciasnej nocy
Nie ma nic więcej tylko deszcze
Kiedyś tak było - będzie jeszcze

 

 

 

 

ZGUBIONY 
 
Gdy jednej nocy nie wystarczy
Na oddech który mocno wierzy
To bez spełnienia da się przeżyć 
Wystarczy tylko winnych skarcić
 
Bo czasem coś umyka bardziej
Niż słowo zdoła to wyrzucić 
I wszystko nagle mrok obróci
W papieru zapisaną kartkę 
 
A ta się potem w każdej duszy
Zapada w światłach drży w płomieniu 
Zgubione woła po imieniu
Lecz tylko echo gada w głuszy 
 
I wtedy pełno wszędzie jeszcze
Powietrza które niesie słowo 
Wesoło tańcząc ponad głową 
I z ulubionym wraca deszczem
 
Do torby krople spakowałem
Kałuży tego co minęło 
Poranek dusi jak zły szeląg
Zgubiłem wieczór a nie chciałem 

 

bottom of page