

PO KĄTACH
Po kątach domu tajemnica
w ciemności wskrzesza ruch
i obraz
podnosi głowę noc bo szczodra
gdy zabijałaś
czas nie krzyczał
to w niej nas chowam gdy już nie mam
niczego prócz samego siebie
świadomie
zanim dzień pogrzebie
to wszystko czego
mi nie trzeba
trudno poradzić sobie z mrokiem
ale wyczuwam że ma usta
nawet gdy
skrada nas po pustkach
to lubię gęstość
twoich objęć
pomiędzy bytem a niebyciem
zatrzyma wszystko to
co chowam
w niedokończonych skrytych słowach
śpią nieodkryte
tajemnice
tak cicho kiedyś już bywało
gdzie ściany łączą się
w róg domu
nie zniosłem ciszy po kryjomu
więc jednak
zawsze jest tak samo
O POZBAWIANIU
Przepadłaś chwilo utracona
czasami szukam jeszcze
i może gdzieś na krótki moment
powracasz szybkim dreszczem
a gdybym mógł już nie pamiętać
zapomnieć tak niezwykle
to nowa długa noc przeklęta
nie dałaby ci istnieć
wypływa wszystko co schowane
nie znaczy teraz wiele
już prawie cały zapomniałem
to czego o mnie nie wiesz
umierasz w oczach przed północą
już więcej nie zobaczę
co jeszcze powiedz można począć
z pojęciem wszelkich znaczeń
bo wiedz
że to nie ty pozbawiasz
pomimo bezpostaci
i sam się zawsze z tym rozprawiam
nie czując żebym tracił
LOST A NAWET MOŻE LAST
Sypiam sam nocą już obok nie spisz
wyśniona we mnie z czasem to prześnisz
niewdzięczna pustka w szerokim w łóżku
głaszczę ją dłonią kołdrą poduszką
miała nas razem pięknie zestarzeć
dzielić pragnieniem w gęstości marzeń
kłócić i godzić lecz z zaufaniem
z tego wszystkiego nic nie zostanie
z nocy a może trochę z pamięci
wciąż przywołuję jak śpiąc się kręcisz
i mocno tulisz do moich pleców
więcej nie będziesz jakbym to przeczuł
długo chodziłem w twoich ubraniach
z kubków od ciebie kawy pochłaniam
wyciągam przeszłość z pamiątek wstążki
mam twoje słowa myśli i książki
czerwone piórko sypia na ścianie
lekkie choć teraz ciężkie jak kamień
mówiłaś
będę z tobą do końca
teraz wiem
jednak temu nie sprostasz
pod powiekami przed każdą nocą
wmawiam sam sobie że byłaś po coś
trochę się złoszczę w końcu wybaczam
dziwne
jak szybko czas nas zatraca
BALLADA NA POWITANIE I POŻEGNANIE
Milczenie jak odpowiedź
już wszystko powiedziało
żelazna ciężkość powiek
przywita noc na stałe
a w innym lepszym świecie
którego wcale nie ma
cudownie będzie przecież
lecz to już inny temat
a teraz między nami
los jakby coś pozmieniał
nieznacznie w oczach łzawi
dzień dobry
do widzenia
odpuszcza kiedy pragnie
odpycha jeśli szydzi
i popatrz tak jest zawsze
niczego nikt nie widzi
a gdzieś w połowie drogi
rozdroża zawsze pewne
jak mrok cierpliwej nocy
i cisza co wie lepiej
to teraz między nami
niczego już nie zmienia
nieznacznie w oczach krwawi
dzień dobry
do widzenia
przestaję myśleć mówić
i zbieram się by zasnąć
kto za nas powiedz zgubi
bezsilną niemoc czarną
wiedziałem że tam ruszysz
nie będziesz dłużej obok
a krzyk zmęczonych kruszyn
nie zbudzi już nikogo
to takie pewne przecież
zmieniłaś nasze brzmienia
mniej boli
lecz wciąż krzyczy
dzień dobry
do widzenia
W KOŃCU
Czasem wracasz w środku nocy
ściętej tępym bólem głowy
i po trzeciej rozbudzony
nie mam cię już
w co ozdobić
na początek poniedziałkiem
potem piątkiem całkiem znośnym
ktoś wymyślił to na stałe
i niczego
nie uprościsz
to zamyka całość szczelnie
coś jest w środku razem ze mną
nie zobaczysz żadnych pęknięć
ani tego
że to ciemność
zamiast ale wciąż przychodzi
cicho wpięta w szarość cieni
mówi że chce załagodzić
bo już nic
nie można zmienić
umierało na odległość
prężąc przestrzeń między nami
ty uznałaś to za piekło
a ja za coś
co ma zbawić
w końcu po tym ani śladu
nowa bieda lśni za biedą
wśród budzika wodospadów
ból nikogo
ból niczego
WILGOTNOŚĆ KROPEL
To ja tam byłem przed chwilą w tobie
pachniała wrzosem wilgotność kropel
ty pewnie ciągle kwitniesz i płoniesz
ale już o mnie możesz
zapomnieć
często pływałem po twojej skórze
jak stary żeglarz co mógłby dłużej
wśród słonych cieśnin pozostać jeszcze
chociaż żeglarzem wcale
nie jestem
nic się nie działo wbrew twojej woli
zawsze wiedziałem że mi pozwolisz
spić z siebie wszystko co tylko zechcę
pragnęłaś chciwie mocniej
i więcej
ty byłaś kroplą po moim deszczu
szybkim oddechem i może jeszcze
drżeniem co nawet oddech wyprzedza
teraz już inne krople
odwiedzam
to ja tam byłem w czas kiedy chciałaś
i pozwoliłaś dotknąć się cała
jak to jest odejść i poczuć powiedz
wiedzieć że więcej
nie będę
w tobie
BYŁO
Było
to jednak dziwne słowo
nikt go nie czuje gdy gna w teraz
i w to co będzie myśl ubiera
było
po prawdzie nie istnieje
wybrzmiewa ledwo w ustach ciszy
jeśli nie byłeś to nie słyszysz
a ja słyszałem przeminęło
teraz tak jakby jej nie było
poczekaj jeszcze mówi miłość
znasz każde było aż za dobrze
resztę gdzieś w wierszach pilnie chowasz
twardnieją wersy rosną słowa
co było ciszy nie unika
pomimo tego że jest głucha
niczego uczy się wysłuchać
cisza po tobie naszym było
oprócz mnie może czasem ciebie
nikt już niczego o niej nie wie
DZIEŃ 474 – RAPORT
Czasami
biegasz nocą po niebie
wklejona w ciche słowa o sobie
to chyba dobrze że nic już wiem
za oknem
minus przyniósł termometr
jak nie tłumaczę dni z telefonów
dzwonią do bólu zajęte próżnie
myślę że ciągle robisz to komuś
ja już nie muszę
czasem nas dotknę
gdy miesiąc znika
niemal jak kiedyś gdy chciałaś bardzo
poczuć
jak tylko umiem dotykać
i przebijałem palce przed nagość
czasami
krzyczę noc do słuchawki
jeszcze ze złością ale wbrew sobie
i czekam kiedy ciszą się zjawisz
to taka na nas
dobra odpowiedź
ODDECH
Rozbierz jedyną wolną chwilą
z gęstych ogrodów i ucieczek
wybaw
od stert złamanych przysiąg
nikt sam się z tego nie wyleczy
otwórz leciutko i szeroko
z zamkniętych wyrwij upodobań
wciskając w całość pewny spokój
pozwól ich żal przed nocą
schować
już opuściłaś dobrowolnie
język cieplejszy od pragnienia
nic nieznaczący bagaż wspomnień
ciągle podmieniam
zbierz trudną senność przed północą
rozłóż na sobie i dotykaj
trudno powiedzieć jak i po co
zrozumieć kiedy cicho
znikasz
oczyść z przewlekłych niedomówień
z nie oczekiwań nagłej zamiany
śladem na każdym dniu
nie umiem
roztrzaskać myśli zakochanych
odkryj co ciągle niepoznane
możesz w pragnieniach noc zanurzyć
lecz już
nie wezmę cię nad ranem
jak oddech
kilka chwil po burzy
NAD JEZIOREM DŁUGIM
Odwiedzam długie jezioro
przedwiośniem śmieje się smutek
najciszej tutaj wieczorem
ścieżki skrzypiące pod butem
twój cień wśród pierwszej zieleni
nienamacalny niejasny
tutaj niewiele czas zmieni
tylko wspomnienia wygasną
woda jak zwykle niebieska
most taki długi jak zawsze
nie mogę wstrzymać i przestać
widzieć choć przecież nie patrzę
na ławki blisko od brzegu
tamten smak czekolady
kiedy mówiłem nic nie mów
wiem co się wkrótce wydarzy
odwzajemniało nasz zachwyt
jezioro długie i stare
wiosną budzi nas z martwych
chcąc na swój sposób ocalić
jezioro będziesz tu zawsze
ale nasz obraz zacieraj
nie możesz na nas popatrzeć
bo sam cię odwiedzam
już teraz
ZASŁUCHANIE
Zaspałem palce w twoich włosach
drobniutkim maczkiem czas zapiszę
jeśli już cisza to nie prowadź
w taką ciszę
prośby nie zabrzmią dość donośnie
trudno odpocząć w dziennym biegu
mogłabyś mijać jakoś prościej
choć nikt nie mógł
brzmisz mi jak komar tuż przy uchu
zapewne czasem mają rację
ci którzy wierzą w światy duchów
czasem patrzę
jak o poranku pierwszym wzrokiem
ogarniasz pewne lecz już nie wiem
jak twoje tony są wysokie
chyba lepiej
wybrzmiewa jakby miało skonać
to nasze dziwne ukojenie
zwyczajnie rozpłyń nas
bez słowa
SŁÓW KILKA O PEWNYM JEŚLI
Butelki już puste szlachetnie nie błyszczą
odwieczną piosenkę przeszłości czas tłoczy
wybrzmiewa tak głośno jak kiedyś gdy wszystko
oddałem za jedno spojrzenie a w nocy
patrzyłem cierpliwie czekając na bliskość
i może o niebo już lepiej że ciemno
bo dobrze nie widzieć w spokoju zestarzeć
uparcie dni toczyć na górę niejedną
nie szukać świadomie żadnego my razem
na szczytach od nowa budujesz napewność
z daleka od winy bo geny też swoje
rodzice i szkoła a pewnie i czasy
a my jacyś tacy bezmyślni wśród pojęć
w przedziwnej niewiedzy jak tego nie stracić
zapadła głęboko wciskając czas w krwiobieg
po prawdzie nieprawdy i tylko już w słowach
mieliśmy być zawsze bo nikt inny więcej
a trzeba je wszystkie głęboko pochować
choć będą i tacy co nazwą to szczęściem
bezmyślnie uwierzą więc słowem ich prowadź
już coraz mniej myśląc o wszystkim co było
czasami wspominam przywołam zapłaczę
rozważę zapytam radując się chwilą
czy bez nas czas płynie tak strasznie inaczej
i co tylko jeśli to jednak ta miłość
W OGRODZIE MISTRZA KAJKI
Wracasz przez poranek z deszczem
ogród Kajki znowu kaszle
ciągle go pamiętam jeszcze
pląsał mrok tak prostopadle
wracaliśmy w swój świat skutków
po nagrodzie co w ogródku
tam na scenie piękniejszego
nie dostrzegłem nic od ciebie
jakbyś dotykała czegoś
o czym sama jeszcze nie wiesz
płynął wierszem czas w niepamięć
przeczytanym tylko dla mnie
powiesz wszystko to już było
ja daleko ty u siebie
roztrwoniła nas ta miłość
lecz nikt o niej tyle nie wie
co my wtedy wieczorami
czytaliśmy z siebie sami
PORY ROKU
Na każdym kroku słychać kroki
a termometry jak szalone
bo zima pali mrozem w nocy
i nie ogrzewa ciał bez objęć
zbyt wolno stygną a pór roku
obraz coś zmienił w święty spokój
gwałtownych deszczów coraz więcej
dzień szybkim światłem przedojrzewa
rozkwita coraz większa przestrzeń
lecz nikt już do niej wstępu nie ma
chciałbym nie umiem tylko musieć
twardo opierać dni pokusie
przecież nie trzeba spuszczać powiek
aby zobaczyć co pamiętasz
może tak zrobić każdy człowiek
bezwolne składa czas w zakrętach
ugina wszystko w strasznym pędzie
dziś jesteś jutro już nie będziesz
wszystko lśni jakby detalami
od zawsze nie jest z nimi łatwo
te samoloty ponad nami
parkowych ławek dziwna światłość
jesień i zima lato wiosna
nie mogły stanąć
wstrzymać
zostać
co krok to teraz jest odwrotnie
i nie chcę myśleć że już raczej
to wąska ścieżka osamotnień
co szczęście umie wytłumaczyć
z nieobecności
stojąc z boku
każdą trwającą porą roku
DZIEŃ 555 CZYLI RAPORT Z CAŁOŚCI
Całość jest znakiem nagłym dziwnym
od święta można ją zobaczyć
lecz to co widać nic nie znaczy
bo wzrok zmęczony znowu zmylił
ona nauczy nas z niczego
jak nie tkwić wiecznie w perygeum
w końcu ktoś zamknie czas w muzeum
i krwią wypłynie wielka niemoc
a całość bliżej już nie będzie
niż na odległość własnej krtani
jest sprytna bo nie miewa granic
wszystkim szykuje dobre miejsce
wszędzie ma koniec na złudzenia
i odległości na rozstania
nawet jeżeli dni zasłaniasz
to tak naprawdę nic nie zmieniasz
zawsze masz tylko czego pragniesz
ja też mam chociaż to nie całość
kobietę uśmiechniętą ładniej
niż to co po niej pozostało
SZKODA
Dni inaczej płyną
gęściej
odkąd ich nie spędzasz ze mną
kwitnie wiosna całe szczęście
nocą nie jest już tak ciemno
gada rozbudzona
zieleń
ptaki w końcu robią swoje
i czasami wiem i nie wiem
gdzie początek i czym koniec
od tych wszystkich chwil
bez ciebie
nauczyłem się jak znikać
niewidzialnym być jest lepiej
mówię gdy mnie ktoś zapyta
szkoda
już nie potrzebujesz
nie potrzebowałaś przecież
wiem
dlatego pewnie czuję
że to całkiem inny kwiecień
RENOWACJE
Kiedy już stare smutne domy
z kamieni
w końcu się rozpadną
jak nieznajomą nieznajomy
od nowa zdołam to odgadnąć
i odbudować z stromych wzniesień
zgodnych z zapisem już odkrytym
jak nie powtórzyć tego z nikim
mam wszystko czego potrzebuję
widoki
poddaszowe okna
w pamięci kilka dobrych ujęć
i wnioski po dziesiątkach spotkań
może pójść łatwo i bezpiecznie
odwrotnie do współczesnych czasów
nie szkodzi jeśli potrwa wiecznie
te wszystkie chwile śpiące w parkach
w spacerach w sobie i po sobie
w wyrwanych dniach spod ścisku powiek
ten czas co kluczył tak bezkarnie
po zakamarkach tajemniczych
w półmrokach sennych lamp z ulicy
aż w końcu wśród niedopowiedzeń
gdy noc odbiegnie od tematu
już nie poczuje straty
braku
ROZBUDZENIE
Oto kolor wiatru
pragnie objąć księżyc
może spychać słońce
w miejsce gdzie zatęskni
czujesz jak to dobrze
pchać czas przez przestrzenie
zrywać stare liście
w górach sypać śniegiem
to niezłomna siła
budzi wielkie fale
do dusz wpycha miłość
choćby i z oddali
smaga twarze deszczem
drażni skórę drzewa
składa tęczy pierścień
wieje
tańczy
śpiewa
dni maluję szczęściem
koloruje cienie
tak jak ktoś jest we mnie
małą cząstką ciebie
płynie prosto w burzę
robi to gwałtownie
często nocą budzi
żeby nie zapomnieć
TAK JAK NIC
Czasem ciut umieraliśmy
tak jak nic pomiędzy nami
dreszcz przemykał gdzieś po karku
podle lśniły stare bramy
nie o takim dźwięku marzę
jeśli wieczność krajobrazem
warto byłoby coś wskrzesić
bólem który jest w porządku
bo są przecież takie bóle
co sięgają do początków
zapoznają dni ze smutkiem
zdradzą co jest bardzo krótkie
poczuć że coś zmartwychwstaje
i uśmiecha nas czasami
albo mi się tylko zdaje
albo można się tak bawić
kiedy cenna chwila mija
godzin dni nie pozabijasz
próbowałem to pokazać
cóż pomijać co doceniać
nie krytykuj samej siebie
nie lamentuj od niechcenia
wszystko co niepewne drażni
ale żyje w wyobraźni
znajdź muzykę albo księgę
już nie szukaj mnie choć mieszkam
w wierszach rymach czasem w słowach
lepiej rzuć monetą
reszka
powie ci że coś zostanie
orzeł
na nic umieranie
KROKI
Zatrzymane nagle w miejscu
nie popłynie w żadną stronę
trochę jakby tak bez sensu
dźwięczy stary dobry
koniec
głośniej tylko święty spokój
przekrzykuje przeszłość ale
stoi jakby trochę z boku
i niczego nie
ocali
czas rozpływa dni nad głową
ktoś tam umarł ktoś jest chory
inny gniewa się na obłok
co to nie doczeka
nocy
nigdy nikt nie będzie wiedział
jak wykształcić coś w znikaniu
mgła jak zawsze świt wyprzedza
i znów nagle wszystko
na nic
to dopadnie małych wielkich
nie zabraknie tylko schodów
i pewności że znów warto
zrobić nowy krok
do przodu
w wichry burze albo spokój
byle nie pomylić kroków
OTWARCIE
Ciasno mieszka we mnie prawie pod palcami
w zaciśniętej pięści łzawym stanie oczu
mogę to popijać jak zwietrzałe wino
objąć i zobaczyć ale już nie poczuć
rośnie teraz gęściej tylko jest zamknięte
znika równie łatwo jak wilgotność światła
czasem niepoprawnie wymknie coś na zewnątrz
ale ona nigdy tego nie odgadła
tak nie będzie wiecznie jakieś złudne zawsze
tuż za drzwiami czeka na otwarcie szczere
udostępnia pamięć jakby jeszcze bardziej
możesz wtedy wszystko tworzyć z nowych wcieleń
kiedyś pozamyka na ostatni zamek
to dziwne znikanie znane mi spod powiek
coś tam gdzieś zachowa
będzie
pozostanie
lecz się nie odezwie nic już nie odpowie
to sen a jakby nie sen łyk realnej czerni
taka przepustowość jak dziurek od klucza
którą dni przepycham bo do końca wierny
wracam
i otwarcie z siebie to wyrzucam
MIGOTANIA
Noc rozpuszcza blizny nieuchronnie piękną
bielą mgieł o świcie
dzienną autostradą
słabe migotania w wszechobecnym ciemno
są jak iskry w mroku albo mała radość
czeka
ale nigdzie jeszcze ich nie widać
prędzej albo później
dotrą tu na pewno
skruszą lub utwardzą a zachodów szyba
ogniem czas przystroi i rozświetli ciemność
czeka
na oddechy których zawsze mało
na odloty znane
i na wyraz twarzy
szczerze zaskakiwał a potem nieśmiałość
śmiechem go zwilżała zanim mrok wygasił
czeka
już nie pierwsza północ sen dopadła
zaśnie nie spełniona
nigdy obietnica
słabe migotania nie przynoszą światła
a tarczy zegara nie da się odczytać
czekaj
słodko senna na to czego nie ma
rzeko dobrych wspomnień
ledwo mrok mi słodzisz
próżne to czekanie ale i przyczyna
dla której po nocy
nowy dzień przychodzi
CIERPLIWIE
Nie szukam marnych śladów
niewiele ich po tobie
w zielonej porze roku czasami jeszcze zimnej
co zagubionym wierszem przywraca chwilę wspomnień
zieleniąc martwe imię
ty nie wiesz że ja tutaj
zbierałem łez bursztyny
po nikim nigdy tylu bursztynów nie płakałem
nie szukam już widoku przyczyny ani winy
tak mija rok po roku
cierpliwiej tylko kamień
lecz skała nie ma duszy
zwolniona z obietnicy ubrana w nową miłość
do przodu dni wyrywa i pewnie tak być musi
byle by tylko było
cierpliwość je wyświeci
na przekór przemijania
wypali dni i cienie dopóki nie pochłonie
wyraźniej czas poganiam
bo przecież tak jak wszystko
i to gdzieś ma swój koniec
O NIE WIADOMO NIBY CZYM
Kiedy oprzesz dni o ciszę
za westchnieniem dobrze znanym
będziesz bezustannie słyszeć
jak odchodzi twój kochanek
zawiruje ci w ramionach
wskrzesi chwilę w martwym szczęściu
wielu z tych co przyjdą przy po nas
zatrzymają dni w tym miejscu
posmakują tego życia
zakosztują w jego krzyku
jak wiadomo nie od dzisiaj
los uwielbia niewolników
wiosna
radość kwitnie w parkach
jak w ogrodach ostatecznych
niebo błękit po nas targa
czasem który przecież wieczny
wyrzucimy go za siebie
tak jak wszystko co już było
bo dni zmienił w piach
nas
nie wiem
ledwie w jakąś prawie miłość
PO WIEKI
Przyswajasz to w częściach codziennie po trochu
niczego tak bardzo nie skracasz
są chwile co błyszczą
i chronią ten spokój
bo jeśli już znika nie wraca
wędrujesz donikąd co jest tam gdzieś pewnie
przyswajasz dalekość i bliskość
od lat utraconych
o których nikt nie wie
a były nam wszystkim na wszystko
pamiętam bo grały w pienińskiej poświacie
jak szczyty trzech koron zamglone
a droga pod górę
jak wierny przyjaciel
śpiewała że zdarzy się koniec
to w oczach południa przeglądasz się teraz
bo jesteś daleko jak nigdy
perseidy już spadły
jak kropel deszcz z nieba
Dunajec wodami czas iskrzy
pamiętam te słowa że kiedyś tu wrócisz
zestarzeć się pięknie w tle rzeki
nie będzie mnie z tobą
i nic nie rozbudzi
tych dni które skryły powieki
AFTERAL
Wszystko jest tak jak dawniej
mało zmienia to teraz
zamazuje czas sprawniej niż los pamięć zaciera
wciąż pragniemy jak wtedy
i od czerni do bieli
ślad zostaje od biedy na tysiącach pikseli
tak jak zawsze dni szkoda
przeleciały przez palce
nic nie ujmiesz nie dodasz a to boli najbardziej
są na płytach i w słowach
lśnią na szczytach śpią w piaskach
czas je wszędzie zachowa zanim żale roztrzaskam
wszystko
będzie jak dawniej
przyjdzie ktoś i przez chwilę
sprawi że ujrzysz jeszcze
szklane kwiaty motyle
znowu mocno i blisko
tylko trochę inaczej
może wreszcie po wszystkim tak jak przy mnie
nie płaczesz
UROJENIA
Przejrzyste noce płytsze krótsze
ścięte gwałtownym przemijaniem
zamyślą czasem czas o jutrze
potem serwują mrok w przebraniu
wyczuwasz nagość gdy jest blisko
na wyciągnięcie ręki
wszystkość
i barwne noce krótsze mocno
odczucie ale rośnie z wiekiem
a czasu coraz mniej na rozkosz
sprawy zamknięte już dalekie
w postaci cienia jak zazwyczaj
wędrują w mrocznych
tajemnicach
ciemniejsze szybsze noce ale
bez zmian godziny na zegarze
z czymś urojonym z jakimś żalem
co czasem spłynie gdzieś po twarzy
przedsennie drażnią cenną ciszę
jak wiersze
które wciąż się piszą
nigdy nie były takie same
noce i niech tam czerń za oknem
wciąż pod gwiazdami was zastaje
czekam
nie czekał nikt samotniej
ale wiem z czasem będzie prościej
pogodzić każdy błysk
z ciemnością
MIT
Napar pachnie niczym
nic pachnie herbatą
szkło oddaje ciepło mgiełką pysznej pary
a noc straszy chłodem
i wbija nos w szarość
ziemia w pył się zmienia
pył zakrywa ziemię
ale pamięć wzbudza delikatną jasność
można mieć coś teraz
i nagle już nie mieć
niebo jakby inne
takie same niebo
chmury ciągną deszcze co za chwilę spadną
wyschnie jak po burzy
i skruszeje niemoc
oto wszystko niczym
a nic prawie wszystkim
nie wiesz dokąd zmierzasz lecz wędrujesz dalej
to jest tak niejasne
jak świat oczywisty
znasz to w taki sposób
w jaki nie znasz siebie
jesteś jak reguła jak rozkosz wśród pieszczot
wkrótce wielkie siły o których nic nie wiesz
dotrą tu i lekko
jak mit cię rozdepczą
ZASPANIE
To po raz pierwszy od zaspania
poranne słońce wymodliłem
przez okno wpadło nie zasłaniam
może
zostanie tu na chwilę
lśni rozbudzone a w tle słychać
budzików śpiewny modlitewnik
maluje niebo tak na dzisiaj
i niesie
spokój dla niepewnych
nim umknie jak nic szczególnego
powoli zdoła sens rozpalić
i nie zapytam już dlaczego
ludzie
są czasem nie do pary
to objawianie z każdym wschodem
drażniąc co ludzkie wzbudza pamięć
z wyraźnie wyczuwalnym chłodem
lecz w końcu
już na pożegnanie
OD KIEDYŚ A TERAZ
W albumach od kiedyś dni ciepłe wiosenne
na przekór budzikom bo można je przespać
ulice też puste wilgocią deszcz drzemie
kałuża w latarniach
zakrzepła
znalazłem je wczoraj do snu ułożone
na plecach a ręce leżały wzdłuż ciała
tak szybko zasnęły zmoczyłem w nich koniec
na niebie rozpalał
świat granat
noc ciężką szkatułą i zawsze otwarta
wybieram z niej wszystkość i wkładam z powrotem
na koniec wspomnienia pochowam jak wariat
niech będzie choć trochę
na potem
bo jeśli zostanie już tylko wspominać
to udam że można doczekać do końca
tak chciałbym móc jeszcze wśród mroków wyczytać
że sens ma ta ciemność
i postać
jaśniejsze wieczory nadchodzą brzmiąc krokiem
to dziwne jak chciałem zachować nić startą
słowami przed wierszem i ciszą bez objęć
a teraz już pewność
nie warto
NOSENS
To bezsenność dni
jest wieczna
my jej wierni podopieczni
z marzeniami w małej głowie
ale przecież każdy człowiek
to jest pojmowanie rzeczy
co nie sposób mu zaprzeczyć
kiedy ciemno przed oczami
z czasem
zostajemy sami
z biegiem lat już nikt
nie czeka
ciężki beton na powiekach
trudna starość w perspektywie
ale temu się nie dziwię
pogodzony już przywykłem
że co zwykłe też niezwykłe
tylko gdzieś tam my w tym wszystkim
rozrzucone wiatrem
listki
zagubione w trudnym świecie
tak bez sensu trochę
przecież
nie wstrzymają dni postaci
zróbmy wszystko by nie tracić
FLASZ
Senne światło w oknach domu
stertą dobrych zaklęć pali
pozostawia noc i popiół
bywa jeszcze coś
czasami
to wystarczy żeby zbudzić
pod szybami swoje wystać
tam gdzie zawsze pełno ludzi
wabi wzywa każda
iskra
kiedy znika wszystko gaśnie
świat jak rozwodnione mleko
mgłą okrywa każde jaśniej
jakby trochę tak
na przekór
ciemniej ale trwasz i jesteś
palisz świece pijesz kawę
każdy wieczór masz za szczęście
i ja też się dobrze
bawię
rozmyślając już nie czekam
chcę odszukać w takich stanach
sennych świateł rwąca rzeka
przepowiada stary
dramat
ale teraz to już tylko
błysk co znowu dzień zakończy
senne światło w nowym domu
lubi sączyć
AJDONTNOŁ
Nigdy się nie dowiesz gdzie ma brzeg gdzie środek
przeszła gdzieś wśród włosów
cichym mimochodem
gęściej ale gładko lżej i coraz wolniej
kiedy przysypiałem obok tak spokojnie
czuć ją w dzikiej trawie albo gdzieś na szczycie
i w przedsionku życia
podąża za życiem
czy jest oddychaniem czy wdychaniem siebie
nigdy nie odgadniesz sam do teraz nie wiem
trzeba chyba wiedzieć co nieco o drżeniu
lśnić oświetlać całość
zanim zniknie w cieniu
wszystko co nieznane w jasność i kolory
zamieniała chwilą i tak od tej pory
widać je do teraz
czasem przy nich siadam
płynnie los unoszą
kiedy noc zapada
sprytnie umykając przed poznanym strachem
a co nie poznane nie jest wcale błahe
nigdy się nie dowiem ten czas nie nastanie
dzisiaj noc zamartwiam
nad wiecznym pytaniem
o te wszystkie piękne co nie przyjdą chwile
czasem to tak wiele
czasem tylko tyle
PRZEDSENNOŚĆ
Kiedy przechodził była senna
tuż przed zamknięciem ciężkich powiek
zmęczone miękkie i gotowe
tylko całować i rozebrać
rozkoszą chętne poczęstować
słodyczą głosu dźwiękiem słowa
nie ma lepszego na przedsenność
niż noc przyswoić zanim zaśnie
zapomnieć co męczyło właśnie
wydostać poza smutną wszelkość
wyjść trochę z siebie póki jasno
na chwilę wszystkie troski gasną
kiedy przepływał to czytała
wtapiając czas w historię liter
książki bywają znakomite
lecz czy prawdziwy śmiech i dramat
schowany w zdaniach tak troskliwie
rozdziały wyciskają chciwie
w końcu znajome jasne światło
wolno zamieni wszystko w dźwięki
nad czarnym niebem wzejdzie błękit
i będzie łatwiej świat odgadnąć
już było łatwo blisko siebie
lecz czas za krótki jest na nie wiem
teraz
przedsenne przed wieczorem
pewnie zamyka coś w szufladzie
chciałby podglądać jak się kładzie
zasypiać
patrzy lecz nie w porę
bo noc znów mrokiem czar wypaczy
za ciemno żeby
coś zobaczyć
OSUSZANIE
Nie spadła ani jedna kropla
śmiesznie ukryta noc przed burzą
a w zabrudzonych mrokiem oknach
w kącikach szyby lśnią kałuże
młode i ciepło kolorowe
błyszczą choć smutne
nie deszczowe
wszędzie jest sucho dziwnie słabo
nic nie wycieka i nie plami
na ścianie wisi mały pająk
po pajęczynie jak aksamit
wspina się dzielnie żartem losu
każdy próbuje
na swój sposób
czasem coś jeszcze zleci z nieba
zwilgoci ziemię zwilży kwiaty
powie że warto się już nie bać
w świętym spokoju pozostawi
i wtedy można coś z oddali
w bezdeszczach
ogrzać lub rozpalić
zawsze jest piękne to co mokre
lecz nieustannie sucho pachnie
w tak zwykłym słowie trudne
zostań
wtopione w rzeki starych pragnień
lecz od tak dawna hula susza
że będzie lepiej
jej nie ruszać
TU I TERAZ
Dolej czas do siebie zalej całą szklankę
kubek albo dzbanek chociaż już nie pragniesz
dopraw czymś do smaku póki czeka jeszcze
do zjedzenia cały
tak jak gofry w mieście
dodaj go do myśli oddziel ból od strachu
wolna i gotowa na słoneczny zachód
na rozwiązłość nocy ale w blasku świecy
nic nie zdołasz zrobić
jeśli słuchasz przeczuć
doklej śmiech do smutków chociaż bywa trudno
murów nie przebije nie popadaj w próżność
ale dobry nastój lepszy widok znosi
i zobaczysz więcej
niż potrafią oczy
doczep czas do wiary nawet jeśli ślepa
kiedy w to uwierzysz spadasz prosto w przepaść
tylko tu i teraz
jak ten pacierz klepię
odsącz mnie od siebie
i tak będzie lepiej
IMPRESJA
Od snu już nic lepszego nocą
i chociaż to jest tylko sen
nikt nie wie czemu śni i po co
wyśniłem dzisiaj że coś tracę
wychodzę zmrokiem sam na spacer
pusta ulica a przez palce
przecieka słodki dymu smak
przegrywam z nim w nierównej walce
jej zapach wolno obok płynie
jak szpieg co śledzi zmienia kształt
od dawna nie powinien istnieć
nie gubię śladu nie zatracam
tylko coś ciągle każe wracać
może to ostre światło które
wysłała za mną gdy wyszedłem
ociera żal o suchą skórę
wróciłem
ciemno w każdym oknie
nikt nie powinien spać samotnie
MYSTEIK
Zamyślona noc na cieniach
cienie czarne i nieskromne
coś w neuronach ciszą drzemie
już ci o tym nie opowiem
nie posłuchasz między łzami
z zamkniętymi powiekami
zamyśleniem boli głowa
zasłuchaniem tłucze dusza
w taki sposób nie zachowasz
nieustannie dźwięczy w uszach
rozłożona każda całość
na czynniki i wciąż mało
zapatrzona już nie patrzy
dbasz o dłonie czeszesz włosy
tak niewiele teraz znaczysz
ale coś o więcej prosi
mimo żalów i zmęczenia
taki skutek oddalenia
zamyślona noc i pusta
ciemna pcha mrok szczelinami
czas odbija jak od lustra
czasem kiedy lekko łzawi
patrzę
ale światła mgnienie
mylę tylko z dawnym cieniem
SOFAROWEI
Odnajdujesz albo gubisz
unieważnia wszystko sen
noc na czarno chodnik brudzi
dookoła pełno ludzi
trudnych jak doczesność
mgnień
zatrzymujesz czas i ruszasz
w trudach myśli pewny krok
jak pies muchy łapiąc cienie
szczerze ufasz że spełnieniem
uda się wyostrzyć
mrok
rozmazują dni detale
na okruchy i na krzty
pamięć zaprzyjaźnia z żalem
i nic więcej nie chcesz ale
wiesz że to się wszystko
śni
gdy grymaszą czasy teraz
kiedy cieszy własny kąt
ciągle trudno to pozbierać
ty mnie pilnie z siebie ścieraj
byle jak najdalej
stąd
BEZ UPROSZCZEŃ
Jakby nie było ciągle zwlekasz
grymasi nocą odwlekanie
i bezboleśnie czas ucieka
tak bez uproszczeń
drąży pamięć
nie może odkryć na co po co
ani dlaczego sami w mieście
i kto zasypia teraz obok
dlaczego ciągle
czemu jeszcze
po włosach ustach i zapachu
ten święty spokój ledwie bawi
wciśnięty w stary upływ czasu
najpierw się kurczy
potem dławi
kiedy próbujesz to uprosić
w końcu łapczywie myśl dopada
potrzeba znośnej cierpliwości
pragnieniem żeby
łzy zagadać
jakby nie było ciągle szukasz
zanim spokojnie przyjdzie zasnąć
w głowie co chwilę gdzieś tam stuka
że nie zabierzesz
nic na własność
ZŁUDZENIE
Łudzisz się myśląc że dotykasz
chociaż nic nie czuć pod palcami
a nawet jeśli szybko znika
z nowych powodów
i tych samych
nawet gdy nie chcesz ciągle patrzysz
na to co w środku wybaczyło
i wiesz że wkrótce coś tam zatrze
tę niewidzialną
smutną miłość
lecz pozostanie w jakimś niczym
cichutko przemknie przed oczami
diabeł jak skarbnik dni wyliczy
spiekli ostatnie
barwne plamy
więc nie spodziewaj się innego
i wybierz co masz poczuć bardziej
bo w końcu twoje własne ego
sprawi że tego
nie odnajdziesz
złudnie odczuwasz że coś żyje
tak szybko znika to co mamy
nie jestem pewny naszych istnień
już teraz są jak
hologramy
DABEL STEP
Dziwne to tutaj
kruche jak wszystko
dźwięczące barwne ale nie dla nas
jeżeli chodzi o jakąś bliskość
nie będziesz sama
w codziennym ścisku
niewiele czeka
o wiele więcej jest do stracenia
ten może prześnić albo odwlekać
kto nie docenia
czasy są dziwne
zgubiły ostrość
i wszystkie okna zeszkliły mrokiem
znam inne drogi istnieją po coś
szlaki szerokie
wyszliśmy z siebie
na bardzo długo
już bez postaci dawnego razem
z krzywym uśmiechem zwiedzamy pustość
poddam się karze
ale
to wszystko
pójdzie za nami
i noc powlecze cień jakby bokiem
ona nie puści nas w drogę samych
zdubluje kroki
PIOSENKA ALTERNATYWNA
Przez eter niesie dni piosenka
wybrzmiewa chociaż będzie wieczna
czasem ktoś płacze przy jej dźwiękach
albo próbuje wszystko przestać
to moment kiedy czas nas pali
a my znów chcemy coś ocalić
jej nuty są jak lśniące oczy
których przed nikim nie zamykasz
jak prośba przecież każdy prosi
daj życie lekko pięknie znikać
bardziej łagodnie mniej boleśnie
coś tak że
byłeś i nie jesteś
wyraźne nuty drżą w odbiciach
i wtedy wiesz już tylko tyle
oto solidny kawał życia
zmienia się nagle w krótką chwilę
i coś cię gnębi nęka truje
tak chcąc los zepsuć że popsuje
refren piosenki najtrudniejszy
zwiastuje innych słuchających
finalnie to bezdźwięczne wiersze
zostają a piosenki kończą
by w innych wersjach brzmiąc od nowa
tego co było
nie sfałszować
RIWER
Gdy wody rzeki wykrwawiły
coś po nas kroplą czystą lśniło
szukając w nurcie wielkiej siły
niewdzięczną nazywając
miłość
wyczekiwałem jej na brzegach
zdziwiony nurtem pewnym siebie
prądy uczyły jak dostrzegać
ale nie widzieć było
lepiej
rzeka płukała los w najlepsze
zmieniając ujścia w wodospady
myślałem ona wodą będzie
a ja utonąć nie dam
rady
bo prądy płyną jak płynęły
korytem z źródeł wprost do morza
być wodą rzeki czy też nie być
najlepiej było sobą
zostać
wiedziałem że u ujścia czeka
i nie zdołałem jej ominąć
dla niej ważniejsza była rzeka
jeszcze ważniejsze było
płynąć
HOŁM
Ten dom nikogo już nie wita
w drzwiach tylko jedną twarz zastaje
nigdy mnie o to nie zapytał
przemilczał jak to ma
w zwyczaju
w ścianach sufitach nie wspomina
o tym że kogoś nie doczeka
czasami w skosach okien krzyczał
że oprócz mnie nikogo
nie ma
posmutniał kuchnią bo pamięta
zapach babeczek i herbaty
pichcę w niej czasem coś od święta
nie często częściej bo
poza tym
maj stuka w okna dziewiętnastym
rokiem i pyłem brudzi szyby
stopnie skoczyły mrozy zgasły
a nieobecność
ciągle dziwi
w tym domu mieszka dużo wspomnień
tutaj czas także zrobił swoje
czasem tłumaczył jak pamiętać
w końcu nauczy
jak zapomnieć
NOMORLOV
Jeszcze coś jakby w każdym dotyku
takie złudzenie bo już nic nie ma
nikt dziś nie wyjdzie z małej łazienki
i nie zagada na jakiś temat
żadnego słowa nie rzuci znikąd
to niby głupie trudne bezwolne
kiedy się łapiesz na tym że czekasz
zderzasz wieczory z dziwnym milczeniem
w sumie normalnie jak na człowieka
nagle czas biegnie jakoś tym wolniej
jest niepojęte co się wydaje
nie wiesz jak myśleć nie możesz poczuć
a stara cisza jest taka sama
i niewidzialnie zamyka oczy
lecz w jakimś sensie ciągle się staje
może coś jeszcze albo to schemat
bo przecież nagle już nic nie możesz
i jakoś słabiej rzadziej mniej pilnie
ale realnie wciąż myślisz sobie
to pewnie lepiej że już nic nie ma
REJNEGEIN
Pada deszcz markotnie
z nieba smutek leci
słońce już istotniej
może nie zaświecić
tłuką wielkie krople
w smutnych i wesołych
moczą złych i dobrych
samotnych zranionych
płynie woda z dachów
rynny połączone
na tych którzy w strachu
i już wyzwolonych
wilgoć schodzi z chmury
czarno napuszonej
chce rozmoczyć bzdury
nawodnić skończone
zaspał los w kałużach
wszystkich dni i nocy
niczym wielka burza
z którą nic nie zrobisz
wiele spada z deszczem
nie wysycha z czasem
byle w dół i jeszcze
żeby coś ugasić
pada deszcz i majem
dzień się dłuży nocy
leci w dół nieznane
nas już ani kropli
ŁYFDIS
Co przeminęło to ponad nami
i tak zwyczajnie niczego nie ma
nic nie zamieszka w środku nas samych
czasem gdy wieczór zaczyna ściemniać
głośno rozprawia pustka po sobie
i żal rozniecasz boś słaby człowiek
zewsząd dobiega że piekło niebo
że trzeba dążyć uparcie stale
wyjść im naprzeciw sprostać potrzebom
ale tak tylko nam się wydaje
na fotografiach martwy świat ujęć
to takie miejsca gdzie nie poczujesz
stale się znika zostawia ślady
i nawet czasem wyjdziesz na swoje
lecz jeśli kiedyś ktoś cię zostawił
to całkiem mylisz istotę pojęć
trudno jest wierzyć w anioła stróża
co cię nocami w smutkach zanurza
jeżeli miłość jest tym w co wierzysz
to masz pozornie czego ci trzeba
a innej prawdy już nie dostrzeżesz
i gdy utracisz nie będzie przebacz
bo kogo kochać nikt nie wybiera
trzeba z tym wszystkim żyć
i umierać
50 …………….
……………………………………………………………………………..
MEMO
Bezcenność wierszy wielka moc
zanim przeleją alfabety
dawno opuszczą je kobiety
bezprzewodowa skuje noc
o słońce zadba i o wiatr
ta troska tak jak wszystko mija
to nic ważnego mała chwila
wkrótce zapomni o niej świat
czasami tylko
drażni czas
od kiedy jest już tylko wierszem
lepi łzy mocniej jakoś gęściej
w słowach co w ustach są jak piach
kiedyś gdy skończy mnie to jeść
jakoś zapewnię im przetrwanie
dbając byleby tylko pamięć
dalej uniosła jakąś część
wspomnienia
taki dziwny stan
potrafią cięższe być niż kamień
i gdzieś na stronach mądrych ksiąg
czytam
że bardziej nic nie kłamie
JUŻ TUŻ PO
Już po dotykach
zostają ciche między wersami
wśród niemych wspomnień jeszcze spotykam
litery czarne
trwale przykryte zmyślnym posłowiem
poza tym wszystko jakby umarłe
w świetnej historii
na przecudownie
czas je wyrzucił
dni dopełniły a los wykona
spoczną na półce nic nie powróci
księga skończona
o tym że koniec
było gdzieś w tekście ukryte w wersie
już przerobiony rozdział z Leonem
nie umiem pisać aż tak
nie zdołam
utrwalić braku wygasłej woli
już tylko w rymach w wersach i słowach
jeszcze mnie bolisz
PRZY FALACH
Zastyga lato wracam z morza
nie po raz pierwszy nie ostatni
było spokojniej ciszej łatwiej
znów wyszumiało o tych sprawach
o których mówi los tak mało
ratując to co pozostało
po paru zaginionych latach
warto je było namalować
piaskiem i złożyć w złote słowa
przy falach patrząc gdzieś za siebie
coraz mniej smutnie łapiąc teraz
oswajam pewność że wybieram
wszystko poza tym jak wiatr kręci
czasem ciekawość czy jest lepiej
to dobrze że nic o tym nie wiem
nadchodzi jesień zmarznie morze
jak zawsze spadną żółte liście
poczułem
możesz już nie istnieć
SCHODY NA PODDASZE II
Gdybym nagle odszedł
umarł
cicho zmienił się w nikogo
wiedz że czeka długa droga
i że chwilę byłaś
drogą
kiedy w końcu zasnę
zniknę
to na przekór własnej woli
więc wspominaj mnie najlepiej
pomyśl że już nic
nie boli
gdybym być już dalej
nie mógł
to spróbuję duszę w światło
zmienić a ty pomyśl czemu
kochać wcale nie jest
łatwo
gdybym próżno zawisł
czekał
na to że dołączysz do mnie
zapamiętaj jak człowieka
z najpiękniejszych dobrych
wspomnień
gdybym gdzieś tam odkrył
nagle
że raj niebo wielką kpiną
niechby tylko nie przepadło
wszystko co się
przydarzyło
kiedyś i ty ruszysz
w drogę
już nie będzie na niej schodów
znajdź mnie wtedy całą sobą
i na końcu końców
obudź
SPEJS
Czas w przestrzeni tak markotnie
walczy sam ze sobą
istotnieje tylko w oknach
jak burzowy obłok
nie ma jak dni przygotować
utwierdzić w rozstaniu
zakurzone targa słowa
i tak wszystkie na nic
to niewdzięcznie pewny przybysz
z wierszem i muzyką
doskonale znika przy kimś
kto jak ja jest
znikąd
kilku spraw nie przewidziałem
można tracić łatwiej
czas wyzbierał pozostałe
bez ważniejszych zmartwień
sprzeczam jeszcze chwile prawdą
kłócę dla zasady
zapominam bo od dawna
nikt mi nie poradził
jak mieć wspólny punkt ze zgodą
a w płucach powietrze
jak zostawić to za sobą
zabić pustą
przestrzeń
PEWNE WYCZUWANIE
Zgasło lato i wytrwale
zamazuje dni uśmiechem
jesień znosi głupie żale
nikt nie myśli o nas pewniej
niewinnością pora roku
czasem jeszcze dzień zaskoczy
zwłaszcza kiedy krok po kroku
szukasz światła w ścianach nocy
nic nie można więcej zrobić
zawsze trafisz w wszystko jedno
do wyboru takiej drogi
zmusza ta niepewna pewność
pewna
jak to święte amen
wie jak nikt nie była dla mnie
i ja też nie byłem dla niej
BALLADA O ZANIM ALE NA TERAZ
To znów jesień
wciąż się niesie lecz tym razem na nic
nie wygląda już jak mądra i bogata pani
za jesienią wierne zanim po kątach wyciera
ledwo zaleczone rany
mówi na nie
teraz
w liściach czesze
chłodny wrzesień coraz starsze kości
z wiatrem płynie w nową zimę jakby nieco prościej
nie widuje nie spotyka wolno zaprzestaje
pewnie znika gdzieś tam teraz
zapomina
pamięć
trochę jakbym
płoche prawdy nagle wyspowiadał
puste ławki próchno skarci szczyty śnieg zapada
głupie morze zrobi swoje zanim ślady zatrę
już nikt nigdy nie odszuka
ja sam nie
odnajdę
nie myślałem
już nie chciałem ale zmyślne teraz
sprytną ciszą i bez przysiąg listopadość ściera
w zwykłych sprawach zejdzie zanim zniknie bezpowrotnie
my też wolno odejdziemy
trochę tak
samotniej
niepotrzebne
chociaż pewne teraz zdecyduje
nie ma granic czekać na nic nawet nie spróbuję
choć ubrana była we mnie to już przeszłość
ona
nigdy więcej w nic nie będzie
bardziej ozdobiona
ZAWŁASZCZENIE
Coś powoli zapomniane
zanim ostatecznie zatrze
wchłania ciszę między dniami
niewidzialne kiedy patrzę
od widoków czas wybawił
nie jest smutne i nie same
to potrzeba słów motyli
w to co można powciskane
zakochane chłonie chwile
topi czas w znajome plany
wszystko będzie tak jak kiedyś
łatwiej pewniej nie za szybko
i z nadzieją co jak wtedy
układała pewną przyszłość
zanim trudny los odmienił
coś nowego i nie nagle
chwilę potrwa nim porzuci
nie podniosę gdy upadnie
co dzień dobra myśl mnie budzi
coś uszczknąłem
trochę skradłem
ULEWANIE
Znajdujesz w deszczu skrytą w wodzie
najdłuższą z wszystkich szarych godzin
zmywa i spływa a ty mokniesz
zanim zastygnie
nieistotnie
dopóki kapie wiesz że będzie
gdzieś tam w tym niegdyś bliskim mieście
wyzbiera wilgoć sól zaczeka
nad brzegiem morza
na powiekach
omijasz
pustki już mniej straszne
chociaż czas spiętrza zanim zaśniesz
przepada w słońcu i tak wolisz
zgubiłeś kilka
parasoli
jesień jak zawsze żółcią plami
nie zauważa świat tej zmiany
drzewa zwyczajnie śpią pod korą
niebo ma ciągle
ten sam kolor
to co zmieniłeś
to wzbieranie
spiętrzanie
nadmiar
ulewanie
CHWILE PRZED ZAMKNIĘCIEM POWIEK
Szary cień przemyka deszcz podlewa kwiaty
zwilża suchą ziemię na nowe otwiera
bardziej bezboleśnie choć mocno poza tym
rośnie tak jak strata
rozkwita jak teraz
ciągle zaskakuje na moment przed zmierzchem
chwile przed zamknięciem powiek i na ustach
jestem gdzie nie byłem
bardzo dobrze przecież
nie odnajdziesz szczęścia w oledowych pustkach
bo przemyka cicho i zawsze najbardziej
jak za pierwszym razem lecz po raz ostatni
coś jak nigdy więcej nie znasz nie odnajdziesz
sto lat szczęścia zdrowia
nagle jakoś łatwiej
w okolicach pustki cichnie wypłowiałe
zimne nigdy nigdzie pewnie zakończyło
i prowadzi teraz
odmienione stałe
zapisane wierszem lecz to już nie miłość
widzi dużo jaśniej ale nie odmienia
przez szczęśliwe trwałe
niech pomyślnie płynie
idę pewnym krokiem myśląc o pragnieniach
już dojrzałych kobiet
a ciągle dziewczynek